Wydawnictwo:
KSIĄŻNICA
Katowice
1997
Tytuł
oryginału: Matters of Choice
Przekład:
Maria Grabska-Ryńska
W
Stanach Zjednoczonych aborcja została uznana za prawo konstytucyjne w 1973
roku. To właśnie wtedy Sąd Najwyższy wydał wyrok w głośnej sprawie Roe versus
Wade. Od tamtej pory amerykańskie kobiety mają prawo do decydowania o tym, czy
chcą lub nie chcą urodzić dziecko. W Ameryce zabieg przerywania ciąży jest
bardzo częsty. Zgodnie z opinią działaczy z ruchów Pro-Life szacuje się, że w
ciągu ostatnich czterdziestu lat wykonano tam aż pięćdziesiąt pięć milionów
usunięć ciąży. Z kolei centrum Kontroli i Prewencji Chorób podaje, iż
dziewięćdziesiąt dwa procent zabiegów wykonywanych jest przed czternastym
tygodniem ciąży, a około półtora procenta dokonuje się po dwudziestym tygodniu.
Tak więc amerykański przemysł aborcyjny posiada niezwykle silną pozycję i
dysponuje ogromnymi środkami. Dla przykładu w 2012 roku organizacja Palnned
Parenthood przeprowadziła rekordową liczbę aborcji, a było to aż trzysta
trzydzieści trzy tysiące dziewięćset sześćdziesiąt cztery zabiegi.
W
latach 80. XX wieku dwaj amerykańscy prezydenci o konserwatywnych poglądach –
Ronald Reagan (1911-2004) i George Herbert Walker Bush – podjęli polityczny
wysiłek, aby obalić lub zdezawuować postanowienie Sądu Najwyższego USA z 1973
roku, który po sporach toczących się latami uznał ostatecznie, że aborcja to
kwestia indywidualnego wyboru każdej kobiety. W konsekwencji tychże działań
doszło w końcu do zakazania przerywania ciąży w tych szpitalach, które
korzystały z publicznych środków finansowych. Wprowadzono również ograniczenia
w informowaniu pacjentek o możliwości dokonania zabiegu w danym szpitalu.
Nieprzychylne stanowisko administracji republikańskiej oraz aktywne działania
ruchów Pro-Life doprowadziły do tego, że w latach 80. XX wieku w
osiemdziesięciu trzech amerykańskich hrabstwach zaprzestano praktykowania aborcji.
Powszechnie tolerowano także nawet demonstracje graniczące wręcz z obłędem, a
polegające na tym, iż pikietowano przed klinikami aborcyjnymi i wymachiwano
transparentami o treści: „Uwaga! Wkraczasz w sferę działań wojennych.
Przebywanie w odległości trzystu stóp od (tego) budynku grozi okaleczeniem lub
śmiercią.”
Dopiero
ośmioletnia prezydentura Billa Clintona stała się przeciwieństwem powyższych
działań. Bill Clinton zawsze wyraźnie deklarował, że jest zwolennikiem wolnego
wyboru kobiety, dlatego też rozpoczął proces zaostrzania kar dla fanatycznych
obrońców życia poczętego, gdyż twierdził, że swoim postępowaniem łamią prawo. W
latach 80. XX wieku w Ameryce dochodziło nawet do zabójstw bądź brutalnych
pobić lekarzy, którzy dopuszczali się aborcji. Tak więc obrona życia poczętego
zaczęła wkraczać w fazę poważnej przestępczości. Niemniej, pod rządami Regana i
Busha Seniora ci ludzie mogli liczyć na bardzo szybkie zwolnienie z aresztu.
Wszystko zmieniło się jednak, kiedy w Białym Domu zamieszkał Bill Clinton. Od
1994 roku unikanie wyroku sądowego za tego typu przestępstwa stało się
niezwykle trudne. Już sam udział w demonstracji naruszającej spokój szpitala
zaczął podlegać karze. Można było zostać skazanym nawet na rok pozbawienia
wolności albo zapłacić grzywnę w wysokości stu tysięcy dolarów. Z kolei za
dopuszczenie się bardziej drastycznych działań można było spędzić w więzieniu
nawet trzy lata albo i więcej. Przeciwnicy aborcji zakładali wówczas w
Internecie strony ginekologom, którzy przerywali ciąże. Strony te nazywano
„Teczkami Norymberskimi” i zapowiadały drastyczne kary dla „morderców”.
Podawane były tam nazwiska lekarzy, ich domowe adresy, numery telefonów oraz
numery rejestracyjne samochodów. Wymieniane były też imiona ich dzieci i
współmałżonków. W oparciu o prawo wprowadzone przez Billa Clintona sąd w stanie
Oregon przyznał wtedy sto siedem milionów dolarów odszkodowania grupie lekarzy,
którym przeciwnicy aborcji owe internetowe teczki pozakładali. Bill Clinton nie
zgodził się również na podpisanie ustawy wprowadzającej zakaz przerywania
późnych ciąż. Ustawę tę podpisał potem George Walker Bush Junior.
George
W. Bush już podczas swojej wyborczej kampanii wyraźnie zapowiedział, że
ograniczy prawo do aborcji. Dlatego też za jego prezydentury (2001-2009)
polityczne wahadło przechyliło się ewidentnie na stronę obrońców życia
poczętego. Niemniej, zarówno amerykański prezydent, jak i przeciwnicy aborcji
zrezygnowali z działań nielegalnych, czy wręcz przestępczych. Wydawało się, że
nawet politycy reprezentujący prawicę zaakceptowali fakt, iż to kobieta powinna
decydować o tym, czy chce urodzić dziecko, czy też nie. Tak więc ani prezydent,
ani republikańscy kongresmeni nie grozili już nikomu wojną o całkowitą banicję
dla ginekologów usuwających ciąże. Co ciekawe, pomimo powszechnego
tradycjonalizmu charakteryzującego Amerykanów oraz ich bardzo silnej
religijności, niemalże trzy czwarte społeczeństwa twierdziło, że kobiety
powinny same decydować o możliwości narodzin swojego dziecka. Ta sytuacja stała
się niezwykle sprzyjająca dla prawników pracujących dla ruchów Pro-Life.
Wykorzystywali oni bowiem każdy pretekst, aby tylko doprowadzić do wydawania
precedensowych wyroków sądowych, które skutecznie ograniczałyby działalność
zwolenników aborcji. Jeśli nie można było zmienić prawa na szczeblu federalnym,
to przynajmniej w ten sposób „karano” osoby opowiadające się za przerywaniem
ciąży.
Wydanie z 2008 roku. |
Wróćmy
jednak do lat 90. XX wieku, na które przypadła najbardziej gwałtowna i
niebezpieczna walka z lekarzami dokonującymi zabiegów usuwania ciąży. Otóż, w
latach 1990-1995 przeciwnicy aborcji zabili w Stanach Zjednoczonych ponad
dziesięć osób, zaś ranili lub dotkliwie pobili prawie dwa tysiące pracowników
klinik medycznych oraz puścili z dymem sto dwadzieścia trzy szpitale. W tamtym
okresie dla wielu lekarzy przerywających ciąże kamizelka kuloodporna była czymś
zgoła niewystarczającym, aby uchronić się przed utratą życia. Na przykład
doktor George Tyller z Witchita w stanie Kansas został postrzelony w nogi i
biodro, natomiast ginekolog John Britton stracił życie. Zabójcą okazał się Paul
Hill, który był członkiem fundamentalnej organizacji zwanej Barankami
Chrystusowymi. Morderca wiedział, że jego przyszła ofiara nosi kamizelkę
kuloodporną, więc celował w szyję i głowę. Niemniej swoje fanatyczne „polowanie
na czarownice” urządził sobie niejaki John Salvi, który najpierw zabił w
bostońskiej klinice dwie pielęgniarki, a kilka innych osób ciężko ranił. Po
dokonaniu morderstwa wskoczył do swojego auta i wyruszył w kierunku innego szpitala.
Tym razem była do placówka w Norfolk w stanie Wirginia. Tam wystrzelił z broni dwadzieścia
trzy kule. Na szczęście dziś już nie odnotowuje się tak brutalnych działań ze
strony przeciwników aborcji, jednak amerykańscy ginekolodzy dokonujący zabiegów
przerywania ciąży nadal nie mogą czuć się w swoim kraju zupełnie bezpiecznie.
Tyle
faktów. Teraz skupmy się na powieści. Mamy pierwszą połowę lat 90. XX wieku. Do
władzy zaczyna dochodzić Bill Clinton, a więc istnieje szansa na to, że w
kwestii aborcji amerykańskie prawo nieco się zmieni. Roberta J. Cole jest
potomkinią sławnego średniowiecznego medyka Medicusa. Podobnie jak jej
przodkowie, ona również posiada niezwykły Dar, który pozwala jej przewidzieć z
wyprzedzeniem czyjąś śmierć, co czasami stwarza szansę na przechytrzenie
przeznaczenia i uratowanie komuś życia. Roberta początkowo broniła się przed
zostaniem lekarką i wybrała prawo. Możliwe, że był to swego rodzaju bunt, gdyż
nie chciała robić tego samego, co tak wielu z jej rodziny przekazywało sobie z pokolenia
na pokolenie. Niemniej, przeznaczenie okazało się silniejsze i ostatecznie
kobieta swoje zawodowe życie związała z medycyną. Obecnie spadkobierczyni
Medicusa ma już ponad czterdzieści lat i jest jedną z tych, którzy dopuszczają
się wykonywania zabiegów aborcyjnych. W każdy czwartek Roberta jedzie do
kliniki, gdzie doprowadza do finału podjętą uprzednio przez daną kobietę
decyzję. Jakie uczucia towarzyszą Robercie, kiedy zabija płód w łonie jego
matki? Czy lekarka robi to zgodnie z własnym sumieniem? A może kieruje się
dobrem tychże pacjentek? Czy nie obawia się o własne życie, skoro członkowie ruchów
antyaborcyjnych stale protestują i grożą?
Roberta
J. Cole ma też swoje prywatne życie. Od kilku lat jest mężatką, ale nie układa
jej się w małżeństwie, więc kwestią czasu jest udanie się do sądu po rozwód.
Jej mąż – również lekarz – czuje dokładnie to samo. Ich związek to jedna wielka
męczarnia, więc nie ma sensu ciągnąć tego dłużej. Pewnego dnia Roberta czuje
się zmęczona swoją pracą w wielkim mieście. Poza tym teraz jest już wolna.
Dokument poświadczający rozpad jej małżeństwa jest już w jej posiadaniu.
Podział majątku został dokonany. Co zatem dalej? Otóż, istnieje możliwość
przeniesienia się na wieś, gdzie mogłaby zostać lekarzem rodzinnym i pomagać
ludziom, czasami jedynie za zwykłe „dziękuję”. Pomimo sprzeciwu ojca, Roberta
wyjeżdża z miasta i obejmuje praktykę lekarską w Woodfield. Miejscowość nie
jest jej tak do końca obca, ponieważ od lat jest właścicielką znajdującego się
tam domku letniskowego i od czasu do czasu odwiedzała to miejsce, aby odpocząć
od zgiełku wielkiego miasta. Roberta dość szybko zaprzyjaźnia się z
mieszkańcami wioski, pomaga im i leczy, jak tylko może najlepiej. Pewnego dnia
na jej drodze staje miejscowy agent nieruchomości, pszczelarz i początkujący
pisarz w jednej osobie. Mowa o niejakim Davidzie Markusie. Mężczyzna jest
wdowcem i ma na wychowaniu nastoletnią córkę Sarę. Roberta stosunkowo szybko
zdaje sobie sprawę z tego, że David nie jest jej obojętny, a Sarę zaczyna traktować
niczym własną córkę. Niestety, nie wie jeszcze, że kiedyś przyjdzie taki dzień,
w którym to wszystko legnie w gruzach, a jej decyzja i chęć rzekomej pomocy
sprawią, że być może już na zawsze starci spokój własnego sumienia.
Wydanie z 2003 roku. |
Spadkobierczyni
Meducusa to trzecia część trylogii o słynnym rodzie Cole’ów. Jak widać, tym
razem Noah Gordon przenosi nas w czasy końca XX wieku, które są nam stosunkowo
bliskie i wielu z nas doskonale je pamięta. Życie głównej bohaterki wcale nie
należy do najłatwiejszych. Z jednej strony praca, jaką wykonuje stale naraża ją
na niebezpieczeństwo. W Stanach Zjednoczonych trawa zażarta walka pomiędzy
obrońcami życia poczętego a zwolennikami aborcji. Roberta jest jedną z tych,
którzy legalnie dokonują zabiegów usuwania ciąży. Każda wizyta w klinice
aborcyjnej jest dla niej ogromnym stresem. Kobieta zdaje sobie bowiem sprawę z
tego, że któregoś dnia może nie wrócić do domu, bo jakiś fanatyk utopi w niej
kulę. Nie pomaga nawet ochrona, którą przydzielono każdemu ginekologowi. Z
drugiej strony jest też prywatna strona jej życia. Na tym polu także nie za
bardzo jej się układa. Roberta wciąż wraca do przeszłości, a teraźniejszość
chyba też nie przetrwa próby czasu.
Roberta
J. Cole to postać o dość skomplikowanej osobowości. Wybierając zawód lekarza
zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że będzie musiała czasami podejmować
decyzje, które nie do końca będą zgodne z jej sumieniem. Mowa oczywiście o
aborcji. Trzeba wiedzieć, że tak naprawdę Roberta jest przeciwna przerywaniu
ciąży. Ktoś zatem zapyta: po co to robi, skoro jest to sprzeczne z jej
sumieniem? Otóż, robi to, ponieważ jest ginekologiem i tak jak Bill
Clinton, uważa, że każda kobieta ma w tej kwestii prawo wyboru. Czy w takim
razie jest hipokrytką? Niektórzy pewnie mogliby właśnie tak ją określić. Patrząc
na Robertę naprawdę trudno jest jednoznacznie ją ocenić. Można ją potępiać, ale
też można przyznać jej rację. Jednak kiedy dochodzi do tragedii, do której sama
przyłożyła rękę i tym samym skrzywdziła kogoś, kogo rzekomo kochała, w czytelniku
wzbiera złość i zastanawia się, czy sztywne trzymanie się własnych poglądów
naprawdę ma tutaj sens.
Spośród
wszystkich tomów trylogii, Spadkobierczyni Medicusa jest książką
najtrudniejszą pod względem moralnym. Możliwe, że Noah Gordon obserwując amerykańską
rzeczywistość lat 90. XX wieku, pomyślał sobie, że jest to doskonały temat na
książkę. Tego typu zagadnienia są wciąż aktualne. Spójrzmy na problem aborcji w
Polsce. Na tym polu bezustannie toczą się zażarte dyskusje nie tylko w kontekście
moralnym, ale też politycznym, które chyba nigdy nie doprowadzą do uzyskania
jakiegoś sensownego kompromisu. Roberta J. Cole to generalnie postać pozytywna, ale mnie
do siebie nie przekonała. Może stało się tak dlatego, że generalnie nie lubię,
kiedy człowiek nie jest jednoznacznie przekonany do zasadności swojego
postępowania. Uważam bowiem, że każdy powinien jasno określić swoje poglądy i
trzymać się ich. Natomiast robienie jednego przy jednoczesnym myśleniu o czymś
zupełnie innym jest swego rodzaju schizofrenią moralną. W dodatku Roberta
krzywdzi też najbliższych. Doprowadza do dramatu tych, których podobno kocha.
Czy tak należy postępować? Czy wykonywany zawód i konsekwencje, które się z nim
wiążą naprawdę mogą wszystko wytłumaczyć? Wydaje mi się, że nie do końca.
Jeśli
wziąć pod uwagę realia powieści, to większość akcji rozgrywa się w Woodfield,
gdzie obserwujemy małomiasteczkowe życie. Wszyscy się tutaj znają i każdy wie o
tym drugim niemalże wszystko. Spadkobierczyni Medicusa to najkrótsza
część spośród wszystkich tomów trylogii. Pomimo tego, że Autor poruszył w tej
książce niezwykle kontrowersyjny temat, to jednak całej fabule brakuje
wyrazistości. Zbyt mało jest o uczuciach bohaterów, którzy są jakby nieco
zamknięci w sobie. Przeczytałam tę książkę, ponieważ wcześniej sięgnęłam po dwa
poprzednie tomy. O ile Medicus i Szaman dostarczyli mi
niesamowitych wrażeń, szczególnie jeśli chodzi o kwestię historyczną, to w
przypadku Spadkobierczyni Medicusa czegoś mi brakowało. Niemniej, warto
tę książkę przeczytać, choćby właśnie ze względu na tematykę, której dotyczy. Wyraźnie
widać bowiem podział amerykańskiego społeczeństwa w latach 90. XX wieku, co nie
jest też obce polskim realiom. Mam tylko nadzieję, że w naszym kraju nigdy nie
dojdzie do takich dramatów na tle etycznym, jak miało to miejsce w Ameryce.
Czytałam kilka książek Noaha Gordona, ale akurat tej, nie. Medicus bardzo mi się podobał, drugi chyba jest, w moim rankingu, Rabin.
OdpowiedzUsuńTemat faktycznie bardzo na czasie, jeśli chodzi o nasz kraj. Szkoda, że ta książka nie jest wyrazista. Potrzeba nam dobrej dyskusji, ale dyskusji. Oby nie doszło u nas do powtórki, opisanych przez Ciebie, incydentów. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, że dochodziło do zabójstw na tym tle.
Ja jeszcze "Rabina" nie czytałam, więc pewnie za jakiś czas to zrobię. Chciałabym też przeczytać "Lekarzy". Generalnie bardzo podoba mi się to, co pisze Noah Gordon, ale akurat ten trzeci tom o rodzie Cole'ów trochę mu nie wyszedł. Może stało się tak dlatego, że są to czasy względnie współczesne. Według mnie autor powinien był pozostać przy historii. A co do problemu aborcji, to w USA na tym tle było strasznie. Tam nadal toczą się dyskusje na ten temat. Gdzieś czytałam, że obecny prezydent zadeklarował, że chce ograniczyć ilość wykonywanych zabiegów. Wtedy, w latach 90. XX wieku, życie tracili nie tylko zwolennicy aborcji, ale zdarzało się, że także jej przeciwnicy. To była istna wojna. U nas, na szczęście, na razie jest to tylko wojna na słowa i niech tak zostanie.
UsuńO właśnie, jeszcze Gordon napisał książkę "Lekarze", której nie czytałam.
UsuńTak, oby spór pozostał na etapie słów.
Pozdrawiam!
I ja również pozdrawiam i dziękuję za komentarze. Miłego dnia!
Usuń