3 października, po 63
dniach ciągłych walk,
martwa cisza
zapanowała nad ruinami Warszawy.
Tadeusz „Bór”
Komorowski
Tadeusz
„Bór” Komorowski wciąż domagał się zrzutów lotniczych, lecz w głębi duszy
przestał już wierzyć, by Powstańcy je otrzymali. Artyleria i lotnictwo
zniszczyły większość składów żywnościowych. Od 2 września brakowało chleba.
Stan amunicji był katastrofalny – kilkadziesiąt nabojów na jednego żołnierza,
to wszystko, czym dysponowała strona polska. Nieco więcej było jedynie
granatów, dzięki własnej produkcji. W dniu 4 września została zniszczona
elektrownia, która była bohatersko broniona i przez czterdzieści pięć dni
utrzymywana w ruchu pod ogniem wroga. Niestety, ostatecznie została doszczętnie
zburzona. Fakt ten oznaczał, że Powstańcy stracili radiowy kontakt ze światem,
zaś warsztaty przestały pracować. Dopiero kilka dni później uruchomiono
awaryjne zasilanie, które umożliwiło wznowienie pracy radiostacji oraz
produkcję amunicji, lecz było to na skalę dużo mniejszą, aniżeli poprzednio. Cierpienia
ludzi prawie osiągnęły kres wytrzymałości. W piwnicach, gdzie leżeli ranni i
chorzy, jak również chronili się mieszkańcy, zapanowała ciemność. Niemniej
morale nadal było wysokie, ale stres i ogromne wyczerpanie, a także głód nikogo
nie oszczędzały.
W
dniach 4 i 5 września Powiśle zostało poddane gwałtownemu bombardowaniu.
Mieszkańcy przechodzili identyczne piekło, jakiego wcześniej doświadczyło Stare
Miasto. O świcie nastąpiło koncentryczne natarcie sił niemieckich na dzielnicę.
Przed linią nacierającej piechoty Niemcy gnali tłum kobiet i dzieci
zagarniętych na Starówce. Zdezorientowani obrońcy wstrzymali ogień. Niemcy
tylko na to czekali, aby wedrzeć się w pozycje wraz z tłumem kobiet i dzieci.
Powstańcy stracili Powiśle, lecz nadal utrzymywali się w centrum miasta. Dnia
10 września Tadeusz Komorowski usłyszał dźwięk, na który czekał przez
czterdzieści jeden dni. Otóż, po drugiej stronie Wisły odezwała się potężnym
głosem artyleria, a nad miastem ukazały się sowieckie samoloty. W serca
żołnierzy i ludności cywilnej ponownie wstąpiła nadzieja. Powstańcy noc
spędzili w sztabie, słuchając w napięciu, czy nawała ogniowa trwa nadal.
Podniecenie stale rosło. Nie ulegało więc wątpliwości, że właśnie zaczynało się
sowieckie natarcie na Pragę.
W
tej sytuacji Tadeusz „Bór” Komorowski wysłał przez Londyn depeszę do marszałka
Konstantego Rokossowskiego (1896-1968), natomiast „Monter” miał przygotować
specjalne patrole, które mogłyby zostać przerzucone na drugą stronę Wisły celem
nawiązania bezpośredniej łączności. Chociaż ogień artylerii oraz działania
lotnicze Niemców znacznie osłabły, to jednak z drugiej strony wzmógł się nacisk
ich czołgów i piechoty na Czerniaków, Mokotów i Żoliborz. Tadeusz Komorowski
widział groźbę złamania polskiego oporu w chwili, gdy osiągnięcie celu było na
wyciągnięcie ręki. Mogła zatem nastąpić katastrofa tuż przed nadejściem
odsieczy. Te sektory miały być radzieckimi przyczółkami i dlatego Powstańcy
musieli je utrzymywać za wszelką cenę, zanim Sowieci zajmą Pragę. Resztki
amunicji i grantów wysłano zatem na Czerniaków. Tam też wysłane zostały
najlepsze oddziały „Radosława”. Wydawało się więc, że ofensywa czyni postępy. W
nocy z 13 na 14 września samoloty rosyjskie dokonały zrzutu amerykańskich
konserw i amunicji. Całość dostała się w ręce Powstańców, lecz większa część
uległa uszkodzeniu podczas zetknięcia z ziemią, ponieważ rzucano w workach bez
spadochronów. Tej samej nocy Niemcy zrzucili w miejscach, w których płonęły
ognie sygnałowe worki z sucharami zatrutymi arszenikiem…
Pogrzeb poległego Powstańca na podwórzu gmachu Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej przy ulicy Lwowskiej. |
Prawie
każdej nocy sowieckie samoloty zrzucały broń, amunicję oraz żywność. Niestety,
broń zrzucana bez spadochronów była zniszczona. W dodatku, zamiast w amunicję
niemiecką, o którą prosili Powstańcy, zaopatrywano ich w rosyjską, która w
większości przypadków była bezużyteczna. Rosjanie zdobyli Pragę, a po drugiej
stronie Wisły stała dywizja „berlingowców”. W nocy z 14 na 15 września na
Czerniakowie wylądował jej oddział w sile dwóch kompanii, zaś 18 września była
to reszta batalionu – razem około pięciuset ludzi. Batalion posiadał
radiostację i był doskonale uzbrojony, zwłaszcza w karabiny przeciwpancerne i
„pepeszki”, ale żołnierze-rekruci przymusowo zmobilizowani na zajętych przez
Rosjan ziemiach polskich, byli prawie nieprzeszkoleni i niezaprawieni w walce.
Rzuceni do bitwy wymagającej największego wysiłku żołnierskiego, wykazywali
małą wartość bojową.
Załoga
rozpaczliwie broniła przyczółka, lecz jej opór został złamany. Utrata tej
nadwiślańskiej reduty, utrzymywanej kosztem olbrzymich ofiar, przekreśliła
nadzieję na skuteczną pomoc sowiecką. Rosjanie nie czynili żadnych wysiłków,
aby przekroczyć rzekę silnym oddziałem. Jedynym wnioskiem z tego, że Rosjanie
pozwolili Niemcom zlikwidować przyczółek czerniakowski, było to, że nie mieli
oni zamiaru w tym czasie przekraczać linii Wisły. W dniu, kiedy padł
Czerniaków, pomoc została wstrzymana. Tak więc operacja na sowieckim froncie
zamierała, natomiast cisza była tylko przerywana sporadycznie przez artylerię. W
tym czasie sytuacja żywnościowa była fatalna. W Śródmieściu ostatnim źródłem
zaopatrzenia były magazyny pszenicy i jęczmienia w browarach Haberbusch i
Schiele, dzięki czemu jedna osoba otrzymywała garstkę ziarna na dzień.
Niemniej, w dniu 20 września i te rezerwy się wyczerpały. W mieście zjedzono
już nawet wszystkie konie, teraz przyszła więc kolej na psy, koty i gołębie. Z
kolei brak wody nawet dla rannych i chorych jeszcze tylko pogarszał tragiczne
położenie Powstańców. Długie kolejki ludzi stojących przy nielicznych
studniach, na dnie których można było zaczerpnąć nieco wody, były narażone na
ogień granatników. Lekarze operowali bez znieczulenia.
Pałac Saski w Warszawie wysadzony w powietrze przez Niemców w grudniu 1944 roku. |
Otrzymawszy
wiadomość o upadku Mokotowa, Tadeusz „Bór” Komorowski zwołał w dniu 28 września
wieczorem naradę starszych oficerów sztabu. Przedstawił sytuację oraz bezowocne
starania nawiązania łączności z dowództwem sowieckim. Wszyscy biorący udział w
spotkaniu zgodzili się, że sytuacja Powstańców jest beznadziejna, lecz mimo to
zdecydowano się wysłać ostatnią depeszę do marszałka Konstantego
Rokossowskiego. Odpowiedzi nie doczekano się nigdy. Tymczasem Niemcy rozpoczęli
ofensywę na Żoliborz. Polska strona czekała przez całą noc. Następnego dnia,
kiedy Tadeusz Komorowski pogodził się już z tym, że marszałek Konstanty
Rokossowski nigdy nie przyśle odpowiedzi, rozkazał przerwać ogień i walkę na
Żoliborzu. W dniu 29 września wysłał parlamentariuszy do dowództwa
niemieckiego. Mieli oni określić warunki kapitulacji oraz gwarancje praw
kombatantów dla żołnierzy. Z kolei w dniu 2 października o godzinie 20.00
zostały one podpisane. Po raz drugi w tej wojnie Warszawa musiała ulec
przewadze wroga. Na początku i pod koniec okupacji hitlerowskiej stolica Polski
walczyła sama, lecz warunki walki w 1939 roku były zupełnie inne, niż te w 1944
roku. Pięć lat wcześniej Niemcy stały u szczytu swej potęgi, natomiast słabość
sprzymierzonych uniemożliwiła danie pomocy Warszawie. W roku 1944 sytuacja była
zgoła odwrotna. To Niemcy chyliły się już ku upadkowi, a Polacy mieli gorzkie
przeświadczenie, że upadek Warszawy będzie prawdopodobnie ostatnim zwycięstwem
nad sprzymierzonymi.
W
dniu 3 października we wczesnych godzinach rannych martwa cisza zapanowała nad
ruinami miasta. Po sześćdziesięciu trzech dniach bezustannych walk ta cisza
złowrogo dzwoniła w uszach. Olbrzymia fala wymizerowanych i głodnych ludzi
ruszyła z piwnic oraz schronów w kierunku wyjściowych barykad. Kobiety, dzieci
i starcy dźwigali ze sobą resztki ocalałego dobytku. Zaczęła się zatem
tragiczna wędrówka kilkuset tysięcy ludzi w nieznane. Powstańcy wiedzieli
jedynie, że Niemcy kierują ich i ocalałą cudem ludność do obozu w Pruszkowie.
Jeszcze 2 października o godzinie 8.00 polska delegacja przybyła na niemiecką
barykadę pod politechniką, skąd przewieziono ją do kwatery generała Ericha von
dem Bacha-Zalewskiego (1899-1972), która znajdowała się w majątku Ożarów około
dziesięciu kilometrów na zachód od Warszawy. Przeczytawszy list Tadeusza
Komorowskiego, w którym ten upoważnił delegację do przeprowadzenia rokowań i
podpisania umowy o zawieszeniu broni, niemiecki generał uroczyście powstał ze
swojego miejsca i oświadczył, że nie potrafi ukryć radości z powodu decyzji
Komorowskiego dotyczącej zaprzestania walk. Po tymże oświadczeniu uczestnicy
zebrania usiedli i wtedy przystąpiono do rozpatrywania warunków umowy.
Spotkanie Tadeusza Komorowskiego z niemieckim oficerem Erichem von dem Bachem-Zalewskim po kapitulacji Warszawy (4. X. 1944). |
Wyłoniła
się zasadnicza trudność. Otóż, generał Erich von dem Bach-Zalewski zażądał
natychmiastowego wprowadzenia niemieckich wojsk do dzielnic Warszawy, które
zajęte były przez oddziały Armii Krajowej. Dowództwo niemieckie chciało mieć
bowiem rękojmię, iż Polacy nie przerwą rokowań w wypadku, gdyby nagle nastąpiło
uderzenie ze strony Sowietów. Niemniej delegacja polska odrzuciła to żądanie,
ponieważ obecność oddziałów polskich i niemieckich na tym samym terenie
niechybnie doprowadziłaby do starć zbrojnych. Po uzgodnieniu sprawy z Tadeuszem
Komorowskim, ustalone zostało, że na znak, iż rozmowy nie będą przerwane,
jeszcze tego samego dnia zostanie rozebrana jedna barykada u wylotu ulicy
Śniadeckich przed politechniką. Przewodniczący polskiej delegacji pułkownik
Kazimierz Iranek-Osmecki ps. „Heller” (1897-1984) oświadczył, że posiada
przygotowany projekt umowy. W tej sytuacji Niemcy zgodzili się oprzeć dyskusję
na tym projekcie i z niewielkimi zmianami został on przez obydwie strony
zaakceptowany. Tego samego popołudnia polscy delegaci wraz z niemieckimi
oficerami spisali ostateczny tekst porozumienia.
Po
podpisaniu układu kapitulacyjnego generał Erich von dem Bach-Zalewski przysłał
Tadeuszowi Komorowskiemu zaproszenie do złożenia mu wizyty celem omówienia
dodatkowych zarządzeń związanych z umową kapitulacyjną. Tadeusz Komorowski
zgodził się odwiedzić Niemca w dniu 4 października w południe. Tak więc wkrótce
po godzinie 11.00 Komorowski wyruszył na spotkanie w towarzystwie adiutanta i
tłumacza. Wraz z oficerami wszedł do pomieszczenia, gdzie miało się ono odbyć.
Generał Erich von dem Bach-Zalewski – człowiek w typie pruskiego junkra –
zachowywał się z pewnością siebie i ogromną butą, które próbował ukryć
wyszukaną uprzejmością. Mówił głośno i dobitnie. Rozmowę rozpoczął od
komplementów i słów uznania dla waleczności oraz odwagi obrońców Warszawy.
Wyraził też współczucie z powodu losu, jaki spotkał Polaków. Podkreślił, iż w
pełni zdaje sobie sprawę z rozgoryczenia, jakie Powstańcy i ludność cywilna
Warszawy muszą żywić wobec Rosji, a także swoich zachodnich sprzymierzeńców. Nie
wątpił, że po ostatnich doświadczeniach Polacy nie będą mieć żadnych złudzeń
względem wrogich zamiarów Sowietów w stosunku do Polski. Teraz Niemcy i Polacy
mają tego samego wroga, czyli komunistycznych barbarzyńców ze wschodu. Obydwa
narody powinny zatem zaprzestać waśni i rozważyć wspólną obronę.
Odpowiedź
Tadeusza Komorowskiego była krótka. Wyjaśnił, że kapitulacja w niczym nie
zmienia stosunku Polski do Niemiec, z którymi od dnia 1 września 1939 roku jest
w stanie wojny. Jakiekolwiek są polskie odczucia wobec Rosji, pojęcie wspólnego
wroga dla Komorowskiego nie istniało, ponieważ wrogiem Polski nadal byli
Niemcy. Generał Erich von dem Bach-Zalewski nie dał jednak za wygraną.
Przyznał, że Niemcy popełnili względem Polaków szereg fatalnych błędów.
Aczkolwiek uważał, że jest jeszcze czas, aby te błędy naprawić i we wspólnym
interesie leży współdziałanie przeciw Sowietom. W odpowiedzi Tadeusz „Bór”
Komorowski zaproponował, aby przedyskutować kwestie, które miały stanowić cel
jego wizyty. Chodziło bowiem o sprawę ewakuacji ludności cywilnej. Na to jego
rozmówca odpowiedział, że przygotował dla niego willę, przed którą byłby
ustawiony jedynie honorowy posterunek i w której Komorowski mógłby odpocząć „po
trudach walki”. Chciał, aby polski generał wraz z nim czuwał nad ewakuacją osób
cywilnych z miasta. Na tę propozycję Tadeusz Komorowski również udzielił
odmownej odpowiedzi. Powiedział, że Polska lojalnie wypełniała swoje
zobowiązania wobec sprzymierzeńców przez pięć lat i nie będzie ich łamać w
ostatniej chwili przed zwycięstwem. Na te słowa Erich von dem Bach-Zalewski
rzekł: „Ależ, panie generale, pan i pańscy rodacy jesteście w błędzie.
Niedaleka przyszłość przyniesie niespodzianki, o jakich nikomu się nie śniło.
Zwycięstwo Niemiec jest zupełnie pewne.” Wtedy Tadeusz „Bór” Komorowski
odparł, że jego pogląd w tej sprawie jest zgoła odmienny. Uważał bowiem, że
myśl, iż Niemcy skapitulują wkrótce po kapitulacji Warszawy dodaje mu wiele
otuchy. Wreszcie rozmowa się zakończyła, natomiast pożegnanie było o wiele
chłodniejsze, niż powitanie.
Tadeusz Bór-Komorowski w drodze do niemieckiej niewoli (5. X. 1944). |
Wieczorem
stacja nadawcza Armii Krajowej „Błyskawica” nadała ostatnią audycję. Spiker
łamiącym się ze wzruszenia głosem oznajmił: „Byliśmy wolni przez dwa
miesiące, dziś znowu idziemy do niewoli. Ale Niemcy nigdy nie zdobędą Warszawy.
Warszawa nie istnieje.” Wtedy też ekipa radiostacji własnoręcznie
zniszczyła aparaturę. Wymarsz Armii Krajowej zaplanowano na 9.45. Ostatnie
godziny dla wszystkich żołnierzy były bardzo ciężkie. Niezwykle trudno było
rozstać się z tym ostatnim skrawkiem miasta, w którym żyli przez sześćdziesiąt
trzy dni jako ludzie wolni i gdzie pozostało pod ruinami tak wielu towarzyszy z
czasów konspiracji. Niemniej musieli już ruszać. Tuż przed wymarszem Tadeusz
„Bór” Komorowski zaintonował polski hymn państwowy: Jeszcze Polska nie
zginęła… Podchwyciły go zarówno oddziały, jak i tłumy stojącej obok
ludności cywilnej. Gdy przebrzmiały ostatnie słowa hymnu, padła komenda: „Na
prawo, patrz!”. Stojący obok barykady kapelan pobłogosławił
Przenajświętszym Sakramentem wymaszerowujące w nieznane oddziały powstańcze.
Zniszczona Warszawa Styczeń 1945 |
Z
meldunku do Prezydenta Rzeczypospolitej
Melduję,
że w wykonaniu umowy kapitulacyjnej, którą zawarłem dnia 2 bm., wojsko walczące
w Warszawie składa broń w dniu dzisiejszym i jutrzejszym. Jest zupełną
niemożliwością, abym nie odszedł do niewoli… Oddaję się z wojskiem w ręce
Niemców jutro, dnia 5 bm. przed południem. Opuszczenie obozu jeńców może
nastąpić tylko w drodze ucieczki, do czego, zgodnie z życzeniem Pana Prezydenta,
dążyć będę bezwzględnie, niezależnie od osobistego ryzyka i trudów. Postawa
naszego wojska bez zarzutu. Wzbudza podziw wroga.
W podpisie:
Komorowski-Bór, gen.
dyw.
Generał
dywizji Tadeusz „Bór” Komorowski był dowódcą Armii Krajowej od lipca 1943
roku aż do chwili upadku Powstania Warszawskiego, jeńcem oflagów niemieckich od
października 1944 do 5 maja 1945 roku. Uwolniony przez aliantów z obozu w Markt
Pongau w Tyrolu udał się do Londynu. Tam podjął obowiązki Naczelnego Wodza
Polskich Sił Zbrojnych. Po rozwiązaniu przez Anglików regularnych formacji
Wojska Polskiego na Zachodzie stanął na czele Rządu RP na uchodźstwie jako
premier i funkcję tę pełnił od 21 lipca 1947 roku do 7 kwietnia 1949 roku.
Niniejsza książka została napisana w roku 1945 i była przeznaczona dla
czytelników obcych, których zapoznać miała z dziejami polskiego podziemia i
udziałem Polski we wspólnym wysiłku wojennym Sprzymierzonych. W wydaniu polskim
autor poprawił wiele nieścisłości, uzupełnił informacje, korzystając z materiałów
Studium Polski Podziemnej, a zwłaszcza opracowań, które stały się podstawą
dzieła zbiorowego „Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz