wtorek, 18 sierpnia 2015

63 dni heroicznej walki # 3





















3 października, po 63 dniach ciągłych walk,
martwa cisza zapanowała nad ruinami Warszawy.

Tadeusz „Bór” Komorowski




Tadeusz „Bór” Komorowski wciąż domagał się zrzutów lotniczych, lecz w głębi duszy przestał już wierzyć, by Powstańcy je otrzymali. Artyleria i lotnictwo zniszczyły większość składów żywnościowych. Od 2 września brakowało chleba. Stan amunicji był katastrofalny – kilkadziesiąt nabojów na jednego żołnierza, to wszystko, czym dysponowała strona polska. Nieco więcej było jedynie granatów, dzięki własnej produkcji. W dniu 4 września została zniszczona elektrownia, która była bohatersko broniona i przez czterdzieści pięć dni utrzymywana w ruchu pod ogniem wroga. Niestety, ostatecznie została doszczętnie zburzona. Fakt ten oznaczał, że Powstańcy stracili radiowy kontakt ze światem, zaś warsztaty przestały pracować. Dopiero kilka dni później uruchomiono awaryjne zasilanie, które umożliwiło wznowienie pracy radiostacji oraz produkcję amunicji, lecz było to na skalę dużo mniejszą, aniżeli poprzednio. Cierpienia ludzi prawie osiągnęły kres wytrzymałości. W piwnicach, gdzie leżeli ranni i chorzy, jak również chronili się mieszkańcy, zapanowała ciemność. Niemniej morale nadal było wysokie, ale stres i ogromne wyczerpanie, a także głód nikogo nie oszczędzały.

W dniach 4 i 5 września Powiśle zostało poddane gwałtownemu bombardowaniu. Mieszkańcy przechodzili identyczne piekło, jakiego wcześniej doświadczyło Stare Miasto. O świcie nastąpiło koncentryczne natarcie sił niemieckich na dzielnicę. Przed linią nacierającej piechoty Niemcy gnali tłum kobiet i dzieci zagarniętych na Starówce. Zdezorientowani obrońcy wstrzymali ogień. Niemcy tylko na to czekali, aby wedrzeć się w pozycje wraz z tłumem kobiet i dzieci. Powstańcy stracili Powiśle, lecz nadal utrzymywali się w centrum miasta. Dnia 10 września Tadeusz Komorowski usłyszał dźwięk, na który czekał przez czterdzieści jeden dni. Otóż, po drugiej stronie Wisły odezwała się potężnym głosem artyleria, a nad miastem ukazały się sowieckie samoloty. W serca żołnierzy i ludności cywilnej ponownie wstąpiła nadzieja. Powstańcy noc spędzili w sztabie, słuchając w napięciu, czy nawała ogniowa trwa nadal. Podniecenie stale rosło. Nie ulegało więc wątpliwości, że właśnie zaczynało się sowieckie natarcie na Pragę.

W tej sytuacji Tadeusz „Bór” Komorowski wysłał przez Londyn depeszę do marszałka Konstantego Rokossowskiego (1896-1968), natomiast „Monter” miał przygotować specjalne patrole, które mogłyby zostać przerzucone na drugą stronę Wisły celem nawiązania bezpośredniej łączności. Chociaż ogień artylerii oraz działania lotnicze Niemców znacznie osłabły, to jednak z drugiej strony wzmógł się nacisk ich czołgów i piechoty na Czerniaków, Mokotów i Żoliborz. Tadeusz Komorowski widział groźbę złamania polskiego oporu w chwili, gdy osiągnięcie celu było na wyciągnięcie ręki. Mogła zatem nastąpić katastrofa tuż przed nadejściem odsieczy. Te sektory miały być radzieckimi przyczółkami i dlatego Powstańcy musieli je utrzymywać za wszelką cenę, zanim Sowieci zajmą Pragę. Resztki amunicji i grantów wysłano zatem na Czerniaków. Tam też wysłane zostały najlepsze oddziały „Radosława”. Wydawało się więc, że ofensywa czyni postępy. W nocy z 13 na 14 września samoloty rosyjskie dokonały zrzutu amerykańskich konserw i amunicji. Całość dostała się w ręce Powstańców, lecz większa część uległa uszkodzeniu podczas zetknięcia z ziemią, ponieważ rzucano w workach bez spadochronów. Tej samej nocy Niemcy zrzucili w miejscach, w których płonęły ognie sygnałowe worki z sucharami zatrutymi arszenikiem…


Pogrzeb poległego Powstańca na podwórzu gmachu Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej przy ulicy Lwowskiej.

Prawie każdej nocy sowieckie samoloty zrzucały broń, amunicję oraz żywność. Niestety, broń zrzucana bez spadochronów była zniszczona. W dodatku, zamiast w amunicję niemiecką, o którą prosili Powstańcy, zaopatrywano ich w rosyjską, która w większości przypadków była bezużyteczna. Rosjanie zdobyli Pragę, a po drugiej stronie Wisły stała dywizja „berlingowców”. W nocy z 14 na 15 września na Czerniakowie wylądował jej oddział w sile dwóch kompanii, zaś 18 września była to reszta batalionu – razem około pięciuset ludzi. Batalion posiadał radiostację i był doskonale uzbrojony, zwłaszcza w karabiny przeciwpancerne i „pepeszki”, ale żołnierze-rekruci przymusowo zmobilizowani na zajętych przez Rosjan ziemiach polskich, byli prawie nieprzeszkoleni i niezaprawieni w walce. Rzuceni do bitwy wymagającej największego wysiłku żołnierskiego, wykazywali małą wartość bojową. 

Załoga rozpaczliwie broniła przyczółka, lecz jej opór został złamany. Utrata tej nadwiślańskiej reduty, utrzymywanej kosztem olbrzymich ofiar, przekreśliła nadzieję na skuteczną pomoc sowiecką. Rosjanie nie czynili żadnych wysiłków, aby przekroczyć rzekę silnym oddziałem. Jedynym wnioskiem z tego, że Rosjanie pozwolili Niemcom zlikwidować przyczółek czerniakowski, było to, że nie mieli oni zamiaru w tym czasie przekraczać linii Wisły. W dniu, kiedy padł Czerniaków, pomoc została wstrzymana. Tak więc operacja na sowieckim froncie zamierała, natomiast cisza była tylko przerywana sporadycznie przez artylerię. W tym czasie sytuacja żywnościowa była fatalna. W Śródmieściu ostatnim źródłem zaopatrzenia były magazyny pszenicy i jęczmienia w browarach Haberbusch i Schiele, dzięki czemu jedna osoba otrzymywała garstkę ziarna na dzień. Niemniej, w dniu 20 września i te rezerwy się wyczerpały. W mieście zjedzono już nawet wszystkie konie, teraz przyszła więc kolej na psy, koty i gołębie. Z kolei brak wody nawet dla rannych i chorych jeszcze tylko pogarszał tragiczne położenie Powstańców. Długie kolejki ludzi stojących przy nielicznych studniach, na dnie których można było zaczerpnąć nieco wody, były narażone na ogień granatników. Lekarze operowali bez znieczulenia.


Pałac Saski w Warszawie wysadzony w powietrze przez Niemców w grudniu 1944 roku. 

Otrzymawszy wiadomość o upadku Mokotowa, Tadeusz „Bór” Komorowski zwołał w dniu 28 września wieczorem naradę starszych oficerów sztabu. Przedstawił sytuację oraz bezowocne starania nawiązania łączności z dowództwem sowieckim. Wszyscy biorący udział w spotkaniu zgodzili się, że sytuacja Powstańców jest beznadziejna, lecz mimo to zdecydowano się wysłać ostatnią depeszę do marszałka Konstantego Rokossowskiego. Odpowiedzi nie doczekano się nigdy. Tymczasem Niemcy rozpoczęli ofensywę na Żoliborz. Polska strona czekała przez całą noc. Następnego dnia, kiedy Tadeusz Komorowski pogodził się już z tym, że marszałek Konstanty Rokossowski nigdy nie przyśle odpowiedzi, rozkazał przerwać ogień i walkę na Żoliborzu. W dniu 29 września wysłał parlamentariuszy do dowództwa niemieckiego. Mieli oni określić warunki kapitulacji oraz gwarancje praw kombatantów dla żołnierzy. Z kolei w dniu 2 października o godzinie 20.00 zostały one podpisane. Po raz drugi w tej wojnie Warszawa musiała ulec przewadze wroga. Na początku i pod koniec okupacji hitlerowskiej stolica Polski walczyła sama, lecz warunki walki w 1939 roku były zupełnie inne, niż te w 1944 roku. Pięć lat wcześniej Niemcy stały u szczytu swej potęgi, natomiast słabość sprzymierzonych uniemożliwiła danie pomocy Warszawie. W roku 1944 sytuacja była zgoła odwrotna. To Niemcy chyliły się już ku upadkowi, a Polacy mieli gorzkie przeświadczenie, że upadek Warszawy będzie prawdopodobnie ostatnim zwycięstwem nad sprzymierzonymi.

W dniu 3 października we wczesnych godzinach rannych martwa cisza zapanowała nad ruinami miasta. Po sześćdziesięciu trzech dniach bezustannych walk ta cisza złowrogo dzwoniła w uszach. Olbrzymia fala wymizerowanych i głodnych ludzi ruszyła z piwnic oraz schronów w kierunku wyjściowych barykad. Kobiety, dzieci i starcy dźwigali ze sobą resztki ocalałego dobytku. Zaczęła się zatem tragiczna wędrówka kilkuset tysięcy ludzi w nieznane. Powstańcy wiedzieli jedynie, że Niemcy kierują ich i ocalałą cudem ludność do obozu w Pruszkowie. Jeszcze 2 października o godzinie 8.00 polska delegacja przybyła na niemiecką barykadę pod politechniką, skąd przewieziono ją do kwatery generała Ericha von dem Bacha-Zalewskiego (1899-1972), która znajdowała się w majątku Ożarów około dziesięciu kilometrów na zachód od Warszawy. Przeczytawszy list Tadeusza Komorowskiego, w którym ten upoważnił delegację do przeprowadzenia rokowań i podpisania umowy o zawieszeniu broni, niemiecki generał uroczyście powstał ze swojego miejsca i oświadczył, że nie potrafi ukryć radości z powodu decyzji Komorowskiego dotyczącej zaprzestania walk. Po tymże oświadczeniu uczestnicy zebrania usiedli i wtedy przystąpiono do rozpatrywania warunków umowy.


Spotkanie Tadeusza Komorowskiego z niemieckim oficerem Erichem von dem Bachem-Zalewskim po kapitulacji Warszawy (4. X. 1944).

Wyłoniła się zasadnicza trudność. Otóż, generał Erich von dem Bach-Zalewski zażądał natychmiastowego wprowadzenia niemieckich wojsk do dzielnic Warszawy, które zajęte były przez oddziały Armii Krajowej. Dowództwo niemieckie chciało mieć bowiem rękojmię, iż Polacy nie przerwą rokowań w wypadku, gdyby nagle nastąpiło uderzenie ze strony Sowietów. Niemniej delegacja polska odrzuciła to żądanie, ponieważ obecność oddziałów polskich i niemieckich na tym samym terenie niechybnie doprowadziłaby do starć zbrojnych. Po uzgodnieniu sprawy z Tadeuszem Komorowskim, ustalone zostało, że na znak, iż rozmowy nie będą przerwane, jeszcze tego samego dnia zostanie rozebrana jedna barykada u wylotu ulicy Śniadeckich przed politechniką. Przewodniczący polskiej delegacji pułkownik Kazimierz Iranek-Osmecki ps. „Heller” (1897-1984) oświadczył, że posiada przygotowany projekt umowy. W tej sytuacji Niemcy zgodzili się oprzeć dyskusję na tym projekcie i z niewielkimi zmianami został on przez obydwie strony zaakceptowany. Tego samego popołudnia polscy delegaci wraz z niemieckimi oficerami spisali ostateczny tekst porozumienia.

Po podpisaniu układu kapitulacyjnego generał Erich von dem Bach-Zalewski przysłał Tadeuszowi Komorowskiemu zaproszenie do złożenia mu wizyty celem omówienia dodatkowych zarządzeń związanych z umową kapitulacyjną. Tadeusz Komorowski zgodził się odwiedzić Niemca w dniu 4 października w południe. Tak więc wkrótce po godzinie 11.00 Komorowski wyruszył na spotkanie w towarzystwie adiutanta i tłumacza. Wraz z oficerami wszedł do pomieszczenia, gdzie miało się ono odbyć. Generał Erich von dem Bach-Zalewski – człowiek w typie pruskiego junkra – zachowywał się z pewnością siebie i ogromną butą, które próbował ukryć wyszukaną uprzejmością. Mówił głośno i dobitnie. Rozmowę rozpoczął od komplementów i słów uznania dla waleczności oraz odwagi obrońców Warszawy. Wyraził też współczucie z powodu losu, jaki spotkał Polaków. Podkreślił, iż w pełni zdaje sobie sprawę z rozgoryczenia, jakie Powstańcy i ludność cywilna Warszawy muszą żywić wobec Rosji, a także swoich zachodnich sprzymierzeńców. Nie wątpił, że po ostatnich doświadczeniach Polacy nie będą mieć żadnych złudzeń względem wrogich zamiarów Sowietów w stosunku do Polski. Teraz Niemcy i Polacy mają tego samego wroga, czyli komunistycznych barbarzyńców ze wschodu. Obydwa narody powinny zatem zaprzestać waśni i rozważyć wspólną obronę.

Odpowiedź Tadeusza Komorowskiego była krótka. Wyjaśnił, że kapitulacja w niczym nie zmienia stosunku Polski do Niemiec, z którymi od dnia 1 września 1939 roku jest w stanie wojny. Jakiekolwiek są polskie odczucia wobec Rosji, pojęcie wspólnego wroga dla Komorowskiego nie istniało, ponieważ wrogiem Polski nadal byli Niemcy. Generał Erich von dem Bach-Zalewski nie dał jednak za wygraną. Przyznał, że Niemcy popełnili względem Polaków szereg fatalnych błędów. Aczkolwiek uważał, że jest jeszcze czas, aby te błędy naprawić i we wspólnym interesie leży współdziałanie przeciw Sowietom. W odpowiedzi Tadeusz „Bór” Komorowski zaproponował, aby przedyskutować kwestie, które miały stanowić cel jego wizyty. Chodziło bowiem o sprawę ewakuacji ludności cywilnej. Na to jego rozmówca odpowiedział, że przygotował dla niego willę, przed którą byłby ustawiony jedynie honorowy posterunek i w której Komorowski mógłby odpocząć „po trudach walki”. Chciał, aby polski generał wraz z nim czuwał nad ewakuacją osób cywilnych z miasta. Na tę propozycję Tadeusz Komorowski również udzielił odmownej odpowiedzi. Powiedział, że Polska lojalnie wypełniała swoje zobowiązania wobec sprzymierzeńców przez pięć lat i nie będzie ich łamać w ostatniej chwili przed zwycięstwem. Na te słowa Erich von dem Bach-Zalewski rzekł: „Ależ, panie generale, pan i pańscy rodacy jesteście w błędzie. Niedaleka przyszłość przyniesie niespodzianki, o jakich nikomu się nie śniło. Zwycięstwo Niemiec jest zupełnie pewne.” Wtedy Tadeusz „Bór” Komorowski odparł, że jego pogląd w tej sprawie jest zgoła odmienny. Uważał bowiem, że myśl, iż Niemcy skapitulują wkrótce po kapitulacji Warszawy dodaje mu wiele otuchy. Wreszcie rozmowa się zakończyła, natomiast pożegnanie było o wiele chłodniejsze, niż powitanie.


Tadeusz Bór-Komorowski w drodze do niemieckiej niewoli (5. X. 1944).

Wieczorem stacja nadawcza Armii Krajowej „Błyskawica” nadała ostatnią audycję. Spiker łamiącym się ze wzruszenia głosem oznajmił: „Byliśmy wolni przez dwa miesiące, dziś znowu idziemy do niewoli. Ale Niemcy nigdy nie zdobędą Warszawy. Warszawa nie istnieje.” Wtedy też ekipa radiostacji własnoręcznie zniszczyła aparaturę. Wymarsz Armii Krajowej zaplanowano na 9.45. Ostatnie godziny dla wszystkich żołnierzy były bardzo ciężkie. Niezwykle trudno było rozstać się z tym ostatnim skrawkiem miasta, w którym żyli przez sześćdziesiąt trzy dni jako ludzie wolni i gdzie pozostało pod ruinami tak wielu towarzyszy z czasów konspiracji. Niemniej musieli już ruszać. Tuż przed wymarszem Tadeusz „Bór” Komorowski zaintonował polski hymn państwowy: Jeszcze Polska nie zginęła… Podchwyciły go zarówno oddziały, jak i tłumy stojącej obok ludności cywilnej. Gdy przebrzmiały ostatnie słowa hymnu, padła komenda: „Na prawo, patrz!”. Stojący obok barykady kapelan pobłogosławił Przenajświętszym Sakramentem wymaszerowujące w nieznane oddziały powstańcze.


Zniszczona Warszawa 
Styczeń 1945


Z meldunku do Prezydenta Rzeczypospolitej

Melduję, że w wykonaniu umowy kapitulacyjnej, którą zawarłem dnia 2 bm., wojsko walczące w Warszawie składa broń w dniu dzisiejszym i jutrzejszym. Jest zupełną niemożliwością, abym nie odszedł do niewoli… Oddaję się z wojskiem w ręce Niemców jutro, dnia 5 bm. przed południem. Opuszczenie obozu jeńców może nastąpić tylko w drodze ucieczki, do czego, zgodnie z życzeniem Pana Prezydenta, dążyć będę bezwzględnie, niezależnie od osobistego ryzyka i trudów. Postawa naszego wojska bez zarzutu. Wzbudza podziw wroga.

W podpisie:
Komorowski-Bór, gen. dyw.





_________________________________

Tekst powstał w oparciu o następującą publikację:






Wydawnictwo: BELLONA
Warszawa 2009





Generał dywizji Tadeusz „Bór” Komorowski był dowódcą Armii Krajowej od lipca 1943 roku aż do chwili upadku Powstania Warszawskiego, jeńcem oflagów niemieckich od października 1944 do 5 maja 1945 roku. Uwolniony przez aliantów z obozu w Markt Pongau w Tyrolu udał się do Londynu. Tam podjął obowiązki Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych. Po rozwiązaniu przez Anglików regularnych formacji Wojska Polskiego na Zachodzie stanął na czele Rządu RP na uchodźstwie jako premier i funkcję tę pełnił od 21 lipca 1947 roku do 7 kwietnia 1949 roku. Niniejsza książka została napisana w roku 1945 i była przeznaczona dla czytelników obcych, których zapoznać miała z dziejami polskiego podziemia i udziałem Polski we wspólnym wysiłku wojennym Sprzymierzonych. W wydaniu polskim autor poprawił wiele nieścisłości, uzupełnił informacje, korzystając z materiałów Studium Polski Podziemnej, a zwłaszcza opracowań, które stały się podstawą dzieła zbiorowego „Polskie Siły Zbrojne w drugiej wojnie światowej”.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz