wtorek, 30 czerwca 2015

Hanna Cygler – „W cudzym domu” # 1













Wydawnictwo: DOM WYDAWNICZY REBIS
Poznań 2013





Nikomu nie trzeba przypominać, że styl życia w XIX wieku znacznie różnił się od tego, jaki prowadzimy obecnie. Nie było prądu, choć trwały już badania nad zjawiskami elektrycznymi, a Thomas Alva Edison (1847-1931) w 1879 roku zdołał opatentować swój wynalazek – żarówkę elektryczną. Udoskonalił też telefon wynaleziony wcześniej przez Alexandra Grahama Bella (1847-1922). W dodatku wybitny francuski fizyk o nazwisku André Marie Ampère (1775-1836) prowadził usilne badania nad rozwojem nauki o elektryczności i magnetyzmie. To właśnie dzięki niemu możemy dziś mówić o jednostce natężenia prądu elektrycznego, którym jest oczywiście jeden amper. Natomiast pod koniec dziewiętnastego stulecia zaczęły powstawać pierwsze elektrownie, dzięki którym prąd trafił do domów.

Pomimo tak szybkiego rozwoju nauki, ludzie żyjący w XIX wieku zamiast elektryczności wciąż jeszcze używali lamp gazowych i świec. Nikt też nie jeździł samochodem. Ludzie albo przemierzali kilometry na piechotę, albo podróżowali statkiem, pociągiem bądź jeździli konnymi tramwajami. Niemniej wiek XIX przyniósł także kolosalne zmiany. Proces przemian technologicznych, gospodarczych, społecznych i kulturalnych, który został zapoczątkowany jeszcze w XVIII wieku w Anglii i Szkocji i nazwany rewolucją przemysłową spowodował powstanie fabryk, w których zatrudniano ogromne ilości robotników. Ubodzy wieśniacy, aby znaleźć zatrudnienie, które w ich mniemaniu miało sprawić, że ich sytuacja materialna ulegnie poprawie, masowo migrowali do miast. Niestety, tam przeważnie byli wyzyskiwani przez swoich pracodawców, ponieważ nie chroniły ich żadne prawa: nie było minimalnej płacy, zabezpieczeń socjalnych czy też ochrony dzieci przed pracą ponad ich siły. Wtedy też powstawały specjalne osiedla robotnicze, które składały się z ceglanych kilkupiętrowych kamienic tworzących wąskie uliczki. Z kolei w Polsce pojawiał się również inny powód migracji ludności. Otóż przyczyną tego zjawiska stały się liczne represje ze strony rosyjskiego rządu skupione na uczestnikach powstań narodowych. W związku z tym część szlachty była pozbawiana majątków, które ulegały konfiskacie, zaś ich właściciele zmuszeni byli przenieść się do miast, aby tam pracą własnych rąk móc zdobywać środki na utrzymanie.

Dama w sukni z turniurą
w latach 80. XIX wieku
Bogaci mieszczanie zajmowali natomiast wielopokojowe apartamenty znajdujące się w dzielnicach, które cieszyły się dość dobrą renomą. Wystrój wnętrz podyktowany był aktualnie obowiązującą modą, która zmieniała się kilkakrotnie podczas omawianego stulecia. Ale nie tylko umeblowanie wnętrz zmieniało się w zależności od obowiązującej mody. Sposób ubierania się też przechodził swoje metamorfozy. W Polsce dodatkowo wpływ na styl ubierania się miała specyficzna sytuacja polityczna, czyli upadek Powstania Styczniowego, które wybuchło 22 stycznia 1863 roku i przyniosło ze sobą jedynie utratę nadziei na odzyskanie niepodległości, jak również prześladowania ze strony rosyjskich władz. Represje objawiały się licznymi wywózkami na Syberię, więzieniem, czy konfiskatą majątków. To wszystko wpłynęło na charakter strojów szczególnie w przypadku polskich kobiet, które wraz ze swoimi dziećmi przywdziewały żałobę, a białe lub kolorowe suknie wkładały jedynie w dzień ważnej narodowej rocznicy bądź czyjegoś ślubu. Przez lata władze carskie bez powodzenia zakazywały noszenia żałoby, za co wyznaczano surowe kary. Niemniej kolorowe toalety kobiety zaczęły przywdziewać dopiero w 1866 roku, a stało się to po ogłoszeniu przez Rosjan amnestii.

Wspomnieniem w Polsce stało się także osiemnastowieczne obżarstwo tak bardzo popularne za czasów panowania królów z dynastii Sasów. Z powodu wojen odbywających się na przełomie XVIII i XIX wieku ludzie poważnie zubożeli. Do tego doszła jeszcze okrutna polityka zaborców. Z kolei podupadła szlachta przenosiła się do miast, a tam zmuszona była nauczyć się całkiem nowego sposobu gospodarowania. Nie było więc ani domowej zwierzyny, ani nabiału, natomiast środki potrzebne na utrzymanie były bardzo skromne.

Koniec XIX wieku to z kolei okres rozwoju ruchów robotniczych powiązanych ze wzrostem liczby fabryk i pracowników w nich zatrudnionych. Zbyt dużo godzin pracy, częste wypadki oraz niskie płace doprowadziły w końcu do strajków. Pierwszy z nich miał miejsce w 1871 roku w stalowni Stanisława Lilpopa (1817-1866) i Wilhelma Raua (1825-1899) na Solcu. Fakt ten sprawił, że robotnicy pracujący w innych fabrykach zaczęli iść śladem swoich poprzedników. Początkowo niezorganizowane ruchy poczęły przekształcać się w kółka i partie robotnicze. Pierwsze koło powstało z inicjatywy Ludwika Waryńskiego (1856-1889), który zatrudniony był wówczas w fabryce Stanisława Lilpopa.

Tak mniej więcej wyglądało życie w XIX wieku. Oczywiście różniło się ono w zależności od kraju i jego sytuacji politycznej lub gospodarczej. Niemniej bez względu na to, jakie nastroje panowały w danym państwie, wszędzie przestrzegano przyjętych konwenansów, a przynajmniej starano się to robić z mniejszym bądź większym skutkiem. Jak wiadomo zdarzały się skandale obyczajowe, którymi przez wiele tygodni albo nawet miesięcy potrafiła żyć opinia publiczna. Niedopuszczalne bowiem było, aby złe prowadzenie się dotknęło kogoś wywodzącego się z wyższej sfery. Oczywiście wiele w tej kwestii wybaczano mężczyznom. Znacznie więcej natomiast wymagano od kobiet i to one stale znajdowały się na cenzurowanym. Weźmy na przykład taki Paryż, który pod koniec XIX wieku pomimo wojny i politycznych zawirowań przeżywał okres zwany belle époque. W mieście odbywały się wtedy wystawy na skalę międzynarodową, a także wybudowana została wieża Eiffla (1889). Ale z drugiej strony nie było to miasto wolne od afer i łamania obowiązujących norm obyczajowych.


Dziewiętnastowieczna panorama Paryża


Wyobraźmy sobie zatem Miasto Świateł z końca dziewiętnastego stulecia. Dokładnie mamy 1880 rok. W Paryżu wraz z matką mieszka młodziutka Louise de Sokolowski, która może pochwalić się również polskimi korzeniami. Tak więc z tego powodu dalej będziemy nazywać ją po prostu Luizą. O dziewczynie można śmiało powiedzieć, że jest to tak zwana „panna z dobrego domu”, ale z drugiej strony, kiedy przyjrzymy się bliżej temu, co wyprawia jej matka, trudno będzie stwierdzić, że dom, w którym przyszło dorastać naszej bohaterce w istocie jest „dobrym domem”. Pewnego dnia Luiza przeżywa wielki osobisty dramat. Oto nagle dowiaduje się, że matka tak naprawdę okłamywała ją przez całe życie i pozwalała jej wierzyć, że jest półsierotą. Poza tym kłamstwem są także rzekome dobre chęci, którymi do tej pory raczyła ją matka. Okazuje się bowiem, że już niedługo Luiza będzie musiała poślubić mężczyznę, którego nie kocha. Ba! Ona praktycznie w ogóle go nie zna! To małżeństwo zostało zaaranżowane za jej plecami oraz bez jej wiedzy i zgody. Niestety, do matki nie trafiają żadne argumenty. Czyżby ukochana maman miała jakiś osobisty cel w wydaniu jedynej córki za mąż akurat za tego, a nie innego mężczyznę? Co takiego kryje się za ślubem, który – zdaniem madame Adrienne – powinien odbyć się w ekspresowym tempie?

A teraz przenieśmy się na chwilę do Gdańska. Jak pamiętamy z historii miasto dostało się pod zabór pruski dokładnie 23 stycznia 1793 roku i od tego momentu stało się jednym z licznych już na Bałtyku niemieckich portów. Tak więc podczas gdy w Paryżu Luiza Sokołowska przeżywa swój życiowy dramat, w Gdańsku niezmiernie istotne decyzje odnośnie swojego życia podejmuje Prusak Joachim von Eistetten. Młody mężczyzna jest naukowcem i interesuje go wszystko, co może poprawić jakość życia ówczesnym ludziom. Podobnie jak Luizie, jemu również matka pragnie zorganizować życie i już snuje plany w kwestii jego rychłego ożenku, jak gdyby zapominając o tym, że należałoby najpierw zapytać Joachima, co on o tym sądzi. W końcu jest już dorosłym mężczyzną i o pewnych rzeczach powinien postanowić bez pomocy swojej rodzicielki. Czy zatem Ursula von Reutt okaże się tą, która jeszcze bardziej wzmocni szlacheckie pochodzenie von Eistettenów? Bo chyba głównie o to chodzi matce Joachima w momencie, kiedy zaczyna planować małżeństwo syna.


Gdańsk na pocztówce pochodzącej z XIX wieku


Mniej więcej w tym samym czasie czytelnik trafia do Warszawy, gdzie z kolei spotyka radcę Dmitrija Nikołajewicza Szuszkina. Ma on na swoim koncie pewien bohaterski czyn, w wyniku którego został okaleczony, ale mimo to nadal wiernie służy carskiej Rosji. Zadaniem Szuszkina jest przede wszystkim tropienie „zdrajców”, którzy za wszelką cenę pragną wyzwolić się spod panowania zaborcy. Tak więc Dmitrij wciąż węszy tu i ówdzie, nakłania do współpracy coraz to nowych szpiegów, a kiedy już uda mu się przyłapać takiego „zdrajcę” na gorącym uczynku, wówczas robi, wszystko, aby ten trafił na Syberię, gdzie ciężka praca i niemiłosiernie ściskający mróz sprawią, że odechce się gagatkowi występować przeciwko Mateczce Rosji.

I tak oto przychodzi wreszcie moment, kiedy losy naszych bohaterów krzyżują się w jednym miejscu. Jest to Warszawa i dwór Brwinów. Luiza po pokonaniu wielu kilometrów dociera wreszcie do Polski, czyli kraju, którego de facto nie ma. Tutaj otrzymuje pracę guwernantki w dworze Lubeckich, gdzie zaprzyjaźnia się z ich córką Rozalią. Z kolei na drodze Joachima stają młodzi mężczyźni, którzy na pierwszy rzut oka wydają się całkiem przyjemni i praktycznie nikt nie mógłby powiedzieć o nich złego słowa. Natomiast nad nimi wszystkimi swój „ochronny” płaszcz rozpościera Dmitrij Szuszkin, który już niedługo odegra w życiu bohaterów ogromną rolę.

Przyznam, że sięgając po W cudzym domu wiedziałam, że czeka mnie fascynująca lektura z akcją umiejscowioną w czasach, które bardzo lubię zarówno w literaturze, jak i w historii. Nie wiedziałam jednak, że będzie to powieść, która wciągnie mnie bez reszty i od której nie będę umiała się oderwać. Z rozdziału na rozdział poszczególne wątki nabierają tempa, zaś akcja jest niezwykle intensywna. W życiu bohaterów wciąż pojawiają się jakieś nowe wydarzenia, które sprawiają, że stają oni w obliczu niebezpieczeństwa, zaś z drugiej strony na jaw wychodzą grzechy tych osób, o których nigdy nie powiedzielibyśmy, że mogą posunąć się do tak haniebnych działań wobec przyjaciół. Choć na pierwszy rzut oka można sądzić, że książka jest typowym romansem z historią w tle, to jednak to wrażenie bardzo szybko mija, kiedy zagłębimy się w fabule i nagle odkryjemy, że tak naprawdę mamy do czynienia z powieścią o lekkim zabrawieniu sensacyjnym.


Warszawa w latach 80. XIX wieku


Hanna Cygler na kartach swojej książki niezwykle dokładnie oddała dziewiętnastowieczne realia. Wraz z bohaterami przemierzamy kilometry, aby w końcu dotrzeć do końca i poznać prawdę. Pomimo że większość akcji rozgrywa się na terenie Polski, to jednak poznajemy również wspomniany już Paryż, a także Berlin, aby wreszcie dotrzeć na Syberię. Dostrzegamy na czym tak naprawdę polegała polityka tamtych czasów. Na przykładzie jednego z bohaterów widzimy, że aresztowania odbywały się pod byle pretekstem. Ofiarą zaborcy mógł paść każdy, nawet osoba całkowicie niewinna. Wystarczyło, że ktoś ze zwykłej ludzkiej zawiści doniósł władzom, a ta już wysyłała swoich ludzi i poddawała aresztanta brutalnym torturom, a potem albo wieszała na szubienicy w Cytadeli, albo wysyłała na Syberię na lata katorgi.

Bohaterów raczej nie da się podzielić na grupy. Oni wszyscy tworzą jedną całość. Z jednej strony wiele ich łączy, a z drugiej równie dużo dzieli. Autorka pokazuje, ile tak naprawdę może znaczyć przyjaźń, ale też bardzo łatwo można tę przyjaźń stracić. Pomiędzy poszczególnymi bohaterami pojawiają się niedopowiedzenia i tajemnice, które w konsekwencji przysparzają im niemało problemów. Czy można odczuć to jako zdradę? W pewnym sensie zapewne tak. A jak jest z miłością? Tutaj również pewne niedomówienia mogą doprowadzić do utraty tego, co najważniejsze. Poza tym w książce poruszony jest istotny problem dorastania i dojrzewania do dorosłego życia. Bohaterowie w pewnej chwili zdają sobie sprawę z tego, że nie można żyć jedynie marzeniami, a prawdziwe życie potrafi być naprawdę brutalne. Raz podjęta decyzja może okazać się brzemienna w skutkach.


Pochód na Sybir
Obraz powstał w 1867 roku.
autor: Artur Grottger (1837-1867)


Wyżej wspomniałam, że powieść posiada również wątek sensacyjny. Przyznam, że nigdy bym się tego nie domyśliła. Hanna Cygler tak umiejętnie wplata ten motyw w fabułę powieści, że czytelnik czuje się zaskoczony, kiedy dowiaduje się, że bohaterowie gdzieś za kulisami knuli przeciwko sobie nawzajem. W cudzym domu to również historia o poszukiwaniu własnej tożsamości. Przypomnijmy sobie, że Luiza opuszczając Paryż była święcie przekonana, iż jedzie do ojca, którego istnienie odkryła zupełnie przypadkiem. Czy go odnalazła? Jak przyjęła ją polska rodzina? Czego tak naprawdę dowiedziała się o swoich polskich korzeniach? Czy faktycznie warto było podejmować tak ogromny trud, aby dotrzeć do kraju, który wymazano z mapy świata? Na te pytania panna Sokołowska będzie musiała sobie odpowiedzieć sama. Tylko czy odpowiedzi nie okażą się zbyt bolesne i nie sprawią, że Luiza straci wszelkie nadzieje na lepsze życie w nowej ojczyźnie? Może lepiej byłoby zostać we Francji i poddać się woli matki?

W cudzym domu to powieść, gdzie wszystko jest na swoim miejscu. Nie ma w niej niczego, co można byłoby uznać za zbędne. Nawet fakt, iż niektóre wydarzenia nie są podawane chronologicznie niczego tutaj nie zmienia. Autorka przeskakuje bowiem w czasie, co niektórym czytelnikom może utrudniać poukładanie sobie całej historii według daty. Mnie bynajmniej taki zabieg nie przeszkadzał, a tylko zachęcał do tego, aby wciąż być czujną, bo nie wiadomo, co może wydarzyć się już za chwilę. Pomimo że rodzinne tajemnice ukrywane w murach starych dworów są dziś tematem bardzo popularnym w literaturze, to jednak wszystko tak naprawdę zależy od wykonania i formy przekazu. Na tej płaszczyźnie Hanna Cygler poradziła sobie wyśmienicie. W cudzym domu to bez wątpienia książka, która zachęciła mnie do sięgnięcia również po inne powieści Autorki.

Na koniec polecam wywiad z Hanną Cygler z 2013 roku, w którym Autorka bardzo ciekawie opowiada między innymi o powstawaniu W cudzym domu [klik].







6 komentarzy:

  1. Generalnie, książką na kolana mnie nie powałiła, ale czytało mi się ją dość przyjemnie i na tyle dobrze, że mam już w domu kolejną pozycję H. Cygler (Grecka mozaika). Dla mnie główna bohaterka była trochę "rozmyta" a niektóre sprawy przesadzone ale wątek knucia niby przyjaciół czy wspólników przeciwko sobie faktycznie wniósł trochę emocji:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie się wydaje, że stało się tak dlatego, że Autorka chciała jak najwierniej oddać klimat XIX wieku. Co by nie mówić, dla mnie książka okazała się bardzo dobra i wciągająca. Wszystko zależy od gutu. Każdy to samo będzie odbierał inaczej. :-)

      Usuń
  2. Pisałam już, że uwielbiam Twoje recenzje? ^_^

    OdpowiedzUsuń
  3. Fankę autorki raczej nie zostanę, przeszkadzały mi tutaj skoki czasowe i według mnie trochę nadmuchana akcja. Chyba najbardziej podobało mi się przedstawienie relacji między bohaterami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie akurat tutaj nie przeszkadzały te przeskoki akcji, natomiast irytowały mnie w pierwszym tomie "Cukierni Pod Amorem". Czytałaś? Wszystko zatem zależy od sposobu wykonania i indywidualnego odbioru czytelnika.

      Usuń