Wydawnictwo: DOM WYDAWNICZY REBIS
Poznań 2013
Nikomu nie trzeba przypominać, że styl życia w XIX wieku
znacznie różnił się od tego, jaki prowadzimy obecnie. Nie było prądu, choć
trwały już badania nad zjawiskami elektrycznymi, a Thomas Alva Edison
(1847-1931) w 1879 roku zdołał opatentować swój wynalazek – żarówkę
elektryczną. Udoskonalił też telefon wynaleziony wcześniej przez Alexandra
Grahama Bella (1847-1922). W dodatku wybitny francuski fizyk o nazwisku André
Marie Ampère (1775-1836) prowadził usilne badania nad rozwojem nauki o
elektryczności i magnetyzmie. To właśnie dzięki niemu możemy dziś mówić o
jednostce natężenia prądu elektrycznego, którym jest oczywiście jeden amper. Natomiast
pod koniec dziewiętnastego stulecia zaczęły powstawać pierwsze elektrownie,
dzięki którym prąd trafił do domów.
Pomimo tak szybkiego rozwoju nauki, ludzie żyjący w XIX wieku zamiast
elektryczności wciąż jeszcze używali lamp gazowych i świec. Nikt też nie
jeździł samochodem. Ludzie albo przemierzali kilometry na piechotę, albo
podróżowali statkiem, pociągiem bądź jeździli konnymi tramwajami. Niemniej wiek
XIX przyniósł także kolosalne zmiany. Proces przemian technologicznych,
gospodarczych, społecznych i kulturalnych, który został zapoczątkowany jeszcze w
XVIII wieku w Anglii i Szkocji i nazwany rewolucją przemysłową
spowodował powstanie fabryk, w których zatrudniano ogromne ilości robotników. Ubodzy
wieśniacy, aby znaleźć zatrudnienie, które w ich mniemaniu miało sprawić, że
ich sytuacja materialna ulegnie poprawie, masowo migrowali do miast. Niestety,
tam przeważnie byli wyzyskiwani przez swoich pracodawców, ponieważ nie chroniły
ich żadne prawa: nie było minimalnej płacy, zabezpieczeń socjalnych czy też
ochrony dzieci przed pracą ponad ich siły. Wtedy też powstawały specjalne
osiedla robotnicze, które składały się z ceglanych kilkupiętrowych kamienic
tworzących wąskie uliczki. Z kolei w Polsce pojawiał się również inny powód
migracji ludności. Otóż przyczyną tego zjawiska stały się liczne represje ze
strony rosyjskiego rządu skupione na uczestnikach powstań narodowych. W związku
z tym część szlachty była pozbawiana majątków, które ulegały konfiskacie, zaś
ich właściciele zmuszeni byli przenieść się do miast, aby tam pracą własnych
rąk móc zdobywać środki na utrzymanie.
Dama w sukni z turniurą w latach 80. XIX wieku |
Bogaci mieszczanie zajmowali natomiast wielopokojowe
apartamenty znajdujące się w dzielnicach, które cieszyły się dość dobrą renomą.
Wystrój wnętrz podyktowany był aktualnie obowiązującą modą, która zmieniała się
kilkakrotnie podczas omawianego stulecia. Ale nie tylko umeblowanie wnętrz
zmieniało się w zależności od obowiązującej mody. Sposób ubierania się też
przechodził swoje metamorfozy. W Polsce dodatkowo wpływ na styl ubierania się miała
specyficzna sytuacja polityczna, czyli upadek Powstania Styczniowego, które
wybuchło 22 stycznia 1863 roku i przyniosło ze sobą jedynie utratę nadziei na
odzyskanie niepodległości, jak również prześladowania ze strony rosyjskich
władz. Represje objawiały się licznymi wywózkami na Syberię, więzieniem, czy
konfiskatą majątków. To wszystko wpłynęło na charakter strojów szczególnie w
przypadku polskich kobiet, które wraz ze swoimi dziećmi przywdziewały żałobę, a
białe lub kolorowe suknie wkładały jedynie w dzień ważnej narodowej rocznicy
bądź czyjegoś ślubu. Przez lata władze carskie bez powodzenia zakazywały
noszenia żałoby, za co wyznaczano surowe kary. Niemniej kolorowe toalety
kobiety zaczęły przywdziewać dopiero w 1866 roku, a stało się to po ogłoszeniu
przez Rosjan amnestii.
Wspomnieniem w Polsce stało się także osiemnastowieczne
obżarstwo tak bardzo popularne za czasów panowania królów z dynastii Sasów. Z
powodu wojen odbywających się na przełomie XVIII i XIX wieku ludzie poważnie
zubożeli. Do tego doszła jeszcze okrutna polityka zaborców. Z kolei podupadła
szlachta przenosiła się do miast, a tam zmuszona była nauczyć się całkiem
nowego sposobu gospodarowania. Nie było więc ani domowej zwierzyny, ani
nabiału, natomiast środki potrzebne na utrzymanie były bardzo skromne.
Koniec XIX wieku to z kolei okres rozwoju ruchów robotniczych powiązanych
ze wzrostem liczby fabryk i pracowników w nich zatrudnionych. Zbyt dużo godzin
pracy, częste wypadki oraz niskie płace doprowadziły w końcu do strajków.
Pierwszy z nich miał miejsce w 1871 roku w stalowni Stanisława Lilpopa
(1817-1866) i Wilhelma Raua (1825-1899) na Solcu. Fakt ten sprawił, że
robotnicy pracujący w innych fabrykach zaczęli iść śladem swoich poprzedników.
Początkowo niezorganizowane ruchy poczęły przekształcać się w kółka i partie
robotnicze. Pierwsze koło powstało z inicjatywy Ludwika Waryńskiego
(1856-1889), który zatrudniony był wówczas w fabryce Stanisława Lilpopa.
Tak mniej więcej wyglądało życie w XIX wieku. Oczywiście
różniło się ono w zależności od kraju i jego sytuacji politycznej lub
gospodarczej. Niemniej bez względu na to, jakie nastroje panowały w danym
państwie, wszędzie przestrzegano przyjętych konwenansów, a przynajmniej starano
się to robić z mniejszym bądź większym skutkiem. Jak wiadomo zdarzały się
skandale obyczajowe, którymi przez wiele tygodni albo nawet miesięcy potrafiła
żyć opinia publiczna. Niedopuszczalne bowiem było, aby złe prowadzenie się
dotknęło kogoś wywodzącego się z wyższej sfery. Oczywiście wiele w tej kwestii
wybaczano mężczyznom. Znacznie więcej natomiast wymagano od kobiet i to one
stale znajdowały się na cenzurowanym. Weźmy na przykład taki Paryż, który pod
koniec XIX wieku pomimo wojny i politycznych zawirowań przeżywał okres zwany belle
époque. W mieście odbywały się wtedy wystawy na skalę międzynarodową, a
także wybudowana została wieża Eiffla (1889). Ale z drugiej strony nie było to miasto
wolne od afer i łamania obowiązujących norm obyczajowych.
Dziewiętnastowieczna panorama Paryża |
Wyobraźmy sobie zatem Miasto Świateł z końca dziewiętnastego
stulecia. Dokładnie mamy 1880 rok. W Paryżu wraz z matką mieszka młodziutka
Louise de Sokolowski, która może pochwalić się również polskimi korzeniami. Tak
więc z tego powodu dalej będziemy nazywać ją po prostu Luizą. O dziewczynie
można śmiało powiedzieć, że jest to tak zwana „panna z dobrego domu”, ale z
drugiej strony, kiedy przyjrzymy się bliżej temu, co wyprawia jej matka, trudno
będzie stwierdzić, że dom, w którym przyszło dorastać naszej bohaterce w
istocie jest „dobrym domem”. Pewnego dnia Luiza przeżywa wielki osobisty
dramat. Oto nagle dowiaduje się, że matka tak naprawdę okłamywała ją przez całe
życie i pozwalała jej wierzyć, że jest półsierotą. Poza tym kłamstwem są także rzekome
dobre chęci, którymi do tej pory raczyła ją matka. Okazuje się bowiem, że już
niedługo Luiza będzie musiała poślubić mężczyznę, którego nie kocha. Ba! Ona
praktycznie w ogóle go nie zna! To małżeństwo zostało zaaranżowane za jej
plecami oraz bez jej wiedzy i zgody. Niestety, do matki nie trafiają żadne
argumenty. Czyżby ukochana maman miała jakiś osobisty cel w wydaniu
jedynej córki za mąż akurat za tego, a nie innego mężczyznę? Co takiego kryje
się za ślubem, który – zdaniem madame Adrienne – powinien odbyć się w
ekspresowym tempie?
A teraz przenieśmy się na chwilę do Gdańska. Jak pamiętamy z
historii miasto dostało się pod zabór pruski dokładnie 23 stycznia 1793 roku i
od tego momentu stało się jednym z licznych już na Bałtyku niemieckich portów. Tak
więc podczas gdy w Paryżu Luiza Sokołowska przeżywa swój życiowy dramat, w Gdańsku
niezmiernie istotne decyzje odnośnie swojego życia podejmuje Prusak Joachim von
Eistetten. Młody mężczyzna jest naukowcem i interesuje go wszystko, co może
poprawić jakość życia ówczesnym ludziom. Podobnie jak Luizie, jemu również
matka pragnie zorganizować życie i już snuje plany w kwestii jego rychłego
ożenku, jak gdyby zapominając o tym, że należałoby najpierw zapytać Joachima,
co on o tym sądzi. W końcu jest już dorosłym mężczyzną i o pewnych rzeczach
powinien postanowić bez pomocy swojej rodzicielki. Czy zatem Ursula von Reutt okaże
się tą, która jeszcze bardziej wzmocni szlacheckie pochodzenie von Eistettenów?
Bo chyba głównie o to chodzi matce Joachima w momencie, kiedy zaczyna planować małżeństwo syna.
Gdańsk na pocztówce pochodzącej z XIX wieku |
Mniej więcej w tym samym czasie czytelnik trafia do Warszawy,
gdzie z kolei spotyka radcę Dmitrija Nikołajewicza Szuszkina. Ma on na swoim
koncie pewien bohaterski czyn, w wyniku którego został okaleczony, ale mimo to
nadal wiernie służy carskiej Rosji. Zadaniem Szuszkina jest przede wszystkim
tropienie „zdrajców”, którzy za wszelką cenę pragną wyzwolić się spod panowania
zaborcy. Tak więc Dmitrij wciąż węszy tu i ówdzie, nakłania do współpracy
coraz to nowych szpiegów, a kiedy już uda mu się przyłapać takiego „zdrajcę” na
gorącym uczynku, wówczas robi, wszystko, aby ten trafił na Syberię, gdzie
ciężka praca i niemiłosiernie ściskający mróz sprawią, że odechce się
gagatkowi występować przeciwko Mateczce Rosji.
I tak oto przychodzi wreszcie moment, kiedy losy naszych
bohaterów krzyżują się w jednym miejscu. Jest to Warszawa i dwór Brwinów. Luiza
po pokonaniu wielu kilometrów dociera wreszcie do Polski, czyli kraju, którego de
facto nie ma. Tutaj otrzymuje pracę guwernantki w dworze Lubeckich, gdzie
zaprzyjaźnia się z ich córką Rozalią. Z kolei na drodze Joachima stają młodzi
mężczyźni, którzy na pierwszy rzut oka wydają się całkiem przyjemni i
praktycznie nikt nie mógłby powiedzieć o nich złego słowa. Natomiast nad nimi
wszystkimi swój „ochronny” płaszcz rozpościera Dmitrij Szuszkin, który już
niedługo odegra w życiu bohaterów ogromną rolę.
Przyznam, że sięgając po W cudzym domu wiedziałam, że
czeka mnie fascynująca lektura z akcją umiejscowioną w czasach, które bardzo
lubię zarówno w literaturze, jak i w historii. Nie wiedziałam jednak, że będzie
to powieść, która wciągnie mnie bez reszty i od której nie będę umiała się
oderwać. Z rozdziału na rozdział poszczególne wątki nabierają tempa, zaś akcja
jest niezwykle intensywna. W życiu bohaterów wciąż pojawiają się jakieś nowe
wydarzenia, które sprawiają, że stają oni w obliczu niebezpieczeństwa, zaś z
drugiej strony na jaw wychodzą grzechy tych osób, o których nigdy nie
powiedzielibyśmy, że mogą posunąć się do tak haniebnych działań wobec
przyjaciół. Choć na pierwszy rzut oka można sądzić, że książka jest typowym
romansem z historią w tle, to jednak to wrażenie bardzo szybko mija, kiedy
zagłębimy się w fabule i nagle odkryjemy, że tak naprawdę mamy do czynienia z powieścią o lekkim zabrawieniu sensacyjnym.
Warszawa w latach 80. XIX wieku |
Hanna Cygler na kartach swojej książki niezwykle dokładnie
oddała dziewiętnastowieczne realia. Wraz z bohaterami przemierzamy kilometry,
aby w końcu dotrzeć do końca i poznać prawdę. Pomimo że większość akcji
rozgrywa się na terenie Polski, to jednak poznajemy również wspomniany już
Paryż, a także Berlin, aby wreszcie dotrzeć na Syberię. Dostrzegamy na czym tak
naprawdę polegała polityka tamtych czasów. Na przykładzie jednego z bohaterów
widzimy, że aresztowania odbywały się pod byle pretekstem. Ofiarą zaborcy mógł
paść każdy, nawet osoba całkowicie niewinna. Wystarczyło, że ktoś ze zwykłej
ludzkiej zawiści doniósł władzom, a ta już wysyłała swoich ludzi i poddawała
aresztanta brutalnym torturom, a potem albo wieszała na szubienicy w Cytadeli,
albo wysyłała na Syberię na lata katorgi.
Bohaterów raczej nie da
się podzielić na grupy. Oni wszyscy tworzą jedną całość. Z jednej strony wiele
ich łączy, a z drugiej równie dużo dzieli. Autorka pokazuje, ile tak naprawdę
może znaczyć przyjaźń, ale też bardzo łatwo można tę przyjaźń stracić. Pomiędzy
poszczególnymi bohaterami pojawiają się niedopowiedzenia i tajemnice, które w
konsekwencji przysparzają im niemało problemów. Czy można odczuć to jako
zdradę? W pewnym sensie zapewne tak. A jak jest z miłością? Tutaj również pewne
niedomówienia mogą doprowadzić do utraty tego, co najważniejsze. Poza tym w
książce poruszony jest istotny problem dorastania i dojrzewania do dorosłego
życia. Bohaterowie w pewnej chwili zdają sobie sprawę z tego, że nie można żyć
jedynie marzeniami, a prawdziwe życie potrafi być naprawdę brutalne. Raz
podjęta decyzja może okazać się brzemienna w skutkach.
Pochód na Sybir Obraz powstał w 1867 roku. autor: Artur Grottger (1837-1867) |
Wyżej wspomniałam, że powieść posiada również wątek
sensacyjny. Przyznam, że nigdy bym się tego nie domyśliła. Hanna Cygler tak
umiejętnie wplata ten motyw w fabułę powieści, że czytelnik czuje się
zaskoczony, kiedy dowiaduje się, że bohaterowie gdzieś za kulisami knuli
przeciwko sobie nawzajem. W cudzym domu to również historia o
poszukiwaniu własnej tożsamości. Przypomnijmy sobie, że Luiza opuszczając Paryż
była święcie przekonana, iż jedzie do ojca, którego istnienie odkryła zupełnie
przypadkiem. Czy go odnalazła? Jak przyjęła ją polska rodzina? Czego tak
naprawdę dowiedziała się o swoich polskich korzeniach? Czy faktycznie warto
było podejmować tak ogromny trud, aby dotrzeć do kraju, który wymazano z mapy
świata? Na te pytania panna Sokołowska będzie musiała sobie odpowiedzieć sama.
Tylko czy odpowiedzi nie okażą się zbyt bolesne i nie sprawią, że Luiza straci
wszelkie nadzieje na lepsze życie w nowej ojczyźnie? Może lepiej byłoby zostać
we Francji i poddać się woli matki?
W cudzym domu to powieść, gdzie wszystko jest na swoim
miejscu. Nie ma w niej niczego, co można byłoby uznać za zbędne. Nawet fakt, iż
niektóre wydarzenia nie są podawane chronologicznie niczego tutaj nie zmienia.
Autorka przeskakuje bowiem w czasie, co niektórym czytelnikom może utrudniać
poukładanie sobie całej historii według daty. Mnie bynajmniej taki zabieg nie
przeszkadzał, a tylko zachęcał do tego, aby wciąż być czujną, bo nie wiadomo,
co może wydarzyć się już za chwilę. Pomimo że rodzinne tajemnice ukrywane w
murach starych dworów są dziś tematem bardzo popularnym w literaturze, to
jednak wszystko tak naprawdę zależy od wykonania i formy przekazu. Na tej
płaszczyźnie Hanna Cygler poradziła sobie wyśmienicie. W cudzym domu to
bez wątpienia książka, która zachęciła mnie do sięgnięcia również po inne
powieści Autorki.
Na koniec polecam wywiad z Hanną Cygler z 2013 roku, w którym
Autorka bardzo ciekawie opowiada między innymi o powstawaniu W cudzym domu
[klik].
Generalnie, książką na kolana mnie nie powałiła, ale czytało mi się ją dość przyjemnie i na tyle dobrze, że mam już w domu kolejną pozycję H. Cygler (Grecka mozaika). Dla mnie główna bohaterka była trochę "rozmyta" a niektóre sprawy przesadzone ale wątek knucia niby przyjaciół czy wspólników przeciwko sobie faktycznie wniósł trochę emocji:)
OdpowiedzUsuńA mnie się wydaje, że stało się tak dlatego, że Autorka chciała jak najwierniej oddać klimat XIX wieku. Co by nie mówić, dla mnie książka okazała się bardzo dobra i wciągająca. Wszystko zależy od gutu. Każdy to samo będzie odbierał inaczej. :-)
UsuńPisałam już, że uwielbiam Twoje recenzje? ^_^
OdpowiedzUsuńTak, pisałaś. Dziękuję. :-)
UsuńFankę autorki raczej nie zostanę, przeszkadzały mi tutaj skoki czasowe i według mnie trochę nadmuchana akcja. Chyba najbardziej podobało mi się przedstawienie relacji między bohaterami.
OdpowiedzUsuńMnie akurat tutaj nie przeszkadzały te przeskoki akcji, natomiast irytowały mnie w pierwszym tomie "Cukierni Pod Amorem". Czytałaś? Wszystko zatem zależy od sposobu wykonania i indywidualnego odbioru czytelnika.
Usuń