czwartek, 20 listopada 2014

Philippa Gregory – „Żona oficera”
















Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2014
Tytuł oryginału: Fallen Skies
Przekład: Urszula Gardner





Wojna zawsze pozostawia w ludzkiej psychice swój niezatarty ślad. Nie jest ważne czy człowiek uczestniczy w niej czynnie, wyruszając na front i stając twarzą w twarz z wrogiem, czy bierze w niej udział jako cywil. Niemniej, na traumatyczne wojenne przeżycia każdy będzie reagował inaczej. Jedni za wszelką cenę będą chcieli o nich zapomnieć, udając, że tak naprawdę wojny wcale nie było, natomiast innych wciąż będą dręczyć koszmary, nie pozwalając normalnie żyć. Wszystko oczywiście zależy od stanu emocjonalnego danego człowieka i od tego, co tak naprawdę przeżył podczas lat wojny. Wiadomo, że los żołnierza w trakcie takiego zbrojnego konfliktu jest nie do pozazdroszczenia, lecz z drugiej strony zawodowa armia jest przecież specjalnie szkolona zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Tak więc teoretycznie żołnierze powinni być przygotowani na makabryczne widoki, których prędzej czy później staną się świadkami. Czasami jednak zdarza się, że do armii powoływani są mężczyźni, którzy nie mają żadnego przygotowania. Pobór jest masowy, więc szeregi wojska zasilają lekarze, prawnicy, sklepikarze i wielu innych mężczyzn, którzy z agresją wojenną nie mają i nigdy nie mieli nic wspólnego. Tak właśnie było – między innymi – podczas pierwszej wojny światowej. Nie dziwi więc fakt, że ci, którym udało się przeżyć, wrócili z frontu niczym wraki emocjonalne. Ich zły stan psychiczny praktycznie zawsze odbijał się niekorzystnie na relacjach z bliskimi. Kłótnie, niezrozumiałe zachowanie, nocne koszmary to tylko kilka symptomów tak zwanej nerwicy frontowej.

Jednym z takich właśnie żołnierzy walczących podczas pierwszej wojny światowej jest Stephen Winters. Mężczyzna pochodzi ze średniozamożnej angielskiej rodziny, w której najbardziej liczą się obowiązujące normy społeczne. Mamy rok 1920, a od zakończenia wojny minęło już dwa lata. Niemniej, Stephen nie potrafi dojść do ładu ze stanem swojej psychiki. Wciąż śnią mu się koszmary. Niczym na jawie w jego umyśle przesuwają się dramatyczne wydarzenia wojenne. Oczywiście nie ma nawet najmniejszych szans na to, aby mógł zasięgnąć porady lekarza, bo przecież dżentelmen musi być silny, a przyznawanie się do własnych słabości nie uchodzi w towarzystwie. Stephen tak naprawdę nie chciał wyruszać na front i czekał praktycznie do samego końca, myśląc, że może jednak uda mu się uniknąć poboru. Niestety, stało się inaczej.

Stephen Winters na pewno nie spodziewał się, że do domu wróci w chwale bohatera. Za swoje wojenne działania został nawet odznaczony, co oczywiście podniosło jego pozycję w towarzystwie. Niemniej fakt, że inni odbierają go w ten sposób wcale nie oznacza, że sam siebie również postrzega identycznie. Wygląda na to, że mężczyznę łączą jakieś bliżej niezidentyfikowane relacje z ordynansem, którego przydzielono mu podczas wojny. Czyżby miało to związek z jakąś tajemnicą, o której żaden z nich nie chce mówić? Co takiego obydwaj mężczyźni ukrywają przed światem? Czy prawda kiedykolwiek wyjdzie na jaw? A może zabiorą ją do grobu i nikt nigdy nie pozna sekretu, który ich połączył?

Pewnego dnia Stephen Winters poznaje młodziutką Lily Valance, a właściwie Lily Pears. Dziewczyna z powodzeniem próbuje swoich sił jako śpiewaczka. Jej talent naprawdę robi wrażenie. Podobnie jak niezwykła uroda. Nic więc dziwnego, że starszy od niej Stephen zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Wydaje mu się bowiem, że związek z Lily na zawsze wyleczy go z wojennych koszmarów. Dziewczyna jest młoda i nieskażona złem, które otacza Stephena. Czy faktycznie tak się stanie? Czy Lily będzie potrafiła unieść ciężar, jaki nałoży na nią rodzina Wintersów? Czy dziewczyna wyrwie się w końcu spod kurateli własnej matki, która za wszelką cenę stara się strzec cnoty swojej jedynej córki?

Ostatecznie związek Stephena i Lily kończy się ślubem. Choć poprzedzają go tragiczne dla Lily wydarzenia, to jednak wydaje się, że starszy mężczyzna nie jest jej tak do końca obojętny. I tak oto dziewczyna, dla której konwenanse panujące w rodzinie Wintersów są praktycznie obce, będzie musiała z dnia na dzień przystosować się do nowego życia i tym samym dokonać wyborów, które niekoniecznie będą zgodnie z jej pragnieniami. Czy zatem Lily będzie szczęśliwa w swoim nowym domu? Czy to tego pragnęła dla niej ukochana matka, robiąc wszystko, aby Lily znalazła swoje miejsce w życiu i zrobiła karierę jako sławna śpiewaczka?

Swoją angielską premierę Żona oficera miała w 1993 roku, a potem w 2008 powieść wznowiono. Fabuła książki to czysta fikcja literacka. Prawdziwe jest tutaj jedynie tło historyczne, czyli elementy dotyczące pierwszej wojny światowej. Philippa Gregory niezwykle zręcznie wykorzystuje swoją główną bohaterkę – Lily – jako symbol odnoszący się do zmian związanych z wojną oraz z latami 20. XX wieku. To mężczyźni byli wysyłani na front, zaś kobiety pomagały w walce z wrogiem, będąc na miejscu. W ten sposób znacząco zmieniły się także prawa kobiet, co sprawiło, że stały się one bardziej niezależne. Z kolei Stephen Winters to symbol utraconego pokolenia ludzi walczących na wojnie, a po jej zakończeniu próbujących dostosować się do życia w zmieniającym się świecie. Niektórzy wrócili z frontu bez nóg czy rąk, a inni utracili zdrowie psychiczne.

Ze względu na sposób, w jaki napisana jest ta książka, jej czytanie przypomina obieranie cebuli. Pomimo że tempo akcji jest wolne, to jednak Philippa Gregory trzyma czytelnika w napięciu i stopniowo odkrywa coraz więcej szczegółów dotyczących poszczególnych postaci. Kwestia ta dotyczy głównie Stephena Wintersa. Tak naprawdę nie można go jednoznacznie oceniać ani też zrozumieć. Jest to bohater niesamowicie skomplikowany. Z jednej strony mamy do czynienia z dżentelmenem, który nie mógłby używać wobec innych ani przemocy fizycznej, ani psychicznej. Natomiast z drugiej strony mężczyzna jest w stanie w ciągu ułamka sekundy zmienić się w potwora, który jest zdolny skrzywdzić każdego, kto akurat nawinie mu się pod rękę. Ta postać wywołuje w czytelniku naprawdę skrajne emocje, ponieważ sposób postępowania Stephena Wintersa sprawia, że czujemy się zdezorientowani. To przede wszystkim ten bohater powoduje, że chcemy poznać dalsze wydarzenia.

Przyznam, że podczas czytania wiele razy odnosiłam wrażenie, iż powieść posiada mroczny klimat, a czasami wręcz przygnębiający. Poza tym Stephena i Lily można określić jako dwa przeciwstawne bieguny. Z jednej strony mamy bohatera niezwykle tragicznego, zaś z drugiej postać, od której bije bardzo jasne światło, lecz niestety są tacy, którzy ze wszystkich sił starają się je zgasić. W pewnej chwili Lily staje się ofiarą całej tej historii i jest narzędziem w rękach Wintersów, którzy zaczynają nią manipulować. Możliwe, że kobieta trochę na własne życzenie zostaje wspomnianym narzędziem, ale jest tak bardzo przytłoczona tym, co ją otacza, że nie ma najmniejszych szans, aby wyrwać się z tego koszmaru. Czy jest od Wintersów uzależniona? W pewnym stopniu na pewno tak. Pomimo że wokół ma przyjaciół, którzy z całą pewnością byliby chętni jej pomóc, to jednak Lily nadal tkwi w sytuacji, która tylko i wyłącznie ją niszczy.  

Zawsze powtarzam, że im bardziej bohaterowie powieści są irytujący, tym dana książka jest lepsza. W tym przypadku tak właśnie jest. Generalnie rodzina Wintersów jest nie do zaakceptowania. Te ich konwenanse i stałe pilnowanie samych siebie, aby przypadkiem nie okazać uczuć, stało się dla mnie nie do wytrzymania. W obliczu tragedii ci ludzie są zdolni do zajadania ze smakiem szarlotki, tylko dlatego, że akurat wybiła godzina, kiedy wszyscy zasiadają do podwieczorku! Nieważne, że gdzieś tam ktoś może potrzebować pomocy albo zwyczajnie już nie żyć! Dla Wintersów najważniejsze jest to, co powiedzą inni oraz to, aby nie zaburzyć sobie ustalonego porządku dnia. Natomiast jakiekolwiek ujawnianie uczuć traktowane jest niczym choroba psychiczna. Trzeba bowiem założyć na twarz maskę i udawać, że nic się nie stało, bo tak postępuje prawdziwa dama i prawdziwy dżentelmen. Z kolei chory członek rodziny stanowi dla tych ludzi również powód do wstydu. Najlepiej, żeby umarł.

Z mojego punktu widzenia najbardziej „normalnym” środowiskiem jest tutaj zawodowe otoczenie Lily. Ludzie, którzy występują na scenie w żadnym razie nie budzą moich zastrzeżeń. Dla nich nie ma kwestii tabu. Mówią o wszystkim, co ich boli, a swoich emocji nigdy nie skrywają pod płaszczem obłudy. Taka właśnie jest Lily. Niestety, z powodu swojej szczerości staje się czarną owcą w rodzinie Wintersów i przynosi im jedynie wstyd. Oczywiście nie można powiedzieć, że Lily to postać całkowicie pozbawiona wad. Kiedy przyjrzymy się jej bliżej, wówczas zauważymy, że ona także popełnia błędy. Początkowo jest pozbawiona empatii i reprezentuje tę część społeczeństwa, która za nic nie chce pamiętać o wojnie. Drażnią ją weterani wojenni żebrzący na ulicach. Wręcz ich przepędza. Lecz w miarę upływu czasu pod wpływem zaistniałych okoliczności, kobieta naprawdę się zmienia i dojrzewa.

Ponieważ jakiś czas temu czytałam inną powieść obyczajową Philippy Gregory – Dom cudzych marzeń – nie umiałam pozbyć się wrażenia, że te dwie książki mają kilka cech wspólnych. Chodzi głównie o kreację bohaterów, ponieważ miejsce i czas akcji są zupełnie inne. W jednym i w drugim przypadku czytelnik ma do czynienia z rodziną, która obiera sobie ofiarę, a jest nią ktoś, kto do tej rodziny wchodzi. Postępowanie wobec nowego członka familii jest również bardzo podobne. Wygląda więc na to, że Philippa Gregory, pisząc powieści obyczajowe wytyczyła sobie swój własny szlak, którym podąża i który doskonale się sprawdza, ponieważ dzięki temu czytelnikowi fundowane jest odczuwanie skrajnych emocji. Na koniec nie mogę też zapomnieć o zakończeniu. Zarówno w przypadku Żony oficera, jak i Domu cudzych marzeń finał naprawdę wciska w fotel. Czytelnik pozostaje w swego rodzaju zawieszeniu, nie wiedząc do końca, co się stało. Tak więc mamy do czynienia z zakończeniem otwartym i to od czytelnika zależy, w jaki sposób będzie je dalej kreował. Oczywiście tego samego nie znajdziemy w zbeletryzowanych biografiach autorstwa Philippy Gregory, bowiem tam należy trzymać się faktów historycznych, a ich zmieniać nie można.

Myślę, że fanom twórczości Philippy Gregory nie trzeba specjalnie polecać tej książki. Z mojego punktu widzenia nie jest to powieść stricte historyczna, lecz typowo obyczajowa. Oprócz powyższego to, co szczególnie zasługuje na uwagę, to oczywiście dokładnie zachowanie specyficznego klimatu lat 20. XX wieku. Tak więc proponuję przenieść się w czas szalonych lat 20. XX wieku, które dla bohaterów Żony oficera okazały się przede wszystkim okresem wielkiej hipokryzji skrywanej w czterech ścianach własnego domu.




Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu










6 komentarzy:

  1. Ja nie dosyć, że jestem fanką twórczości autorki, to na dodatek początek XX wieku to moje ulubione lata w literaturze, więc oczywiście tę książkę mam w planach ;)

    http://pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nic, tylko życzyć Ci miłej lektury. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. :-)

      Usuń
  2. Bardzo lubię twórczość Gregory, do tej pory czytałam jednak jedynie jej książki osadzone w dalszej historii. Po ten tytuł również z wielką chęcią sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Cię zachęciłam, bo książka naprawdę bardzo dobra. Nie powinnaś się rozczarować. Miłej lektury! :-)

      Usuń
  3. Do tej pory czytałam tylko książki z Cyklu Tudorowskiego Philippy Gregory, chętnie sięgnę po coś innego. Tym bardziej, że - jak piszesz - warto :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytałam bardzo dużo książek Philippy Gregory. Czytałam te historyczne, czytałam obyczajówki, a nawet dwa tomy serii dla młodzieży. W moim odczuciu zawsze jest rewelacyjna! :-)

      Usuń