Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2014
Tytuł oryginału: Fallen
Skies
Przekład: Urszula Gardner
Wojna zawsze pozostawia w ludzkiej
psychice swój niezatarty ślad. Nie jest ważne czy człowiek uczestniczy w niej
czynnie, wyruszając na front i stając twarzą w twarz z wrogiem, czy bierze w
niej udział jako cywil. Niemniej, na traumatyczne wojenne przeżycia każdy
będzie reagował inaczej. Jedni za wszelką cenę będą chcieli o nich zapomnieć,
udając, że tak naprawdę wojny wcale nie było, natomiast innych wciąż będą
dręczyć koszmary, nie pozwalając normalnie żyć. Wszystko oczywiście zależy od
stanu emocjonalnego danego człowieka i od tego, co tak naprawdę przeżył podczas
lat wojny. Wiadomo, że los żołnierza w trakcie takiego zbrojnego konfliktu jest
nie do pozazdroszczenia, lecz z drugiej strony zawodowa armia jest przecież
specjalnie szkolona zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Tak więc
teoretycznie żołnierze powinni być przygotowani na makabryczne widoki, których
prędzej czy później staną się świadkami. Czasami jednak zdarza się, że do armii
powoływani są mężczyźni, którzy nie mają żadnego przygotowania. Pobór jest masowy,
więc szeregi wojska zasilają lekarze, prawnicy, sklepikarze i wielu innych
mężczyzn, którzy z agresją wojenną nie mają i nigdy nie mieli nic wspólnego.
Tak właśnie było – między innymi – podczas pierwszej wojny światowej. Nie dziwi
więc fakt, że ci, którym udało się przeżyć, wrócili z frontu niczym wraki
emocjonalne. Ich zły stan psychiczny praktycznie zawsze odbijał się
niekorzystnie na relacjach z bliskimi. Kłótnie, niezrozumiałe zachowanie, nocne
koszmary to tylko kilka symptomów tak zwanej nerwicy frontowej.
Jednym z takich właśnie żołnierzy
walczących podczas pierwszej wojny światowej jest Stephen Winters. Mężczyzna
pochodzi ze średniozamożnej angielskiej rodziny, w której najbardziej liczą się
obowiązujące normy społeczne. Mamy rok 1920, a od zakończenia wojny minęło już dwa lata. Niemniej,
Stephen nie potrafi dojść do ładu ze stanem swojej psychiki. Wciąż śnią mu się
koszmary. Niczym na jawie w jego umyśle przesuwają się dramatyczne wydarzenia
wojenne. Oczywiście nie ma nawet najmniejszych szans na to, aby mógł zasięgnąć
porady lekarza, bo przecież dżentelmen musi być silny, a przyznawanie się do
własnych słabości nie uchodzi w towarzystwie. Stephen tak naprawdę nie chciał
wyruszać na front i czekał praktycznie do samego końca, myśląc, że może jednak
uda mu się uniknąć poboru. Niestety, stało się inaczej.
Stephen Winters na pewno nie
spodziewał się, że do domu wróci w chwale bohatera. Za swoje wojenne działania
został nawet odznaczony, co oczywiście podniosło jego pozycję w towarzystwie.
Niemniej fakt, że inni odbierają go w ten sposób wcale nie oznacza, że sam
siebie również postrzega identycznie. Wygląda na to, że mężczyznę łączą jakieś
bliżej niezidentyfikowane relacje z ordynansem, którego przydzielono mu podczas
wojny. Czyżby miało to związek z jakąś tajemnicą, o której żaden z nich nie
chce mówić? Co takiego obydwaj mężczyźni ukrywają przed światem? Czy prawda
kiedykolwiek wyjdzie na jaw? A może zabiorą ją do grobu i nikt nigdy nie pozna
sekretu, który ich połączył?
Pewnego dnia Stephen Winters
poznaje młodziutką Lily Valance, a właściwie Lily Pears. Dziewczyna z
powodzeniem próbuje swoich sił jako śpiewaczka. Jej talent naprawdę robi
wrażenie. Podobnie jak niezwykła uroda. Nic więc dziwnego, że starszy od niej
Stephen zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Wydaje mu się bowiem, że
związek z Lily na zawsze wyleczy go z wojennych koszmarów. Dziewczyna jest
młoda i nieskażona złem, które otacza Stephena. Czy faktycznie tak się stanie?
Czy Lily będzie potrafiła unieść ciężar, jaki nałoży na nią rodzina Wintersów?
Czy dziewczyna wyrwie się w końcu spod kurateli własnej matki, która za wszelką
cenę stara się strzec cnoty swojej jedynej córki?
Ostatecznie związek Stephena i
Lily kończy się ślubem. Choć poprzedzają go tragiczne dla Lily wydarzenia, to
jednak wydaje się, że starszy mężczyzna nie jest jej tak do końca obojętny. I
tak oto dziewczyna, dla której konwenanse panujące w rodzinie Wintersów są
praktycznie obce, będzie musiała z dnia na dzień przystosować się do nowego
życia i tym samym dokonać wyborów, które niekoniecznie będą zgodnie z jej
pragnieniami. Czy zatem Lily będzie szczęśliwa w swoim nowym domu? Czy to tego
pragnęła dla niej ukochana matka, robiąc wszystko, aby Lily znalazła swoje
miejsce w życiu i zrobiła karierę jako sławna śpiewaczka?
Swoją angielską premierę Żona
oficera miała w 1993 roku, a potem w 2008 powieść wznowiono. Fabuła książki
to czysta fikcja literacka. Prawdziwe jest tutaj jedynie tło historyczne, czyli
elementy dotyczące pierwszej wojny światowej. Philippa Gregory niezwykle
zręcznie wykorzystuje swoją główną bohaterkę – Lily – jako symbol odnoszący się
do zmian związanych z wojną oraz z latami 20. XX wieku. To mężczyźni byli
wysyłani na front, zaś kobiety pomagały w walce z wrogiem, będąc na miejscu. W
ten sposób znacząco zmieniły się także prawa kobiet, co sprawiło, że stały się one
bardziej niezależne. Z kolei Stephen Winters to symbol utraconego pokolenia
ludzi walczących na wojnie, a po jej zakończeniu próbujących dostosować się do
życia w zmieniającym się świecie. Niektórzy wrócili z frontu bez nóg czy rąk, a
inni utracili zdrowie psychiczne.
Ze względu na sposób, w jaki
napisana jest ta książka, jej czytanie przypomina obieranie cebuli. Pomimo że
tempo akcji jest wolne, to jednak Philippa Gregory trzyma czytelnika w napięciu
i stopniowo odkrywa coraz więcej szczegółów dotyczących poszczególnych postaci.
Kwestia ta dotyczy głównie Stephena Wintersa. Tak naprawdę nie można go
jednoznacznie oceniać ani też zrozumieć. Jest to bohater niesamowicie skomplikowany.
Z jednej strony mamy do czynienia z dżentelmenem, który nie mógłby używać wobec
innych ani przemocy fizycznej, ani psychicznej. Natomiast z drugiej strony
mężczyzna jest w stanie w ciągu ułamka sekundy zmienić się w potwora, który
jest zdolny skrzywdzić każdego, kto akurat nawinie mu się pod rękę. Ta postać
wywołuje w czytelniku naprawdę skrajne emocje, ponieważ sposób postępowania
Stephena Wintersa sprawia, że czujemy się zdezorientowani. To przede wszystkim
ten bohater powoduje, że chcemy poznać dalsze wydarzenia.
Przyznam, że podczas czytania
wiele razy odnosiłam wrażenie, iż powieść posiada mroczny klimat, a czasami
wręcz przygnębiający. Poza tym Stephena i Lily można określić jako dwa
przeciwstawne bieguny. Z jednej strony mamy bohatera niezwykle tragicznego, zaś
z drugiej postać, od której bije bardzo jasne światło, lecz niestety są tacy,
którzy ze wszystkich sił starają się je zgasić. W pewnej chwili Lily staje się
ofiarą całej tej historii i jest narzędziem w rękach Wintersów, którzy
zaczynają nią manipulować. Możliwe, że kobieta trochę na własne życzenie
zostaje wspomnianym narzędziem, ale jest tak bardzo przytłoczona tym, co ją
otacza, że nie ma najmniejszych szans, aby wyrwać się z tego koszmaru. Czy jest
od Wintersów uzależniona? W pewnym stopniu na pewno tak. Pomimo że wokół ma
przyjaciół, którzy z całą pewnością byliby chętni jej pomóc, to jednak Lily
nadal tkwi w sytuacji, która tylko i wyłącznie ją niszczy.
Zawsze powtarzam, że im bardziej
bohaterowie powieści są irytujący, tym dana książka jest lepsza. W tym
przypadku tak właśnie jest. Generalnie rodzina Wintersów jest nie do
zaakceptowania. Te ich konwenanse i stałe pilnowanie samych siebie, aby
przypadkiem nie okazać uczuć, stało się dla mnie nie do wytrzymania. W obliczu
tragedii ci ludzie są zdolni do zajadania ze smakiem szarlotki, tylko dlatego,
że akurat wybiła godzina, kiedy wszyscy zasiadają do podwieczorku! Nieważne, że
gdzieś tam ktoś może potrzebować pomocy albo zwyczajnie już nie żyć! Dla
Wintersów najważniejsze jest to, co powiedzą inni oraz to, aby nie zaburzyć
sobie ustalonego porządku dnia. Natomiast jakiekolwiek ujawnianie uczuć
traktowane jest niczym choroba psychiczna. Trzeba bowiem założyć na twarz maskę
i udawać, że nic się nie stało, bo tak postępuje prawdziwa dama i prawdziwy
dżentelmen. Z kolei chory członek rodziny stanowi dla tych ludzi również powód
do wstydu. Najlepiej, żeby umarł.
Z mojego punktu widzenia
najbardziej „normalnym” środowiskiem jest tutaj zawodowe otoczenie Lily.
Ludzie, którzy występują na scenie w żadnym razie nie budzą moich zastrzeżeń.
Dla nich nie ma kwestii tabu. Mówią o wszystkim, co ich boli, a swoich emocji
nigdy nie skrywają pod płaszczem obłudy. Taka właśnie jest Lily. Niestety, z
powodu swojej szczerości staje się czarną owcą w rodzinie Wintersów i przynosi
im jedynie wstyd. Oczywiście nie można powiedzieć, że Lily to postać całkowicie
pozbawiona wad. Kiedy przyjrzymy się jej bliżej, wówczas zauważymy, że ona
także popełnia błędy. Początkowo jest pozbawiona empatii i reprezentuje tę
część społeczeństwa, która za nic nie chce pamiętać o wojnie. Drażnią ją weterani
wojenni żebrzący na ulicach. Wręcz ich przepędza. Lecz w miarę upływu czasu pod
wpływem zaistniałych okoliczności, kobieta naprawdę się zmienia i dojrzewa.
Ponieważ jakiś czas temu czytałam
inną powieść obyczajową Philippy Gregory – Dom cudzych marzeń – nie
umiałam pozbyć się wrażenia, że te dwie książki mają kilka cech wspólnych.
Chodzi głównie o kreację bohaterów, ponieważ miejsce i czas akcji są zupełnie
inne. W jednym i w drugim przypadku czytelnik ma do czynienia z rodziną, która
obiera sobie ofiarę, a jest nią ktoś, kto do tej rodziny wchodzi. Postępowanie
wobec nowego członka familii jest również bardzo podobne. Wygląda więc na to,
że Philippa Gregory, pisząc powieści obyczajowe wytyczyła sobie swój własny
szlak, którym podąża i który doskonale się sprawdza, ponieważ dzięki temu
czytelnikowi fundowane jest odczuwanie skrajnych emocji. Na koniec nie mogę też
zapomnieć o zakończeniu. Zarówno w przypadku Żony oficera, jak i Domu
cudzych marzeń finał naprawdę wciska w fotel. Czytelnik pozostaje w swego
rodzaju zawieszeniu, nie wiedząc do końca, co się stało. Tak więc mamy do
czynienia z zakończeniem otwartym i to od czytelnika zależy, w jaki sposób
będzie je dalej kreował. Oczywiście tego samego nie znajdziemy w
zbeletryzowanych biografiach autorstwa Philippy Gregory, bowiem tam należy
trzymać się faktów historycznych, a ich zmieniać nie można.
Myślę, że fanom twórczości
Philippy Gregory nie trzeba specjalnie polecać tej książki. Z mojego punktu
widzenia nie jest to powieść stricte historyczna, lecz typowo obyczajowa.
Oprócz powyższego to, co szczególnie zasługuje na uwagę, to oczywiście
dokładnie zachowanie specyficznego klimatu lat 20. XX wieku. Tak więc proponuję
przenieść się w czas szalonych lat 20. XX wieku, które dla bohaterów Żony
oficera okazały się przede wszystkim okresem wielkiej hipokryzji skrywanej
w czterech ścianach własnego domu.
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu
Ja nie dosyć, że jestem fanką twórczości autorki, to na dodatek początek XX wieku to moje ulubione lata w literaturze, więc oczywiście tę książkę mam w planach ;)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
To nic, tylko życzyć Ci miłej lektury. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. :-)
UsuńBardzo lubię twórczość Gregory, do tej pory czytałam jednak jedynie jej książki osadzone w dalszej historii. Po ten tytuł również z wielką chęcią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cię zachęciłam, bo książka naprawdę bardzo dobra. Nie powinnaś się rozczarować. Miłej lektury! :-)
UsuńDo tej pory czytałam tylko książki z Cyklu Tudorowskiego Philippy Gregory, chętnie sięgnę po coś innego. Tym bardziej, że - jak piszesz - warto :)
OdpowiedzUsuńJa czytałam bardzo dużo książek Philippy Gregory. Czytałam te historyczne, czytałam obyczajówki, a nawet dwa tomy serii dla młodzieży. W moim odczuciu zawsze jest rewelacyjna! :-)
Usuń