Wydawnictwo: BELLONA
Warszawa 2012
Tytuł oryginału: Surrender
Becomes Her
Przekład: Barbara
Cendrowska-Werner
Romanse historyczne to – według
mnie – takie trochę bajki dla dużych dziewczynek, które od czasu do czasu lubią
przenieść się do innej epoki i spotkać bohaterów, którzy świata poza sobą nie
widzą, choć tak naprawdę zazwyczaj za nic w świecie nie chcą się do tego
przyznać. Akcja tego typu książek przeważnie rozgrywa się albo w okresie
regencji, albo w epoce wiktoriańskiej. Oczywiście mam tutaj na myśli powieści
autorstwa pisarek brytyjskich lub amerykańskich, ponieważ jak do tej pory nie
spotkałam się z romansem historycznym napisanym przez polską autorkę, który
byłby osadzony w jednej z powyższych epok.
Zanim przejdę do fabuły książki,
chciałabym przybliżyć nieco postać Arthura Wellesleya, 1. księcia Wellington,
bo to właśnie jego osoba pojawia się w tle powieści. Pomimo że sam książę nie
uczestniczy czynnie w wydarzeniach, o których mowa w książce, to jednak jego
obecność w wypowiedziach poszczególnych bohaterów jest znacząca, i to właśnie
dla niego muszą oni zdobyć pewne informacje, które potem mogą zmienić bieg
prawdziwych wydarzeń historycznych. Na tej płaszczyźnie będziemy mieć do
czynienia z wątkiem kryminalnym. Ale przejdźmy do osoby Arthura Wellesleya. Kim
był? W jaki sposób zapamiętała go Wielka Brytania?
Obecnie Arthur Wellesley, 1.
książę Wellington bardziej znany jest jako żołnierz, niż jako polityk. Piastując stanowisko premiera Wielkiej
Brytanii zapisał się w historii tego kraju jako ten, który słynął ze stosowania
środków mających na celu powstrzymanie reform, natomiast jego popularność
przygasła nieco właśnie z powodu jego pracy biurowej. Książę Wellington urodził
się w Dublinie. Pochodził ze zubożałej anglo-irlandzkiej rodziny szlacheckiej,
która zmieniła nazwisko z „Wesley” na „Wellesley”. Pozbawiony ojca w bardzo
młodym wieku i zaniedbywany przez matkę, był dzieckiem nieco wycofanym
społecznie. Nauki pobierał w Eton, gdzie niestety nie udało mu się zabłysnąć
wiedzą. Po opuszczeniu Eton, uczęszczał na prywatne zajęcia w Brukseli, a potem
dostał się do szkoły wojskowej w Angers (Francja). Jak na ironię, młody książę nie miał wcale
ochoty na zajmowanie się karierą wojskową. Zamiast tego, chciał realizować
swoją miłość do muzyki. Niemniej, zgodnie z wyraźnym życzeniem matki, Arthur
Wellesley wstąpił w końcu do pułku Highland.
Sir Arthur Wellesley, 1. książę Wellington (1769-1852) portret powstał w 1814 roku autor: Sir Thomas Lawrence (1769-1830) |
W 1794 roku Arthur Wellesley
walczył we Flandrii, a w roku 1796 brał udział w kampanii w Indiach, gdzie
gubernatorem generalnym był jego starszy brat. Za swoje osiągnięcia wojskowe
otrzymał tytuł szlachecki i w 1805 roku powrócił do Anglii. Z kolei w 1806 roku
został wybrany na posła z okręgu wyborczego Rye, natomiast w ciągu roku
otrzymał nominację na Głównego Sekretarza Irlandii. Swoją karierę wojskową
kontynuował pomimo licznych obowiązków parlamentarnych, walcząc w Portugalii i
we Francji. Był też dowódcą armii brytyjskiej podczas wojen napoleońskich.
Tytuł księcia Wellington Arthur
Wellesley otrzymał w 1814 roku, po czym – jako dowódca – wziął udział w
zwycięskiej dla Wielkiej Brytanii bitwie pod Waterloo w 1815 roku. Po powrocie
do kraju, traktowano go niczym bohatera, co miało swoje odzwierciedlenie także
w wysokości jego majątku. Po bitwie pod Waterloo, Arthur Wellesley został
naczelnym dowódcą armii w okupowanej Francji. Stanowisko to piastował do
listopada 1818 roku. Następnie powrócił do Anglii i tym samym do parlamentu. W
1819 roku dołączył do rządu lorda Liverpoola i został w nim gubernatorem
Plymouth oraz generałem artylerii. W związku z tym podjął szereg wizyt
dyplomatycznych za granicę, w tym również podróż do Rosji.
W 1828 roku książę Wellington
został poproszony przez króla Jerzego IV o podjęcie działań celem utworzenia
rządu. Tak więc już wkrótce przystąpił do formowania swojego własnego gabinetu.
Arthur Wellesley jako premier był bardzo konserwatywny. Jednym z jego
pierwszych osiągnięć było nadzorowanie równouprawnienia katolików w 1829 roku,
co skutkowało przyznaniem praktycznie wszystkich praw obywatelskich katolikom
mieszkającym w Wielkiej Brytanii. Ta sprawa budziła szereg rozmaitych emocji.
Książę przekonał w końcu króla do swoich racji, grożąc mu jednocześnie własną
rezygnacją ze stanowiska. Niejaki lord Winchilsea – przeciwnik ustawy –
twierdził, iż poprzez przyznanie wolności katolikom Wellington „zdradziecko
zniszczył protestancką konstytucję.” W rezultacie oponenci stoczyli pojedynek w
Battersea Park w marcu 1829 roku. Finał pojedynku był taki, że jeden nie
trafił, a drugi strzelił w powietrze.
Tyle o księciu Wellington. Teraz
skupmy się na Uległej i posłusznej. A tak na marginesie: kto wymyślił
ten tytuł? Przecież on nie ma nic wspólnego z fabułą książki! Jest wręcz odwrotnie. Przypuszczam, że tytuł odnosi się do głównej bohaterki o imieniu
Isabel, która jest kobietą zbuntowaną i nie da sobie w kaszę dmuchać. Tak więc
nie jest ona ani uległa, ani tym bardziej posłuszna. Zacznijmy jednak od
początku. Jest rok 1795, a wspomniana już Isabel Dunham ma około siedemnastu lat. Po śmierci
ojca pieczę nad nią sprawuje nieco starszy od Isabel sąsiad – przystojny Marcus
Sherbrook, którego posiadłość znajduje się w hrabstwie Devon. Prawdę
powiedziawszy dziewczyna w domu swojego opiekuna czuje się jak u siebie. Od lat
spędza tam czas, więc nie dziwi fakt, że czuje się we dworze swobodnie. Taka
sama swoboda cechuje również jej relacje z Marcusem. Chociaż powinna być mu
posłuszna, to jednak wciąż mu się sprzeciwia. Praktycznie każde zdanie
wypowiadane przez Marcusa jest przez Isabel kwestionowane, co sprawia, że
mężczyzna nie wie już, jak powinien z nią postępować. Po jednej z takich
zażartych kłótni Isabel ucieka z dworu i pod wpływem emocji proponuje
małżeństwo starszemu od siebie mężczyźnie, który pomimo że nie jest jej obcy,
to jednak na męża tak młodej panny zupełnie się nie nadaje. Niemniej, Isabel
przekonuje lorda Hugh Manninga do swoich racji i w tajemnicy przed wszystkimi
bierze z nim ślub, a potem wyjeżdża z nim do Indii.
Mija kilka lat. Isabel już jako
wdowa wraca do Anglii. Nie jest sama. Towarzyszy jej syn – Edmund, którego
ojcem jest Hugh Manning. Niestety, mężczyzna zmarł nagle w Indiach. Jak łatwo
można się domyśleć, Isabel wraz z dzieckiem znajduje dach nad głową we dworze
swojego teścia. Zarówno ona, jak i Edmund są dla starego lorda Manninga
bezcenni. Kwestie majątkowe zostaną wreszcie zabezpieczone, a lord będzie
kiedyś mógł umrzeć spokojnie, bez obawy, że jego posiadłość trafi w niepowołane
ręce. Niestety, stary lord nie wie wszystkiego. Z pozoru niewinna Isabel coś
ukrywa. Co takiego wydarzyło się w Indiach? Dlaczego niejaki Whitley, którego
tam poznała, wciąż depcze jej po piętach, żądając od niej niemałych pieniędzy
za swoje milczenie?
Wyd. ZEBRA (2009) |
Oczywiście Marcus Sherbrook nie
jest już opiekunem prawnym Isabel. Niemniej, wciąż o niej myśli. Spokój zakłóca
mu nie jakieś tam romantyczne uczucie do tej zbuntowanej kobiety, ale ciągłe
kłótnie, których nie brak pomiędzy nimi. Ponieważ ich dwory ze sobą sąsiadują,
obydwoje spotykają się dość często. Mały Edmund wręcz przepada za Marcusem.
Podobnie stary lord Manning. Również matka Marcusa dopatruje się drugiego dna w
tych niełatwych relacjach pomiędzy jej synem a Isabel. Któregoś dnia Marcus
zupełnie przypadkowo staje się świadkiem sprzeczki między Isabel a tajemniczym
Whitleyem. Pod wpływem chwili stwierdza, że on i Isabel są zaręczeni, a więc
nie pozwoli, aby ktokolwiek zakłócał spokój jego narzeczonej. Co zatem z tego
wyniknie? Czy Marcus nie posunął się aby za daleko w swoich deklaracjach? Jak
zareaguje impulsywna Isabel na tego typu oświadczenie mężczyzny, którego nie
znosi od lat? Jak z kolei zareaguje otoczenie na wieść o rzekomym ślubie Sherbrooka i
wdowy po młodym Manningu? Czy uda im się wyjść z twarzą z tej niedorzecznej
deklaracji Marcusa?
Shirlee Busbee to moje kolejne
nowe odkrycie. Do tej pory nie znałam tej Autorki. Jak zdążyłam przeczytać, jej
książki rozchodzą się na świecie niczym świeże bułeczki. Czy tak samo jest też
w Polsce? Wydaje mi się, że u nas chyba ta kwestia wygląda trochę inaczej. Nie
pamiętam, żeby pojawiała się jakaś szczególna reklama jej powieści, a i na
blogach książkowych nie widziałam zbyt dużo recenzji książek jej autorstwa. Możliwe,
że polskie czytelniczki preferują inny rodzaj literatury.
Co zatem ciekawego można napisać o
książce, której zakończenie jest nam znane już na samym początku? Romanse mają
to do siebie, że już od pierwszej strony wiemy, iż główni bohaterowie prędzej
czy później połączą się świętym węzłem małżeńskim. Dlatego od tej strony niewiele
można napisać, aby zainteresować czytelnika. Książka może jednak przyciągać
umiejscowieniem akcji. Jest to bowiem Anglia przełomu XVIII i XIX wieku.
Ciekawe jest także tło historyczne i wspomniany już wyżej wątek kryminalny
mający związek z księciem Wellington. Nie brak więc typowych czarnych
charakterów, które w pewnym sensie urozmaicają tę powieść, ponieważ dzięki nim
nie jest to tylko i wyłącznie romans. Oczywiście relacje pomiędzy Isabel i
Marcusem nie są wcale takie słodziutkie, jak można byłoby przypuszczać. Wciąż
coś ich dzieli i upłynie sporo czasu zanim nastanie pomiędzy nimi zgoda.
Generalnie książkę czyta się
bardzo przyjemnie. To typowa literatura kobieca. Polecam więc tę historię tym
czytelniczkom, które potrzebują powieści lekkiej i niezmuszającej do myślenia.
Nie należy jednak nastawiać się na to, iż jest to powieść historyczna oparta na
biografii ludzi, którzy kiedyś naprawdę żyli. Bohaterowie są fikcyjni, zaś Arthur
Wellesley to tylko tło i nic więcej. Z drugiej strony jednak nie można odmówić Shirlee
Busbee pomysłu na fabułę. To, co zasługuje na pochwałę, to przede wszystkim
fakt, iż Autorka nie skupiła się jedynie na romansie, lecz dodała szereg wątków
pobocznych, które mogą w pewnym momencie naprawdę wciągnąć czytelnika. Tak więc
są skrywane tajemnice, źli ludzie, którzy pragną skrzywdzić tych dobrych, choć
nie do końca bez winy, zaś sama główna bohaterka wielokrotnie może zirytować
swoim postępowaniem. Z kolei Marcus Sherbrook to taki trochę fajtłapa, z
którego prawdziwy mężczyzna wychodzi dopiero pod wpływem zaistnienia pewnych
niebezpiecznych okoliczności.
Osobiście lubię tego typu
literaturę, choć na pewno nie byłabym w stanie czytać takich książek bez
przerwy. Tego zwyczajnie nie da się zrobić. Natomiast jako przerywnik pomiędzy
powieściami bardziej ambitnymi Uległa i posłuszna jest całkiem na
miejscu. Z kolei jeśli ktoś lubi historię i epokę – w tym wypadku – angielskiej
regencji, to śmiało może sięgnąć po ten romans i dobrze się przy nim bawić.
Jakiś czas temu kupiłam tę książkę ale jeszcze nie miałam okazji jej czytać. Na pewno w końcu to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńCiekawe czy Ci się spodoba? A zatem miłej lektury! :-)
Usuń