czwartek, 9 stycznia 2014

Mika Waltari – „Trylogia rzymska. Tajemnica Królestwa” #1













Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/PUBLICAT S.A.
Katowice 2012
Tytuł oryginału: Valtakunnan salaisuus
Przekład: Kazimiera Manowska



Historia chrześcijaństwa od bardzo dawna budzi zainteresowanie pisarzy, bez względu na ich przekonania religijne. Wystarczy przyjrzeć się dorobkowi literackiemu niektórych autorów, aby przekonać się, że fascynacja tym tematem jest niezwykle żywa. Nie mam tutaj na myśli jedynie publikacji stricte religijnych, gdzie – zazwyczaj osoby duchowne – próbują ukazać Boski charakter Chrystusa. Chcę zwrócić uwagę przede wszystkim na autorów, którzy podejmują się tego tematu ze względu na jego przesłanie historyczne. Każdy, komu nie jest obca historia, wie, ile tak naprawdę wycierpieli pierwsi chrześcijanie w imię wyznawanej przez siebie religii. Rzucani na pożarcie lwom czy bestialsko przybijani do krzyża, bohatersko oddawali swoje życie z Imieniem Boga na ustach. Przyznam, że sięganie po tego rodzaju temat wiąże się, z dużą odwagą, szczególnie w dzisiejszych czasach. Obecnie ludzie są bardzo podzieleni, a niejednokrotnie nawet reagują agresją, jeśli gdzieś usłyszą o Bogu, Chrystusie i innych prawdach, które podaje Kościół katolicki. Każdy pisarz, który decyduje się poruszyć w swojej książce problem wiary musi zachować ostrożność, aby nikogo nie obrazić i nie dopuścić do sytuacji, w której mógłby zostać oskarżony o obrazę uczuć religijnych. Oczywiście są też tacy autorzy, którzy celowo i z premedytacją sięgają po tematy religijne, aby móc wywołać sensację i wzbudzić kontrowersje wokół swoich powieści. A już chyba najgorszym przewinieniem pisarza jest sytuacja, kiedy na kartach swojej powieści próbuje usilnie narzucić czytelnikowi własne poglądy.

Wydaje mi się, że podobnie jest z pisaniem recenzji tego typu książek. Kwestie religijne to problem niezwykle delikatny. Tak naprawdę nie wiadomo, w jaki sposób podejść do tematu, aby nie zostać posądzanym o średniowieczne przekonania i dewocję, jeśli książka przypadnie do gustu i recenzent będzie się nią zachwycał. Jednak z drugiej strony, krytykując daną pozycję może również zostać zaatakowany przez tak zwanych „obrońców wiary”. Co zatem robić w takim wypadku? W ogóle nie czytać książek o tematyce religijnej? A może czytać, ale gdzieś w zaciszu swojego domu i nie przyznawać się do tego publicznie? Myślę, że żadne z tych rozwiązań nie jest dobre. Jeśli o mnie chodzi, w niniejszym tekście mam zamiar zachwycać się pierwszym tomem Trylogii rzymskiej, bo ta część wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Nie chodzi mi tutaj o kwestie religijne, bo te są mi znane od dziecka. Znacznie bardziej skupiam się na walorach historycznych i warsztacie pisarskim Miki Waltariego, którego odkryłam właśnie dzięki tej trylogii.

Chrześcijaństwo powstało około dwóch tysięcy lat temu u schyłku trzech starożytnych cywilizacji, czyli kultury semickiej, hellenistycznej i rzymskiej. Po raz pierwszy pojawiło się w rzymskiej prowincji o nazwie Juda, wśród wyznawców judaizmu. Religia chrześcijańska została zapoczątkowana poprzez nauczanie Jezusa z Nazaretu. Jak podają przekazy źródłowe, Jezus już jako kilkuletni chłopiec przemawiał do Żydów, czym wzbudzał u nich nie tylko ogromne zainteresowanie, ale też w pewnym sensie strach. Niemniej jednak otwartą działalność publiczną rozpoczął w wieku trzydziestu lat. Swoją naukę głosił pomiędzy Galileą a Judeą. Sam siebie nazywał Synem Bożym i skupił wokół swojej osoby wielu uczniów, z których po jakimś czasie wybrał dwunastu apostołów, nadając im jednocześnie władzę kapłańską, nauczycielką i pasterską. W wieku trzydziestu trzech lat Jezus został oskarżony przez Żydów o znieważenie ich religii i skazany na śmierć przez ówczesnego prokuratora Judei – Poncjusza Piłata. W tamtym okresie śmierć przez ukrzyżowanie była niezwykle upokarzająca i poniżająca. Jezus został ukrzyżowany na wzgórzu o nazwie Golgota w Jerozolimie (Jeruzalem).

To właśnie w tym momencie do Jerozolimy z Aleksandrii przybywa główny bohater pierwszego tomu Trylogii rzymskiej – Marek Mezencjusz Manilianus. Jest on około trzydziestoletnim Rzymianinem. Marek sporo czasu poświęcił na badanie proroczych ksiąg, w których odnalazł zapisy dotyczące przyjścia na świat Mesjasza. Nie wie, ile w tych przekazach jest prawdy, a ile fikcji. Jako bardzo dobrze wykształcony Rzymianin nie wierzy w rzeczy, których nie może zobaczyć na własne oczy, stąd te wszystkie badania proroczych przekazów. Rzymianin jest też przyjacielem żony samego Poncjusza Piłata – Klaudii Prokuli. I tak oto Marek w swojej podróży dociera na Golgotę, gdzie jest naocznym świadkiem śmierci Chrystusa i dwóch łotrów, którzy zostali ukrzyżowani wraz z Jezusem. W chwili konania rzekomego Zbawiciela następuje potężne trzęsienie ziemi. Po jakimś czasie gruchnie nawet wieść, iż w tamtym momencie wiele grobów otworzyło się, a zmarli zaczęli je opuszczać, udając się nie wiadomo dokąd. Jeruzalem przeżywa istny szok. Ludzie nie wiedzą, co tak naprawdę się dzieje. Z kolei Marek nie opuszcza Golgoty, tylko uważnie śledzi całe zajście. Jego uwagę przykuwa szczególnie matka Jezusa, której twarz wyraża z jednej strony ogromny ból, lecz z drugiej jakiś dziwny spokój.


Poncjusz Piłat przedstawiający ubiczowanego Jezusa z Nazaretu mieszkańcom Jerozolimy
Autor obrazu: Antonio Ciseri (1821-1891)
Obraz został namalowany w 1871 roku


Wydarzenie, którego Marek jest świadkiem jeszcze bardziej utwierdza go w przekonaniu, że powinien nadal prowadzić swoje badania nad Mesjaszem. Oczywiście nie przyznaje się do tego publicznie, bo jako Rzymianinowi nie wolno mu tego zrobić. Lecz gdzieś w głębi serca czuje, że jego życie już nigdy nie będzie wyglądać tak samo, jak przed przybyciem do Jerozolimy. Marek zatrzymuje się w twierdzy „Antonia”, gdzie na czas procesu zamieszkał Poncjusz Piłat. Tam zastaje go rzekome powstanie z martwych ukrzyżowanego Chrystusa. Piszę „rzekome”, bo na tamtą chwilę nie wiadomo co jest prawdą, a co wymysłem Żydów i wyznawców Jezusa. Prawdą natomiast jest, że ciało skazańca znika z grobu w tajemniczych okolicznościach. Żołnierze postawieni przed grobem na życzenie Żydów, plączą się w zeznaniach. Panuje totalny chaos. W ten wir zagadkowych wydarzeń wciągnięty zostaje nasz bohater, który również nie wie, jak powinien rozumieć zaistniałą sytuację. Niemniej jednak nowa religia zapoczątkowana przez Jezusa z Nazaretu coraz bardziej go fascynuje i pociąga. Chce dowiedzieć się o Nazareńczyku czegoś więcej. Jedynym sposobem, aby zasięgnąć informacji jest kontakt z osobami, które Jezusa widziały i rozmawiały z Nim osobiście. I tak oto Marek Mezencjusz Manilianus podąża śladami Ukrzyżowanego, nie bacząc na niebezpieczeństwo, ani też na konsekwencje, jakie z pewnością będzie musiał ponieść, jeśli jego rodacy dowiedzą się, że sprzymierzył się z nową „sektą”, która coraz bardziej przybiera na sile, choć jej wyznawcy nadal działają w ukryciu. Jak zakończy się owo poszukiwanie prawdy przez Rzymianina? Czy Marek odnajdzie wreszcie to, czego pragnie? Czy na jego życiowej drodze stanie Bóg, którego Manilianus chce za wszelką cenę odnaleźć?

Tak naprawdę nie wiem, czym kierował się Miki Waltari, pisząc pierwszą część trylogii. Mogę jedynie domyślać się, że Autor chciał nam-czytelnikom przekazać coś ważnego. Z biografii Pisarza dowiadujemy się, że oprócz gruźlicy i alkoholizmu, cierpiał również z powodu obsesji na punkcie śmierci. Być może opowieść o Jezusie z Nazaretu stała się dla niego czymś w rodzaju balsamu na targające nim lęki z powodu tego, co nieuniknione? Może dzięki tej książce łatwiej było mu przygotować się na śmierć i na spotkanie z nieznanym? Nie wiadomo. Można jedynie snuć na ten temat domysły.

Czytając Tajemnicę Królestwa wyraźnie widać, że Mika Waltari splótł prawdę – a właściwie to, czego uczy nas Kościół katolicki – z fikcją. W przypadku wątków głównych Autor kurczowo trzyma się Ewangelii, natomiast pozostałe sceny stanowią wytwór jego wyobraźni. Na kartach powieści, oprócz Jezusa, spotykamy też inne postacie biblijne, jak: Szymona z Cyreny, Zacheusza, Marię Magdalenę, Nikodema oraz niektórych apostołów. Książkę można potraktować jako powieść czysto historyczną, bez żadnych podtekstów i przekazów religijnych. Ale można też dopatrzeć się drugiego dna. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała wgryźć się w fabułę i nie spróbować odkryć też innej strony tej opowieści.

To, co zwróciło moją szczególną uwagę, to sposób ukazania przez Autora relacji panujących pomiędzy poszczególnymi wyznawcami Chrystusa. Oczywiście nie można się dziwić, że po Jego śmierci apostołowie i cała reszta osób, które znały Go bliżej, czuło zagubienie i dezorientację. Po Jezusie spodziewano się przede wszystkim tego, że chwyci za broń i poprowadzi swoich wyznawców na otwartą wojnę z Rzymianami. Stało się jednak inaczej. Zamiast walczyć, pokornie przyjął na siebie wyrok śmierci, a tego się nie spodziewano. Nawet apostołowie, którzy byli z Nim bardzo blisko, czuli się zawiedzeni i rozczarowani. Potem, kiedy zostali już sami bez swojego przywódcy, obawiali się o swoje życie. W pierwszych dniach po śmierci Jezusa przebywali w zamknięciu, bojąc się wyjść na ulicę. Wtedy przyszło zwątpienie i brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. O ile ten fakt można zrozumieć, to pojąć jest trudno sytuację, w której wyznawcy Chrystusa nie podążają prostą drogą za jego nauką. Mika Waltari przedstawił ich nie tylko jako osoby wątpiące, ale też zawistne, zazdrosne, uważające siebie za lepszych od innych, ponieważ to właśnie im objawiono tajemnicę Królestwa Bożego. Widać to bardzo dokładnie w relacjach jakie panują pomiędzy apostołami a ludźmi wywodzącymi się spoza społeczności żydowskiej, czyli w tym przypadku Rzymianami, Grekami, Syryjczykami i im podobnymi.


Fragment Ogrodu Oliwnego (Getsemani), gdzie według przekazów modlił się Jezus
w noc przed śmiercią

fot. Jerzy Strzelecki 


Z jednej strony Mika Waltari pokazuje, że Jezus nauczał, aby do Jego Królestwa przychodził każdy, kto ma tylko taką wolę, natomiast z drugiej strony po Jego śmierci apostołowie tej nauki praktycznie w ogóle nie wprowadzają w życie. Kto nie jest obrzezany i nie wyznaje izraelskiego Boga, ten nie ma prawa stać się wyznawcą Chrystusa. Czy można znaleźć na to wytłumaczenie? Owszem, można. Chrześcijanie mogli obawiać się przyjmowania w swoje szeregi szpiegów rzymskich. Ale na pewno nie można zrozumieć wyzwisk rzucanych przez wyznawców Jezusa w kierunku innych nacji, niż żydowska. Nie wiadomo czy taka sytuacja miała faktycznie miejsce te dwa tysiące lat temu. Może było zupełnie inaczej, a jedynie jest to celowy zabieg wprowadzony przez Autora? Jeśli tak, to Mika Waltari musiał mieć w tym jakiś konkretny cel. Pomyślałam sobie zatem, iż poprzez takie przedstawienie ówczesnych chrześcijan, Mika Waltari chciał zwrócić uwagę na kwestię, która pomimo upływu wieków wcale nie uległa zmianie. Przeczytajmy gazety, pooglądajmy pierwsze lepsze wiadomości telewizyjne, poobserwujmy trochę nasze otoczenie, a wtedy dowiemy się, że ci, którzy powinni świecić przykładem z racji wyznawanej wiary, tak naprawdę są obłudni, wywyższają się ponad innych i tylko patrzą, jak by tu drugiemu zaleźć za skórę. Przypuszczam, że zamiarem Autora mogło być pobudzenie czytelnika do zastanowienia się nad swoim postępowaniem wobec innych, szczególnie jeśli mieni się wyznawcą Chrystusa. Na takie filozoficzne podejście do tematu pozwalam sobie z uwagi na fakt, iż bardzo mnie to zainteresowało.

Z drugiej strony jednak, przedstawione w ten sposób postacie sprawiają, że książka nie jest nudna. Wciąż coś się dzieje, a emocje targają nie tylko bohaterami powieści, ale przede wszystkim czytelnikiem. Należałoby też pochwalić Autora za to, że nie przedstawił najbliższego otoczenia Chrystusa jako ludzi już z góry skazanych na świętość. Do świętości jest im jeszcze bardzo daleko. Na chwilę obecną apostołowie i pozostali wyznawcy Jezusa z Nazaretu są grzesznikami, którzy stale popełniają błędy i minie jeszcze naprawdę sporo czasu, aż zrozumieją do czego tak naprawdę zostali wybrani.

W powieści nie brakuje też scen wzruszających. Widzimy jak Marek Mezencjusz Manilianus pod wpływem nowej wiary zmienia się. Nie jest on już tym samym człowiekiem co niegdyś. Praktycznie z dnia na dzień porzuca swoje hulaszcze życie, ale też nie staje się jakimś świętoszkiem, który popada w kolejną skrajność. Widać jak to wszystko jest wywarzone i przekazane czytelnikowi z zachowaniem umiaru i rozsądku. Zwróciłam też uwagę na precyzję w ukazywaniu ówczesnych realiów dnia codziennego, czyli tego, gdzie tak naprawdę jest miejsce kobiety, a jak ważny jest mężczyzna i jego potrzeby.

Przede mną kolejne dwa tomy trylogii, o których napiszę już niebawem. Przyznam, że wciągnęła mnie ta historia i nie mogłam się od niej oderwać. Będę chciała za jakiś czas poznać też inne powieści Autora. Jestem bowiem z tych czytelników, którzy chcą przeczytać wszystko, co wyszło spod pióra pisarza, którego choćby tylko jedna książka wzbudziła zachwyt. Na chwilę obecną polecam Tajemnicę Królestwa przede wszystkim ze względu na walory historyczne i warsztatowe. Natomiast jeśli chodzi o kwestie religijne, to każdy powinien odnieść się do nich indywidualnie. 











20 komentarzy:

  1. Nie słyszałam o powyższej trylogii, ale muszę przyznać, że przykuwa oko piękną szatą graficzną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładki Książnicy generalnie są bardzo ładne, szczególnie te od powieści historycznych.

      Usuń
  2. Dobra powieść broni się sama, niezależnie od podejmowanej tematyki - ja sama nie jestem przesadnie religijna, ale wzruszają mnie dobrze napisane książki typu "Barabasz"czy "Ewangelia według Piłata"; teraz mam w planie "Śledztwo w sprawie śmierci Jezusa". Tę trylogię od dawna mam na oku, jejku, kiedy ja to wszystko przeczytam? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, tutaj nie chodzi o religijność, bo od tego mamy inne książki i napisane przez innych autorów - teologów. Mika Waltari podszedł do tematu po ludzku - to ta ludzka twarz wyznawców Chrystusa - i historycznie, bo oddał wiernie realia, jakie panowały w I wieku naszej ery. Mnie porwała ta powieść właśnie pod względem historycznym, choć przy jednej scenie ścisnęło mnie za serducho i to mocno. Zaczęłam już czytać drugi tom i widzę, że tym razem Waltari będzie skupiał się na polityce i dwóch władcach Imperium Rzymskiego. Ja też mam do przeczytania jeszcze wiele książek i też nie wiem, kiedy to zrobię. :-) Jeśli chodzi o tematykę pierwszych chrześcijan, to chcę w najbliższym czasie wrócić do innej trylogii, którą czytałam jeszcze w liceum. Zobaczymy czy mi się to uda. :-)

      Usuń
  3. ja także nie słyszałam o tej pozycji i pierwsze co to stwierdziłam fajna okładka, tekst zacny i choć nie do końca treść książki mi pasuje czuję się zachęcona;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książnica robi super okładki. Przyciągają wzrok. :-) A jeśli chodzi o samą książkę, to jest to klasyka. Waltari zmarł w 1979 roku. Cieszę się, że wydawnictwo zrobiło takie cudne wznowienie, bo naprawdę warto. Mam nadzieję, że jak kiedyś sięgniesz po tę trylogię, to mimo braku zainteresowania tematem, spodoba Ci się. :-)

      Usuń
  4. Z chęcią po nią sięgnę. Lubię taką tematykę. "Kod Leonarda da Vinci" Dana Browna to moja ulubiona powieść. Uwielbiam też film "Pytanie do Boga".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pytania do Boga" nie znam, ale "Kod..." czytałam i nie rozumiałam o co tyle szumu zrobiono. Te wszystkie dyskusje były bez sensu, moim zdaniem. Niemniej, "Kod..." tematycznie odbiega od "Trylogii rzymskiej", bo nie jest powieścią opartą na faktach historycznych, a na domysłach. No i jest thrillerem. Ale czyta się tę powieść z zainteresowaniem. Skoro lubisz taką tematykę, to "Trylogia rzymska" powinna Ci się spodobać. :-)))

      Usuń
  5. Pierwszy raz słyszę o tej książce. Patrząc na okładki i tytuły trylogii nigdy bym się nie domyśliła, że poruszają one temat wiary, religii!
    Zaraz sobie pocyztam o nich więcej i mam nadzieję, że mnie także uda się po nią sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat to, co widzisz, to wznowienie z czego bardzo się cieszę. :-) Jest też inna trylogia dotycząca tematu pierwszych chrześcijan, do której chcę wrócić, bo czytałam ją jeszcze w liceum. Autorką jest Rivers Francine, a tytuły poszczególnych tomów to: "Głos w wietrze", "Echo ciemności", "Jak świt poranka", a całość nosi tytuł "Znamię lwa". Pamiętam, że ta trylogia mnie pochłonęła. :-)

      Usuń
  6. Czytałam inne książki tego autora, ale na tę trylogię jeszcze nie trafiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja zaczęłam od tej trylogii i nie był to przypadek, bo kiedyś na FB jedna z moich fejsbukowych znajomych poleciła mi ją. Nie żałuję, że sięgnęłam po tę trylogię. Mam nadzieję, że jak kiedyś na nią trafisz, to też Ci się spodoba. :-)

      Usuń
  7. Czekałam na ten tekst i jak zwykle się nie zawiodłam. A książkę z chęcią dodam do listy przyszłych lektur :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo będzie recenzja drugiego tomu. Mam nadzieję, że też Cię zachęcę. :-)

      Usuń
  8. Czytałam te książki dobre kilkanaście lat temu, więc odniosę się raczej do recenzji niż do własnych refleksji związanych z tą lekturą (tych niestety nie pamiętam poza ogólnym wrażeniem, że mi sie podobało:))
    Moją uwagę zwróciły przede wszystkim Twoje refleksje o wzajemnych relacjach pierwszych chrześcijan, bo w Twoich słowach wyczuwam zdumienie takim opisem sytuacji. Czytając Biblię odnajduję tam to wszystko, co opisał Waltari, a może jeszcze więcej. Przypominam sobie, jak Jezus musiał napomnieć apostołów, kiedy kłócili się, kto będzie miał najwyższą pozycję w Królestwie Bożym czy kiedy uczniowie chcieli zabronić innym głoszenia Dobrej Nowiny o Jezusie tylko dlatego, że te osoby nie należaly do ich grona.
    W pierwszym kościele kwestia przyjmowania do wspólnoty pogan i to, czy powinni oni zachowywać wszystkie przepisy Prawa Mojżeszowego była niezwykle paląca: to zresztą główny temat obrad pierwszego soboru, który jest opisany w Dziejach Apostolskich. Trzeba pamiętać, że apostołowie jako Izraelici mieli świadomość bycia Narodem Wybranym i jeszcze nie rozumieli, że wraz z przyjściem i ofiarą Jezusa zbawienie staje się dostępne dla wszystkich ludzi. Dopiero widzenie, jakie ma Piotr, wyraźnie wskazuje kościołowi, że wszyscy mogą przyjść do kościoła i wystarczy wiara w Jezusa, bez przestrzegania wszystkich praw judaizmu.
    A co do obłudy chrześcijan - nadal aktualne są słowa Jezusa, byśmy najpierw wyjęli belkę ze swego oka, zanim zaczniemy mowić bliźnim, że mają źdźbło w swoim oku :)
    W moim odczuciu Mika Waltari po prostu wykorzystał wiedzę źródłową, nie wymyślał tych aspektów - to raczej my jestesmy na lekcjach religii przyzwyczajeni, że postacie z Biblii to prawdziwi herosi, doskonali i bez błędów, podczas gdy uważna lektura Pisma Świętego odziera ich z tej aury świętości.
    Cieszę się, że podobała Ci się także trylogia "Znamię lwa" - właśnie do niej wracam i wiem, że to będzie przyjemna lektura. Ze swojej strony polecam książki "Szata" i "Wielki Rybak" - to podobny klimat. I jeszcze koniecznie "Milośc od Boga" A. Ripley (tak, tej samej, która napisała kontynuację "Przeminęło z wiatrem")
    Dziękuję za ten wpis
    Pozdrawiam
    Aniki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie za te wszystkie informacje. :-) Wiesz, ja nie studiuję skrupulatnie Biblii, więc i moja wiedza na ten temat nie jest za dobra. Owszem, opis Waltariego trochę mnie zaskoczył, ale z drugiej strony bardzo mi się podobał, a to dlatego, że nie zrobił z apostołów ludzi bez skazy. Pokazał, że nawet ci, którzy na co dzień obcowali z Bogiem, mają swoje wady. Wydaje mi się, że trochę obnażył takie zakłamanie i hipokryzję, które bardzo często towarzyszą wierze katolickiej. Dziś też wielu twierdzi, że zbawienie należy się tylko wybranym. Słyszałam na własne uszy, jak podczas kazania w kościele ksiądz mówił, że wiara katolicka jest najlepsza. Zamiast zachęcać do tolerancji innych wyznań i do ich akceptacji, mówił, że tylko katolicy są super. Bardzo mi się to nie podobało. Co do tytułów, o których piszesz, to "Szatę" czytałam jeszcze jako nastolatka, a o "Welkim Rybaku" słyszałam i chyba nawet miałam go w domu, ale nie przeczytałam. Być może jeszcze kiedyś po niego sięgnę. Z kolei A. Ripley znam, bo kontynuację "Przeminęło z wiatrem" czytałam, podobnie jak czytałam "Pożegnanie z Charlestonem" też jej autorstwa. Nie słyszałam natomist o tym, żeby napisała "Miłość od Boga". Będę mieć na uwadze. Po "Znamię lwa" sięgnę w najbliższym czasie jeszcze raz, bo ta trylogia chodzi za mną już od dłuższego czasu. Już niedługo będzie recenzja drugiego tomu "Trylogii rzymskiej". Zapraszam. :-) Uściski!

      Usuń
    2. Tak mi się przypomniało, że często w błąd wprowadza nas samo słowo "święty", które jest dla nas określeniem wielu postaci biblijnych: z hebrajskiego oznacza ono tyle co "oddzielony", "inny" w pozytywny sposób, a więc święty jest po prostu osobą, która dla Boga chce siebie zachować w czystości od tego, co może ją zabrudzić, czyli grzechu. Z kolei w Nowym Testamencie tym słowem określa się każdego wierzacego, a nie jakieś wybrane osoby o szczególnych zasługach. Dobrze jest czasem wiedziec takie rzeczy ;)
      Z książek Ripley polecam jeszcze "Dziedzictwo Nowoorleańskie", wydawane też pod tytułem "Córka pierworodna" - powieść w klimacie tej o Charlestonie, ale mi podobała się o wiele bardziej. Co prawda z perspektywy osoby dorosłej jest dosyć cukierkowa, ale od czasu do czasu do niej wracam:)
      A "Miłość od Boga" opowiada o Józefie z Arymatei - tym, który udostępnił swój grobowiec rodzinny, aby można było pogrzebać Jezusa. Wg legend to ten człowiek zaniósł Ewangelię do Anglii, a jego laskę można podobno oglądać w opactwie Glastonbury.
      Ps. Chętnie podzielę się moją wiedzą biblijną, więc jak masz pytania, to śmiało!
      Aniki

      Usuń
    3. No właśnie. I dlatego mówi się, że każdy człowiek jest powołany do świętości. :-) Jakież Ty mi ciekawe książki polecasz. Dziękuję. Na pewno będę ich szukać, a jak mnie coś będzie mocno nurtować w kwestii Biblii, to się zgłoszę. Nie wiem, czy wiesz, ale Wydawnictwo M ruszyło ostatnio z nowym portalem - "Czas na Biblię". Mam tę stronę podlinkowaną w zakładce "Dla tych, którzy lubią czytać online". Już tam zaglądałam i całkiem ciekawie to wygląda. :-)))

      Usuń
    4. Wczoraj zauważyłam ten link u Ciebie, ale miałam czas jedynie na krótkie zerknięcie. Chętnie poszperam tam głębiej :)
      Zainteresował mnie też link do bloga Kierunek Avonlea - zresztą można sie było tego domyślić po moich komentarzach do Twoich recenzji książek Montgomery :))
      Aniki

      Usuń
    5. Ten blog o Avonlea prowadzi Pani, która jest wolontariuszką w Afryce i prowadzi aukcje, na których można wylicytować rozmaite gadżety mające związek z Anią Shirley. Pieniądze z tych aukcji idą na cele charytatywne. Bardzo szczytny i godny pochwały pomysł. :-)

      Usuń