Wydawnictwo:
ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa
1998
Tytuł
oryginału: Mistress of Mellyn
Przekład:
Anna Kruczkowska
Kornwalia
zwana również krainą Wichrowych Wzgórz znana jest przede wszystkim z pięknych
nadmorskich krajobrazów oraz wrzosowisk. Takim nadmorskim kurortem jest bez
wątpienia Penzance, gdzie znajduje się rozległa piaszczysta plaża, na której
czasami można spotkać wylegujące się foki. To właśnie do Penzance bardzo często
wyjeżdża w interesach Connan TreMellyn – jeden z głównych bohaterów powieści pod
tytułem Pani na Mellyn znanej również jako Guwernantka.
Trzeba
też wiedzieć, że Kornwalia to również kraina legendarnego króla Artura. Jest to
najdalej wysunięta na południowy zachód część Wysp Brytyjskich. Na samym końcu
tego półwyspu znajduje się miejsce o nazwie Land’s End (z pol. Koniec Lądu).
Kornwalia to jednocześnie nazwa geograficznej krainy oraz hrabstwa oddzielonego
przez rzekę Tamar od hrabstwa Devon. Wierzcie lub nie, ale prawdą jest, iż
widok kornwalijskiego wybrzeża tuż nad oceanem w kolorze turkusowym, nadanym mu
przez skały, jest niesamowity. To trzeba zobaczyć na własne oczy. A zatem zamknijcie
na chwilę oczy i wyobraźcie sobie, jak wokół rozpościerają się rozległe,
smagane przez wiatr wrzosowiska na granitowych skałach, a nad nimi mkną po
niebie kłębiaste chmury. Niektórzy tę część wybrzeża nazywają nawet
Kornwalijską Riwierą. To właśnie na tych wrzosowiskach znajduje się mroczna
posiadłość Mount Mellyn, której właścicielem jest arogancki Connan TreMellyn. Rezydencja
ma już swoje lata i jak niemal każdy tego typu dom kryje w sobie szereg
tajemnic.
Dwudziestoczteroletnia
Martha Leigh – zubożała szlachcianka i córka pastora – ma do wyboru dwie
życiowe drogi: wyjść za mąż bądź znaleźć pracę stosowną do swego urodzenia. Tak
przynajmniej twierdzi jej ciotka – Adelajda. Ponieważ ten pierwszy wariant na
chwilę obecną nie wchodzi w grę, ciotka znajduje jej pracę w charakterze
guwernantki. Kiedy czytelnik poznaje pannę Leigh, kobieta jedzie właśnie
pociągiem do kornwalijskiej posiadłości swojego przyszłego chlebodawcy.
[…] Państwo, do których jechałam, pochodzili z Kornwalii, a Kornwalijczycy mają swój własny język. Im również moje imię: Martha Leigh, może się wydać dziwne. Martha. Zawsze wstrząsałam się na dźwięk tego imienia. Tylko ciotka Adelajda zwracała się do mnie w ten sposób; w moim rodzinnym domu, kiedy jeszcze żył mój ojciec, on i Phillida nigdy nie nazywali mnie Martha. Dla nich byłam Marty. Nie mogłam oprzeć się uczuciu, że Marty była znacznie sympatyczniejszą osobą, niż Martha kiedykolwiek mogła nią być. Zrobiło mi się smutno. Czułam się trochę przerażona, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że rzeka Tamar na dłuższy czas całkowicie odetnie mnie od Marty. W nowej pracy, jak przypuszczałam, będą mnie nazywać panią Leigh, może panienką albo jeszcze mniej dostojnie – po prostu Leigh […][1]
Takie
oto rozterki targają sercem przyszłej guwernantki. Można zrozumieć jej obawy i
lęk przed tym, co ją czeka. W dodatku podczas podróży poznaje pewnego
przystojnego młodego mężczyznę, który przepowiada jej przyszłość. Nieznajomy
dokładnie wie, dokąd zmierza Martha i co ją czeka w nowej pracy. Przestrzega ją
również przed „małą Alice”. Kim zatem jest ów mężczyzna, którego nasza
bohaterka widzi na oczy po raz pierwszy? Czy naprawdę posiada on dar
przewidywania przyszłości, czy może jakimś dziwnym trafem wie więcej na temat
panny Leigh, niż kobieta przypuszcza?
Warszawa, kwiecień 2005 |
W
końcu Martha dociera do posiadłości Mount Mellyn. Tam zostaje bardzo dobrze
przyjęta przez służbę. Pan domu również nie ma do niej większych zastrzeżeń.
Okazuje się jednak, że Martha jest już czwartą z kolei guwernantką. Poprzednie
rezygnowały z pracy głównie dlatego, iż nie potrafiły sobie poradzić z
zachowaniem swojej podopiecznej. Mała Alvean po nagłej śmierci matki stała się
krnąbrna, nikogo nie słucha, chodzi własnymi drogami i generalnie nie można nad
nią zapanować. Jedynie poprzednia guwernantka była w stanie nawiązać z
dziewczynką w miarę normalny kontakt, lecz padła ofiarą skandalu i praktycznie
została zmuszona do opuszczenia rezydencji Connana TreMellyn. Jak zatem poradzi
sobie Martha ze zbuntowaną Alvean? Czy zdoła dotrzeć do dziewczynki i sprawić,
że ta ją zaakceptuje?
Wiecie
już, że od jakiegoś czasu jestem zauroczona powieściami Eleanor Alice Burford
Hibbert. Niektóre z nich czytałam wiele lat temu, jeszcze jako licealistka. Ale
są też i takie, po które sięgam po raz pierwszy. Pani na Mellyn to jedna
z tych książek, które czytam pierwszy raz. W Polsce została również wydana pod
tytułem Guwernantka, o czym dowiedziałam się przez zwykły przypadek.
Jest to typowa powieść gotycka. Czytelnik zostaje przeniesiony na wichrowe
wzgórze Kornwalii do niezwykle enigmatycznej posiadłości, z którą wiąże się
mroczna tajemnica dotycząca śmierci Alice TreMellyn – żony Connana. Mówi się,
że kobieta pewnego dnia uciekła z kochankiem i wraz z nim zginęła w katastrofie
kolejowej. Ale czy na pewno tak się stało?
A może kobieta, która została zidentyfikowana jako Alice TreMellyn, to
ktoś zupełnie inny?
Okładka,
którą zaproponowało czytelnikom wydawnictwo Świat Książki wyraźnie
wskazuje, że będziemy mieć do czynienia z płomiennym romansem praktycznie od
pierwszej do ostatniej strony. Odnoszę wrażenie, że w momencie, kiedy
Wydawnictwo wypuszczało Panią na Mellyn zwyczajnie nie dysponowało
niczym bardziej adekwatnym do fabuły książki. A może po prostu nie przeczytano
tej powieści zbyt dokładnie? Albo miał być to zwykły chwyt reklamowy, żeby
przyciągnąć uwagę czytelników lub… ich odstraszyć. Bo nie od dziś wiadomo, że
wiele osób przy wyborze lektury kieruje się właśnie wyglądem okładki. I tak,
ci, którzy nie tolerują romansów, patrząc na Panią na Mellyn z miejsca z
niej zrezygnują. A szkoda, ponieważ romansu w niej jak na lekarstwo. Nie podoba
mi się też, że powieść ta we wszelkiego rodzaju omówieniach określana jest
właśnie mianem romansu. W mojej ocenie, żeby daną książkę nazwać „romansem” nie
wystarczy jedno szczere wyznanie miłości, gdzieś przy końcu powieści.
Jedno z wydań brytyjskich; Londyn, grudzień 2008 |
Na
co zatem powinniście się przygotować, jeśli zdecydujecie się sięgnąć po tę, już
„niemłodą”, powieść? Otóż na pewno czeka Was spotkanie z bohaterką, która nie
da sobie „wejść na głowę”. Martha Leigh pomimo że z natury nie ma o sobie
zbyt wysokiego mniemania, a poczucie własnej wartości też pozostawia wiele do
życzenia, to jednak w sytuacjach, które wymagają podjęcia drastycznych kroków,
nie waha się tego zrobić. Przebywając w rezydencji Connana TreMellyn kobieta
uczy się, jak należy dbać nie tylko o swoje interesy, ale także o sprawy tych,
którzy sami nie potrafią tego zrobić. Staje w obronie słabszych, wytyka innym
błędy i nie boi się, że w ten sposób zostanie pozbawiona pracy. A przecież
wiadomo, jaki los czekał guwernantkę. Ta praca tak naprawdę nigdy nie dawała
pewności ani też nie potrafiła zapewnić kobiecie życiowej stabilizacji. Guwernantki
były zależne od swoich pracodawców i od ich dobrej lub złej woli. Martha
doskonale zdaje sobie z tego sprawę, jednak nie boi się głośno i prosto w oczy
mówić o tym, co ją boli w domu swojego chlebodawcy. Być może to właśnie ta
szczerość sprawiła, że w końcu znalazła miłość swojego życia.
Oczywiście
Martha musi być też kobietą bez skazy. Pamiętajmy, że w tamtych czasach
kobietom nie wolno było mieć kochanków, a przynajmniej nie wolno im było mieć
ich jawnie. Natomiast mężczyzna mógł wplątywać się w liczne romanse
pozamałżeńskie i nie widziano w tym niczego złego. Myślę, że ten stereotyp w
pewnym sensie trwa do dziś. Obecnie też w niektórych społecznościach mężczyznom
wybaczane są tabuny kochanek, zaś kiedy to kobieta decyduje się na „skok w
bok”, natychmiast zostaje napiętnowana.
Jak
już napisałam powyżej, według mnie tej książce daleko jest do współczesnego
romansu. Natomiast dość dobrze rozwinięty jest tutaj wątek kryminalny.
Przychodzi taki moment, kiedy Martha Leigh odkrywa pewne tajemnice mające
związek z Mount Mellyn i właśnie z tego powodu również i jej życie okazuje się
być w niebezpieczeństwie. To, co wydawało się być oczywiste, nagle gmatwa się
do tego stopnia, iż nie wiadomo kogo uważać za przyjaciela, a kogo za wroga.
Wydanie francuskie; Paryż 1960 |
Na
pierwszy plan wysuwają się tutaj relacje pomiędzy Marthą a małą Alvean. Pojawia
się również inna, dość tajemnicza dziewczynka o imieniu Gilly. To nieco
upośledzone umysłowo dziecko, widzi więcej, niż wszystkim może się wydawać.
Fakt, że jest skryta wcale nie oznacza, że niczego nie dostrzega i żyje jedynie
we własnym świecie.
Victoria
Holt w Pani na Mellyn oprócz doskonałego, jak na XIX wiek, wątku
kryminalnego skupiła się również na problemie matczynej miłości, która wcale
nie musi wynikać z faktu biologicznego rodzicielstwa. Przecież można kochać i
pragnąć dobra dla dziecka, z którym nie łączą nas więzy krwi. Nie zapominajmy
również, że jest to typowa powieść gotycka, a więc bez ducha nawiedzającego
starą rezydencję Connana TreMellyn nie może się obejść.
Oprócz
tego, że Autorka w sposób perfekcyjny ukazała styl życia dziwiętnastowiecznego
społeczeństwa, sporo uwagi poświęciła także opisowi kornwalijskiego krajobrazu.
Fakt ten działa na wyobraźnię czytelnika niesamowicie. Jesteśmy w stanie
wyobrazić sobie nawet najdrobniejszy szczegół. Widzimy skaliste dróżki, strome
i wysokie skały, mgłę spowijającą okolicę, jak również czujemy zapach fiołków,
goździków czy innych kwiatów „przetykających fioletowy kobierzec wrzosu –
miękkiego i grubego jak wschodni dywan”.[2]
Oczywiście
zdaję sobie sprawę, że tego rodzaju powieść nie każdemu przypadnie do
gustu. Lecz mimo to mam nadzieję, że wśród Czytelników W Krainie Czytania
znajdzie się ktoś, kto lubi te specyficzne dziewiętnastowieczne klimaty i
sięgnie po Panią na Mellyn vel Guwernantkę, bo naprawdę warto. W
najbliższym czasie na moim blogu pojawi się jeszcze kilka omówień powieści
Eleanor Alice Burford Hibbert. Choć dzisiaj praktycznie nie czyta się już jej
książek lub czytają je jedynie starsze czytelniczki, ponieważ młode pokolenie gustuje
w czymś zupełnie innym, to jednak myślę, że nie należy zapominać o twórczości
tej pisarki. Bo przecież jej styl bardzo przypomina ten, który znamy z powieści
Jane Austen czy sióstr Brontë.
A skoro tak jest, to dlaczego nie dopisać do tej listy klasyków również
Victorii Holt?
A ja jestem z tych, dla których okładka ma niewielkie znaczenie. Ale gdyby chodziło o moją autorską książkę, to pewnie walczyłabym zażarcie, żeby była jak najlepsza ;-) Pamiętam, że kiedyś jakaś koleżanka na necie polecała mi właśnie "Guwernantkę". Miałam tę książkę na uwadze. Przeczytałam "Panią na Mellyn", nie zwracając zupełnie uwagi na okładkę, choć faktycznie liczyłam się z gorącym romansem, a tu takie zaskoczenie. :-) Tak więc bez względu na to, którą wersję wybierzesz, będzie to ta sama książka. Różnica na pewno jest w sposobie tłumaczenia, ale fabuła identyczna. Również pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńWidzę, że Twój nałóg czytania książek tej autorki ma się świetnie. :D
OdpowiedzUsuńOj, nawet bardzo świetnie ;-) Ostatnio zaopatrzyłam się w dwie, które napisała pod pseudonimem "Philippa Carr". W jednej z nich akcję umiejscowiła podczas I wojny światowej. Nie ukrywam, że lubię takie klimaty ;-)
UsuńNie wiem jak Ty to robisz, że zachęcasz mnie do książek, po które nigdy w życiu bym nie sięgnęła. Aż jestem ciekawa ile masz na półce książek tej autorki.
OdpowiedzUsuńAneczko, staram się jak mogę. Wiesz, jaki mam stosunek do niektórych nowości, a te stare książki - dziś często wyśmiewane - mają w sobie jakąś taką szczególną magię. A książek tej autorki na półce mam sporo i wciąż ich przybywa :-)
UsuńPiszesz, że styl Victorii Holt bardzo przypomina Jane Austen czy sióstr Brontë. W takim razie ja jednak podziękuję, ponieważ próbowałam parę razy czytać dzieła Austen i męczyłam się bardzo. Nie odpowiadała mi ta specyficzna narracja, więc myślę, że w przypadku powyższej książki będzie podobnie.
OdpowiedzUsuńJak sama zauważyłaś napisałam, że styl "przypomina", ale nie jest identyczny. Victoria Holt żyła w XX wieku, więc siłą rzeczy nie mogła pisać takim językiem, jak autorki żyjące w poprzedniej epoce. Jej książki przypominają tamte pod względem fabuły, a nie językowo. Wiem, że gustujesz w nowościach i zgoła innych gatunkach, więc nie będę Cię przekonywać na siłę :-)
UsuńOj, jak dawno temu czytałam tę książkę, jak wyczerpią się moje zapasy książkowe, które cierpliwie czekają na swoją kolej do czytania to chyba jeszcze raz przeczytam tę, mam ją na swojej półce od... nie pamiętam, ale baaaardzo dawna :)
OdpowiedzUsuńEwo, coś mi się wydaje, że my to byśmy mogły sobie podyskutować o tych zapomnianych już książkach, prawda? Czasami aż się łezka w oku kręci, kiedy się do nich wraca. Ja teraz jestem zwyczajnie na fali książek tej autorki. Czytam właśnie "Pocałunek Judasza". Czytałaś? A niedawno skończyłam "Czas na milczenie" - to siedemnasty tom sagi "Córki Anglii". Napisała to jako Philippa Carr. Znasz? :-)
UsuńPewnie jak bym poczytała recenzję, to bym sobie przypomniała (albo nie), kiedyś zaczytywałam się w tych książkach, ale to było tak dawno... Mam na swojej półce kilka jej książek jako Philippa Carr też, muszę poszperać. Ale póki co czeka na mnie stosik książek, które przywiozłam ze spotkania w Sopocie i muszę (chcę !) przez nie przebrnąć.
UsuńTo życzę miłej i ciekawej lektury, bo jestem pewna, że książki są świetne z takiej wymiany :-) Natomiast ja stopniowo będę przypominać i Victorię Holt, i Philippę Carr, więc na pewno razem ze mną też sobie przypomnisz :-)
Usuńklimaty wiktoriańskie są mi bliskie, więc tej książki będę poszukiwał :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się spodoba :-)
Usuńrety ta okładka to masakra, krzyczy "jestem romansem"!!! ale ta francuska fajna klimatyczna. chyba czytałam, bo akcja coś mi mówi... i ta okładka biała. ale też raczej w czasach licealnych.
OdpowiedzUsuńten pasek na dole rozprasza strasznie:(
Dokładnie tak. Kiedy ta książka trafiła do Polski mieliśmy epokę harlequinów i być może Wydawnictwo poszło właśnie tym tropem. Kolejna książka Victorii Holt, którą czytam też ma podobną okładkę, ale jak na razie romansu tam nie ma. Owszem, coś tam się zanosi, ale pewnie uczucie wybuchnie w ostatnim rozdziale, jak to zwykle bywa ;-)
UsuńPS. No chciałam, żeby było profesjonalnie, a Ty mi tu marudzisz z tym paskiem ;-) Mnie się podoba. Ale jak bardzo będzie Ci przeszkadzać, to pomyślę nad czymś innym :-)
przepraszam:) ale tak mi oczko cały czas zjeżdżało na te migające flagi:P
UsuńNic się nie stało ;-) A żeby Ci nie zjeżdżało oczko, zmieniłam licznik :-)
Usuń