czwartek, 29 grudnia 2016

Agnieszka Lingas-Łoniewska – „Zakład o miłość”














Wydawnictwo: NOVAE RES
Gdynia 2011





Miłość to temat uniwersalny i ponadczasowy. Wielu już o niej pisało i z pewnością jeszcze wielu napisze. Miłość to jedno z najpiękniejszych, a jednocześnie najtrudniejszych uczuć, jakie człowiek może przeżywać. Miłość może być głęboka i piękna. Może nieść szczęście. Ale może też przynosić śmierć. Pomimo takiego zagrożenia, człowiek od zarania dziejów marzył i wciąż marzy o miłości. Marzy o uczuciu prawdziwym, głębokim, które będzie mu towarzyszyć do końca życia. Lecz są też tacy, którzy nie wierzą w prawdziwą, gorącą miłość. Czy mają rację? Czy prawdziwej miłości już nie ma? Czy ona istnieje już tylko w książkach lub filmach? Trudno jest odnaleźć odpowiedzi na te pytania. Lecz cóż znaczyłby człowiek, gdyby nie kochał? Kim bylibyśmy bez miłości?

Dzisiaj chcę przypomnieć wyjątkową książkę, którą przeczytałam kilka lat temu, ale do której wciąż wracam, ponieważ jest ona dla mnie szczególna, jeśli wziąć pod uwagę listę powieści, które miałam przyjemność przeczytać przez lata. Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej niezmiennie jest mi bliska. Jak wiadomo Autorka dzięki posiadaniu nieprzeciętnego talentu potrafi rozśmieszyć, wzruszyć, a niekiedy nawet zdenerwować i mocno przestraszyć. W taki właśnie sposób Agnieszka Lingas-Łoniewska buduje swoje powieści. Swoich bohaterów kreuje w taki sposób, że czytelnik chciałby nimi potrząsnąć, aby się opamiętali, albo razem z nimi zapłakać.

Aleks „Cichy” Cichocki nie wie, czym jest miłość. Nie wierzy, że ona w ogóle istnieje. Wychowywany przez ojca, nigdy nie zdołał wybaczyć matce, która opuściła go, gdy był jeszcze dzieckiem. Teraz mówi o niej: kobieta, która mnie urodziła. Ojciec przez cały ten czas wychowywał go na swoje podobieństwo. Uczył go nienawiści do kobiet i lekceważenia innych. Nic więc dziwnego, że Aleks wyrósł na przystojnego egoistę, który nie cofa się przed niczym i zawsze wygrywa. Obaj prowadzą dobrze prosperującą firmę i wydaje się, że nic więcej do szczęścia im nie potrzeba.

Sylwia Kujawczak to dziewczyna z tak zwanego dobrego domu. Jej rodzina nie tylko jest zamożna, ale także z rodowymi tradycjami. To arystokraci w pełnym tego słowa znaczeniu. Sylwia właśnie kończy studia na wydziale historii sztuki. Choć jej marzeniem od zawsze było uczyć w szkole, to jednak nigdy go nie spełniła i wygląda na to, że już nie spełni. To rodzice – a szczególnie ojciec – już dawno zaplanowali jej życie. Po obronie pracy magisterskiej będzie musiała wejść na dobre do rodzinnej firmy, która zgodnie z tradycją jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, niczym wartościowy rodowy klejnot. Życie prywatne również ma już zaplanowane. Jeszcze dwa tygodnie i zostanie żoną Marcela Brodnickiego. Jego także wybrali rodzice. Ich związek wygląda niczym wyjęty z jakiejś klasycznej dziewiętnastowiecznej powieści.

Sylwia otacza się przyjaciółkami, które nie są zbyt dobrze odbierane przez jej rodzinę, a szczególnie przez Marcela. Lecz ona nie chce urywać z nimi kontaktu i choć obawia się reakcji swoich bliskich, to jednak godzi się na wspólne wyjście do klubu. Ma to być jej wieczór panieński. Ale Sylwia nie wie, że życie z reguły pisze własny scenariusz…

W klubie. Wśród głośnej muzyki i wrzasków Aleks i Sylwia krzyżują swoje życiowe drogi. Od tej chwili już nic nie będzie takie samo. Ani w życiu Sylwii, ani też w życiu Aleksa. Dziewczyna nie wie jednak, że padła ofiarą pewnego zakładu…





Nie pamiętam, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się przeczytać piękniejszą i bardziej wzruszającą historię o miłości mężczyzny i kobiety. Czytając, miałam wrażenie, że studiuję pamiętnik. I chyba tak właśnie było, wnioskując po epilogu. Tak na marginesie dodam, że Autorka ma naprawdę szczególny talent do konstruowania zakończeń. Do takiego wniosku można dojść, analizując poszczególne powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Przykładem może być Szósty, który pozostawia czytelnika w swego rodzaju zawieszeniu i zdezorientowaniu. Jeśli natomiast chodzi o Zakład o miłość, to muszę przyznać, że przez całą powieść nie wzruszyłam się tak bardzo, jak podczas epilogu.

Jeżeli myślicie, że jest to kolejne tanie romansidło w polskim wydaniu, to nic bardziej mylnego. Tej powieści nie można nazwać romansem. To jest historia dwóch dusz, które przez głupi żart tracą niemalże wszystko, co w życiu najważniejsze. Ta powieść jest przykładem na to, jak wielką siłę ma w sobie prawdziwa miłość. Ta ogromna moc sprawia, że w nieczułym Aleksie zaczynają odzywać się wyrzuty sumienia, a zarazem strach, bo oto zaczyna czuć coś, przed czym bronił się przez całe lata. Wreszcie zaczyna pękać mur, który wokół siebie wybudował. I to go przeraża.

Jak skończony idiota jeździłem po mieście bez celu. I jak skończony idiota oszukiwałem sam siebie, gdy wjechałem na Most Zwierzyniecki prowadzący na Biskupin. W tejże dzielnicy mieszkała ona. Tłumaczyłem sobie, że przejadę tylko koło jej domu i zobaczę, czy w jej oknie jest zapalone światło. Jakby to mogło uspokoić mojego rozszalałego ducha. I zakończyć męczarnie, na które sam siebie skazałem, wchodząc w ten idiotyczny układ (…) 

(…) Gdybym mógł to przewidzieć, nigdy w życiu nie wchodziłbym w ten głupi układ z kumplami. To miało być dobrą zabawą, tymczasem przysporzyło mi tylko kłopotów, zmartwień, sprawiało, że nie czułem się sobą, że coś innego, a raczej ktoś inny zaczynał mną rządzić. Bo przecież zawsze byłem panem samego siebie i było mi z tym doskonale (…)*

A co w tym czasie robi Sylwia? Przecież ona też ma wiele do stracenia. Związana z rodziną, wie, że jeśli ulegnie swoim pragnieniom, oni się od niej odwrócą. I jest jeszcze Marcel. Czy może zostawić go tuż przed ślubem? Czy może być aż tak okrutna, żeby w ten sposób go skrzywdzić?

Leżałam w łóżku i wpatrywałam się w swój telefon komórkowy. Jakbym chciała go zaczarować i sprawić, że odezwie się do mnie jego głosem. Wysłałam Aleksowi wiadomość, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Teraz wyrzucałam sobie, że niepotrzebnie to zrobiłam, że dałam się zwieść, porwać, nabrać, sama nie wiem co jeszcze. „Naiwna i głupia” – gdzieś tam kołatało mi się w myśli. Sama nie wiem, po co to zrobiłam i na co liczyłam. Szukałam czegoś? Wrażeń? Emocji? Chyba tak… Bo do tej pory moje życie było spokojne i nudne. Tak. Po prostu nudne. Może to zwykła przedślubna panika i chęć złapania ostatnich chwil wolności? (…)**

Jak widać, powieść nie jest nowością, ale to wcale nie przeszkadza w tym, aby po nią sięgnąć, bo naprawdę warto. Po jej przeczytaniu czytelnik zaczyna wierzyć, że prawdziwe uczucie naprawdę istnieje, że nie jest to jedynie wymysł pisarzy czy scenarzystów. Dlatego polecam tę książkę szczególnie tym czytelnikom, którzy tak jak powieściowy Aleks, przestali już wierzyć. Moim zdaniem jest to jedna z tych historii, które kiedyś chętnie zobaczyłabym na ekranie.

 






* A. Lingas-Łoniewska, Zakład o miłość, Wyd. Novae Res, Gdynia 2011, s. 60-61.
** Ibidem, s. 64.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz