Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
Za górami, za lasami, za
siedmioma rzekami był park, a w tym parku fontanna z posążkiem samotnego
łabędzia. Do parku co kilka dni przychodził książę. Miał na imię Piotr. Odkąd
na zawsze utracił najbliższą mu osobę, jego serce pogrążyło się w ciemności, z
przystojnej twarzy znikł uśmiech, a życie przestało mieć sens. Książę
przychodził do parku, aby pogrążać się w zadumie, i żeby zbierać kasztany,
które tak bardzo lubiła jego Marysia. Jednak książę nie wiedział, że jest ktoś,
kto skrycie darzy go gorącym uczuciem i pragnie uczynić wszystko, aby na jego
twarzy znów zagościł uśmiech, a życie nabrało barw…
Niniejsza książka z powodzeniem
mogłaby zaczynać się właśnie od słów, które napisałam powyżej. Na pierwszy rzut
oka może wydawać się, że powieść jest ckliwym romansem przepełnionym
egzaltowanym słownictwem i tak naprawdę do życia czytelnika nie wnosi niczego
wartościowego. Kilka lat temu książka trafiła w moje ręce przez przypadek i
prawdę powiedziawszy spodziewałam się po niej czegoś zupełnie innego, niż
dostałam. Przyznam, że lubię, kiedy po zakończeniu lektury mogę powiedzieć, że
historia, którą właśnie przeczytałam pozytywnie mnie zaskoczyła. Tak właśnie
stało się w przypadku Miłości w kasztanie zaklętej. Głównym bohaterem
jest Piotr Domański, który pracuje jako ginekolog-położnik. Mężczyzna ma około
czterdziestu lat, a jego całym życiem jest praca, zaś ulubionym miejscem park i
ławka tuż przy fontannie z posążkiem łabędzia podrywającego się do lotu. Piotra
poznajemy jesienią. Z drzew lecą kasztany, które ten zbiera, lecz tak naprawdę
nie wiadomo, w jakim celu to robi.
Codziennie przez ten sam park z
pracy do domu wraca Marta Kluczyńska. Kobieta jest trzydziestosześcioletnią
lektorką języka angielskiego, uczącą w gimnazjum. Marta jest samotna, ponieważ
wciąż czeka na swojego księcia z bajki. Stale odrzuca oświadczyny najlepszego
przyjaciela, Adama Rogalskiego. Egzystuje w przekonaniu, że jej życiem kieruje
zmarła babcia i to ona któregoś dnia zdecyduje czy mężczyzna, z którym Marta
będzie się spotykać, okaże się żabą, czy może księciem. Znakiem rozpoznawczym
będzie natomiast zapach waleriany. Adam bezskutecznie usiłuje przemówić Marcie
do rozsądku, twierdząc, że książę z bajki po prostu nie istnieje. Ale Marta ma
na ten temat swoje zdanie, zgoła odmienne niż Adam.
Jesienny park |
Kobieta w swoim przekonaniu
utwierdza się jeszcze bardziej, gdy dostrzega w parku samotnego, pogrążonego w
smutku mężczyznę. Choć jest jej obcy, to jednak gdzieś w głębi duszy wie, że
właśnie znalazła swojego księcia. To nic, że nie zna jego imienia. To nic, że
mężczyzna nosi na palcu obrączkę. To nic, że istnieje prawdopodobieństwo, że
nigdy nie zamienią ze sobą choćby jednego słowa. Ona wie, że go kocha i jest
przekonana, że czekała na niego przez całe życie. Na nic zdają się perswazje
Adama. Kolega posuwa się nawet do tego, że posągowego pana z parku
określa mianem zboczeńca.
Pewnego dnia w parku dochodzi do
wypadku. Mała dziewczynka wpada pod rozpędzony rower i doznaje dotkliwych
obrażeń. Matka dziecka jest tak bardzo przerażona, że traci poczucie
rzeczywistości. Małą Adelką zajmuje się Marta i… Piotr, który wezwawszy karetkę
pogotowia odruchowo wkłada telefon komórkowy Marty do kieszeni swojego
płaszcza. Jest to ten moment, kiedy ich życiowe drogi krzyżują się już na
zawsze.
Gdy zatem Marta i Piotr zaczynają
się spotykać, okazuje się, że mężczyzna jest wdowcem. Rok wcześniej stracił
żonę. Jego małżeństwo nie trwało długo, ale za to pozostawiło w życiu Piotra
trwały ślad w postaci syna, Miłosza. Lekarz do tej pory nie może pogodzić się
ze śmiercią żony, wciąż ją wspomina. Odwiedza jej grób na cmentarzu, ale o
swoje jedyne dziecko w ogóle nie dba. Wygląda na to, że nie może znieść myśli,
iż Miłosz żyje, a jego Marysia musiała umrzeć. W dodatku chłopiec jest tak
bardzo do niej podobny. Dziecko wychowuje się w sierocińcu prowadzonym przez
siostry zakonne w pobliskim Rubinowie. Przed Martą naprawdę trudne zadanie. Czy
uda jej się sprawić, aby Piotr znów się uśmiechał i zaakceptował wreszcie
swojego synka? A może tę znajomość już wcześniej ktoś zaplanował?
W pierwszej chwili historia, którą
stworzyła Monika Oleksa może wydawać się banalna i na miarę romansu, jakich
wiele. Początkowo też tak myślałam, jednak prawda jest taka, że opowieść o
Piotrze i Marcie naprawdę chwyta za serce, a czytelnik jeszcze długo po
skończeniu lektury nie potrafi o niej zapomnieć. Ciekawym zabiegiem jest tutaj brak
jednoznacznego umiejscowienia akcji, choć czujny czytelnik dostrzeże pewne
szczegóły, które są charakterystyczne dla Lublina. Niemniej, w treści powieści
ani razu nie pada nazwa tego miasta. Dlatego też czytelnik, który zupełnie nie
zna Lublina nie będzie w stanie domyślić się, gdzie rozgrywa się akcja
powieści. Próbowałam również szukać owego Rubinowa, lecz nie znalazłam. Doszłam
więc do przekonania, że musi być to miejscowość fikcyjna. W moich oczach ten
fakt dodatkowo podnosi walor powieści, ponieważ lubię, kiedy autor tworzy
praktycznie od podstaw fabułę swojej książki, włącznie z miejscem akcji.
Łabędź podrywający się do lotu Możliwe, że podobnie wyglądał posążek, który zdobił fontannę w parku, do którego przychodził Piotr. |
Wiek Piotra Domańskiego także jest
owiany tajemnicą. Wyżej napisałam, iż ma on około czterdziestu lat, co wynika z
faktu, iż pomyślałam sobie, że musi być on zbliżony do wieku Marty. Uznałam
bowiem, że obydwoje muszą być w podobnym wieku. Wspomniałam wyżej o wypadku w
parku, któremu ulega mała Adelka. Wpadła pod rower, ale gdzie rowerzysta? Co
stało się z osobą, która kierowała owym pojazdem? Zniknęła niczym kamfora? Na
temat tego człowieka nie ma nawet najmniejszej wzmianki.
Jeśli chodzi o język powieści, to ogólnie
jest on tak bardzo przepełniony smutkiem, że co wrażliwsi czytelnicy mogą mieć
poważne problemy z powstrzymaniem łez. Ponadto w kilku miejscach szwankuje
deklinacja przez przypadki. Sam język jest „twardy” i czyta się dość ciężko.
Brakowało mi płynności. Sceny przeskakują jedna przez drugą i w pewnym momencie
czytelnik już nie wie, o co tak naprawdę chodzi. Na przykład w jednej chwili
Marta rozmawia przez telefon, a w kolejnym wersie jest już mowa o tym, jak
kobieta je obiad z osobą, z którą linijkę wyżej prowadziła dyskusję telefoniczną.
Coś tu nie gra. Brakowało mi takiego płynnego i zrozumiałego przejścia z jednej
sceny do drugiej.
Podobał mi się jednak sposób, w jaki
Autorka opisała polską służbę zdrowia. Piotr Domański jest przedstawiony jako
lekarz prawy, uczciwy i taki, który brzydzi się korupcją, czyli generalnie jest
to lekarz z powołania. Ale jego koledzy już tacy nie są. Monika Oleksa z całą
mocą uzmysławia czytelnikowi, że polska rzeczywistość, jeśli chodzi o służbę
zdrowia, jest skorumpowana, NFZ tnie wydatki, ludzie nie otrzymują potrzebnych
leków, bo nie ma na nie pieniędzy. Jednym słowem na kartach książki zawarta
jest cała prawda o polskich lekarzach. Akurat tego problemu Autorka nie zamiata
pod dywan. Przykre, że od wydania książki minęło pięć lat, a polska służba zdrowia
nadal kuleje, a pacjenci wciąż cierpią z powodu biurokracji, jaka jest z nią
związana.
Cóż zatem mogę dodać na koniec?
Otóż, moim zdaniem książka nie jest zła. Gdybym miała określić ją jednym
słowem, to użyłabym przymiotnika wzruszająca. Opowieść o Piotrze i
Marcie chwyta za serce. Pomimo niedociągnięć technicznych, powieść warta jest
uwagi i myślę, że spodoba się czytelniczkom, które gustują w romansach i
powieściach obyczajowych, które zawierają w sobie jakieś konkretne przesłanie.
Tutaj dominuje problem relacji ojca z synem i obwiniania małego niewinnego
człowieka o całe zło, jakie dotknęło lekarza. Co musi się stać, aby Piotr
wreszcie zrozumiał swój błąd i przestał myśleć tylko o sobie? Przecież Miłosz wychowuje
się bez matki, a zakonnice nigdy mu jej nie zastąpią. Czym chłopiec sobie na to
zasłużył? W dodatku to, co dzieje się pomiędzy Piotrem a Martą też nie do końca
jest takie cudowne i wymarzone. Może Piotr nie jest jednak tym księciem z
bajki, którego swojej wnuczce ma wskazać zmarła babcia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz