ROZMOWA Z AGNIESZKĄ WOJDOWICZ
Agnieszka Wojdowicz to autorka pochodząca
z Otwocka. W swoim dorobku literackim posiada zarówno powieści dla młodzieży,
jak i dla dorosłych. Z wykształcenia jest polonistką, a z zawodu nauczycielką.
W 2012 roku zadebiutowała trzytomową sagą zatytułowaną „Strażnicy Nirgali”,
której główną bohaterką jest Bree Whelan, dziewczyna pochodząca z rodu aniołów.
Trylogia adresowana jest do młodego czytelnika. Z kolei w 2014 roku na polskim
rynku wydawniczym ukazał się pierwszy tom kolejnej trylogii. Książki zostały wydane
pod wspólnym tytułem „Niepokorne” i skierowane są do dorosłego czytelnika. Ich
bohaterkami są trzy przyjaciółki: Eliza Pohorecka, Klara Stojnowska i Judyta
Schraiber. Autorka od wielu lat zakochana jest w Krakowie, w jego architekturze
oraz niezwykłym klimacie krakowskich kawiarenek, starych antykwariatów i Plant.
Jest też wielbicielką dobrej literatury skandynawskiej, malarstwa
prerafaelitów, jak również wszelkich form sztuki użytkowej oraz górskich
wycieczek. W czerwcu tego roku nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia wydany
został trzeci tom trylogii „Niepokorne”, który zamyka opowieść o losach młodych
kobiet, które aby spełnić swoje marzenia nierzadko muszą stawić czoło
wyrzeczeniom i trudnym kompromisom, tym samym płacąc wysoką cenę za swe
szczęście.
Agnes A. Rose: Pani Agnieszko, dziękuję
serdecznie, że zgodziła się Pani przyjąć moje zaproszenie do rozmowy. Niedawno
na rynku wydawniczym ukazał się trzeci tom trylogii „Niepokorne”. Wszystkie
trzy książki zostały bardzo entuzjastycznie przyjęte przez czytelników. Czy
spodziewała się Pani, że Eliza, Klara i Judyta tak silnie zawładną sercami
czytelników? I skąd pomysł na stworzenie tak fascynującej opowieści?
fot. Irena Skolmowska |
Agnieszka Wojdowicz: Nie wiem, czy moje bohaterki zawładnęły
sercami czytelników, ale słyszę niekiedy, że budzą emocje, a to dla autora
rzecz bezcenna. Cieszy mnie, gdy czytam na blogach o sympatii dla Elizy, złości
na Judytę, kibicowaniu Klarze. Dla mnie są postaciami literackimi, dla
czytelnika kobietami z krwi i kości. Uważam, że to niesamowite. A na pomysł cyklu
wpadłam przypadkiem. Szukając informacji o pierwszych studentkach Uniwersytetu
Jagiellońskiego, trafiłam na wspomnienia i artykuły, dzięki którym kwestia
typowo encyklopedyczna stała się pasjonującym i atrakcyjnym tematem na książkę,
ale w beletrystyce raczej pomijanym.
AAR: Czytając „Klarę” nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że postać głównej bohaterki ma wiele wspólnego z Marceliną
Kulikowską, która żyła na przełomie XIX i XX wieku, zapisując się w historii
jako zagorzała socjalistka i feministka. Czy swoje bohaterki kreowała Pani na
wzór postaci historycznych, czy może to tylko moje złudzenie?
AW: To nie złudzenie. Zanim obmyśliłam wątki Elizy, Klary
i Judyty, szukałam wśród biografii kobiet żyjących na przełomie XIX i XX wieku
takich, które podpowiedziałyby mi, jaką miały hierarchię wartości, jakich
dokonywały wyborów i do czego dążyły, więc powinowactwo moich bohaterek z
Marceliną Kulikowską jest oczywiste. Ale nie tylko z nią. Skorzystałam z wielu
źródeł traktujących o kobietach nieprzeciętnych, wyprzedzających swoją epokę,
zbuntowanych i ponoszących konsekwencje nonkonformistycznych postaw. Choćby z
serii książek „Krakowski Szlak Kobiet. Przewodniczka po Krakowie emancypantek”
wydanych przez Fundację Przestrzeń Kobiet. Tu przeczytałam o buncie robotnic w
krakowskiej fabryce cygar, o atelier fotograficznym Amalii Krieger, o Faustynie
Morzyckiej i Kazimierze Bujwidowej. Nieco inne zbiory biografii znalazłam w
książce Karoliny Grodziskiej „Krakowianki zapomniane…”, we wspomnieniach Aleksandry
Szczerbińskiej, w przepięknej książce Joanny Olczak-Ronikier „W ogrodzie
pamięci”, we wspomnieniach Jadwigi z Sikorskich Klemensiewiczowej – hospitantki
w Studium Farmaceutycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wertowałam artykuły o
życiu i twórczości Anny Bilińskiej-Bohdanowicz, Olgi Boznańskiej, Zofii
Stryjeńskiej. Starałam się bohaterki „Niepokornych” obdzielić po równo cechami
dziewiętnastowiecznych emancypantek, artystek i socjalistek.
AAR: Która z „niepokornych” bohaterek była
dla Pani najtrudniejsza do wykreowania i dlaczego? O czym chciałaby Pani
porozmawiać z Elizą, Klarą albo Judytą, gdyby miała Pani taką możliwość?
AW: Nie było mi łatwo z żadną. Stworzenie postaci, która
przynajmniej w jakimś stopniu jest wiarygodna, wciąż uważam za zadanie
karkołomne. W przypadku bohaterek „Niepokornych” trudność polegała na tym, że
miały być różne, stąd przerysowanie buntu Klary i nadwrażliwości Judyty. O czym
chciałabym z nimi pomówić? Zapytałabym, ale nie do końca poważnie, jak im ze
mną było przez minione trzy lata, bo ja zżyłam się z nimi bardzo.
AAR: Chociaż
to kobiety są głównymi bohaterkami „Niepokornych”, to jednak mężczyźni wcale
nie funkcjonują w ich tle i nie są bez znaczenia. Podczas czytania chyba
największą sympatię poczułam do Maxa Henneberga, i byłam nawet zła na Judytę,
że traktuje go w tak oziębły sposób. Czy może nam Pani powiedzieć, jak wyglądał
proces kreowania męskich postaci?
AW: Początkowo dla Maxa Henneberga zarezerwowałam miejsce tylko w drugim
tomie, jednak tak zdominował akcję, że pozwoliłam, by został na dłużej. Jego
obecność prowokowała konflikty i choć z konfrontacji ze szlachetnością i
czystymi intencjami Henneberga Judyta wychodziła pokonana, obnażając przy
okazji swoje wady i uprzedzenia, zależało mi na takiej relacji. Anton, Max,
Maurycy, Szymon i inni mieli za zadanie, poprzez działanie i dialog, ujawnić
nieoczywiste cechy kobiet i wzbogacić ich portrety.
AAR: W jaki sposób pracowała Pani nad
tłem historycznym, które tak naprawdę wcale nie należy do najłatwiejszych?
AW: Mozolnie wypracowałam schemat postępowania. Sięgałam
po mapy ziem pod zaborami i miast z roku, w którym je opisywałam, po plany tras
kolei i kolejek podmiejskich. Przeglądałam książki o ówczesnej modzie,
weryfikowałam kwestie paszportów, fałszowania dokumentów, przejść granicznych,
przemytu broni, programu zajęć studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego i
studentek Baraneum. Niemal wszystkie przywołane w cyklu wystawy malarstwa,
wieczorki tańcujące, spektakle teatralne, pokazy kinematografu, wiece, manifestacje,
zjazdy kobiet wydarzyły się naprawdę. Zbierałam nawet notki prasowe o pogodzie,
więc na przykład pisząc o burzy sprzed powrotu Klary do Krakowa w sierpniu 1905
roku i spalonych w jej wyniku telefonach, korzystałam z artykułów w „Czasie” i
„Nowej Reformie”. Wnętrza krakowskich i wiedeńskich kawiarni, muzeów, teatrów,
dworców kolejowych, kościołów odtwarzałam na podstawie tekstów z epoki i
późniejszych. Prześledziłam biografie Wyspiańskiego, Piłsudskiego, Klimta,
Witkiewicza, Mosera, aby sytuacje, w których występują, były wiarygodne. W
praktyce oznaczało to czytanie listów, monografii, przynajmniej fragmentów
wspomnień, i poszukiwanie odpowiedzi na pytania o ich wygląd, miejsca
zamieszkania, sytuację rodzinną, przeszłość, nawet stan zdrowia. Korzystałam z zasobów
Austriackiej Biblioteki Narodowej, z tekstów niemieckojęzycznych, czytałam o
kulturze żydowskiej, obrzędach i obyczajach. Mam wrażenie, że w „Niepokornych”
prawda zdecydowanie góruje nad fikcją.
AAR: Kiedyś przeczytałam, że niektórych
czytelników nie interesują szczegóły dotyczące opisów przyrody, krajobrazu czy
jakiegoś konkretnego budynku albo co takiego bohater jadł na śniadanie. Dla
nich najważniejsza jest akcja. W Pani powieściach dokładnie widać, że
przywiązuje Pani ogromną wagę do szczegółów, co według mnie sprawia, że cała
historia staje się jeszcze bardziej autentyczna. Czy może nam Pani zdradzić, w
jaki sposób pracuje Pani nad detalami odnośnie do opisów? Przecież odtwarza
Pani historię i obecnie większości z tego, co niegdyś istniało już nie ma.
AW: Możliwe, że niektórych czytelników rozprasza albo
nawet nudzi szczegółowo nakreślone tło. Staram się zachować równowagę między
akcją a opisem, z wielu informacji rezygnuję, ale nie jestem autorką powieści
przygodowych ani scenariuszy ograniczonych do dialogów i didaskaliów. Zakładam,
że po moje książki sięgnie czytelnik, który oprócz rozrywki spodziewa się rzetelności,
wyrazistego nastroju i starannej polszczyzny. Nie odmówię sobie przyjemności
oglądania dawnych fotografii, grafik, obrazów ukazujących uliczki Krakowa lub
Wiednia sprzed wieku, a potem frajdy z opisywania świata, który w ten sposób
poznałam, bo piszę też dla mojej satysfakcji. Chcę mieć poczucie, że zrobiłam
dla książki wszystko, co mogłam.
Wyd. NASZA KSIĘGARNIA Warszawa 2012 Tom I |
AAR:
Wróćmy na chwilę do Pani debiutu. To było w 2012 roku. Wtedy ukazał się
pierwszy tom trylogii dla młodzieży. Dlaczego zaczęła Pani właśnie od
literatury młodzieżowej?
AW: Pierwszy tom „Strażników Nirgali” pisałam, zwłaszcza na początku, nie
planując publikacji, bo nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógłby to wydać. Nic
tam jeszcze nie budowałam świadomie, ale już prześladowało mnie przeświadczenie,
że brakuje mi doświadczenia i swobody w operowaniu słowem, abym doprowadziła pracę
do końca, mimo że stworzenie książki dla młodzieży wydawało mi się zadaniem łatwiejszym
od pisania dla dorosłych. Dziś wiem, że to równie trudne. Ale lubię ten cykl i
widzę, jak dużo dała mi żmudna praca nad redakcją kolejnych tomów.
AAR: Czy od początku miała Pani zamiar napisać
trylogię o losach Bree Whelan, czy może ta
kwestia wyszła już w trakcie pracy nad wydaniem pierwszego tomu?
AW: Właściwie już nie pamiętam. Chyba planowałam dylogię, bo kiedy tekstem
zainteresowała się Nasza Księgarnia, miałam zamknięty pierwszy tom i powstawał
drugi. Wydaje mi się, że ustaliliśmy to z wydawcą.
AAR: Czy już w tamtym momencie wiedziała Pani, że zostanie Pani
pisarką/autorką? Czy może ta myśl przyszła znacznie później?
AW: Tak długo wykonywałam inny zawód, że mimo dwóch cykli literackich nie czuję
się nawet autorką. Tym bardziej nie uważam się za pisarkę, bo to określenie nobilitujące
i bywa nadużywane. Moim zdaniem do elitarnego grona pisarzy należą głównie ci
twórcy, których książki wytrzymały próbę czasu i są pod każdym względem
doskonałe. Mam na myśli Prusa, Tołstoja, Dostojewskiego, Flauberta, Dickensa,
twórców tej rangi.
AAR: Co sprawiło, że po wydaniu „Strażników Nirgali” zdecydowała się Pani porzucić literaturę
młodzieżową i napisać powieść dla dorosłych czytelników? Czy wyklucza Pani powrót
do literatury młodzieżowej, która teraz zaczyna być coraz bardziej pożądana na
rynku? Mam oczywiście na myśli książki z gatunku Young Adult/New Adult.
AW: Zrezygnowałam z pisania dla młodzieży dzięki mojej
redaktor prowadzącej z Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Namawiała mnie usilnie, abym
zmierzyła się z literaturą dla dorosłego czytelnika, za co jestem ogromnie
wdzięczna. I nie planuję powrotu do literatury młodzieżowej.
Polska malarka Anna Bilińska-Bohdanowiczowa herbu Sas (1857-1893) Autoportret z 1887 roku. Obraz obecnie znajduje się w Muzeum Narodowym w Krakowie |
AAR: W jednym z wywiadów przeczytałam, że zanim książka trafi na
dysk komputera, pisze ją Pani ręcznie. Czym taki proces jest spowodowany?
Łatwiej i kreatywnej myśli się Pani nad kartką papieru, niż przy komputerze?
AW: Tak, korzystam z gumki i ołówków. Wiele lat temu amatorsko
zajmowałam się grafiką, brałam udział w wystawach, przeglądach sztuki
nieprofesjonalnej, i choć dawno porzuciłam rysowanie, mam sentyment do takiego
sposobu pracy. Komputer jest niezbędny, ale tylko podczas korekty tekstu.
AAR: Wyżej wspomniałam, że lubi Pani
literaturę skandynawską. Zapytam zatem o autorów, których książki czyta Pani
najchętniej? Dlaczego akurat tych pisarzy ceni sobie Pani najbardziej?
AW: W literaturze skandynawskiej zakochałam się już w
liceum, kiedy przeczytałam „Głód” Knuta Hamsuna. Potem było jego
„Błogosławieństwo ziemi”, odpowiednik naszych „Chłopów” Reymonta, „A lasy
wiecznie śpiewają” Trygve Gulbranssena, proza wydana w serii Pisarze Dzieł
Skandynawskich. Bardzo lubię Sigrid Undset, Karen Blixen, Finna Alnæsa,
Johannesa Vilhelma Jensena, Hermana Banga, a ostatnio zachwyciła mnie Herbjørg
Wassmo. Za co ich cenię? Za bliski panteizmowi stosunek do świata i natury. Za umiejętność
pisania o sprawach w gruncie rzeczy trywialnych i dar uszlachetniania
codzienności. Za patos, kiedy sięgają do odległej historii, i wierność realiom
epoki, bez chodzenia na skróty i przypochlebiania się czytelnikowi.
AAR: Co daje Pani pisanie? Jakie korzyści dla
siebie wynosi Pani z tworzenia literatury?
AW: Pisanie łączę z czytaniem. Im częściej piszę, tym
więcej muszę najpierw przeczytać, a to zawsze przynosi korzyść. Nieustannie się
uczę. Czasem interesują mnie zagadnienia tak zdumiewające, że dawniej nie
poświęciłabym im chwili uwagi. Zadaję sobie najdziwniejsze pytania. Kiedy
wynaleziono guziki? Czy w 1895 roku w Krakowie słyszano już o batiku? Jak wówczas
wyglądała pracownia Stanisława Wyspiańskiego? Poza tym poznaję moich
czytelników. Odzywają się po lekturze powieści, opisują wrażenia, dzielą się
uwagami o tekstach, a ja zyskuję pewność, że moja praca ma sens.
AAR: Uwielbia Pani również sztukę, szczególnie
malarstwo. Bardzo wyraźnie widać to na kartach trylogii „Niepokorne”, gdzie
sporo miejsca poświęca Pani malarzom zarówno tym fikcyjnym, jak Maurycy
Stojnowski, jak i tym, którzy pozostawili trwały ślad w naszej historii, jak
Stanisław Wyspiański. Czym zatem jest dla Pani sztuka? Których malarzy ceni
sobie Pani najbardziej i dlaczego?
AW: Interesuję się malarstwem właściwie od zawsze i sądzę,
że ta pasja pomaga mi w pisaniu. Kogo cenię najbardziej? To trudne pytanie, bo mogłabym
wymienić wielu malarzy i żadnemu nie umiałabym przyznać palmy pierwszeństwa. Byłby
to Rafał Malczewski, ale też Marc Chagall, Franz Marc, Amadeo Modigliani,
Albrecht Dürer… W sztuce szukam odmiennych od mojego sposobów postrzegania
świata, obrazów wymagających wysiłku w dekodowaniu artystycznego komunikatu.
Dlatego bardzo lubię groteskę, oniryzm, karykaturę, baśniowość – jak u Witolda
Wojtkiewicza albo Jerzego Dudy-Gracza.
Rozstanie Obraz został namalowany w 1908 roku. Obecnie znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie. autor: Witold Wojtkiewicz (1879-1909) |
AW: „Niepokornym” zawdzięczam zainteresowanie kulturą
żydowską. Poznawałam ją właściwie od podstaw, aby móc pisać o Judycie
Schraiber, i z tym tematem wiążę plany. Niewątpliwie będzie to cykl dla kobiet
i o kobietach, z wielką i małą historią w tle, ale w dość odległych czasach.
Wolałabym jednak nie zdradzać szczegółów.
AAR: Pani Agnieszko, dziękuję za rozmowę
i za poświęcony czas. Życzę kolejnych fantastycznych książek i z
niecierpliwością czekam na nową powieść. Czy jest coś, co chciałaby Pani dodać
na koniec, a o co nie zapytałam?
AW: Było mi bardzo miło. Mogę jedynie podziękować za wyjątkowo
ciekawą rozmowę.
Rozmowa i redakcja
Agnes A. Rose
Bardzo ciekawy wywiad, z bardzo ciekawą osobą. Świetne pytania zdradzające, że żywo interesuje Cię rozmówca.
OdpowiedzUsuńPięknie Pani Wojdowicz odpowiada na pytanie, kiedy wiedziała, że zostanie pisarką/autorką. Taka mądra skromność urzeka!
Zacytuje te słowa "nie uważam się za pisarkę, bo to określenie nobilitujące i bywa nadużywane. Moim zdaniem do elitarnego grona pisarzy należą głównie ci twórcy, których książki wytrzymały próbę czasu i są pod każdym względem doskonałe. Mam na myśli Prusa, Tołstoja, Dostojewskiego, Flauberta, Dickensa, twórców tej rangi."
Zadaję sobie pytanie, jak to się stało, że jeszcze nie znam Nepokornych?
To powinnaś to nadrobić i przeczytać "Niepokorne". Jestem pewna, że się nie zawiedziesz. A odnośnie do wywiadu, to powiem Ci, że zawsze staram się tak przygotowywać pytania, żeby autor czuł się w centrum zainteresowania, a właściwie jego twórczość, ponieważ jest gościem na blogu, a gospodarz o gości musi dbać. Nigdy nie zadaję też pytań dotyczących życia prywatnego. Takie rzeczy mnie nie interesują. Chyba że autor sam coś zdradzi przy okazji, ale to już jego wybór. Tak, mnie też bardzo ujęła skromność Pani Agnieszki. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad, a Pani Agnieszka Wojdowicz to przesympatyczna osoba i bardzo skromna. Wielokrotnie widziałam jak udostępnia i promuje posty innych osób zamiast swoich, co jest niezwykle rzadkie i cenne w dzisiejszej blogosferze. Na "Niepokorne" mam ochotę już od jakiegoś czasu i mam zamiar kupić wkrótce by rozkoszować sie nimi w jesienne wieczory.
OdpowiedzUsuńJestem przekonana, że lektura "Niepokornych" sprawi Ci dużo przyjemności. Piękna historia.
OdpowiedzUsuń