czwartek, 11 sierpnia 2016

Ałbena Grabowska – „Stulecie Winnych. Ci, którzy walczyli” # 2
















Wydawnictwo: ZWIERCIADŁO
Warszawa 2015





Podczas drugiej wojny światowej Brwinów wyszedł obronną ręką, jeśli wziąć pod uwagę zniszczenia materialne, które okazały się naprawdę niewielkie. W samym Pruszkowie działania wojenne w ogóle nie miały miejsca, jeśli nie liczyć niemieckiego nalotu w pierwszym dniu wojny oraz sowieckiego, który został przeprowadzony w trakcie ostatniej okupacyjnej nocy. Zagrożenia były jednak realne, ponieważ w czasie Kampanii Wrześniowej Brwinów znajdował się w strefie bezpośrednich działań wojennych. W tym kontekście wymienia się dwie niezwykle krwawe bitwy, które miały związek z odwrotem oddziałów armii „Łódź”. Rozegrały się one w okolicach Pruszkowa. Jedna z nich miała miejsce we wsi Ołtarzewo w dniach 12-13 września 1939 roku, natomiast druga była sześciogodzinnym bojem na stosunkowo niewielkim terenie położonym pomiędzy Brwinowem a Pruszkowem i kosztowała życie stu dwudziestu polskich żołnierzy. Bitwa rozegrała się 12 września 1939 roku. W obydwu bitwach Polacy byli stroną atakującą, natomiast polskie oddziały biorące w nich udział to jednostki ugrupowania armii „Łódź”.

W Bitwie pod Brwinowem starły się 36. Pułk Piechoty Legii Akademickiej dowodzony przez podpułkownika Karola Ziemskiego ps. Wachnowski (1895-1974) oraz niemiecka 4. Dywizja pancerna z 10. Armii generała Georga Reinhardta (1887-1963). Zadaniem 36. Pułku Piechoty było utorowanie drogi na Warszawę dla 28. Dywizji Piechoty. W razie klęski, pułk miał wycofać się do Puszczy Kampinoskiej. Tak więc rankiem 12 września 1939 roku Polacy opanowali dworzec kolejowy w Brwinowie. Nieco wcześniej (dokładnie o godzinie piątej rano) 1. Kompania z 36. Pułku Piechoty została ostrzelana przez niemiecki patrol motocyklowy. Z kolei około godziny dziewiątej I Batalion z 36. Pułku Piechoty zajął Otrębusy, zaś II Batalion zdobył zachodnie zabudowania Parzniewa. Około południa I Batalion usiłował zdobyć Helenów, ale niestety atak załamał się pod silnym ostrzałem z moździerzy oraz broni maszynowej. Polacy zmuszeni byli zatem wycofać się w rejon stacji kolejowej w Brwinowie. Godzinę później do walki przystąpiła niemiecka 4. Dywizja Pancerna wspierana przez oddziały z 31. Dywizji Piechoty. Pomimo fatalnej sytuacji Polakom udało się jednak odeprzeć atak. Drugie niemieckie natarcie ruszyło około godziny wpół do czwartej po południu, lecz i ono zostało odparte, ponieważ na pomoc I Batalionowi przybyli żołnierze z 28. Dywizji Piechoty. Niemcy, którzy ponieśli dość spore straty, przestali atakować około godziny wpół do szóstej po południu. Z kolei późnym wieczorem wykrwawiony polski pułk wycofał się na teren Puszczy Kampinoskiej. Ciężki sprzęt i działa zostały zniszczone i pozostawione na terenie parku. Wszędzie widać było resztki umundurowania, porzucony sprzęt, a także połamaną broń i amunicję. To, co jeszcze nadawało się do użytku zostało zabrane przez mieszkańców.

płk Karol Ziemski 
Zdjęcie pochodzi z 1935 roku, a Karol Ziemski
jest na nim w stopniu majora.
Nazajutrz o świcie – 13 września 1939 roku – wkroczyły do Brwinowa wojska niemieckie. Wtedy też żołnierze Wehrmachtu schwytali dziesięciu przypadkowych przechodniów – głównie uczniów – i rozstrzelali ich na Łąkach Parzniewskich. Według zachowanych danych straty wojsk polskich wynosiły: stu dwudziestu zabitych i dwustu rannych. Niemniej świadkowie tamtych krwawych zdarzeń twierdzili, że straty te były znacznie większe, ponieważ statystyki nie uwzględniły zabitych żołnierzy z rozbitych pododdziałów, które rozproszone były w Lasach Młochowskich położonych w okolicy Nadarzyna. Zdecydowana ich część została złapana przez hitlerowców i rozstrzelana przez oddział niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Znane jest również świadectwo egzekucji wykonanej w dniu 17 września 1939 roku na plebani w Nadarzynie. Po uprzednim dotkliwym pobiciu stracono tam grupę dwudziestu oficerów i podoficerów Wojska Polskiego.

Bitwa pod Brwinowem na stałe zapisała się w historii miasta i nawet obecnie jego mieszkańcy często wracają myślami do tamtych krwawych walk. Na kartach drugiego tomu Stulecia Winnych pamiętna bitwa rozegrała się jednak kilka dni wcześniej, bo już 5 września 1939 roku! Przynajmniej tak wynika z wydarzeń, w których – przez zupełny przypadek – czynny udział bierze jeden z bohaterów. Dlaczego tak się stało? Skąd wzięła się tak poważna pomyłka w datach? Nie mam pojęcia. Podobnie, jak nadal nie umiem zrozumieć wykonania publicznej egzekucji na mieszkańcach Brwinowa już w pierwszym dniu wojny, kiedy to – według źródeł historycznych – późniejsze miasteczko w tym dniu było atakowane z powietrza, a represje wobec ludności cywilnej zaczęły się dopiero po zakończeniu bitwy. Zostawmy jednak ten temat i skupmy się na fabule drugiej części trylogii.

Otóż od rozpoczęcia wojny minęło trzy lata. Mamy zatem rok 1942, zaś rodzina Winnych zdążyła już poznać co to znaczy okrucieństwo hitlerowskiego okupanta. Nie żyje bowiem senior rodu Antoni Winny, który oddał życie w sposób naprawdę szlachetny. Podobnie jak miało to miejsce w 1914 roku, teraz również jedno życie zostało zabrane w zamian za dwa nowe. Jedna z córek Stanisława Winnego – Mania – idąc w ślady swojej matki, w dniu rozpoczęcia wojny urodziła dwie córeczki, którym nadała imiona Kasia i Basia. Niestety, od samego początku ich narodzin, kobieta musi sama zajmować się wychowywaniem dziewczynek, ponieważ jej młody małżonek gdzieś przepadł. Po tym, jak Niemcy rozstrzelali na rynku grupę mieszkańców Brwinowa, Paweł Bartosiewicz zniknął i choć od tamtej pory minęło już trzy lata, mężczyzny nadal nie ma w domu i nikt nie wie, gdzie się podziewa. Czyżby zaciągnął się do armii i teraz walczy w obronie ojczyzny? A może już nie żyje i próżno czekać jego powrotu? Wygląda jednak na to, że Maria powoli godzi się z faktem, że została wdową. Na szczęście są dwie rozkoszne bliźniaczki, które wnoszą do rodziny wiele radości i to na nich skupia się uwaga poszczególnych członków rodu. I wtedy też na pierwszy plan wysuwa się Ania, która w tych ciężkich czasach musi wziąć na swe barki odpowiedzialność za bliskich.

Zygmunt Bartkiewicz
(pisarz, dziennikarz i felietonista)
Zdjęcie pochodzi z 1930 roku.
W okresie okupacji hitlerowskiej był jednym
z gości Jarosława Iwaszkiewicza w Stawisku. 
W 1942 roku Ania jest już mężatką i teraz wraz z małżonkiem mieszka w Warszawie, gdzie przecież nie jest łatwo. Jest okupacja, więc trzeba mieć oczy wokół głowy. Nie można już nikomu ufać, bo nie wiadomo, czy ktoś, kogo było się do tej pory pewnym nie pobiegnie przypadkiem na Szucha 25 i nie doniesie gestapo o różnych „bardzo ważnych” rzeczach. Ponieważ Ania wykształciła się na nauczycielkę, teraz może wykorzystywać swoje umiejętności w konspiracji. Uczy zatem na tajnych kompletach, zaś oficjalnie pracuje w pewnej przytulnej kawiarence, gdzie w miarę możliwości serwuje klientom skromne łakocie i lurowatą kawę. Zaprzyjaźnia się też z właścicielem kawiarenki, który podczas tej wojny już swoje przeżył. Ania nie jest jednak szczęśliwa. Nie chodzi tutaj jedynie o szalejący wokół terror, bo przecież na tym polu każdy cierpi. Ania nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Pewnego dnia wyszła bowiem za mąż za początkującego poetę, który swego czasu odwiedzał majątek Jarosława Iwaszkiewicza (1894-1980) w Stawisku. W okresie okupacji, oprócz Kazimierza Tarasiewicza, gośćmi państwa Iwaszkiewiczów byli: Zygmunt Bartkiewicz (1867-1944), Leon Schiller (1887-1954), Krzysztof Kamil Baczyński (1921-1944), Czesław Miłosz (1911-2004), jak również wielu innych, którzy nie zostali wymienieni w powieści. Po ślubie Kazimierz okazał się zupełnie innym człowiekiem, aniżeli zapowiadał się pierwotnie. Poza tym, Ania również dochodzi do pewnych wniosków, co oczywiście nie wpływa korzystnie na jej małżeństwo. Czy zatem jej związek z Kazimierzem przetrwa? Czy obydwoje znajdą kiedyś jakiś złoty środek, aby je uratować? A może lepiej byłoby się rozstać i przestać krzywdzić siebie nawzajem?

Z kolei w Brwinowie życie płynie zupełnie inaczej niż w stolicy. Oczywiście brakuje młodych mężczyzn, którzy wyruszyli na wojnę. Obydwaj bracia Ani i Mani walczą gdzieś poza granicami Polski, a Pawła nadal nie ma. Z nestorką rodu – Bronią – też jest pewien kłopot, ponieważ od dnia tragicznej śmierci Antoniego, starsza pani przestała mówić. Nie przeszkadza jej to jednak w pomocy rodzinie i wychowywaniu kolejnego pokolenia Winnych. Poszczególni członkowie rodziny nie wiedzą jeszcze, że ten tragiczny czas przyniesie im nowe zmartwienia. W dodatku będą musieli podejmować kolejne trudne decyzje, od których będzie zależeć ich bezpieczeństwo w Brwinowie pod czujnym okiem Niemców i tych, którzy sprzyjają okupantowi. Z drugiej strony jednak Winni też nie mogą powiedzieć o sobie, że są bez skazy. Ich rodzina również splamiła się współpracą z wrogiem i tak naprawdę nie wiadomo, jak problem ten rozwiąże się, kiedy wojna już się zakończy. Czy zdrajca i jego bliscy zostaną odrzuceni? A może Winni wspaniałomyślnie zapomną o tym, że członek ich rodziny stanął po stronie nazistów?

Tablica znajdująca się przy wejściu
do pałacu Wierusz-Kowalskich,
gdzie po bitwie zorganizowano
szpital polowy.

fot. Krzysztof Dudzik
(Creative Commons)
Podobnie jak pierwszy tom Stulecia Winnych, drugi także nie przedstawia się rewelacyjnie, choć są w nim elementy, które zasługują na uwagę i pochwałę, lecz jest tego naprawdę niewiele, co mnie osobiście bardzo smuci, ponieważ – tak jak poprzednio – pomysł na fabułę okazał się doskonały. Pojawiły się natomiast problemy z wykonaniem i jeśli ktoś twierdzi, że książka napisana jest zgodnie z prawdą historyczną, to tylko dlatego, że historia wojenna i komunistyczna jest jego słabą stroną. Tak jak wspomniałam wyżej Autorka pomyliła datę bitwy pod Brwinowem, choć sam moment ataku na dworzec kolejowy opisała wyjątkowo dobrze. Natomiast jeśli chodzi o realia drugiej wojny światowej w Warszawie, to przyznam, że były takie momenty, kiedy miałam ochotę krzyczeć: „To nie tak wyglądało!”. Ktoś może zapytać: „Skąd o tym wiesz, skoro nie przeżyłaś wojny?” Owszem, nie przeżyłam, ale czytałam wiele wspomnień naocznych świadków tamtych tragicznych wydarzeń. W dodatku moi dziadkowie cudem uniknęli łapanki, a ich historia towarzyszy mi od urodzenia. Tak więc mam na ten temat pewną wiedzę.

Pomimo że Ałbena Grabowska nie zapomniała o problemie Holokaustu, to jednak nie umiałam przestać myśleć o brwinowskich Żydach, z których tylko niewielu ocalało. Eksterminacja ludności żydowskiej nie dotyczyła jedynie Warszawy, a skoro akcja Stulecia Winnych skupia się na Brwinowie, to przecież aż się prosi chociażby o kilka zdań na ten temat. Z drugiej strony jednak, skoro Autorka pominęła problem żydowski w pierwszym tomie, to trudno nagle wyskakiwać z nim w części drugiej. Z kolei kiedy przyszedł dzień wybuchu Powstania Warszawskiego doznałam ogromnego rozczarowania. Ałbena Grabowska poświęca temu wydarzeniu tak mało miejsca, że praktycznie można odnieść wrażenie, iż najważniejszego i najkrwawszego zrywu Polskiego Państwa Podziemnego w ogóle nie było. Gdzie te bomby spadające na Warszawę? Gdzie sanitariuszki spieszące rannym z pomocą? Gdzie żołnierze Armii Krajowej walczący przeciwko hitlerowcom? I wreszcie, gdzie Krzysztof Baczyński, który pojawił się w powieści w kontekście spotkań literackich u Iwaszkiewiczów w Stawisku, a potem nagle przepadł bez wieści? Nawet wyrecytował tam jeden ze swoich wierszy! Przecież Baczyński to symbol Powstania Warszawskiego! Skoro Autorka wprowadziła go do fabuły powieści, to wydaje mi się, że akurat ten bohater swoją rolę powinien zagrać do końca. W Ci, którzy walczyli Powstanie Warszawskie przebiega w oparciu o jednego czy dwóch bohaterów, i to jedynie tych, którzy mają bezpośredni związek z Winnymi. Nie widać ich jednak w akcji, lecz ukazani są w sytuacjach, które stanowią konsekwencję pewnych działań.

Oszczepnik Janusz Sidło 
fot. M. Szymkowski
Mało wiarygodne wydają mi się także wydarzenia, które nastąpiły tuż po zakończeniu wojny. O ile obozowe przeżycia jednej z bohaterek opisane są w oparciu o prawdziwe wydarzenia, to kwestie dotyczące nie tyle prześladowania żołnierzy Armii Krajowej, co ich ewentualnego ratowania od śmierci, w tym przypadku wydają się bardzo naciągane. Z kolei postać Kazimierza Tarasiewicza przechodzi tak niewiarygodną metamorfozę, że na pierwszy rzut oka widać, iż tak naprawdę Autorka nie miała pomysłu na to, w jaki sposób realnie pokierować bohaterem. Poza tym, w powieści występuje szereg nazwisk, które przeciętnemu czytelnikowi – szczególnie młodego pokolenia – niewiele powiedzą bez bliższego wyjaśnienia. Bo czy ktoś z młodych wie, kim byli Janusz Sidło (1933-1993) czy Elżbieta Duńska-Krzesińska (1934-2015)? Pierwszy ze sportowców nazwany jest w powieści również Januszem Cisło, co dodatkowo może pomieszać czytelnikowi w głowie. Pamiętajmy zatem, że Janusz Sidło (nie Cisło!) był lekkoatletą, którego sportową dyscypliną był rzut oszczepem. W 1954 roku z Mistrzostw Europy w Lekkoatletyce, które odbywały się wówczas w szwajcarskim Bernie, przywiózł złoty medal. Z kolei Elżbieta Krzesińska – zwana Złotą Elą – była najwybitniejszą lekkoatletką specjalizującą się w skoku w dal. Na tych samych mistrzostwach zdobyła brązowy medal. Przykro przyznać, ale Elżbietę Krzesińską Autorka książki potraktowała niczym klasyczną blondynkę z kawałów, która trajkocze bez ładu i składu. To była naprawdę wyjątkowa postać w dziejach polskiego sportu i nie godzi się przedstawiać ją w ten sposób! 

Powieść Ci, którzy walczyli to przede wszystkim książka przeznaczona dla czytelników, którzy nie wymagają wiele od literatury. Jest to również powieść dla tych, którzy podczas lektury nie zagłębiają się w tło historyczne i nie dociekają czy jest ono nakreślone poprawnie pod względem merytorycznym, czy też nie. Po drugi tom Stulecia Winnych mogą śmiało sięgnąć czytelnicy, dla których ważniejsze są strona emocjonalna fabuły, zawiłe rodzinne tajemnice oraz losy poszczególnych bohaterów, nawet jeśli oderwane są one od rzeczywistości, w której rozgrywa się akcja powieści. Natomiast jeśli o mnie chodzi, to obawiam się, że nie zapałam sympatią do tej trylogii, dopóki nie zostanie kiedyś wznowiona po uprzedniej korekcie redakcyjnej z uwzględnieniem osoby konsultanta merytorycznego. Dla mnie dobra linia fabularna oraz równie dobra kreacja niektórych bohaterów to stanowczo za mało, abym mogła polecać książkę innym czytelnikom.











4 komentarze:

  1. To chyba najbardziej dogłębna recenzja tej książki, jaką czytałam. Bardzo Ci za nią dziękuję, bo od pewnego czasu zastanawiam się, czy nie sięgnąć po tę powieść. Mój entuzjazm nieco osłabł. Myślę, ze sama przez nieuwagę pewnie nie dostrzegłabym tych wszystkich nieścisłości, o których wspomniałaś, niemniej w mojej opinii Powstanie Warszawskie jest zbyt ważne, by je ignorować w aspekcie przebiegu akcji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękna recenzja! Szczegółowa i w ogóle dopracowana! Dawno takiej nie czytałam! Poza tym, zauważyłam, że autorka coraz częściej się pojawia na blogach, więc kto wie, może spotkam ją w najbliższym czasie w bibliotece? To się okaże...

    Pozdrawiam serdecznie,
    Magia słowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję! Faktycznie o Autorce ostatnio bardzo głośno. Blogerzy wychwalają jej prozę pod niebiosa i chyba tylko ja - jak na razie - nie podzielam tego entuzjazmu.

    Również pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu, znasz mnie i wiesz, że dla mnie II wojna światowa jest jak relikwia. Nie znoszę, kiedy ktoś bierze się za pisanie o II wojnie i ślizga się po niej, zapominając o ważnych kwestiach. W dodatku akurat ten drugi tom jest bardzo nieczytelny, akcja poszarpana, zbyt duże przeskoki czasowe, brak ciągłości zdarzeń... Mogłabym tak jeszcze wymieniać długo. Rzadko zdarza mi się pisać tak negatywne opinie. Tutaj miałam do wyboru: albo piszę laurkę i przyłączam się do ogólnego aplauzu, albo piszę prawdę i nie oszukuję moich czytelników. Wybrałam ten drugi wariant, żeby być szczerą wobec siebie, i względem tych, którzy tu zaglądają i czytają moje teksty. Nie napisałam jeszcze o kilku rzeczach, które mi się nie podobały, np. o wstawce w języku angielskim, która nie dość, że na tle całości wygląda śmiesznie i sztucznie, to jeszcze w dodatku przetłumaczona została z błędem.

    OdpowiedzUsuń