Wydawnictwo: ZWIERCIADŁO
Warszawa 2015
Podczas drugiej wojny światowej Brwinów
wyszedł obronną ręką, jeśli wziąć pod uwagę zniszczenia materialne, które
okazały się naprawdę niewielkie. W samym Pruszkowie działania wojenne w ogóle
nie miały miejsca, jeśli nie liczyć niemieckiego nalotu w pierwszym dniu wojny
oraz sowieckiego, który został przeprowadzony w trakcie ostatniej okupacyjnej
nocy. Zagrożenia były jednak realne, ponieważ w czasie Kampanii Wrześniowej
Brwinów znajdował się w strefie bezpośrednich działań wojennych. W tym
kontekście wymienia się dwie niezwykle krwawe bitwy, które miały związek z
odwrotem oddziałów armii „Łódź”. Rozegrały się one w okolicach Pruszkowa. Jedna
z nich miała miejsce we wsi Ołtarzewo w dniach 12-13 września 1939 roku,
natomiast druga była sześciogodzinnym bojem na stosunkowo niewielkim terenie
położonym pomiędzy Brwinowem a Pruszkowem i kosztowała życie stu dwudziestu
polskich żołnierzy. Bitwa rozegrała się 12 września 1939 roku. W obydwu bitwach
Polacy byli stroną atakującą, natomiast polskie oddziały biorące w nich udział
to jednostki ugrupowania armii „Łódź”.
W Bitwie pod Brwinowem starły się 36. Pułk
Piechoty Legii Akademickiej dowodzony przez podpułkownika Karola Ziemskiego ps.
Wachnowski (1895-1974) oraz niemiecka 4. Dywizja pancerna z 10. Armii generała
Georga Reinhardta (1887-1963). Zadaniem 36. Pułku Piechoty było utorowanie
drogi na Warszawę dla 28. Dywizji Piechoty. W razie klęski, pułk miał wycofać
się do Puszczy Kampinoskiej. Tak więc rankiem 12 września 1939 roku Polacy
opanowali dworzec kolejowy w Brwinowie. Nieco wcześniej (dokładnie o godzinie
piątej rano) 1. Kompania z 36. Pułku Piechoty została ostrzelana przez
niemiecki patrol motocyklowy. Z kolei około godziny dziewiątej I Batalion z 36.
Pułku Piechoty zajął Otrębusy, zaś II Batalion zdobył zachodnie zabudowania
Parzniewa. Około południa I Batalion usiłował zdobyć Helenów, ale niestety atak
załamał się pod silnym ostrzałem z moździerzy oraz broni maszynowej. Polacy
zmuszeni byli zatem wycofać się w rejon stacji kolejowej w Brwinowie. Godzinę
później do walki przystąpiła niemiecka 4. Dywizja Pancerna wspierana przez
oddziały z 31. Dywizji Piechoty. Pomimo fatalnej sytuacji Polakom udało się
jednak odeprzeć atak. Drugie niemieckie natarcie ruszyło około godziny wpół do czwartej
po południu, lecz i ono zostało odparte, ponieważ na pomoc I Batalionowi
przybyli żołnierze z 28. Dywizji Piechoty. Niemcy, którzy ponieśli dość spore
straty, przestali atakować około godziny wpół do szóstej po południu. Z kolei
późnym wieczorem wykrwawiony polski pułk wycofał się na teren Puszczy
Kampinoskiej. Ciężki sprzęt i działa zostały zniszczone i pozostawione na
terenie parku. Wszędzie widać było resztki umundurowania, porzucony sprzęt, a
także połamaną broń i amunicję. To, co jeszcze nadawało się do użytku zostało
zabrane przez mieszkańców.
płk Karol Ziemski Zdjęcie pochodzi z 1935 roku, a Karol Ziemski jest na nim w stopniu majora. |
Nazajutrz o świcie – 13 września 1939 roku –
wkroczyły do Brwinowa wojska niemieckie. Wtedy też żołnierze Wehrmachtu
schwytali dziesięciu przypadkowych przechodniów – głównie uczniów – i
rozstrzelali ich na Łąkach Parzniewskich. Według zachowanych danych straty
wojsk polskich wynosiły: stu dwudziestu zabitych i dwustu rannych. Niemniej
świadkowie tamtych krwawych zdarzeń twierdzili, że straty te były znacznie
większe, ponieważ statystyki nie uwzględniły zabitych żołnierzy z rozbitych
pododdziałów, które rozproszone były w Lasach Młochowskich położonych w okolicy
Nadarzyna. Zdecydowana ich część została złapana przez hitlerowców i
rozstrzelana przez oddział niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Znane jest również
świadectwo egzekucji wykonanej w dniu 17 września 1939 roku na plebani w
Nadarzynie. Po uprzednim dotkliwym pobiciu stracono tam grupę dwudziestu
oficerów i podoficerów Wojska Polskiego.
Bitwa pod Brwinowem na stałe zapisała się w
historii miasta i nawet obecnie jego mieszkańcy często wracają myślami do
tamtych krwawych walk. Na kartach drugiego tomu Stulecia Winnych pamiętna
bitwa rozegrała się jednak kilka dni wcześniej, bo już 5 września 1939 roku! Przynajmniej tak wynika z wydarzeń, w których – przez zupełny przypadek – czynny
udział bierze jeden z bohaterów. Dlaczego tak się stało? Skąd wzięła się tak poważna
pomyłka w datach? Nie mam pojęcia. Podobnie, jak nadal nie umiem zrozumieć
wykonania publicznej egzekucji na mieszkańcach Brwinowa już w pierwszym dniu
wojny, kiedy to – według źródeł historycznych – późniejsze miasteczko w tym
dniu było atakowane z powietrza, a represje wobec ludności cywilnej zaczęły się
dopiero po zakończeniu bitwy. Zostawmy jednak ten temat i skupmy się na fabule
drugiej części trylogii.
Otóż od rozpoczęcia wojny minęło trzy lata.
Mamy zatem rok 1942, zaś rodzina Winnych zdążyła już poznać co to znaczy
okrucieństwo hitlerowskiego okupanta. Nie żyje bowiem senior rodu Antoni Winny,
który oddał życie w sposób naprawdę szlachetny. Podobnie jak miało to miejsce w
1914 roku, teraz również jedno życie zostało zabrane w zamian za dwa nowe.
Jedna z córek Stanisława Winnego – Mania – idąc w ślady swojej matki, w dniu
rozpoczęcia wojny urodziła dwie córeczki, którym nadała imiona Kasia i Basia.
Niestety, od samego początku ich narodzin, kobieta musi sama zajmować się
wychowywaniem dziewczynek, ponieważ jej młody małżonek gdzieś przepadł. Po tym,
jak Niemcy rozstrzelali na rynku grupę mieszkańców Brwinowa, Paweł Bartosiewicz
zniknął i choć od tamtej pory minęło już trzy lata, mężczyzny nadal nie ma w
domu i nikt nie wie, gdzie się podziewa. Czyżby zaciągnął się do armii i teraz
walczy w obronie ojczyzny? A może już nie żyje i próżno czekać jego powrotu? Wygląda
jednak na to, że Maria powoli godzi się z faktem, że została wdową. Na
szczęście są dwie rozkoszne bliźniaczki, które wnoszą do rodziny wiele radości
i to na nich skupia się uwaga poszczególnych członków rodu. I wtedy też na
pierwszy plan wysuwa się Ania, która w tych ciężkich czasach musi wziąć na swe
barki odpowiedzialność za bliskich.
Zygmunt Bartkiewicz (pisarz, dziennikarz i felietonista) Zdjęcie pochodzi z 1930 roku. W okresie okupacji hitlerowskiej był jednym z gości Jarosława Iwaszkiewicza w Stawisku. |
W 1942 roku Ania jest już mężatką i teraz wraz
z małżonkiem mieszka w Warszawie, gdzie przecież nie jest łatwo. Jest okupacja,
więc trzeba mieć oczy wokół głowy. Nie można już nikomu ufać, bo nie wiadomo,
czy ktoś, kogo było się do tej pory pewnym nie pobiegnie przypadkiem na Szucha
25 i nie doniesie gestapo o różnych „bardzo ważnych” rzeczach. Ponieważ Ania
wykształciła się na nauczycielkę, teraz może wykorzystywać swoje umiejętności w
konspiracji. Uczy zatem na tajnych kompletach, zaś oficjalnie pracuje w pewnej
przytulnej kawiarence, gdzie w miarę możliwości serwuje klientom skromne
łakocie i lurowatą kawę. Zaprzyjaźnia się też z właścicielem kawiarenki, który podczas
tej wojny już swoje przeżył. Ania nie jest jednak szczęśliwa. Nie chodzi tutaj
jedynie o szalejący wokół terror, bo przecież na tym polu każdy cierpi. Ania
nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Pewnego dnia wyszła bowiem za mąż za
początkującego poetę, który swego czasu odwiedzał majątek Jarosława
Iwaszkiewicza (1894-1980) w Stawisku. W okresie okupacji, oprócz Kazimierza
Tarasiewicza, gośćmi państwa Iwaszkiewiczów byli: Zygmunt Bartkiewicz
(1867-1944), Leon Schiller (1887-1954), Krzysztof Kamil Baczyński (1921-1944), Czesław
Miłosz (1911-2004), jak również wielu innych, którzy nie zostali wymienieni w
powieści. Po ślubie Kazimierz okazał się zupełnie innym człowiekiem, aniżeli
zapowiadał się pierwotnie. Poza tym, Ania również dochodzi do pewnych wniosków,
co oczywiście nie wpływa korzystnie na jej małżeństwo. Czy zatem jej związek z
Kazimierzem przetrwa? Czy obydwoje znajdą kiedyś jakiś złoty środek, aby je
uratować? A może lepiej byłoby się rozstać i przestać krzywdzić siebie
nawzajem?
Z kolei w Brwinowie życie płynie zupełnie
inaczej niż w stolicy. Oczywiście brakuje młodych mężczyzn, którzy wyruszyli na
wojnę. Obydwaj bracia Ani i Mani walczą gdzieś poza granicami Polski, a Pawła
nadal nie ma. Z nestorką rodu – Bronią – też jest pewien kłopot, ponieważ od
dnia tragicznej śmierci Antoniego, starsza pani przestała mówić. Nie
przeszkadza jej to jednak w pomocy rodzinie i wychowywaniu kolejnego pokolenia
Winnych. Poszczególni członkowie rodziny nie wiedzą jeszcze, że ten tragiczny
czas przyniesie im nowe zmartwienia. W dodatku będą musieli podejmować kolejne
trudne decyzje, od których będzie zależeć ich bezpieczeństwo w Brwinowie pod
czujnym okiem Niemców i tych, którzy sprzyjają okupantowi. Z drugiej strony
jednak Winni też nie mogą powiedzieć o sobie, że są bez skazy. Ich rodzina również
splamiła się współpracą z wrogiem i tak naprawdę nie wiadomo, jak problem ten
rozwiąże się, kiedy wojna już się zakończy. Czy zdrajca i jego bliscy zostaną
odrzuceni? A może Winni wspaniałomyślnie zapomną o tym, że członek ich rodziny stanął
po stronie nazistów?
Tablica znajdująca się przy wejściu do pałacu Wierusz-Kowalskich, gdzie po bitwie zorganizowano szpital polowy. fot. Krzysztof Dudzik (Creative Commons) |
Podobnie jak pierwszy tom Stulecia Winnych,
drugi także nie przedstawia się rewelacyjnie, choć są w nim elementy, które zasługują
na uwagę i pochwałę, lecz jest tego naprawdę niewiele, co mnie osobiście bardzo
smuci, ponieważ – tak jak poprzednio – pomysł na fabułę okazał się doskonały.
Pojawiły się natomiast problemy z wykonaniem i jeśli ktoś twierdzi, że książka
napisana jest zgodnie z prawdą historyczną, to tylko dlatego, że historia
wojenna i komunistyczna jest jego słabą stroną. Tak jak wspomniałam wyżej
Autorka pomyliła datę bitwy pod Brwinowem, choć sam moment ataku na dworzec kolejowy opisała
wyjątkowo dobrze. Natomiast jeśli chodzi o realia drugiej wojny światowej w
Warszawie, to przyznam, że były takie momenty, kiedy miałam ochotę krzyczeć:
„To nie tak wyglądało!”. Ktoś może zapytać: „Skąd o tym wiesz, skoro nie
przeżyłaś wojny?” Owszem, nie przeżyłam, ale czytałam wiele wspomnień
naocznych świadków tamtych tragicznych wydarzeń. W dodatku moi dziadkowie cudem
uniknęli łapanki, a ich historia towarzyszy mi od urodzenia. Tak więc mam na
ten temat pewną wiedzę.
Pomimo że Ałbena Grabowska nie zapomniała o
problemie Holokaustu, to jednak nie umiałam przestać myśleć o brwinowskich
Żydach, z których tylko niewielu ocalało. Eksterminacja ludności żydowskiej nie
dotyczyła jedynie Warszawy, a skoro akcja Stulecia Winnych skupia się na
Brwinowie, to przecież aż się prosi chociażby o kilka zdań na ten temat. Z
drugiej strony jednak, skoro Autorka pominęła problem żydowski w pierwszym
tomie, to trudno nagle wyskakiwać z nim w części drugiej. Z kolei kiedy
przyszedł dzień wybuchu Powstania Warszawskiego doznałam ogromnego rozczarowania.
Ałbena Grabowska poświęca temu wydarzeniu tak mało miejsca, że praktycznie
można odnieść wrażenie, iż najważniejszego i najkrwawszego zrywu Polskiego
Państwa Podziemnego w ogóle nie było. Gdzie te bomby spadające na Warszawę?
Gdzie sanitariuszki spieszące rannym z pomocą? Gdzie żołnierze Armii Krajowej
walczący przeciwko hitlerowcom? I wreszcie, gdzie Krzysztof Baczyński, który
pojawił się w powieści w kontekście spotkań literackich u Iwaszkiewiczów w
Stawisku, a potem nagle przepadł bez wieści? Nawet wyrecytował tam jeden ze
swoich wierszy! Przecież Baczyński to symbol Powstania Warszawskiego! Skoro
Autorka wprowadziła go do fabuły powieści, to wydaje mi się, że akurat ten
bohater swoją rolę powinien zagrać do końca. W Ci, którzy walczyli Powstanie
Warszawskie przebiega w oparciu o jednego czy dwóch bohaterów, i to jedynie
tych, którzy mają bezpośredni związek z Winnymi. Nie widać ich jednak w akcji,
lecz ukazani są w sytuacjach, które stanowią konsekwencję pewnych działań.
Oszczepnik Janusz Sidło fot. M. Szymkowski |
Mało wiarygodne wydają mi się także
wydarzenia, które nastąpiły tuż po zakończeniu wojny. O ile obozowe przeżycia
jednej z bohaterek opisane są w oparciu o prawdziwe wydarzenia, to kwestie
dotyczące nie tyle prześladowania żołnierzy Armii Krajowej, co ich ewentualnego
ratowania od śmierci, w tym przypadku wydają się bardzo naciągane. Z kolei
postać Kazimierza Tarasiewicza przechodzi tak niewiarygodną metamorfozę, że na
pierwszy rzut oka widać, iż tak naprawdę Autorka nie miała pomysłu na to, w
jaki sposób realnie pokierować bohaterem. Poza tym, w powieści występuje szereg
nazwisk, które przeciętnemu czytelnikowi – szczególnie młodego pokolenia –
niewiele powiedzą bez bliższego wyjaśnienia. Bo czy ktoś z młodych wie, kim
byli Janusz Sidło (1933-1993) czy Elżbieta Duńska-Krzesińska (1934-2015)? Pierwszy
ze sportowców nazwany jest w powieści również Januszem Cisło, co dodatkowo może
pomieszać czytelnikowi w głowie. Pamiętajmy zatem, że Janusz Sidło (nie Cisło!)
był lekkoatletą, którego sportową dyscypliną był rzut oszczepem. W 1954 roku z
Mistrzostw Europy w Lekkoatletyce, które odbywały się wówczas w szwajcarskim
Bernie, przywiózł złoty medal. Z kolei Elżbieta Krzesińska – zwana Złotą Elą
– była najwybitniejszą lekkoatletką specjalizującą się w skoku w dal. Na tych
samych mistrzostwach zdobyła brązowy medal. Przykro przyznać, ale Elżbietę Krzesińską Autorka książki potraktowała niczym klasyczną blondynkę z kawałów, która trajkocze bez ładu i składu. To była naprawdę wyjątkowa postać w dziejach polskiego sportu i nie godzi się przedstawiać ją w ten sposób!
Powieść Ci, którzy walczyli to przede
wszystkim książka przeznaczona dla czytelników, którzy nie wymagają wiele od
literatury. Jest to również powieść dla tych, którzy podczas lektury nie
zagłębiają się w tło historyczne i nie dociekają czy jest ono nakreślone
poprawnie pod względem merytorycznym, czy też nie. Po drugi tom Stulecia
Winnych mogą śmiało sięgnąć czytelnicy, dla których ważniejsze są strona
emocjonalna fabuły, zawiłe rodzinne tajemnice oraz losy poszczególnych
bohaterów, nawet jeśli oderwane są one od rzeczywistości, w której rozgrywa się
akcja powieści. Natomiast jeśli o mnie chodzi, to obawiam się, że nie zapałam
sympatią do tej trylogii, dopóki nie zostanie kiedyś wznowiona po uprzedniej
korekcie redakcyjnej z uwzględnieniem osoby konsultanta merytorycznego. Dla
mnie dobra linia fabularna oraz równie dobra kreacja niektórych bohaterów to
stanowczo za mało, abym mogła polecać książkę innym czytelnikom.
To chyba najbardziej dogłębna recenzja tej książki, jaką czytałam. Bardzo Ci za nią dziękuję, bo od pewnego czasu zastanawiam się, czy nie sięgnąć po tę powieść. Mój entuzjazm nieco osłabł. Myślę, ze sama przez nieuwagę pewnie nie dostrzegłabym tych wszystkich nieścisłości, o których wspomniałaś, niemniej w mojej opinii Powstanie Warszawskie jest zbyt ważne, by je ignorować w aspekcie przebiegu akcji.
OdpowiedzUsuńPrzepiękna recenzja! Szczegółowa i w ogóle dopracowana! Dawno takiej nie czytałam! Poza tym, zauważyłam, że autorka coraz częściej się pojawia na blogach, więc kto wie, może spotkam ją w najbliższym czasie w bibliotece? To się okaże...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Magia słowa.
Dziękuję! Faktycznie o Autorce ostatnio bardzo głośno. Blogerzy wychwalają jej prozę pod niebiosa i chyba tylko ja - jak na razie - nie podzielam tego entuzjazmu.
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam :-)
Aniu, znasz mnie i wiesz, że dla mnie II wojna światowa jest jak relikwia. Nie znoszę, kiedy ktoś bierze się za pisanie o II wojnie i ślizga się po niej, zapominając o ważnych kwestiach. W dodatku akurat ten drugi tom jest bardzo nieczytelny, akcja poszarpana, zbyt duże przeskoki czasowe, brak ciągłości zdarzeń... Mogłabym tak jeszcze wymieniać długo. Rzadko zdarza mi się pisać tak negatywne opinie. Tutaj miałam do wyboru: albo piszę laurkę i przyłączam się do ogólnego aplauzu, albo piszę prawdę i nie oszukuję moich czytelników. Wybrałam ten drugi wariant, żeby być szczerą wobec siebie, i względem tych, którzy tu zaglądają i czytają moje teksty. Nie napisałam jeszcze o kilku rzeczach, które mi się nie podobały, np. o wstawce w języku angielskim, która nie dość, że na tle całości wygląda śmiesznie i sztucznie, to jeszcze w dodatku przetłumaczona została z błędem.
OdpowiedzUsuń