Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 2015
W dawnych epokach rzucanie klątwy było dość
powszechnym zjawiskiem. Tego rodzaju praktyk dopuszczały się przede wszystkim
kobiety, które przez otoczenie uważane były za wiedźmy wchodzące w konszachty z
diabłem. Za rzucenie klątwy groziła wówczas najsurowsza kara. Rzekoma czarownica
musiała bowiem liczyć się z tym, że skończy na stosie trawiona płomieniami
ognia. Rzadko zdarzało się, aby kobieta, którą posądzono o rzucenie klątwy czy
czary wyszła z tego cało. Nie zawsze jednak przekleństwo związane było z
uprawianiem magii. Niekiedy ofiarą oskarżeń mogła paść również albo zbyt
urodziwa, albo też zupełnie pozbawiona urody niewiasta. W minionych wiekach
ludzie byli tak bardzo przesądni i zabobonni, że często każde odmienne zachowanie
traktowali jako znak pochodzący od sił piekielnych. Wystarczyło „złe
spojrzenie”, aby móc skazać kogoś na śmierć w męczarniach lub na okrutne
tortury, które praktycznie niczym nie różniły się od skonania na stosie. Jeśli
już ktoś rzucił klątwę na wroga, to z reguły przekleństwo miało dotyczyć co
najmniej kilku pokoleń jego rodziny. Niejednokrotnie złorzeczyły osoby, które
leżały już na łożu śmierci i doskonale wiedziały, że nie zostaną poddane ani
torturom, ani też nikt nie skaże ich na śmierć w płomieniach, natomiast wróg do
końca swoich dni nie będzie mógł zaznać spokoju i każde życiowe niepowodzenie
będzie przypisywał klątwie.
Wizerunek z nagrobka Jakuba Boboli, który znajdował się w kościele Wszystkich Świętych w Krakowie Wizerunek pochodził z pierwszej połowy XIX wieku. autor: Bogumił Gąsiorowski (?) |
Przenieśmy się teraz do Krakowa na ulicę
Grodzką. Źródła historyczne podają, że powstała ona w 1257 roku, a jej nazwa wzięła
się stąd, iż prowadziła do grodu, czyli do zamku. W dawnych wiekach ulicę
Grodzką nazywano również ulicą świętego Jędrzeja lub Zamkową. Jest to
najdłuższa ulica Krakowa. Niegdyś, na ulicy Grodzkiej, idąc od strony rynku można
było natrafić na nieistniejący już dziś kościół pod wezwaniem Wszystkich
Świętych, który w 1333 roku został wybudowany w miejsce drewnianego kościółka.
Źródła
historyczne z 1386 roku podają, że kościół wzniesiono z inicjatywy pobożnego
rycerza Jakuba Boboli (?), natomiast kronikarz Jan Długosz (1415-1480)
twierdzi, iż rycerz ten wywodził się z rodu Leliwitów i przybył do Polski z
Nardenii. Po zburzeniu świątyni, jeszcze przez kilka lat można było podziwiać
jej wysoką wieżę, którą remontowano, lecz mimo to została ona ostatecznie
zburzona w 1842 roku. Przy kościele funkcjonowała także szkoła założona przez krakowskiego
kanonika Macieja Miechowitę (1457-1523), który zasłużył się również jako
kronikarz, historyk, geograf, profesor, pisarz medyczny oraz lekarz. Według
niektórych źródeł, w 1549 roku w murach szkoły zamordowano kilku jej uczniów.
Na kartach pierwszego tomu sagi rodzinnej
autorstwa Lucyny Olejniczak, na ulicy Grodzkiej znajduje się kamienica, w
której mieści się znana w całym Krakowie apteka. Jej właścicielem jest
Franciszek Bernat. Każdy, kto go zna darzy mężczyznę wielkim szacunkiem i liczy
się z jego wiedzą farmaceutyczną. Nie może być inaczej, skoro Bernat wiele razy
pomógł chorym mieszkańcom Krakowa, polecając odpowiednie lecznicze specyfiki,
które niemalże natychmiast przynosiły ulgę w cierpieniu i leczyły schorzenia,
na które – wydawałoby się – nie ma ratunku. Tak więc Franciszkowi Bernatowi
naprawdę nie można niczego zarzucić. Niestety, aptekarz posiada też drugą
twarz, o której mało kto wie, a jeśli już czegoś się domyśla, to nie mówi o tym
głośno, a jedynie szepcze gdzieś po kątach. Otóż słabością krakowskiego
aptekarza są kobiety. Pomimo że od lat jest żonaty, to jednak ten fakt nie
przeszkadza mu nastawać na młode i niewinne dziewczyny. Trzeba wiedzieć, że
żadnej ze swoich służących Franciszek nie przepuści. Im panna bardziej się
broni, tym Bernat odczuwa większą satysfakcję.
Nie dziwi więc fakt, że młode dziewczyny
zachodzą z Franciszkiem w ciążę. Niemniej jego bękarty nigdy nie mogą ujrzeć
światła dziennego. Bernat nie może przecież stracić reputacji i zniszczyć sobie
wizerunku, na który tak długo pracował. A zatem pozbywa się niechcianych dzieci
w okrutny sposób przy udziale wspólnika, który milczy niczym grób. Z kobietami,
które obdarzyły go nieślubnymi dziećmi również się nie patyczkuje. Dziewczyny
albo umierają podczas porodu, albo – na wyraźne polecenie aptekarza – wracają
zhańbione tam skąd przyszły. Z żoną Klementyną także nie obchodzi się lepiej,
lecz ona ma nad nim tę przewagę, że w każdej chwili może obdarzyć Franciszka
upragnionym synem, któremu ten pozostawi kiedyś aptekę „Pod Złotym Moździerzem”
i wykształci na szanowanego farmaceutę.
Widok na ulicę Grodzką w Krakowie w stronę Rynku Głównego (1908) autor: Franciszek Klein (1882-1961) |
Pewnego dnia w piwnicy w kamienicy przy ulicy
Grodzkiej przez trudy porodu przechodzi Hanka – jedna z dziewczyn zapłodnionych
przez Franciszka. W tym samym czasie żona Bernata wydaje na świat martwą
córeczkę. Akuszerka, która właśnie asystuje przy porodzie Hanki, doskonale wie,
co czeka zarówno Hankę, jak i jej nowo narodzone dziecko. Ponieważ służąca
także rodzi dziewczynkę, akuszerka postanawia ratować jej dziecko. Zamienia
zatem noworodki i tym samym dziecko z nieprawego łoża staje się ślubną córką
okrutnego aptekarza. Niczego nieświadoma uszczęśliwiona Klementyna nadaje
dziewczynce imię Wiktoria i dziękuje Bogu, że wreszcie wysłuchał jej modlitw i
zesłał dziecko, które urodziło się żywe. Do tej pory Klementyna albo traciła
ciążę, albo rodziła martwe dzieci. Można sobie zatem wyobrazić, jak bardzo jest
szczęśliwa, kiedy widzi, że noworodek jest zdrowy i silny.
Tymczasem Franciszek nakazuje natychmiast pozbyć
się dziecka Hanki. Dziewczyna nie znając prawdy o zamianie noworodków przeklina
Bernata na łożu śmierci i oddaje ducha Bogu. W całym tym zamieszaniu akuszerka
nie zdążyła bowiem powiadomić Hankę o tym, co właśnie zrobiła z jej córeczką.
Klątwa młodej służącej ma od tej chwili spaść nie tylko na aptekarza, ale także
na wszystkie jego dzieci. Umierając Hanka nie miała pojęcia, że przeklina
również swoją maleńką córeczkę. Jak zatem potoczą się losy Wiktorii, którą w
nieświadomości przeklęła własna matka? Czy Franciszek Bernat zazna kiedykolwiek
spokoju? A może słowa zhańbionej umierającej Hanki już zawsze będą dźwięczeć w
jego uszach i nie pozwolą spać spokojnie? Czy jest jeszcze jakakolwiek szansa
na to, aby odwrócić zły los? Czy prawda wyjdzie kiedyś na jaw?
Ulica Grodzka – widok w kierunku kościoła św. Andrzeja (1908) autor: Franciszek Klein |
Sięgając po pierwszą część Kobiet z ulicy
Grodzkiej nie oczekiwałam zbyt wiele, pomimo że uwielbiam sagi rodzinne z
historią w tle. Ostatnio poważnie zawiodłam się na historii napisanej w
podobnym klimacie, więc tym razem nie chciałam się rozczarować, dlatego
podeszłam do Hanki z dystansem. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie,
ponieważ książka już od pierwszej strony wciągnęła mnie tak bardzo, że nie
potrafiłam oderwać się od niej dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania. Nie
dość, że pomysł na powieść rewelacyjny, to jeszcze dodatkowo warsztat pisarski
bez zarzutu.
Akcja Hanki rozpoczyna się pod koniec
XIX wieku, a dokładnie w 1890 roku. Po śmierci tytułowej bohaterki, to Wiktoria
staje się tą, która zajmuje centralne miejsce w tej historii. Dlaczego zatem
tytuł Hanka? Ponieważ przez całą powieść bohaterom towarzyszy klątwa,
którą kobieta rzuciła na łożu śmierci. To jej skutki będą odczuwane praktycznie
na każdym kroku i nie wiadomo tak naprawdę czy kiedykolwiek coś się w tej
kwestii zmieni. Czytelnik obserwuje jak Wiktoria dorasta, staje się coraz
bardziej samodzielna, aż w końcu odkrywa w sobie zamiłowanie do farmacji. Dziewczyna
pragnie bowiem za wszelką cenę studiować, aby potem móc przejąć aptekę po ojcu.
Jesteśmy także świadkami jej pierwszych miłosnych uniesień. Wiktoria bardzo różni
się od swojego ojca pod względem charakteru. Jest otwarta i cierpi, kiedy widzi
niedolę innych. Potrafi zaopiekować się słabszymi, którzy sami nie mogą tego
zrobić. To bardzo rozsądna bohaterka, która bynajmniej nie może powiedzieć, że
życie ją oszczędza i rozpieszcza. O wszystko musi walczyć i zdobywać własnymi
siłami. W dodatku na jaw wychodzą także rodzinne tajemnice, z którymi
dziewczyna będzie musiała sobie poradzić, a ich skutki doprowadzą do naprawdę
dramatycznych sytuacji.
Moim zdaniem Lucyna Olejniczak stworzyła
fascynującą historię, która pozwala czytelnikowi przenieść się do Krakowa z
przełomu wieków i wraz z bohaterami odkrywać coraz to nowe rodzinne sekrety.
Nie brak też opisów historycznego Krakowa, a te sprawiają, że jesteśmy w stanie
oczami wyobraźni ujrzeć tamte magiczne, nieco senne miejsca, których dziś już
nie ma albo ich wygląd tak bardzo się zmienił, że nie przypominają tych sprzed
wielu, wielu lat. Jestem przekonana, że miłośnicy sag rodzinnych z historią w
tle nie będą zawiedzeni, jeśli sięgną po Kobiety z ulicy Grodzkiej.
Książka jest doskonałą lekturą również dla tych, którzy uwielbiają Kraków i
jego niezwykły klimat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz