Wydawnictwo: CZARNE I CZERWONE
Warszawa 2013
Atmosfera w Warszawie tuż przed 1 sierpnia
1944 roku, czyli przed wybuchem Powstania Warszawskiego, została ukształtowana w
ciągu długich pięciu lat hitlerowskiej okupacji. To były straszne i okrutne lata.
Nic nie było w stanie przygotować Polaków na takie bestialstwo ze strony
drugiego człowieka. Pomimo że naród polski już wcześniej doświadczył
niemieckiej okupacji, a było to w latach 1915-1918, to jednak w tamtych czasach
Niemcy byli łagodniejsi w swoich działaniach. Na przykład pozwolili na swego
rodzaju niezależność, jeśli chodzi o lokalną administrację. Nie spodziewano się
zatem aż tak wielkiego terroru, który zagnieździł się w Polsce po niemieckiej
inwazji dokonanej 1 września 1939 roku. Już pierwsze hitlerowskie obwieszczenia
pojawiające się na słupach na ulicach Warszawy jesienią 1939 roku sprawiły, że
ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, iż sytuacja jest naprawdę poważna, a
wręcz przerażająca. W listopadzie niemiecki sąd wojskowy skazał na śmierć dwie
kobiety za jakieś drobne przewinienia. Obydwie zostały rozstrzelane. Tak więc dla
warszawiaków wprowadzenie tego rodzaju terroru już w pierwszych tygodniach
okupacji było i zaskakujące, i przerażające.
Kilka tygodni po tamtym wydarzeniu doszło do
brutalnej egzekucji w Wawrze, gdzie hitlerowcy zamordowali sto siedem osób.
Obecnie Wawer stanowi dzielnicę Warszawy, lecz w tamtym czasie był obszarem
autonomicznym. Tej bestialskiej egzekucji dokonano po tym, jak dwaj Polacy
zastrzelili dwóch niemieckich podoficerów. Wszyscy doskonale wiedzieli kim byli
owi Polacy, których Niemcy mogli przecież od razu aresztować. Niemniej,
niemiecka policja wywlokła sto dwadzieścia osób z ich mieszkań i pod gołym
niebem zorganizowała sąd kapturowy, a następnie wszystkich rozstrzelała. W tym
nieszczęściu okazało się jednak, że trzynaście osób przeżyło. Wtedy też
uświadomiono sobie, że tym razem niemiecki okupant jest zupełnie inny, niż ten,
którego znano wcześniej. Ludzie zaczęli także zdawać sobie sprawę z tego, że
właśnie mają do czynienia z rzeczywistością, która przekracza ich najśmielsze
wyobrażenia.
Warszawiacy napełniają worki piaskiem na ulicy Moniuszki (sierpień 1944) |
Potem przez całą okupację systematycznie
powtarzały się okrutne incydenty, jak na przykład masowe egzekucje polskich
intelektualistów i działaczy politycznych. Celem tych przerażających działań było
sterroryzowanie Polaków. Niemcy dokonywali morderstw za budynkiem Sejmu, w
warszawskich ogrodach czy w Palmirach na obrzeżach Warszawy. W ten makabryczny
sposób pozbywano się setek ludzi. Na ulicach Warszawy stracono około czterech i
pół tysiąca osób. Dlatego też młodzi ludzie zaczęli organizować ruch oporu.
Głęboko w świadomości mieli bowiem zakorzenione pragnienie zemsty. Tak więc
latem 1944 roku mieli już przygotowaną akcję zbrojną, którą planowali przez
dość długi czas. Niektórzy z tych młodych ludzi przechodzili szkolenie wojskowe
przez około trzy lata. Wiedzieli zatem, że chwila, kiedy będą mogli wziąć odwet
na hitlerowskich oprawcach jest już blisko.
Niemniej już od samego początku młodzi ludzie
napotykali szereg bardzo nieprzyjemnych niespodzianek. Z drugiej strony jednak,
kiedy zbierali się w jakimś miejscu, aby odebrać akcesoria potrzebne do walki,
ich entuzjazm sięgał zenitu. Dostawali na przykład biało-czerwone opaski z
numerem plutonu, do którego należeli. Lecz gdy przyszła kolej na odebranie
broni okazywało się, że nie ma jej wystarczająco dużo i wystarczy tylko dla co
czwartego żołnierza. Reszta dozbrajała się granatami. Dwa dni przed wybuchem
Powstania pojawiła się kolejna przeszkoda. Otóż na obrzeżach warszawskiej Woli,
w Pruszkowie i Piastowie zaczęły formować się niemieckie dywizje celem
wzmocnienia frontu na Wiśle. Do tego momentu sowiecka ofensywa była
kontynuowana bez większego oporu ze strony niemieckiej. W związku z tym wydawało
się, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby Sowieci przerywali dalszy marsz na
Zachód. Lecz hitlerowcy postanowili bronić Warszawy. Stoczono więc kilka bitew,
co ugruntowało i wzmocniło pozycję niemiecką na froncie. W dniu 27 lipca
sowieckie wojsko pancerne otrzymało rozkaz skierowania się na zachód i zdobycia
Pragi (centralna część prawobrzeżnej Warszawy leżąca na wschód od Wisły). Była
to jedna z najlepszych sowieckich formacji. Niemniej, z powodu niemieckich
wzmocnień, Sowieci napotkali sztywny opór w Radzyminie na obrzeżach Warszawy. Jednocześnie
dowództwo polskiej armii oparło swoje plany dotyczące Powstania na założeniu,
że Sowieci dotrą jednak do linii Wisły, a nawet przejdą przez most. Jednakże w
dniu 31 lipca, czyli tego samego dnia, kiedy podjęto decyzję o wybuchu
Powstania, Sowieci zrozumieli, że przegrali bitwę. Kazano im zatem przejść do
obrony i wycofać się na wschód. A zatem
Powstańcy byli skazani na walkę w osamotnieniu.
Powstanie Warszawskie to jednak nie tylko
grad kul świszczących nad głowami, zabici i ranni, którymi należało natychmiast
się zająć, czy też niemieckie bomby spadające na miasto. Powstanie Warszawskie
to także miłość i bliskość drugiego człowieka, które każdego dnia dodawały sił
do walki. Trzeba pamiętać, że w tej krwawej bitwie o Warszawę uczestniczyli
przeważnie ludzie młodzi, a czasami nawet dzieci. Oni wszyscy mieli swoje
plany, marzenia i – jakbyśmy dziś powiedzieli w warunkach pokoju – całe życie
przed sobą. W sierpniu 1944 roku każdy z tych młodych ludzi liczył się z tym,
że może nie dożyć kolejnego dnia. Dlatego też w tak dramatycznych chwilach
wielu z nich decydowało się na powstańcze śluby, które odbywały się w
warunkach, jakich dziś nie jesteśmy w stanie nawet sobie wyobrazić. Nikt
wówczas nie zadawał pytania czy decyzja o małżeństwie jest dobra, czy zła albo
wręcz szalona. To był impuls, bo przecież wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że
tak naprawdę nie wiadomo, jaka przyszłość ich czeka. Czy przeżyją? Czy wrócą
kiedyś do swoich domów, rodzin? Najważniejsze w tym wszystkim było jednak to,
że zakochanym Powstańcom bardzo zależało na tym, aby umrzeć jako mąż i żona.
Nieważny był wiek. Często na ślubnym kobiercu stawały bardzo młode osoby, które
nauczyły się odpowiedzialności i dojrzałości na skutek realiów, w jakich
przyszło im żyć w ostatnich latach. Zdarzało się, że wielkie uczucie wybuchało
nagle, ale były i takie pary, które miłość połączyła jeszcze przed wybuchem
Powstania.
Ochotnicy składają przysięgę na Powiślu |
Książka Miłość w Powstaniu Warszawskim
poniekąd zmienia spojrzenie na najtragiczniejsze chwile w dziejach historii
Polski, a może nawet i świata. Generalnie Powstanie Warszawskie kojarzy się z
cierpieniem nie tylko samych Powstańców, ale także ludności cywilnej. Nie
zapominajmy bowiem, że Niemcy w ramach odwetu dokonywali masowych i zbiorowych
egzekucji na ludności cywilnej, mordując wszystkich bez wyjątku. Te
sześćdziesiąt trzy dni heroicznej walki to nie tylko niewyobrażalna obrona
każdej warszawskiej uliczki, domu, skweru czy kamienicy. Powstanie Warszawskie
to nie tylko zbrodnie nazistów, znienawidzone swastyki, walka w osamotnieniu z
powodu zdrady Sowietów czy zniszczona do ostatniego kamienia stolica, która
pochowała około dwustu tysięcy ludzi. To też codzienne życie naznaczone
zwykłymi problemami i radościami. Przecież na ulicach walczącej Warszawy
krzyżowały się losy różnych ludzi, również tych, którzy wcześniej nie mieli
pojęcia o swoim istnieniu. Może wydawać się to dziwne, ale zdarzały się też
sytuacje śmieszne, zaś Powstańcom – pomimo bólu i cierpienia – nie brakowało
humoru. Możliwe, że właśnie dzięki temu nie zwariowali. Jak zatem można kochać
w czasie apokalipsy?
Historycy podają, że podczas Powstania
Warszawskiego zawarto dwieście pięćdziesiąt sześć ślubów. Zapewne dziś
większość z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak można było myśleć o
małżeństwie, kiedy w tym samym czasie miasto równane było z ziemią. Spadały
tony pocisków, a ogień trawił dosłownie wszystko, co tylko stanęło mu na
drodze. W dodatku w stolicy nie było wtedy ani prądu, ani wody, a budynki nie
miały ścian czy dachów. Do tego dochodził jeszcze głód i brak leków. Niesłychanie
trudna do wyobrażenia i zrozumienia z perspektywy współczesnego człowieka
wydaje się także sytuacja, w której ludzie nie myślą o zaspokajaniu swoich
codziennych potrzeb, lecz pragną jedynie bliskości drugiego człowieka i
świadomości, że gdzieś tam – może nawet po drugiej stronie miasta – jest ktoś,
kto kocha i może obdarować miłością. Większość par małżeńskich stanowili
Powstańcy, którzy czynnie uczestniczyli w walkach. Z kolei ludności cywilnej
znacznie bardziej zależało na tym, aby zachować życie, niż na łączeniu się w
małżeństwa.
Śluby zawierano w niezwykłych okolicznościach,
ponieważ w szalejącym wokół piekle trudno było myśleć o wyborze właściwego
miejsca do ceremonii. Powstańcy podejmowali decyzje o małżeństwie z kilku
powodów, lecz najważniejszym było przekonanie, że ślub daje nadzieję. Trzeba
pamiętać, że dla ówczesnej młodzieży ślub zawarty w kościele, czy choćby tylko
w obecności księdza, stanowił olbrzymią wartość. Był to swego rodzaju powrót do
normalnego życia, jakie prowadzono w przedwojennej rzeczywistości. Osoby
urodzone w latach 20. XX wieku nazywane były Pokoleniem Kolumbów i miały
wpojone bardzo silne przywiązanie do własnej kultury, niezależności,
języka ojczystego, religii czy przekonań. Dlatego też podejmowanie decyzji o
małżeństwie w czasie powstańczego piekła miało stanowić dla tych młodych ludzi
wartość niemalże najwyższą. Współczesnemu człowiekowi niejednokrotnie trudno
jest zrozumieć tamte wartości. Dziś niektórzy powiedzieliby zapewne, że
wstępujący w związki małżeńskie Powstańcy postępowali pochopnie, a ich decyzje
były nieprzemyślane i nieodpowiedzialne. Nic bardziej mylnego.
Różna była także sceneria zawierania
powstańczych małżeństw. Wstępowano w związek małżeński na tle szybko
przygotowanego ołtarzyka, w którym znajdował się obraz z wizerunkiem Chrystusa
czy Matki Boskiej. Jeśli udało się gdzieś zdobyć świece czy kwiaty, to
ozdabiano nimi prowizoryczne ołtarze. Nie było natomiast mowy o jakichkolwiek
garniturach czy sukniach ślubnych. Można było ewentualnie czymś je zastąpić.
Czasami były to białe fartuchy chirurgiczne wypożyczone ze szpitala. Oczywiście
na rękawie obowiązkowo musiała znajdować się opaska powstańcza. Fryzury? Jeżeli
ktoś miał szczęście, to mógł poprosić o uczesanie jakiegoś znajomego fryzjera,
który podcinał włosy, golił chłopakom zarosty albo na szybko układał
dziewczynom włosy w jakieś wymyślne sploty. Goście? Czasami był to cały
oddział, a kiedy indziej tylko kilka osób, którym udało się przeżyć ten czy
inny nalot bombowy. Przyjęcie weselne? W miarę możliwości przygotowywano
skromny poczęstunek. Trzeba pamiętać, że panował głód i Powstańcy zmuszeni byli
niekiedy zadowalać się jedzeniem, którego dziś nikt nie wziąłby do ust. Czasami
jednak zdarzało się, że był też alkohol, a na stole kiełbasa. Podczas takich
ceremonii ksiądz albo ktoś z rodziny czy przyjaciół wygłaszał uroczystą mowę na
cześć nowożeńców. Były też życzenia.
Najbardziej znana wojenna miłość: Barbara Drapczyńska & Krzysztof Baczyński |
Dla młodych małżonków nie była ważna otoczka
ślubna, lecz fakt, że mogą być razem i że właśnie sformalizowali swój związek. Ta
miłość była tak wielka, że niektórzy nie wahali się oddać życia za ukochanego
czy ukochaną. Pamiętajmy, że wielu z tych, którzy stawali wówczas na ślubnym
kobiercu było rannych i czasami ledwo trzymali się na nogach. Dla Niemców taki
okaleczony człowiek nie miał żadnej wartości. Chorzy i nienadający się do pracy
byli natychmiast rozstrzeliwani. Młodzi kochający się ludzie nie namyślali się
długo. To był odruch, impuls albo też przekonanie, że tak trzeba. Dlatego też
nierzadko ci zdrowi świadomie decydowali się na śmierć razem z nowo poślubionym
mężem czy dopiero co poślubioną żoną. Przysięga […] i że Cię nie opuszczę aż
do śmierci […] miała dla tych ludzi zupełnie inny wymiar niż obecnie. Oni
nie wiedzieli co to egoizm i dbanie jedynie o własne sprawy. Czasami zdarzało
się też, że Niemcy nakrywali taki ślub „na gorącym uczynku” i wtedy wszyscy
Powstańcy oraz inne osoby biorące udział w ceremonii automatycznie skazywani
byli na śmierć.
W książce Miłość w Powstaniu Warszawskim
Sławomir Koper przedstawia tragiczne losy wielu powstańczych par. I choć
niektórym udało się przeżyć, to jednak tamto warszawskie piekło już zawsze
pozostało w ich pamięci i miało znaczący wpływ na ich dalsze życie. Czasami
wspomnienia okazywały się znacznie bardziej traumatyczne, niż przebywanie w
ogniu walk na ulicach Warszawy, gdzie pod wpływem adrenaliny i emocji patrzyło
się na Powstanie nieco innymi oczami. Nie każdy potrafił poradzić sobie ze
swoją traumą. Na kartach książki poznajemy bardziej lub mniej znane pary
walczące w Powstaniu Warszawskim. Przy okazji pisania tego typu biografii nie
może oczywiście zabraknąć najbardziej wyróżniającego się w wojennej historii
małżeństwa Baczyńskich – Krzysztofa (1921-1944) i Barbary (1922-1944). W
książce jest także mowa o Janie Nowaku Jeziorańskim (1914-2005) i jego żonie
Jadwidze (1917-1999), a także o wielu innych, którzy kochali i byli kochani.
Pomimo że tematyka książki ma na celu
wyeksponowanie uczuciowych relacji międzyludzkich na tle walczącej Warszawy, to
jednak Autor nie skupia się jedynie na miłości. Sławomir Koper nie zapomina
bowiem o faktycznym celu wybuchu Powstania Warszawskiego. Walka o niepodległość
wciąż stanowi zasadniczy element tej biografii. Można w niej zatem przeczytać
fragmenty wspomnień Powstańców, którzy przeżyli, aby móc przekazywać swoją
historię kolejnym pokoleniom. Nie zawsze podane cytaty dotyczą kwestii stricte
uczuciowych. Te wspomnienia powinny być dla nas ostrzeżeniem przed popadaniem w
konflikty, szczególnie te zbrojne. Idea wojny zawsze była i nadal jest czymś złym,
czego należy się wystrzegać za wszelką cenę. Wojny w żadnym razie nie wolno gloryfikować
i na jej podstawie uczyć młode pokolenia patriotyzmu! I o tym powinni pamiętać
politycy, którzy rządzą tym czy innym krajem. Prawdziwy patriotyzm opiera się
na zupełnie innych zasadach, aniżeli nienawiść do obcych i chęć zagarnięcia ich
terytorium. Można być bowiem bez reszty oddanym własnej ojczyźnie przy
jednoczesnym poszanowaniu odmienności innych.
MAŁA DZIEWCZYNKA Z AK
słowa: Mirosław Jezierski ps. Karnisz (1922-1967)
muzyka: Jan Krzysztof Markowski ps. Krzysztof (1913-1980)
Ta nasza miłość jest najdziwniejsza,
Bo przyszła do nas z grzechotem salw,
Bo nie wołana, a przyszła pierwsza,
Gdy ulicami szedł wielki bal.
Gdy trotuary spływały krwią,
Przez dni szalone, gwiaździste noce,
Była piosenką, uśmiechem, łzą.
Moja mała dziewczynko z AK,
Przyznasz chyba, że to wielka była gra,
Takie różne były końce naszych dróg
I nie wierzę, bym cię znowu ujrzeć mógł.
Choć na dworze była jesien, u mnie wiosna,
I bez trwogi, że dokoła płonął świat,
Tak na wskroś cię przecież wtedy chciałem poznać,
Moja mała dziewczynko z AK.
Nadzieją tchnęła, tak jak umiała,
Kryła się z nami we wnękach bram,
W ciasnych ulicach, w mrocznych kanałach
Bo już się wielka kończyła gra.
Kiedy się wszystko dla nas skończyło,
Kiedy ostatni zamilkł Pe-em,
Na barykadzie została miłość
Razem z twym sercem i żalem mym.
Moja mała dziewczynko z AK,
Przyznasz chyba, że to wielka była gra
I tak różne były końce naszych dróg,
Przecież ujrzeć ciebie już nie będę mógł.
Dziś na dworze szara jesień, u mnie jesień
I ta trwoga, choć dokoła spłonął świat,
Już mi ciebie nic nie wróci, nie przyniesie,
Moja mała dziewczynko z AK.
(1944; po upadku Powstania Warszawskiego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz