Wydawnictwo: WYDAWNICTWO LITERACKIE
Kraków 2014
Tytuł oryginału: The Agincourt Bride
Przekład: Maria Zawadzka
W
październiku 1415 roku angielski król Henryk V Lancaster, znany również jako
Henryk Monmouth (1387-1422), wraz ze swoją armią zmierzał w kierunku Calais,
aby stamtąd wyruszyć już prosto do Anglii. Niestety, został zatrzymany przez
wojska, które liczebnie znacznie przewyższały jego armię. Francuzi chcieli
zniszczyć oddziały Henryka, zanim ten byłby w stanie wrócić do swojej ojczyzny.
Bitwa, do której doszło 25 października 1415 roku, rozgrywała się w wąwozie znajdującym się nieopodal Azincourt. Francuska armia znajdowała się po stronie
północnej, aby w ten sposób uniemożliwić Anglikom przedostanie się do Calais. Noc z 24 na 25 października obydwie armie
spędziły na otwartym terenie, przy czym Anglicy mieli nieco więcej szczęścia,
ponieważ znaleźli się na obszarze, gdzie mogli schronić się przed padającym
deszczem. Wielu z nich poważnie zachorowało, co sprawiło, że znacząco
zmniejszyła się liczba żołnierzy i w rezultacie było ich około sześciu tysięcy.
Niektórzy współcześni historycy są skłonni przyznać, że Francuzi przewyższali
liczebnie Anglików co najmniej trzykrotnie. Czy zatem o zwycięstwie wojsk
Henryka V Lancastera zadecydowały ich odwaga tudzież wytrzymałość fizyczna i
psychiczna?
Rankiem
w dniu 25 października Henryk V rozprowadził swoją armię (dziewięciuset
kawalerzystów oraz pięć tysięcy łuczników) po całym
siedemsetpięćdziesięciojardowym wąwozie. Najprawdopodobniej Anglicy zastosowali
swoją standardową linię bojową, czyli na każdej flance umieścili łuczników, zaś
kawalerzystów i rycerzy bardziej w środku, natomiast w samym centrum około dwustu
łuczników. Łuk to broń skonstruowana według walijskiego projektu i po raz
pierwszy pojawiła się na początku XII wieku. Trzeba pamiętać, że łuk to przede
wszystkim podpórka służąca do wypuszczania strzały, czyli elementu, który musi
dosięgnąć celu. Lecz łuk posiadał też znacznie szersze znaczenie. Była to broń
właściwa dla żołnierza chłopskiego pochodzenia, której ten używał podczas
każdej bitwy. Łucznicy byli wykorzystywani z bardzo dobrym skutkiem jako lekkie
siły zbrojne, lecz również niezwykle mobilne. Ich strzały prawie zawsze były
gwarancją zatrzymania wroga, zanim ten jeszcze zdołał się zbliżyć. W Anglii
kult łucznika był bardzo mocno rozwinięty i dotyczył mężczyzn, którzy posiadali
niesamowitą siłę w mięśniach ramion. Średniowieczne prawo zmuszało bowiem wszystkich
mężczyzn do obowiązkowej nauki łucznictwa, tak więc kiedy zachodziła potrzeba,
każdy z nich był przygotowany do walki z użyciem tejże broni. Oprócz łuczników,
którzy walczyli w piechocie, szczególny szacunek i pozycję mieli łucznicy
konni. Niemniej wszyscy oni posiadali wspólny atrybut: łuk.
Poranek przed bitwą pod Azincourt Obraz został namalowany w 1884 roku. Autor: Sir John Gilbert (1817-1897) |
Wróćmy
jednak do bitwy pod Azincourt. Otóż angielscy kawalerzyści w zbrojach płytowych
zostali rozmieszczeni ramię w ramię w czterech szeregach. Z kolei łucznicy na
flankach wbijali w ziemię ostre drewniane słupki zwane „parkanami”, a robili to
pod takim kątem, aby zmusić francuską kawalerię do zmiany kierunku ataku. Z
kolei Francuzi byli ustawieni w szyku bojowym w trzech szeregach, z których
każdy liczył około sześciu tysięcy rycerzy, aczkolwiek początkowo uważano, że
było ich prawie dziewięć tysięcy. Na każdej flance znajdowały się mniejsze
„skrzydła” kawalerzystów oraz francuskich żołnierzy pochodzenia szlacheckiego
(prawdopodobnie ogółem było ich dwa tysiące czterystu, co stanowiło tysiąc
dwieście na każdym skrzydle), natomiast w centrum znajdowała się piechota, w
której było dwunastu książąt. Tyły kawalerii stanowiło od sześciu do dziewięciu
tysięcy rycerzy, którzy przybyli na pole bitwy z pewnym opóźnieniem. Było tam
też od czterech do sześciu tysięcy kuszników i łuczników, których rozmieszczono
w środku tuż przed kawalerią.
Pole
bitwy pokryte było niewyobrażalną ilością błota powstałego z deszczu, który
padał w nocy. Wbrew pozorom błoto stało się sprzymierzeńcem dla Anglików,
ponieważ kiedy francuscy rycerze mający na sobie bardzo ciężkie zbroje po
upadku na ziemię, podnosili się z niej z wielkim trudem. To właśnie to błoto
odbierało Francuzom skuteczność na polu bitwy. Błoto było tak bardzo głębokie,
że wielu rycerzy dusiło się w nim, kiedy zostawali w nie wręcz wkopywani.
Dzięki błotu wzrosła także skuteczność angielskich łuczników. W porównaniu do
kawalerii walczącej po obydwu stronach byli oni albo lekko opancerzeni albo w
ogóle. Tak więc w tej kwestii łucznicy mogli napotkać jedynie drobne i nic
nieznaczące problemy. Rankiem
25 października Francuzi wciąż czekali na dodatkowe oddziały, które rzekomo
miały się zjawić na polu bitwy. Przez trzy godziny po wschodzie słońca nie było
żadnej walki; następnie Henryk V uznał, że Francuzi nie posuną się naprzód,
więc przeprowadził swoją armię w głąb wąwozu. Wraz ze strzałą wypuszczoną z
francuskiego obozu, której zadaniem było wyznaczenie odległości zasięgu
(czterysta jardów), angielscy łucznicy postawili wspomniane już parkany i
zaatakowali wroga gradem strzał.
Henryk V Lancaster podczas bitwy pod Azincourt Obraz powstał w XIX wieku. Autor: John Gilbert |
W
tym momencie Francuzi utracili sporą część swojej siły oporu oraz łuczników
rozlokowanych na skrzydłach. W efekcie zostali zdziesiątkowani przez wojska
Henryka V Lancastera i tak naprawdę nie mieli pojęcia, co się dzieje. Całą
sytuacją byli nieco oszołomieni. Francuski konetabl samodzielnie dowodził
rycerzami, lecz z powodu zbyt ciężkiej zbroi z każdym krokiem był wciągany
przez błoto, aczkolwiek wciąż niestrudzenie walczył z wrogiem. Tarzający się w
błocie żołnierze byli bardzo łatwym celem dla angielskich łuczników. Kiedy
Francuzi dotarli do linii obrony wojsk angielskich, sytuacja zaczęła
przedstawiać się jeszcze gorzej. Ze względu na liczbę rycerzy walczących w
wąwozie, Francuzi byli za ciasno rozmieszczeni, aby móc choćby tylko unieść
broń do ataku. Z drugiej strony jednak stale rosnąca liczba rannych i jeńców
sprawiła, że Francuzi zaczęli z dość dobrym skutkiem przejmować linię obrony
Anglików, którzy zostali zmuszeni do wycofania się, zaś sam Henryk V Lancaster
niemalże został pobity i wgnieciony w ziemię. W tym momencie angielscy
łucznicy, używając toporów, mieczy oraz innego rodzaju broni, przedarli się
pomiędzy nieco rozbitym francuskim wojskiem, zabijając rycerzy lub biorąc ich
do niewoli. W tym samym czasie druga linia Francuzów rozpoczęła już atak, lecz
szybko została wchłonięta przez bagno. Ci, którzy dowodzili wojskiem – podobnie
jak rycerze walczący w pierwszej linii – zostali zabici albo schwytani, zaś
dowódców trzeciej linii śmierć znalazła w otwartej bitwie, podczas gdy rycerze,
którymi dowodzili zwyczajnie uciekli. Pomimo ogromnego zamieszania i wielkiej
presji, Anglicy nie przestawali walczyć. W swoim zmaganiu się z wrogiem byli
nieugięci. Zrobili mur z rycerzy trzymających przed sobą tarcze, a potem
nacierali na Francuzów z mieczami w dłoniach, kładąc ich pokotem. Czy
współczesny człowiek jest w stanie wyobrazić sobie tak zaciętą walkę wręcz,
kiedy rycerze czują niemiłosierne pragnienie, a zewsząd słyszą hałas i jęki
dogorywających kompanów?
Henryk V Lancaster |
Jedną
z najbardziej dramatycznych opowieści dotyczących bitwy pod Azincourt jest
moment, w którym najmłodszy brat Henryka V Lancastera – Humphrey Lancaster, 1.
książę Gloucester (1390-1447) został ranny w brzuch. Według tejże opowieści,
Henryk po opatrzeniu rany zadanej bratu, zabrał ze sobą swojego osobistego
strażnika i wraz z nim wycinał ścieżkę wśród Francuzów, zabijając ich po
drodze, a potem, kiedy uznał, że nie ma już zagrożenia ze strony wroga,
przeniósł księcia Gloucester w bezpieczne miejsce. Król wykazał się niesamowitą
odwagą, która zasługuje na podziw, natomiast jako przywódca nie zawiódł swoich żołnierzy.
Jedynym
sukcesem, jaki Francuzi odnieśli w tej bitwie był atak na tylne wojska
angielskie, które zostały ściśnięte przez około tysiąc rycerzy pochodzących ze
stanu chłopskiego. Henryk V zaczął też obawiać się, że jego armia zostanie
zaatakowana i pokonana przez jeńców, którzy nie będą strzeżeni. Mogli oni
bowiem uzbroić się w broń, która była rozrzucona na polu bitwy, a której nie
potrzebowali już ich martwi kompani. W związku z tym angielski król nakazał
rzeź pojmanych rycerzy. Szlachetnie urodzeni żołnierze oraz wyżsi rangą chcieli
zapłacić okup za jeńców, lecz król odmówił jego przyjęcia. Tak więc zadanie
wycięcia w pień pojmanych żołnierzy wroga spadło na zwykłych angielskich
rycerzy, wśród których głównie znajdowali się łucznicy. Jak widać Henryk V
Lancaster okazał się bezwzględny.
Następnego
dnia w godzinach porannych Henryk V powrócił na pole bitwy i nakazał dobić
każdego rannego francuskiego żołnierza, któremu udało się jakimś cudem przeżyć
noc. Wszyscy rycerze pochodzenia szlacheckiego zostali już zabrani, zaś na polu
bitwy pozostali już jedynie zwykli żołnierze, którzy zostali zbyt ciężko ranni,
aby móc przeżyć bez opieki medyka. Najprawdopodobniej Anglicy stracili w tej
bitwie około czterystu pięćdziesięciu rycerzy. Ta liczba nie jest bez znaczenia
na tle armii liczącej sześć tysięcy wojska, lecz mimo wszystko było to znacznie
mniej, aniżeli straty, jakie ponieśli Francuzi, którzy mocno ucierpieli przede
wszystkim z powodu bestialskiej rzezi jeńców.
Katarzyna Walezy |
W
powieści Joanny Hickson o bitwie pod Azincourt dowiemy się jedynie z ust
jednego z bohaterów. Autorka tak bowiem poprowadziła narrację książki, że nie
zostaniemy zabrani na pole bitwy i nie będziemy mogli oczami wyobraźni
zobaczyć, co tak naprawdę się tam działo, pomimo że właśnie to wydarzenie
stanowi, jak gdyby centrum całej opowieści. Zanim jednak dotrzemy do dnia 25
października 1415 roku, cofnijmy się do 1401 roku. Jesteśmy zatem we Francji,
gdzie na świat przychodzi kolejne dziecko pary królewskiej: Izabeli Bawarskiej
(1371-1435) i Karola VI Szalonego (1368-1422)*. Królowa
jest już przyzwyczajona do częstych porodów i wydaje się, że niezbyt ją męczą.
Dziećmi w ogóle się nie interesuje. Ona je jedynie rodzi, a potem oddaje na
wychowanie mamkom, nianiom czy wszelkiej maści służącym. Sama zaś po okresie
połogu wraca do normalnego życia. Poza tym zapewne czuje się także zmęczona
stale pogłębiającą się chorobą psychiczną swojego królewskiego małżonka.
Oficjalnie Karol VI Szalony nadal jest monarchą Francji, lecz tak naprawdę
krajem już nie rządzi. Jego doradcy podsuwają mu rozmaite dokumenty do podpisu,
ale przecież król de facto nie ma pojęcia pod czym składa swój autograf.
Kwestiami politycznymi zajmują się królowa Izabela Bawarska, brat króla –
Ludwik I Orleański (1372-1407) oraz stryjeczny brat Karola VI Szalonego – Jan
bez Trwogi zwany również Janem Nieustraszonym (1371-1419).
Niemalże
w tym samym czasie umiera nowo narodzony synek pewnej chłopki. Dziewczyna ma
dopiero piętnaście lat, ciąży zupełnie nie planowała, ale to wszystko nie
zmienia faktu, że Guillaumette Dupain bardzo cierpi z powodu utraty dziecka. Na
szczęście ma obok siebie kochającego młodego małżonka, który pracuje w
królewskich stajniach. Jak wiadomo niegdyś matki pochodzące z wyższych sfer nie
karmiły swoich dzieci własną piersią. W tym celu zatrudniano mamki, czyli
kobiety, które dopiero co urodziły dziecko, dzięki czemu ich piersi wciąż były
pełne mleka. Tak więc piętnastoletnia Mette trafia na dwór królewski i staje
się mamką dla malutkiej księżniczki, która na chrzcie otrzymała imię Katarzyna.
Po jakimś czasie Mette nie wyobraża już sobie życia bez swojej podopiecznej.
Kocha ją całym sercem, a kiedy po kilku latach na świat przychodzą jej własne
dzieci, Guillaumette darzy Katarzynę nawet większym uczuciem, aniżeli swoje potomstwo.
Kobieta chroni ją przed wszelkim złem, lecz pewnego dnia to wszystko nagle się
kończy. Do królewskiego pałacu brutalnie wdziera się książę Burgundii Jan bez
Trwogi. Choć Izabela Bawarska przeczuwała, że tak się stanie i poczyniła
określone kroki, aby ochronić niektóre swoje dzieci, to jednak nie zdołała
zabezpieczyć wszystkiego. I tak oto w konsekwencji pewnych wydarzeń
politycznych Mette zostaje rozdzielona z Katarzyną oraz jej młodszym bratem –
późniejszym Karolem VII Zwycięskim (1403-1461).
Izabela Bawarska ze swoimi damami dworu Obraz powstał na przełomie XVII i XVIII wieku. Autor: François Roger de Gaignières (1642-1715) |
Mija
dziesięć lat. Do Paryża wraca nastoletnia już Katarzyna Walezy (1401-1437),
która przez ten czas wychowywała się w klasztorze. Wraz z nią powraca również
młodszy brat księżniczki Karol, z którym brutalnie została rozdzielona we
wczesnym dzieciństwie. Jest też starszy brat Ludwik Walezy (1397-1415), który
teraz pełni rolę delfina Francji i w pewnym sensie rządzi państwem w
zastępstwie swojego szalonego ojca. Gdzieś tam żyje sobie także Jan Walezy
(1398-1417), który jest młodszym synem Karola VI Szalonego. Od tego momentu
Guillaumette będzie już bezustannie towarzyszyć księżniczce Katarzynie. Stanie
się dla niej przyjaciółką, powiernicą, garderobianą, a nawet poniekąd zastąpi
jej matkę, która zdawała się zapominać o swojej córce przez te wszystkie lata.
Prawda jest taka, że Izabela Bawarska tak bardzo odsunęła się od swoich dzieci,
że nawet nie wiedziała, w jakim są wieku, a nawet jak mają na imię.
Przypominała sobie o nich tylko wtedy, gdy były jej potrzebne do zaspokajania
ambicji politycznych.
Jak
wiadomo Henryk V Lancaster pragnął francuskiego tronu od bardzo dawna, dlatego
też spełnieniem jego pragnienia mogło stać się jedynie małżeństwo z córką
Karola VI Szalonego. Początkowo angielski król planował ożenić się ze starszą
siostrą Katarzyny Walezy – Izabelą (1389-1410), która była królową Anglii i
wdową po Ryszardzie II (1367-1400). Ożenił się jednak z Katarzyną, ponieważ to
właśnie ona miała mu zapewnić tron Francji po śmierci swojego ojca. Joanna
Hickson pokazuje, że związek Henryka i Katarzyny oparty był na miłości, choć
może nie od samego początku. Młodziutka księżniczka na pewno podobała się
królowi i budziła w nim pożądanie, lecz prawdziwa miłość przyszła dopiero z
czasem. Henryk V Lancaster był władcą ambitnym, ale też okrutnym, jeśli
zachodziła taka potrzeba. Był niezłomny w boju, dlatego wygrywał niemalże każdą
bitwę.
Generalnie
o Oblubienicy z Azincourt mówi się, że jest to historia życia Katarzyny
Walezy od narodzin do momentu wyjazdu do Anglii, gdzie miała zostać koronowana
na królową. Moim zdaniem powieść tak naprawdę stanowi historię Guillaumette
Dupain-Lanière, która opowiada o latach spędzonych u boku Katarzyny. W związku
z tym czytelnik nie ma możliwości zagłębienia się w psychikę samej księżniczki.
O jej emocjach wiemy tylko tyle, na ile pozwala nam Mette. Owszem, jest tego
sporo, ale mimo wszystko nie jesteśmy w stanie wczuć się w stan psychiczny
Katarzyny. Z drugiej strony jednak książka jest niesamowicie wciągająca, zaś
Joanna Hickson maluje obraz średniowiecznej Francji po mistrzowsku. Chociaż
narratorką jest niania (postać fikcyjna) przyszłej królowej Anglii i
założycielki dynastii Tudorów, to jednak nie przeszkadza to w tym, aby pokochać
tę książkę już od pierwszej strony. Pod piórem Autorki bohaterowie, którzy żyli
sześćset lat temu ożywają i przemawiają do czytelnika w sposób niezwykle
wyrazisty. Oprócz wspomnianej już bitwy pod Azincourt bardzo ważny jest tutaj
również konflikt pomiędzy Katarzyną a Janem bez Trwogi, który na pewno nie jest
postacią pozytywną. To istny potwór, który jedynie krzywdzi w imię własnych
idei.
Katarzyna Walezy i Henryk V Lancaster podczas pierwszego spotkania |
O
samej Katarzynie nie możemy jeszcze zbyt wiele powiedzieć, ponieważ tak
naprawdę stoi ona dopiero u progu swojej królewskiej kariery. Wychowana przez
zakonnice musi uczyć się dworskich manier. Widzimy jednak, że jej charakter
powoli zaczyna się zmieniać i z nieśmiałej księżniczki przeistacza się w młodą
kobietę, która nie waha się bronić własnego zdania. Bardzo silna więź łączy ją
także z młodszym bratem Karolem. Z kolei z delfinem Francji ciężko jest jej się
porozumieć, a dzieje się tak dlatego, że Ludwik jest dość specyficzny. Trudne
dzieciństwo sprawiło, że jego psychika została poważnie uszkodzona.
Myślę,
że dalsze losy Katarzyny Walezy będą jeszcze bardziej emocjonujące, bo przecież
w pierwszym tomie dylogii pozostawiamy ją w trakcie podróży do Anglii, gdzie
będzie musiała wiele się nauczyć i przede wszystkim zostać zaakceptowaną przez
tamtejszy lud. Jak sobie poradzi? Jakiego rodzaju uczucia będą towarzyszyć jej
pobytowi w ojczyźnie jej małżonka? Czy wciąż będzie potrzebować obecności
ukochanej niani, która oczywiście zmierza tam wraz z nią na pokładzie statku? Czy
spotka tam przyjaciół, czy może jedynie wrogów? O tym wszystkim dowiemy się z
drugiego tomu dylogii, który ma trafić do księgarń już tej jesieni. Polecam
zatem tę powieść każdemu miłośnikowi beletrystyki historycznej i epoki
średniowiecza. Jestem bowiem przekonana, że książka nie jest w stanie nikogo
rozczarować.
* O Karolu VI Szalonym pisałam przy okazji recenzji książki Alexandre Dumas
(ojca) zatytułowanej Karol Szalony [klik].
Chyba wiem co kupię mojej przyjaciółce na urodziny :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;*
http://ravenstarkbooks.blogspot.com/
Poznałam ten tytuł, losy obu kobiet były pełne cierpienia...
OdpowiedzUsuńCiekawa pozycja! Mam nadzieje, że znajdę ją w bibliotece ;)
OdpowiedzUsuń