Wydawnictwo: FABRYKA SŁÓW
Lublin 2010
Ilustracje: Artur Gołębiowski
Lepiej nie żyć, niż
szlachcicem nie być.
Lepiej nie być szlachcicem,
niż wolności odstąpić.
Stanisław
Stadnicki
Głośne, choć wysoce niesławne perypetie awanturniczego życia
Stanisława Stadnickiego (ok. 1551-1610) oraz jego synów sprawiły, że Łańcut na
kilkadziesiąt lat stał się ośrodkiem zainteresowań niemal całej
Rzeczypospolitej. Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu, starosta zygwulski herbu Śreniawa
z Krzyżem, syn Stanisława Mateusza (?-1563) i Barbary ze Zborowskich (?)
urodził się w Dubiecku leżącym na terenie dzisiejszego województwa
podkarpackiego. Po ojcu otrzymał w spadku Nienadowę, Szklary, Tarnawę, Piatkowę
i Iskań. Ochrzczony po kacersku prowadził heretyckie życie, co raczej nie miało
większego wpływu na stosunki religijne panujące w ówczesnym Łańcucie, ponieważ
już wcześniej Krzysztof Pilecki (1520-1568), a potem jego syn skutecznie
postarali się o zgnębienie katolicyzmu w Łańcucie.
Stanisławowi Stadnickiemu na pewno nie można było odmówić
posiadania cnót męstwa i waleczności. Jego imię stało się sławne z powodu
udziału Stadnickiego w licznych bitwach, lecz z drugiej strony uparcie
pielęgnował w sobie wszelkie możliwe wady i przywary charakterystyczne dla
ówczesnej szlachty. Nie widział niczego poza swoją chorobliwą ambicją i
zaspokajaniem własnych interesów; za nic miał też zarówno dobro publiczne, jak
i innych. Sławę zdobył jako jeden z najgłośniejszych warchołów i awanturników w
dziejach Polski, dzięki czemu zyskał sobie przydomek „Diabeł Łańcucki”. Z
powodu niebywałego okrucieństwa i dziwactw stał się postrachem mieszkańców
Łańcuta, a także dalekiej okolicy, natomiast kiedy Stadnicki przebywał w swoim
zamku, wówczas na jego baszcie miał się pokazywać sam diabeł. Tak przynajmniej
głosi legenda.
Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu starosta zygwulski |
W 1606 roku Stanisław Stadnicki uczestniczył w rokoszy
Zebrzydowskiego przeciw królowi Zygmuntowi III Wazie (1566-1632). Przewidując
jednak negatywne skutki tegoż udziału, wycofał się i przeprosił króla
publicznie na sejmie w 1609 roku. Podczas rokoszu Łańcut znalazł się w rękach
synów Stadnickiego, a stało się tak dlatego, iż Diabeł Łańcucki obawiał się, że
w wyniku własnych okrutnych przewinień zostanie pozbawiony majątku,
Stanisław Stadnicki zawsze otaczał się pokaźnym wojskiem
złożonym z cudzoziemców i rozbójników, co ułatwiało mu dokonywanie licznych
najazdów i niszczenia majątków swoich sąsiadów. Diabeł Łańcucki szczególnie
upodobał sobie takie miasta, jak Jarosław i Przeworsk oraz Leżajsk. Przeworsk i
Jarosław były wówczas własnością księżnej i wojewodziny wołyńskiej Anny
Ostrogskiej z Kostków (1575-1635), natomiast Leżajsk należał do starosty
Łukasza Opalińskiego (1581-1654) – marszałka wielkiego koronnego. Pewnego razu
Diabeł Łańcucki najechał Leżajsk, spalił miasto, zaś samego Łukasza
Opalińskiego wziął do niewoli i przetrzymywał w łańcuckim więzieniu, a uwolnił go
dopiero za poręczeniem dworu i najbardziej znaczących osób w ówczesnej
Rzeczypospolitej. Przyjaciele Łukasza Opalińskiego, chcąc go pomścić, napadli
na Stanisława Stadnickiego w Wojutyczach niedaleko Sambora, paląc wieś oraz
dwór. Niestety, sam Stadnicki zdołał uciec. Dopiero 14 sierpnia 1610 roku
Stadnicki pożegnał się z życiem, a było to w wyniku bitwy pod Tarnowcem, gdzie
otoczony przez wojska Łukasza Opalińskiego i księżnej Anny Ostrogskiej został
zamordowany. Zwłoki starosty zygwulskiego zwieziono do Przemyśla, a tam
małżonka wystawiła mu pośmiertny nagrobek z takim oto epitafium autorstwa Jana
Szczęsnego Herburta (1567-1616):
Przechodniu,
jeżeliś
przyjaciel, zabolej; jeżeliś nieprzyjaciel uważ
losów
ludzkich kolej i upadek.
Stanisław
Stadnicki z Żmigroda
Pan
na Łańcucie, starosta zygwulski tu spoczywa
Mąż
duszą niezłomną, rodem dostojnym, rozliczną koligacją,
przemnogimi
krwi
związkami,
przedziwną urodą, wysokimi dary umysłu,
wielkością
bogactw
tak
znaczny i tak wielki
Wolności
najgorętszy miłośnik (...)
O
ojczyzno, gdybyś wojownika tego, znamienitego męża,
przypuściła
była
do piastowania spraw twoich, zaiste ozdobą byłby tobie
i
pożytkiem, jak mało kto
kiedykolwiek.(...)
O
mocy Boska, gwałtu i nieprawości mścicielko!
O
święte prawa ojczyste!
O
wolności zgwałcona i stłumiona!
Was
wzywam, was przywoływam!
Anna
z Ziemiaczyc małżonka z przyjaciółmi.*
Synowie Stanisława Stadnickiego – Władysław, Zygmunt i
Stanisław – po śmierci ojca pozwali Łukasza Opalińskiego i księżną Annę
Ostrogską najpierw do sądu przemyskiego, a potem do trybunału lubelskiego, ale w
obydwu przypadkach sprawę przegrali. Nie mając już innych możliwości,
ostatecznie przedłożyli sprawę zabicia ojca na sejmie w 1615 roku. Niemniej,
sejm uznał Diabła Łańcuckiego jako banitę, który został pozbawiony opieki
prawnej, co było jednoznaczne z tym, iż nie przychylił się do skargi Stadnickich
i ostatecznie sprawę umorzono.
Księżna Anna Ostrogska z Kostków wojewodzina wołyńska |
Nie mając możliwości na drodze prawnej zemścić się na
staroście leżajskim i wojewodzinie wołyńskiej, synowie Diabła Łańcuckiego
chcieli dokonać odwetu poprzez najazd. Przekupili więc Węgrów, aby spalić
miasto Jarosław podczas znanego na cały świat jarmarku, lecz tych wcześniej
złapano i powieszono. Leżajsk również był czujny, lecz mimo to okoliczne wsie
zostały spalone, a biedni właściciele majątków poszli w totalną rozsypkę. Dwaj
bracia Stadniccy – Władysław i Zygmunt – zostali więc ukarani wyrokiem dysfamii
i wydaleniem z kraju, lecz fakt ten wcale nie powstrzymał ich przed kolejnymi
najazdami. Wtedy Zygmunt III Waza nakazał przemyskiemu staroście pojmanie
złoczyńców. Dowiedziawszy się o tym, Władysław uciekł z Łańcuta, lecz we wsi
Krzemienica został złapany przez ekspedycję starosty i zabity 20 grudnia 1624
roku. Z kolei Zygmunt zginął wkrótce z ręki anonimowego mordercy. Najmłodszy
Stadnicki – również Stanisław – pozostał pod opieką krewnych Mikołaja i Marcina
Stadnickich. Po ojcu i braciach Stanisław odziedziczył jedynie liczne długi i
wyroki sądowe, dlatego też nie mogąc utrzymać majątku, zmuszony był go sprzedać
na mocy ugody zawartej w Bieczu w 1629 roku. Nowym nabywcą został książę
Stanisław Lubomirski (1583-1649), wojewoda ruski.
Wraz z usunięciem się Stadnickich z Łańcuta, skończył się też okres
protestantyzmu i arianizmu trwający w tym mieście od 1549 roku. Razem z
protestantyzmem upadła także i niemieckość. Do 1620 roku pisano jeszcze w
Łańcucie protokoły sądów ławniczych w języku niemieckim. Odtąd niemczyzna
zaczęła stopniowo zanikać, ustępując miejsca łacinie i językowi polskiemu.
Przyznacie, że historia Stanisława Stadnickiego, choć okrutna,
to jednak jest niezwykle ciekawa, prawda? Niestety, w książce Jacka Komudy
czytelnik nie znajdzie praktycznie żadnego z powyższych faktów. Już sam tytuł
jest nieadekwatny do fabuły powieści, ponieważ Diabeł Łańcucki zamiast być
postacią pierwszoplanową, spychany jest gdzieś w tło. Pojawia się zbyt rzadko,
aby można było uznać go za głównego bohatera. Na czoło wysuwa się natomiast
Jacek Dydyński, zwany też Jackiem nad Jackami (?-1649), który jest postacią
historyczną, lecz u Stanisława Stadnickiego nie służył. Przez jakiś czas był
bowiem na usługach jego synów. Tak więc Jacek Komuda trochę wycofał w czasie
działalność Jacka Dydyńskiego, podobnie jak zrobił to z niejaką Anną Łahodowską
noszącą przydomek „Wilczyca”, co sprawiło, że inne powieściowe wydarzenia
również zostały przeniesione w czasie, choć nie mają nic wspólnego z latami, w
których rozgrywa się akcja powieści. Czy naprawdę taki zabieg działa na korzyść
książki? Czy celem urozmaicenia fabuły można pozwolić sobie na napisanie
„powieści patchworkowej”? Tak właśnie widzę Diabła Łańcuckiego, co wcale
do mnie nie przemawia.
Łukasz Opaliński Starszy starosta leżajski |
Przyznam, że sięgając po tę powieść spodziewałam się czegoś
zgoła innego. Możliwe, że rozczarowałam się dlatego, ponieważ generalnie jestem
przyzwyczajona do czytania trochę innych powieści historycznych, niż ta, którą
proponuje czytelnikowi Jacek Komuda. Nie będę ukrywać, że sięgnęłam po Diabła
Łańcuckiego, ponieważ obecnie jestem na etapie prowadzenia badań nad rodami
Kostków i Ostrogskich. Jak wynika z powyższego, Stanisław Stadnicki nie pałał
sympatią do księżnej Anny Ostrogskiej, która w tamtym okresie była właścicielką
między innymi Jarosławia. Ten konflikt był naprawdę poważny. Anna połączyła
bowiem siły z Łukaszem Opalińskim, aby wspólnie pozbyć się Diabła Łańcuckiego i
wreszcie przynieść spokój Ziemi Przemyskiej i Sanockiej. Niektóre źródła
podają, że Anna wręcz zapłaciła jakiemuś Tatarowi, aby ten ściął Stadnickiego.
Starosta zygwulski okradał również skarbiec Anny Ostrogskiej
poprzez zatrzymywanie u siebie w Łańcucie kupców zmierzających na jarosławski
jarmark. Robił tak dlatego, aby opłaty, które kupcy zmuszeni byli wnosić za sam
udział w jarmarku, wpływały nie do skarbca wojewodziny wołyńskiej, lecz
powiększały dochody Diabła Łańcuckiego. Czy zatem te kwestie zostały w
niniejszej powieści poruszone? Nie. Prawdę powiedziawszy nazwisko księżnej Anny
Ostrogskiej na kartach powieści spotkałam tylko raz w kontekście wypowiedzi
Stanisława Stadnickiego. On naprawdę bał się postawnej księżnej o srogiej
twarzy, która dla mieszkańców Jarosławia była niczym troskliwa matka, lecz
swoich wrogów potrafiła wdeptać w ziemię. Skoro tak bardzo się jej obawiał, to
dlaczego Autor nie rozwinął tego wątku?
Jeśli chodzi o Annę Ostrogską, to już w pierwszym rozdziale
zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem do powieści nie wkradł się błąd.
Chodzi bowiem o miasto Przeworsk, którego właścicielką w latach, kiedy rozgrywa
się akcja powieści była wciąż Anna Ostrogska. Natomiast Autor wyraźnie podaje,
że ową właścicielką jest jej najstarsza córka Zofia Ostrogska (1595-1622),
która w 1613 roku poślubiła wspomnianego już wyżej księcia Stanisława
Lubomirskiego, natomiast Przeworsk Zofia odziedziczyła dopiero po śmierci
swoich braci, czyli w 1621 roku. Jak zatem mogła być właścicielką tego miasta w
latach 1607-1608? Otóż okazuje się, że na kartach powieści mogła, bo przecież
Anna Łahodowska swoją łotrowską działalność prowadziła znacznie później niż w latach 1600-1610. Nie szkodzi, że Diabeł Łańcucki już dawno nie żył.
Skoro akcja powieści obejmuje lata 1607-1608, to znaczy, że kończy
się jeszcze przed śmiercią rzekomego głównego bohatera, bo w istocie głównym
bohaterem nie jest. Jak wspomniałam w moim odczuciu jest nim Jacek Dydyński i
przedstawiciele szlacheckiego rodu Dwernickich. To oni wciąż opowiadają o tym,
jaki to ten Diabeł z Łańcuta jest straszny i że w końcu przydałoby się jakoś
ukrócić jego zbrodnicze działania. Owszem, mają jakieś tam swoje zadawnione i
aktualne porachunki ze Stanisławem Stadnickim, ale sam zainteresowany jakoś
mało w tym wszystkim uczestniczy. Sięgając po tę powieść miałam nadzieję, że
Autor zaprowadzi mnie na zamek łańcucki i będę mogła zobaczyć, jak ten Diabeł
sobie tam żyje. Jedna zamkowa scena, która w dodatku oparta jest na
wydarzeniach w rzeczywistości rozgrywających się w zupełnie innym miejscu,
jakoś mnie nie zadowala. To praktycznie wszystkowiedzący narrator w dużej
mierze opowiada o okrucieństwach Diabła Łańcuckiego. Jako czytelnik chciałam te
okrucieństwa zobaczyć własnymi oczami wyobraźni. Nie wiem, czy wprowadzenie
bohatera, który każdorazowo świetnie radzi sobie z łotrami Stadnickiego było
dobrym pomysłem, ponieważ dzięki temu czytelnik nie ma pełnego obrazu działalności
starosty zygwulskiego. Tak naprawdę wszystkie potyczki z udziałem tych, którzy
są na usługach Stadnickiego kończą się ich porażką. W rzeczywistości zapewne
tak nie było.
Większa cześć fabuły powieści skupiona jest na krwawych
pojedynkach. Szlachcice machają szabelkami, odcinają członki swoim wrogom i
praktycznie niewiele z tego wynika poza likwidacją przeciwnika. Rozumiem, że
Jacek Komuda, przystępując do pisania powieści o Diable Łańcuckim kierował się
całkiem inną koncepcją, ale nie potrafię wybaczyć Autorowi, że w walce
Opalińskiego ze Stadnickim zapomniał o Annie Ostrogskiej, odgrywającej w tej
sprawie kluczową rolę! Natomiast sam Stanisław Stadnicki to taki trochę
schizofrenik, który na zewnątrz próbuje udawać dobrego i prawego szlachcica,
zaś z drugiej strony dobrze wie, ile złego ma na sumieniu.
Diabeł Łańcucki to powieść przede wszystkim dla tych
czytelników, którzy preferują historie osadzone w okresie Polski szlacheckiej.
Jest to bowiem powieść awanturnicza, w której przeważają zdrada i kłamstwa. Pojawia
się również romans. Myślę, że czytelnicy mniej skrupulatni odnośnie chronologii
faktów historycznych nie będą zawiedzeni tą powieścią. Plusem jest tutaj także
język, jakiego użył Jacek Komuda. Na pewno książka napisana w ten sposób
wierniej oddaje klimat epoki, niż byłoby to w przypadku użycia słownictwa
współczesnego. Na tym polu Autor zadbał o najdrobniejsze szczegóły,
wykorzystując zwroty charakterystyczne dla szlachciców żyjących w omawianej
epoce. Miejscami dialogi sprawiają, że czytelnik nie może powstrzymać się od
śmiechu. Wydawca poleca Diabła Łańcuckiego jako thriller historyczny.
Myślę, że thrillerem ta książka raczej nie jest. To klasyczna powieść
historyczna, która mimo doskonałego tematu, nie została do końca dopracowana.
* W. Łoziński, Prawem i lwem. Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie
XVII wieku, Kraków 1957.
Szkoda, bo te klimaty to ja lubię:)
OdpowiedzUsuńAle ja nie napisałam, że książka jest zła. Dla kogoś, kto nie zna za dobrze historii, ona jest nawet rewelacyjna. Naprawdę można ją przeczytać z zainteresowaniem. Ja podeszłam do nie bardziej osobiście, bo akurat badam ten okres historyczny dzisiejszego Podkarpacia. :-)
UsuńNiesamowity tekst, szkoda tylko, że autor mało miejsca poświęca ..Diabłu Łańcuckiemu". bo to naprawdę pasjonujące i z przyjemnością zatopiłam się w Twojej notce, mówiącej o jego losach. Chętnie sięgnęłabym po jakąś pozycję, gdzie dowiedziałabym się więcej o tej intrygującej postaci.
OdpowiedzUsuńWczoraj dotarła do mnie powieść z 1887 roku - "Starosta zygwulski". Autorem jest Adam Krechowiecki (1850-1919). Na razie tylko przejrzałam z grubsza tę powieść, ale już widzę, że jest lepsza i przede wszystkim inna, w dodatku oddaje prawdę historyczną, a autor nie zapomniał o Annie Ostrogskiej.
Usuń