piątek, 15 maja 2015

Jacek Komuda – „Diabeł Łańcucki”














Wydawnictwo: FABRYKA SŁÓW
Lublin 2010
Ilustracje: Artur Gołębiowski



Lepiej nie żyć, niż szlachcicem nie być.
Lepiej nie być szlachcicem, niż wolności odstąpić.

Stanisław Stadnicki



Głośne, choć wysoce niesławne perypetie awanturniczego życia Stanisława Stadnickiego (ok. 1551-1610) oraz jego synów sprawiły, że Łańcut na kilkadziesiąt lat stał się ośrodkiem zainteresowań niemal całej Rzeczypospolitej. Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu, starosta zygwulski herbu Śreniawa z Krzyżem, syn Stanisława Mateusza (?-1563) i Barbary ze Zborowskich (?) urodził się w Dubiecku leżącym na terenie dzisiejszego województwa podkarpackiego. Po ojcu otrzymał w spadku Nienadowę, Szklary, Tarnawę, Piatkowę i Iskań. Ochrzczony po kacersku prowadził heretyckie życie, co raczej nie miało większego wpływu na stosunki religijne panujące w ówczesnym Łańcucie, ponieważ już wcześniej Krzysztof Pilecki (1520-1568), a potem jego syn skutecznie postarali się o zgnębienie katolicyzmu w Łańcucie.

Stanisławowi Stadnickiemu na pewno nie można było odmówić posiadania cnót męstwa i waleczności. Jego imię stało się sławne z powodu udziału Stadnickiego w licznych bitwach, lecz z drugiej strony uparcie pielęgnował w sobie wszelkie możliwe wady i przywary charakterystyczne dla ówczesnej szlachty. Nie widział niczego poza swoją chorobliwą ambicją i zaspokajaniem własnych interesów; za nic miał też zarówno dobro publiczne, jak i innych. Sławę zdobył jako jeden z najgłośniejszych warchołów i awanturników w dziejach Polski, dzięki czemu zyskał sobie przydomek „Diabeł Łańcucki”. Z powodu niebywałego okrucieństwa i dziwactw stał się postrachem mieszkańców Łańcuta, a także dalekiej okolicy, natomiast kiedy Stadnicki przebywał w swoim zamku, wówczas na jego baszcie miał się pokazywać sam diabeł. Tak przynajmniej głosi legenda.

Stanisław Stadnicki ze Żmigrodu
starosta zygwulski
W 1606 roku Stanisław Stadnicki uczestniczył w rokoszy Zebrzydowskiego przeciw królowi Zygmuntowi III Wazie (1566-1632). Przewidując jednak negatywne skutki tegoż udziału, wycofał się i przeprosił króla publicznie na sejmie w 1609 roku. Podczas rokoszu Łańcut znalazł się w rękach synów Stadnickiego, a stało się tak dlatego, iż Diabeł Łańcucki obawiał się, że w wyniku własnych okrutnych przewinień zostanie pozbawiony majątku,

Stanisław Stadnicki zawsze otaczał się pokaźnym wojskiem złożonym z cudzoziemców i rozbójników, co ułatwiało mu dokonywanie licznych najazdów i niszczenia majątków swoich sąsiadów. Diabeł Łańcucki szczególnie upodobał sobie takie miasta, jak Jarosław i Przeworsk oraz Leżajsk. Przeworsk i Jarosław były wówczas własnością księżnej i wojewodziny wołyńskiej Anny Ostrogskiej z Kostków (1575-1635), natomiast Leżajsk należał do starosty Łukasza Opalińskiego (1581-1654) – marszałka wielkiego koronnego. Pewnego razu Diabeł Łańcucki najechał Leżajsk, spalił miasto, zaś samego Łukasza Opalińskiego wziął do niewoli i przetrzymywał w łańcuckim więzieniu, a uwolnił go dopiero za poręczeniem dworu i najbardziej znaczących osób w ówczesnej Rzeczypospolitej. Przyjaciele Łukasza Opalińskiego, chcąc go pomścić, napadli na Stanisława Stadnickiego w Wojutyczach niedaleko Sambora, paląc wieś oraz dwór. Niestety, sam Stadnicki zdołał uciec. Dopiero 14 sierpnia 1610 roku Stadnicki pożegnał się z życiem, a było to w wyniku bitwy pod Tarnowcem, gdzie otoczony przez wojska Łukasza Opalińskiego i księżnej Anny Ostrogskiej został zamordowany. Zwłoki starosty zygwulskiego zwieziono do Przemyśla, a tam małżonka wystawiła mu pośmiertny nagrobek z takim oto epitafium autorstwa Jana Szczęsnego Herburta (1567-1616):

Przechodniu,
jeżeliś przyjaciel, zabolej; jeżeliś nieprzyjaciel uważ
losów ludzkich kolej i upadek.
Stanisław Stadnicki z Żmigroda
Pan na Łańcucie, starosta zygwulski tu spoczywa
Mąż duszą niezłomną, rodem dostojnym, rozliczną koligacją,
przemnogimi krwi
związkami, przedziwną urodą, wysokimi dary umysłu,
wielkością bogactw
tak znaczny i tak wielki
Wolności najgorętszy miłośnik (...)
O ojczyzno, gdybyś wojownika tego, znamienitego męża,
przypuściła
była do piastowania spraw twoich, zaiste ozdobą byłby tobie
i pożytkiem, jak mało kto
kiedykolwiek.(...)
O mocy Boska, gwałtu i nieprawości mścicielko!
O święte prawa ojczyste!
O wolności zgwałcona i stłumiona!
Was wzywam, was przywoływam!
Anna z Ziemiaczyc małżonka z przyjaciółmi.*

Synowie Stanisława Stadnickiego – Władysław, Zygmunt i Stanisław – po śmierci ojca pozwali Łukasza Opalińskiego i księżną Annę Ostrogską najpierw do sądu przemyskiego, a potem do trybunału lubelskiego, ale w obydwu przypadkach sprawę przegrali. Nie mając już innych możliwości, ostatecznie przedłożyli sprawę zabicia ojca na sejmie w 1615 roku. Niemniej, sejm uznał Diabła Łańcuckiego jako banitę, który został pozbawiony opieki prawnej, co było jednoznaczne z tym, iż nie przychylił się do skargi Stadnickich i ostatecznie sprawę umorzono.

Księżna Anna Ostrogska z Kostków
wojewodzina wołyńska
Nie mając możliwości na drodze prawnej zemścić się na staroście leżajskim i wojewodzinie wołyńskiej, synowie Diabła Łańcuckiego chcieli dokonać odwetu poprzez najazd. Przekupili więc Węgrów, aby spalić miasto Jarosław podczas znanego na cały świat jarmarku, lecz tych wcześniej złapano i powieszono. Leżajsk również był czujny, lecz mimo to okoliczne wsie zostały spalone, a biedni właściciele majątków poszli w totalną rozsypkę. Dwaj bracia Stadniccy – Władysław i Zygmunt – zostali więc ukarani wyrokiem dysfamii i wydaleniem z kraju, lecz fakt ten wcale nie powstrzymał ich przed kolejnymi najazdami. Wtedy Zygmunt III Waza nakazał przemyskiemu staroście pojmanie złoczyńców. Dowiedziawszy się o tym, Władysław uciekł z Łańcuta, lecz we wsi Krzemienica został złapany przez ekspedycję starosty i zabity 20 grudnia 1624 roku. Z kolei Zygmunt zginął wkrótce z ręki anonimowego mordercy. Najmłodszy Stadnicki – również Stanisław – pozostał pod opieką krewnych Mikołaja i Marcina Stadnickich. Po ojcu i braciach Stanisław odziedziczył jedynie liczne długi i wyroki sądowe, dlatego też nie mogąc utrzymać majątku, zmuszony był go sprzedać na mocy ugody zawartej w Bieczu w 1629 roku. Nowym nabywcą został książę Stanisław Lubomirski (1583-1649), wojewoda ruski.

Wraz z usunięciem się Stadnickich z Łańcuta, skończył się też okres protestantyzmu i arianizmu trwający w tym mieście od 1549 roku. Razem z protestantyzmem upadła także i niemieckość. Do 1620 roku pisano jeszcze w Łańcucie protokoły sądów ławniczych w języku niemieckim. Odtąd niemczyzna zaczęła stopniowo zanikać, ustępując miejsca łacinie i językowi polskiemu.

Przyznacie, że historia Stanisława Stadnickiego, choć okrutna, to jednak jest niezwykle ciekawa, prawda? Niestety, w książce Jacka Komudy czytelnik nie znajdzie praktycznie żadnego z powyższych faktów. Już sam tytuł jest nieadekwatny do fabuły powieści, ponieważ Diabeł Łańcucki zamiast być postacią pierwszoplanową, spychany jest gdzieś w tło. Pojawia się zbyt rzadko, aby można było uznać go za głównego bohatera. Na czoło wysuwa się natomiast Jacek Dydyński, zwany też Jackiem nad Jackami (?-1649), który jest postacią historyczną, lecz u Stanisława Stadnickiego nie służył. Przez jakiś czas był bowiem na usługach jego synów. Tak więc Jacek Komuda trochę wycofał w czasie działalność Jacka Dydyńskiego, podobnie jak zrobił to z niejaką Anną Łahodowską noszącą przydomek „Wilczyca”, co sprawiło, że inne powieściowe wydarzenia również zostały przeniesione w czasie, choć nie mają nic wspólnego z latami, w których rozgrywa się akcja powieści. Czy naprawdę taki zabieg działa na korzyść książki? Czy celem urozmaicenia fabuły można pozwolić sobie na napisanie „powieści patchworkowej”? Tak właśnie widzę Diabła Łańcuckiego, co wcale do mnie nie przemawia.

Łukasz Opaliński Starszy
starosta leżajski 
Przyznam, że sięgając po tę powieść spodziewałam się czegoś zgoła innego. Możliwe, że rozczarowałam się dlatego, ponieważ generalnie jestem przyzwyczajona do czytania trochę innych powieści historycznych, niż ta, którą proponuje czytelnikowi Jacek Komuda. Nie będę ukrywać, że sięgnęłam po Diabła Łańcuckiego, ponieważ obecnie jestem na etapie prowadzenia badań nad rodami Kostków i Ostrogskich. Jak wynika z powyższego, Stanisław Stadnicki nie pałał sympatią do księżnej Anny Ostrogskiej, która w tamtym okresie była właścicielką między innymi Jarosławia. Ten konflikt był naprawdę poważny. Anna połączyła bowiem siły z Łukaszem Opalińskim, aby wspólnie pozbyć się Diabła Łańcuckiego i wreszcie przynieść spokój Ziemi Przemyskiej i Sanockiej. Niektóre źródła podają, że Anna wręcz zapłaciła jakiemuś Tatarowi, aby ten ściął Stadnickiego.

Starosta zygwulski okradał również skarbiec Anny Ostrogskiej poprzez zatrzymywanie u siebie w Łańcucie kupców zmierzających na jarosławski jarmark. Robił tak dlatego, aby opłaty, które kupcy zmuszeni byli wnosić za sam udział w jarmarku, wpływały nie do skarbca wojewodziny wołyńskiej, lecz powiększały dochody Diabła Łańcuckiego. Czy zatem te kwestie zostały w niniejszej powieści poruszone? Nie. Prawdę powiedziawszy nazwisko księżnej Anny Ostrogskiej na kartach powieści spotkałam tylko raz w kontekście wypowiedzi Stanisława Stadnickiego. On naprawdę bał się postawnej księżnej o srogiej twarzy, która dla mieszkańców Jarosławia była niczym troskliwa matka, lecz swoich wrogów potrafiła wdeptać w ziemię. Skoro tak bardzo się jej obawiał, to dlaczego Autor nie rozwinął tego wątku?

Jeśli chodzi o Annę Ostrogską, to już w pierwszym rozdziale zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem do powieści nie wkradł się błąd. Chodzi bowiem o miasto Przeworsk, którego właścicielką w latach, kiedy rozgrywa się akcja powieści była wciąż Anna Ostrogska. Natomiast Autor wyraźnie podaje, że ową właścicielką jest jej najstarsza córka Zofia Ostrogska (1595-1622), która w 1613 roku poślubiła wspomnianego już wyżej księcia Stanisława Lubomirskiego, natomiast Przeworsk Zofia odziedziczyła dopiero po śmierci swoich braci, czyli w 1621 roku. Jak zatem mogła być właścicielką tego miasta w latach 1607-1608? Otóż okazuje się, że na kartach powieści mogła, bo przecież Anna Łahodowska swoją łotrowską działalność prowadziła znacznie później niż w latach 1600-1610. Nie szkodzi, że Diabeł Łańcucki już dawno nie żył.


Kazanie Skargi
(w centrum obrazu widać sprzymierzeńców w rokoszu przeciwko królowi Zygmuntowi III Wazie: Janusz Radziwiłł (1579-1620), Mikołaj Zebrzydowski (1553-1620) i Stanisław Stadnicki. 
obraz został namalowany w 1864 roku
autor: Jan Matejko (1838-1893)


Skoro akcja powieści obejmuje lata 1607-1608, to znaczy, że kończy się jeszcze przed śmiercią rzekomego głównego bohatera, bo w istocie głównym bohaterem nie jest. Jak wspomniałam w moim odczuciu jest nim Jacek Dydyński i przedstawiciele szlacheckiego rodu Dwernickich. To oni wciąż opowiadają o tym, jaki to ten Diabeł z Łańcuta jest straszny i że w końcu przydałoby się jakoś ukrócić jego zbrodnicze działania. Owszem, mają jakieś tam swoje zadawnione i aktualne porachunki ze Stanisławem Stadnickim, ale sam zainteresowany jakoś mało w tym wszystkim uczestniczy. Sięgając po tę powieść miałam nadzieję, że Autor zaprowadzi mnie na zamek łańcucki i będę mogła zobaczyć, jak ten Diabeł sobie tam żyje. Jedna zamkowa scena, która w dodatku oparta jest na wydarzeniach w rzeczywistości rozgrywających się w zupełnie innym miejscu, jakoś mnie nie zadowala. To praktycznie wszystkowiedzący narrator w dużej mierze opowiada o okrucieństwach Diabła Łańcuckiego. Jako czytelnik chciałam te okrucieństwa zobaczyć własnymi oczami wyobraźni. Nie wiem, czy wprowadzenie bohatera, który każdorazowo świetnie radzi sobie z łotrami Stadnickiego było dobrym pomysłem, ponieważ dzięki temu czytelnik nie ma pełnego obrazu działalności starosty zygwulskiego. Tak naprawdę wszystkie potyczki z udziałem tych, którzy są na usługach Stadnickiego kończą się ich porażką. W rzeczywistości zapewne tak nie było.

Większa cześć fabuły powieści skupiona jest na krwawych pojedynkach. Szlachcice machają szabelkami, odcinają członki swoim wrogom i praktycznie niewiele z tego wynika poza likwidacją przeciwnika. Rozumiem, że Jacek Komuda, przystępując do pisania powieści o Diable Łańcuckim kierował się całkiem inną koncepcją, ale nie potrafię wybaczyć Autorowi, że w walce Opalińskiego ze Stadnickim zapomniał o Annie Ostrogskiej, odgrywającej w tej sprawie kluczową rolę! Natomiast sam Stanisław Stadnicki to taki trochę schizofrenik, który na zewnątrz próbuje udawać dobrego i prawego szlachcica, zaś z drugiej strony dobrze wie, ile złego ma na sumieniu.

Diabeł Łańcucki to powieść przede wszystkim dla tych czytelników, którzy preferują historie osadzone w okresie Polski szlacheckiej. Jest to bowiem powieść awanturnicza, w której przeważają zdrada i kłamstwa. Pojawia się również romans. Myślę, że czytelnicy mniej skrupulatni odnośnie chronologii faktów historycznych nie będą zawiedzeni tą powieścią. Plusem jest tutaj także język, jakiego użył Jacek Komuda. Na pewno książka napisana w ten sposób wierniej oddaje klimat epoki, niż byłoby to w przypadku użycia słownictwa współczesnego. Na tym polu Autor zadbał o najdrobniejsze szczegóły, wykorzystując zwroty charakterystyczne dla szlachciców żyjących w omawianej epoce. Miejscami dialogi sprawiają, że czytelnik nie może powstrzymać się od śmiechu. Wydawca poleca Diabła Łańcuckiego jako thriller historyczny. Myślę, że thrillerem ta książka raczej nie jest. To klasyczna powieść historyczna, która mimo doskonałego tematu, nie została do końca dopracowana.






* W. Łoziński, Prawem i lwem. Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku, Kraków 1957.



4 komentarze:

  1. Szkoda, bo te klimaty to ja lubię:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja nie napisałam, że książka jest zła. Dla kogoś, kto nie zna za dobrze historii, ona jest nawet rewelacyjna. Naprawdę można ją przeczytać z zainteresowaniem. Ja podeszłam do nie bardziej osobiście, bo akurat badam ten okres historyczny dzisiejszego Podkarpacia. :-)

      Usuń
  2. Niesamowity tekst, szkoda tylko, że autor mało miejsca poświęca ..Diabłu Łańcuckiemu". bo to naprawdę pasjonujące i z przyjemnością zatopiłam się w Twojej notce, mówiącej o jego losach. Chętnie sięgnęłabym po jakąś pozycję, gdzie dowiedziałabym się więcej o tej intrygującej postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wczoraj dotarła do mnie powieść z 1887 roku - "Starosta zygwulski". Autorem jest Adam Krechowiecki (1850-1919). Na razie tylko przejrzałam z grubsza tę powieść, ale już widzę, że jest lepsza i przede wszystkim inna, w dodatku oddaje prawdę historyczną, a autor nie zapomniał o Annie Ostrogskiej.

      Usuń