Wydawnictwo:
PRÓSZYŃSKI I SK-A
Warszawa
1999
Tytuł oryginału: The Curse of
the Kings
Przekład: Zofia Dąbrowska
Egipt
(Arabska Republika Egiptu) to państwo położone w północno-wschodniej części
Afryki z półwyspem Synaj w zachodniej Azji. Polakom Egipt najczęściej kojarzy
się z kurortami wypoczynkowymi, gdzie można spędzić naprawdę niezapomniane
wakacje. Rozmawiając bądź pisząc o historii tego „gorącego” państwa przeważnie
skupiamy się na epoce starożytnej, kiedy to po egipskiej ziemi chodzili władcy
zwani faraonami. Według starych legend, pierwszymi królami Egiptu były postacie
czczone potem jako popularni egipscy bogowie. Tak naprawdę nie wiadomo czy tak
było w istocie, ponieważ nie udało się odkryć żadnych historycznych źródeł na
ten temat. Przez ponad trzy tysiące lat w Egipcie panowało przynajmniej 170
królów, w tym również kilka kobiet, które same mianowały siebie „królem Egiptu”.
Władza faraona przyjmowała charakter świecko-religijny. Oprócz tego, że faraon
sprawował rządy nad państwem, pełnił także funkcję kapłana, czyli jedynego i
prawdziwego kapłana i namiestnika bogów na Ziemi. Faraon przyjmował postać
boską w trakcie koronacji. Była to ceremonia wymyślona przez Egipcjan.
Największy
autorytet i władzę nad ludem miał faraon za czasów Starego Państwa[1], szczególnie
za panowania IV dynastii. Kwestia religijna rządów przyczyniała się do
wzmacniania władzy nad ludem. Przejawiało się to tym, iż robotnicy z wielkim
zapałem i oddaniem pracowali przy budowie piramid, gdyż wiedzieli, że splendor,
w jakim faraon będzie odchodził z tego świata, zapewni zbawienie oraz
nieśmiertelność całemu ludowi. Król osobiście odprawiał wszelkie ceremonie i
rytuały w świątyni, szczególnie podczas świąt. Oprócz pełnienia obowiązków
mających związek z religijnymi obrzędami, faraon brał też czynny udział w życiu
świeckim swojego kraju. Poddani mieli dość dobry kontakt ze swoim królem, czego
przejawem był fakt, iż faraon bardzo często widywany był w czasie różnych
uroczystości oraz imprez o charakterze świeckim. Widywano go także jak podróżuje
łodzią po wodach Nilu. Trzeba było jednak bardzo uważać, aby nie doprowadzić do
spoufalenia się z faraonem, gdyż obowiązywała zasada nietykalności króla. Kto z
poddanych ośmielił się ją naruszyć w jakikolwiek sposób, tego spotykała sroga
kara, a nawet śmierć. Reguły tej swoistej etykiety dotyczyły także zwracania
się do faraona. Należało bowiem mówić o nim w trzeciej osobie, używając
jednocześnie określenia „Jego Majestat”.
W
starożytnym Egipcie faraon stanowił uosobienie tak zwanego „maat”, czyli „porządku
wszystkich rzeczy”. Był to rodzaj zwyczajowego prawa, jakie obowiązywało
mieszkańców państwa. W oczach społeczeństwa król był wzorem wszelkich cnót,
chodzącą doskonałością, czyli jednym słowem stanowił ideał, a przynajmniej w
ten sposób go kreowano. Z kolei w sztuce przedstawiano faraonów według zasad
przyjętego kanonu. Ich zbyt wyidealizowane wizerunki miały ukazywać cały
majestat oraz dostojeństwo osoby faraona.
W
okresie Średniego i Nowego Państwa[2] boskość
faraona znacznie zmalała. Ludzie najprawdopodobniej zdali sobie wreszcie sprawę
z istnienia własnej nieśmiertelnej duszy, której zbawienie wcale nie zależało
od zbawienia duszy ich władcy. W związku z tym arystokraci i dostojnicy nie
wznosili już swoich grobowców w królewskiej nekropolii w pobliżu sarkofagu
faraona, oraz nie popierali w tak bezkrytyczny sposób wszystkich jego działań.
Od tej pory to faraon musiał zabiegać o względy kapłanów i arystokratów. Jeżeli
nie był wystarczająco sprytny, wówczas jego władza słabła, natomiast w
skrajnych przypadkach dochodziło wręcz do obalenia jego rządów.
Piramida Cheopsa fotografia pochodzi z XIX wieku |
Z
uwagi na swoją bogatą historię starożytną, Egipt od wieków uznawany jest za
kopalnię wiedzy o faraonach i tym samym stanowi doskonałą przynętę dla
archeologów. Mało tego, wielu pisarzy również sięga po tę
historyczno-egzotyczną tematykę, umiejscawiając swoich bohaterów w kraju
faraonów.
Victoria
Holt znana była z tego, że na kartach swoich powieści (szczególnie tych
wiktoriańskich) przenosiła bohaterów do krajów, które charakteryzuje swoista
egzotyka, jak Hongkong, wyspa Cejlon, czy chociażby Indie. Jak zapewne domyślacie
się po moim przydługim wstępie historycznym, w tym przypadku mamy do czynienia
z Egiptem. To właśnie do tego kraju wysyła nas Autorka wraz ze swoimi
bohaterami. Zanim jednak wyruszymy w podróż, zatrzymajmy się na chwilę w małym
angielskim miasteczku o nazwie St Erno’s, gdzie na plebanii wychowuje się
Judyta Osmond (z ang. Judith Osmond). Dziewczyna nigdy nie poznała
swoich rodziców, natomiast wychowujące ją kobiety spokrewnione z miejscowym pastorem
uparcie twierdzą, że matka Judyty zginęła w katastrofie pociągu. W St Erno’s
mieszka również dwie dość wpływowe rodziny. To Traversowie i Bodreanowie. Ci
pierwsi zajmują rezydencję o nazwie Giza House, zaś ci drudzy mieszkają w
Keverall Court. Głowy obydwu rodzin bardzo aktywnie interesują się wszelkiego
rodzaju wykopaliskami prowadzonymi na terenie Egiptu. Sir Edward Travers jest
archeologiem, zaś sir Ralph Bodrean finansuje każdą jego wyprawę. Poza tym, syn
sir Edwarda również jest po studiach archeologicznych i towarzyszy ojcu w
każdej podróży do Egiptu. Takich amatorów wrażeń archeologicznych jest w obydwu
rodzinach całkiem sporo. Oczywiście należy wziąć pod uwagę mężczyzn, bo kobiety
nawet, jeśli interesują się tego rodzaju nauką, to z uwagi na panujące
konwenanse charakterystyczne dla epoki wiktoriańskiej, nie mogą czynnie
uczestniczyć w tychże podróżach i prowadzić badań nad starożytnym Egiptem i
jego władcami. Owszem, mężczyźni pozwalają im czytać książki na ten temat, ale
na tym w głównej mierze się kończy.
Kiedy
Judyta ma czternaście lat odkrywa w sobie ogromne zamiłowanie do archeologii.
Zupełnie przypadkiem na cmentarzu, podczas wykopywania grobu dla jednego ze
zmarłych właśnie mieszkańców miasteczka, dziewczyna odnajduje jakiś bliżej
nieokreślony przedmiot, który tkwił w ziemi przez lata, a może nawet przez
wieki. Zaintrygowana swoim niespodziewanym odkryciem, natychmiast biegnie do
Keverall Court, aby u sir Ralpha znaleźć odpowiedź na nurtujące ją pytania
odnośnie swojego „skarbu”. I tak oto zaczyna się jej przygoda z archeologią.
Sir Ralph proponuje jej uczestniczenie w lekcjach, które odbywają się w jego
domu. Judyta miałaby uczyć się tam razem z jego dziećmi.
Wyd. AKAPIT Łódź 1993 tytuł oryginału: The Curse of the Kings tłum. Krystyna Kamińska |
Trzeba
wiedzieć też, że Judyta nie zalicza się do tych spokojnych i posłusznych
dzieci. Jest niezwykle szczera w swoich wypowiedziach, a do tego jeszcze
pragnie zdobytą wiedzę teoretyczną obrócić w czyn. Czasami nawet nie potrafi
przemyśleć konsekwencji swoich pochopnych działań. I tak któregoś dnia podczas
zabawy, której jest prowodyrką i która wywołuje nieprzewidziane negatywne
skutki, dziewczyna poznaje starszego od niej Teobalda Traversa (z ang. Tybalt
Travers), który jest synem sir Edwarda. Ich pierwsze i dość nieprzyjemne
spotkanie sprawia, że Judyta zakochuje się bez pamięci w młodym Traversie, choć
on wydaje się zupełnie jej nie zauważać.
Mijają
lata. Podczas jednej z wypraw do Egiptu niespodziewanie umiera sir Edward
Travers, a niedługo po nim ducha Bogu oddaje również sir Ralph Bodrean.
Ponieważ obydwaj mieli swój udział w badaniach archeologicznych na terenie
Egiptu, ludzie są przekonani, że dosięgła ich klątwa faraonów, których spokój
zakłócali, odkopując ich sarkofagi. Panuje bowiem powszechne przekonanie, że starożytni
królowie Egiptu nie życzą sobie, aby ktokolwiek naruszał ich ziemskie szczątki.
Czy postronni obserwatorzy prac wykopaliskowych prowadzonych przez ekipę sir
Edwarda Traversa istotnie mają rację? Czyżby faktycznie któryś z faraonów
rzucił klątwę na tych, którzy zakłócają mu spokój? Czy śmierć to jedyny powód,
aby zaprzestać prac archeologicznych? A może za tym wszystkim kryje się zwyczajny
ludzki czynnik, zaś nie klątwa rzucona z zaświatów?
Wydaje
się jednak, że pasja granicząca wręcz z obsesją jest znacznie silniejsza,
aniżeli jakakolwiek prawdziwa czy wyimaginowana klątwa. Syn sir Edwarda pragnie
za wszelką cenę kontynuować pracę swojego ojca i niedługo po jego śmierci
przygotowuje kolejną wyprawę do Egiptu. Tym razem w podróż zabiera ze sobą również
Judytę, która w międzyczasie zdążyła już zostać lady Travers. Jak zatem potoczą
się dalsze losy naszych bohaterów? Czy uda im się uniknąć śmierci z powodu
rzekomej (a może prawdziwej) klątwy faraonów? Co lub kto czeka na nich w
Egipcie? Dlaczego Judyta tak nagle poślubiła mężczyznę, który przez lata nie
zwracał na nią najmniejszej uwagi? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź,
czytając Klątwę królów.
A
teraz kilka słów o moich wrażeniach po lekturze. O ile fabuła powieści nie jest
zła, a wątek kryminalny całkiem dobrze skonstruowany i dopasowany do epoki
wiktoriańskiej, to niestety bardzo mocno zgrzytało mi w polskim tłumaczeniu tej
powieści. Możliwe, że moje wrażenia w tej kwestii są odosobnione z racji
wykonywanego zawodu, ale nie umiałam powstrzymać się od myśli, że przecież
język powieści w niektórych momentach jest nieadekwatny do epoki, w której
dzieje się akcja książki. Nie czytałam wersji oryginalnej, więc może się mylę.
Może faktycznie to Victoria Holt zawiniła na tym polu. Niemniej biorąc pod
uwagę inne powieści tej Autorki, a przeczytałam ich całkiem sporo, takie
anomalia w przekładzie dostrzegam po raz pierwszy.
Klątwa
królów została również wydana jako Zemsta faraonów. Trzeba przyznać,
że Victoria Holt dość dobrze utrzymała klimat dziewiętnastowiecznego Egiptu,
wprowadzając także elementy powieści gotyckiej. Pojawiają się tutaj jakieś
bliżej nieznane tajemnicze postacie, które po pewnym czasie nieoczekiwanie
znikają i ślad po nich ginie. Również sama główna bohaterka w którymś momencie
znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. Padają rozmaite podejrzenia, lecz
nie wszystkie znajdują swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Książka na pewno
należy do tych z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych, lecz obawiam się, że
raczej nie zainteresuje czytelników preferujących nowości albo omijających
epokę wiktoriańską szerokim łukiem. Powieści Victorii Holt nie są też łatwe w
zdobyciu, ponieważ moda na ich czytanie już dawno minęła. W dodatku mogą one
także błędnie kojarzyć się z tanimi romansami historycznymi. Przyznam, że
gdybym miała stworzyć kiedyś powieść wiktoriańską, to wzorowałabym się właśnie
na Victorii Holt, ponieważ jej warsztat jest bliższy współczesności. Natomiast
pisać á la Jane Austen czy Elizabeth Gaskell raczej już nikt nie potrafi.
Muszę przyznać, że Twój tekst mnie zaskoczył, bo nie spodziewałam się po tej autorce przeniesienia akcji do Egiptu. Książka w pewien sposób mnie intryguje, więc być może po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńAniu, Victoria Holt pisała bardzo urozmaicone powieści. Młode pokolenie niestety tych książek nie zna, bo dziś panują inne trendy. A jak wiesz, bo już mnie trochę znasz, ja idę pod prąd i w nosie mam obecne trendy. Czytam co chcę i to mi sprawia przyjemność. :-) Natomiast książka sama w sobie jest dobra i doskonała dla kogoś, kto lubi epokę wiktoriańską. A to już jest specyficzna grupa czytelników. :-)
UsuńMam nadzieję, że niedługo przyłączę się do tego zacnego grona :)
UsuńUwierz mi, że szukanie takich starych perełek to niesamowita frajda. :-) A z tymi nowościami to różnie bywa. ;-)
UsuńZrezygnuję raczej :)
OdpowiedzUsuńAnastazjo, broń Boże nie musisz z niczego rezygnować, bo ja Ci tej książki na siłę nie wciskam. Mój blog jest swego rodzaju pamiętnikiem dla mnie samej, bo dzięki temu wiem, jakie powieści czytałam. Natomiast nikogo nie zmuszam do podzielania moich gustów.
Usuń