Wydawnictwo:
BOGULANDIA
Warszawa
2013
Tytuł oryginału: Mark of the
Lion. A Voice in the Wind
Przekład:
Adam Szymanowski
Jerozolima
to największe miasto Izraela, które położone jest na skraju Pustyni Judzkiej.
Od zamierzchłych czasów Jerozolima uznawana jest za miejsce święte dla trzech
wielkich religii: chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. Badania archeologiczne
pokazują, że na terenie dzisiejszej Jerozolimy ludzie zamieszkiwali już w epoce
miedzi, natomiast w epoce brązu powstała pierwsza ludzka osada.
Najprawdopodobniej miasto zostało założone w XXVI wieku p.n.e. przez ludy
semickie. Z kolei od XVIII wieku p.n.e. na obszarze tym osiedlili się Jebusyci,
którzy w XI wieku p.n.e. zostali podbici przez króla Dawida.
To,
co w tej chwili najbardziej nas interesuje, to okres panowania Rzymian w
Jerozolimie, który charakteryzują wojny żydowskie. Około roku 70 n.e. Jerozolima
została zniszczona wraz ze Świątynią. Według przekazów żydowskiego historyka –
Józefa Flawiusza (ur. 37 – zm. po 94) – podczas narady wyższych dowódców w dniu
28 sierpnia 70 roku miano podjąć decyzję dotyczącą dalszych losów Przybytku. W
trakcie tejże narady Tytus Flawiusz (39-81) – syn cesarza Wespazjana (9-79) –
miał nakazać chronienie Świątyni za wszelką cenę, gdyż nie chciał dopuścić do
jej zniszczenia. Niemniej jednak, zbyt duża stronniczość ze strony Józefa,
który zawsze chciał przedstawiać swojego opiekuna w jak najlepszym świetle,
daje historykom podstawę do tego, aby wątpić w wiarygodność jego przekazu.
Takie wątpliwości można uzasadnić tym, iż istnieje inny opis tamtych wydarzeń.
Otóż, zdaniem pisarza i hagiografa akwitańskiego – Sulpicjusza Sewera (360-420)
– to właśnie Tytus uważał, że Świątynię Jerozolimską należy doszczętnie
zniszczyć. Wydaje się, że innej opcji nie przyjmował do wiadomości. Znaczna
część historyków uważa, że Sulpicjusz mógł tutaj czerpać z zaginionych obecnie
ksiąg Dziejów autorstwa Tacyta (55-120), który być może w swoich
księgach zawarł dokładny opis tamtego tragicznego wydarzenia. Tacyt na początku
piątej księgi nadmienił, iż jego zamiarem jest zdanie wiarygodnej relacji z
ostatnich chwil Jerozolimy. Swój przekaz najprawdopodobniej oparł na
wspomnieniach bezpośredniego uczestnika narady – Marka Antoniusza Julianusa,
który był ówczesnym prokuratorem Judei. Mincjusz Feliks – pisarz rzymski i
prawnik żyjący na przełomie II i III wieku o Marku Antoniuszu napisał, iż ten
całą winą za to, co się stało obarczał Żydów.
Krwawa
rozprawa Rzymian z narodem żydowskim w konsekwencji doprowadziła do tego, że
mieszkańcy Jerozolimy zostali wzięci do niewoli, jeśli oczywiście mieli na tyle
szczęścia, aby podczas masakry nie stracić życia. Ale z drugiej strony nie
wiadomo co w tej tragicznej sytuacji było lepsze: śmierć czy zmiana statusu
społecznego. Pamiętajmy, że tylko nieliczni trafiali do pracy w willach
bogatych Rzymian. Większość tak naprawdę kończyła jako pokarm dla wygłodzonych
lwów czy innych drapieżnych zwierząt. W dodatku w tamtym okresie do głosu
zaczęło dochodzić chrześcijaństwo, które stanowiło poważne zagrożenie dla
Rzymu. Panowało powszechne przekonanie, że chrześcijańska sekta to organizacja
buntowników, którzy planują zamach na Cesarstwo Rzymskie. O chrześcijanach
mówiono, że poprzez swoją wiarę chcą obalić istniejący ustrój, a tym samym
zrzucić z tronu każdego kolejnego cesarza. Dlatego też tych ludzi pozbywano się
w sposób najokrutniejszy z możliwych, rzucając na pożarcie drapieżnym
zwierzętom podczas igrzysk, krzyżując, podpalając żywcem. Niektórym było dane
ginąć bardziej chwalebną śmiercią, ponieważ silni mężczyźni byli szkoleni na
gladiatorów i dzięki temu tracili życie w walce. W tamtym okresie tylko nieco
bezpieczniej mogli czuć się wyznawcy judaizmu. Oczywiście mam tutaj na myśli
wiarę w jednego niewidzialnego Boga, którego tak bardzo obawiali się Rzymianie.
Bo jak wiadomo wówczas bardzo powszechna była wiara w rozmaite bóstwa wymyślone
przez poszczególne plemiona na własny użytek. Bóstwom tym budowano świątynie, w
których oddawano im cześć, a każdy z tych bogów był odpowiedzialny za inną
dziedzinę życia.
Oblężenie i zniszczenie Jerozolimy Obraz pochodzi z 1850 roku Autor: David Roberts (1796-1864) |
Główną
bohaterką Głosu w wietrze, jak i całej trylogii, jest Hadassa. To młoda
dziewczyna, która miała to nieszczęście, że na Święto Paschy wraz z rodziną
przybyła do Jerozolimy z Galilei. Ojciec dziewczyny już od jakiegoś czasu głosi
wiarę w Chrystusa. W młodości został wskrzeszany przez Jezusa, więc logiczne,
że przyjął Jego Słowo za prawdę. Samą Hadassą targają sprzeczne uczucia, jeśli
chodzi o wiarę wyznawaną przez jej bliskich. Z jednej strony wierzy, ale z
drugiej nie ma w sobie na tyle siły, aby móc bez problemu opowiadać ludziom o
Bogu i Jezusie. Niestety po Święcie Paschy rodzina Hadassy nie może już wrócić
do Galilei, ponieważ krwawe zamieszki w Jerozolimie na to nie pozwalają. Tak
więc moment zburzenia Świątyni zastaje ją w Jeruzalem. Wydaje się, że tylko
kwestią czasu jest, kiedy rzymscy legioniści wtargną do jej domu i wytną w pień
całą rodzinę Hadassy. Ten czarny scenariusz sprawdza się bardzo szybko. Pewnego
dnia ojciec dziewczyny wychodzi z domu, aby nauczać o Bogu i już do tego domu
nie wraca. Najprawdopodobniej gdzieś po drodze zostaje zamordowany, a jego
ciało wrzucone do jakiejś zbiorowej mogiły. Matka Hadassy umiera z wyczerpania
i głodu. I tak oto dziewczyna zostaje z bratem i siostrą, oczekując tego, co
najgorsze. Któregoś dnia do domu Hadassy wkraczają rzymscy żołnierze. Jeden z
nich bez mrugnięcia okiem zanurza swój miecz w ciele brata Żydówki. Marek ginie
na miejscu, nie wydawszy ani jednego tchnienia. Teraz przychodzi kolej na
Hadassę i jej młodszą siostrę. Dziewczyna tuląc w ramionach małą Leę czeka na
śmiertelny cios, który jednak nie nadchodzi. Dlaczego? Dlaczego legionista
zwleka z wykonaniem wyroku? Przecież już dawno mogło być po wszystkim. Takie
czekanie na to, co nieuniknione jest gorsze, niż śmierć. Wygląda na to, że
zarówno ona, jak i jej siostra zostaną oszczędzone. Tylko po co? Żeby trafić na
arenę jako pokarm dla lwów?
I
tak oto Hadassa i Lea uchodzą z życiem, ale od tej chwili stają się
niewolnicami, które zostaną sprzedane. Nie wiadomo jeszcze dokąd trafią. Na
chwilę obecną dołączają do innych niewolników i wyruszają w podróż w nieznane.
Po drodze wycieńczona Lea umiera. Hadassa zostaje sama. Nie ma nic. Nie ma
rodziny. Nie ma wolności. Ma tylko swojego niewidzialnego Boga, do którego się
modli, pomimo że Bóg chyba o niej zapomniał, skoro dopuścił do tak wielkiej
tragedii. Po jakimś czasie Hadassa, jako niewolnica, trafia do domu efeskiego
kupca, który rzymskie obywatelstwo zwyczajnie sobie kupił. To Decymus Walerian,
który swoich niewolników traktuje niemalże jak członków rodziny. Pozostawia im
swobodę w wyznawaniu wiary, a ma wśród nich rozmaitych wyznawców. O ile nie
zagraża to bezpieczeństwu rodziny Decymusa, on nie wtrąca się w to, do kogo
modlą się jego niewolnicy. Tak samo postępuje jego żona i dzieci. Wygląda więc
na to, że Hadassa miała sporo szczęścia w nieszczęściu.
Decymus
Walerian ma syna o imieniu Markus. To niezwykle przystojny młody mężczyzna,
który otacza się tabunem kobiet, jednak ani myśli o żeniaczce. Rzymianin
zazwyczaj nie zgadza się z poglądami ojca. Markus prowadzi własne interesy i
sam zarządza swoim majątkiem. Bardzo często sprzecza się z Decymusem w
kwestiach politycznych. Kupiec ma też córkę – Julię. Ta z kolei jest
rozkapryszonym dzieciakiem, lecz nie zmienia to faktu, iż jest oczkiem w głowie
tatusia. Możliwe, że to zepsucie wyjdzie kiedyś Julii na złe, ale na chwilę
obecną nikt o tym nie myśli w ten sposób. Dziewczyna owinęła sobie wokół palca
również starszego brata, który nie jest w stanie niczego jej odmówić. Nawet
kiedy żebrze go, aby zabrał ją na igrzyska do cyrku, ten bez wahania robi to w
tajemnicy przed rodzicami.
Tak
więc prawdziwa historia Żydówki Hadassy rozpoczyna się od momentu, kiedy
dziewczyna trafia do willi Walerianów i staje się osobistą niewolnicą Julii. Od
tej chwili Hadassa będzie dzielić z Julią wszystkie jej tajemnice. Będzie na każde
jej wezwanie. Będzie kryć wszelkie jej przewinienia, choć nie będzie się z nimi
zgadzać. Ale przecież jest tylko zwykłą niewolnicą, więc nie ma prawa do
własnego zdania. Ona może się tylko modlić za Julię i za Walerianów, aby ci
wreszcie przejrzeli na oczy.
Zniszczenie Świątyni Jerozolimskiej Obraz pochodzi z 1867 roku Autor: Francesco Hayez (1791-1882) |
Tymczasem
w Germanii w konsekwencji wojny zostaje uprowadzony przywódca tamtejszego
plemienia. To potężnie zbudowany Atretes. Rzymianie musieli naprawdę sporo się
natrudzić, aby w końcu obezwładnić olbrzyma. Podobnie jak Hadassa, Germanin
również trafia do Rzymu, ale nie jako niewolnik na służbę, lecz jako gladiator.
Pod okiem fachowców uczy się jak zabijać na cyrkowej arenie. Któregoś dnia losy
Artetesa i Walerianów skrzyżują się. Co z tego wyniknie? Jaką rolę odegra ten
germański barbarzyńca w życiu rzymskiej kupieckiej rodziny?
Tak
naprawdę nie wiem od czego powinnam zacząć opowiadać o swoich wrażeniach po
przeczytaniu pierwszego tomu trylogii Znamię lwa. Może powinnam napisać,
że jest to swoiste arcydzieło literatury i na tym zakończyć? Przy okazji
omawiania Trylogii rzymskiej Miki Waltariego napisałam, że trochę
obawiam się pisać o książkach z wątkiem chrześcijańskim, żeby nie dostać po
głowie od przeciwników wiary katolickiej. Niemniej spotkałam się z opinią, że
nie powinnam przed tym uciekać, i skoro czytam tego rodzaju książki, to mam też
prawo o nich pisać, bez względu na to, co myślą inni. Powiem szczerze, że
niekiedy ta wojna religijna na słowa, którą możemy obserwować w naszym kraju
zwyczajnie mnie przeraża. Każdy domaga się tolerancji, ale jak przychodzi co do
czego, to prowadzone rozmowy mają niewiele wspólnego z tolerancją.
Trylogia
Znamię lwa nie jest mi obca. Po raz pierwszy zetknęłam się z nią wiele
lat temu i już wtedy wywarła na mnie ogromne wrażenie. Czytałam wówczas starsze
jej wydanie. Gdybym miała ją porównać z jakąś inną książką o tej tematyce, to
byłaby to z pewnością powieść Quo Vadis Henryka Sienkiewicza. Wydaje mi
się jednak, że Znamię lwa przewyższa swoją wartością każdą inną powieść
tego typu, którą udało mi się do tej pory przeczytać. Pomimo że Francine Rivers
w swoim literackim dorobku ma naprawdę wiele powieści, to jednak ta trylogia
przyniosła jej największą popularność. W bardzo krótkim czasie została
przetłumaczona na wiele języków, stając się międzynarodowym bestsellerem. Nazwisko
Autorki z dnia na dzień zyskało tak wielką sławę, że czytelnicy zaczęli hurtowo
nabywać jej powieści. Przyznam, że wcale mnie to nie dziwi.
Francine
Rivers zaczęła specjalizować się w literaturze chrześcijańskiej w momencie, gdy
uwierzyła w Boga. Jak sama twierdzi, to wiara sprawiła, że zaczęła pisać
powieści tego gatunku. Był taki czas, kiedy bała się ujawnić swoje przekonania,
ponieważ liczyła się z tym, że nie będzie rozumiana przez swoich przyjaciół i
rodzinę. Obawiała się, że ludzie, którzy jeszcze do niedawna byli jej
przychylni, teraz zwyczajnie się od niej odwrócą. Dlatego postanowiła swoją
wiarę wyrażać poprzez literaturę. Jako czytelnik cieszę się, że tak się stało,
bo książki Francine Rivers są niesamowite. I nie chodzi tutaj o wątek
religijny. Wiarę w Boga można kwestionować na wiele sposobów, ale przecież nie
da się zaprzeczyć historii. Nie można powiedzieć, że prześladowań chrześcijan
nie było, wszakże tak zostało zapisane na kartach historii. I właśnie te
wydarzenia stanowią tło historyczne trylogii.
Wizja walk gladiatorów Obraz pochodzi z 1872 roku Autor: Jean-Léon Gérôme (1824-1904) |
Skupmy
się zatem na pierwszym tomie. Głos w wietrze to opowieść niezwykła i
bardzo piękna. Miłość młodej Żydówki, która w dodatku jest chrześcijanką, i
głęboko tkwiącego w swoich przekonaniach Rzymianina, jest czymś, co nie pozwala
oderwać się od książki ani na chwilę. W dodatku mamy jeszcze całą masę innych
wydarzeń, które sprawiają, że czujemy się tak, jakbyśmy przenieśli się do I
wieku po Chrystusie i uczestniczyli w tych tragicznych wydarzeniach. Odnosimy
wrażenie, jakbyśmy na własne oczy oglądali krwawe walki gladiatorów, siedząc na
miejscu rozwrzeszczanego rzymskiego motłochu, który żąda coraz więcej krwi. Z
cyrku przenosimy się do rzymskich czy efeskich willi, gdzie jesteśmy świadkami knucia
spisków wymierzonych w tych, którzy w jakiś sposób zawinili. Czasami są to
zgoła niesprawiedliwe oceny sytuacji, ale kiedy decyzja zostanie raz podjęta,
nie ma już od niej odwrotu.
Na
kartach powieści nie spotykamy postaci biblijnych. Od czasu do czasu pojawia
się jedynie apostoł Jan, który jest już w sędziwym wieku. Pozostali już dawno
umarli śmiercią męczeńską. Tak więc oprócz Jana, wszystkie inne postacie, to
osoby fikcyjne, ale jakże realne. Oczywiście czasami pada imię cesarza Imperium
Rzymskiego, ale na tym koniec. Akcja powieści dzieje się w Jerozolimie,
Germanii, Rzymie i Efezie. Na końcu książki znajdują się także materiały do
dyskusji w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki. Autorka pragnie zwrócić uwagę na fakt,
iż pomimo upływu wieków każdy człowiek/czytelnik może odnaleźć w sobie cechy
Hadassy, Julii, Markusa i wielu innych bohaterów, którzy pojawiają się w
powieści. Dla mnie Głos w wietrze jest bezcenny ze względu na swój walor
historyczny. Co ważne, Francine Rivers wcale nie próbuje nikogo uświadamiać i
nawracać. Ona po prostu napisała powieść historyczną, której akcję umieściła w
I wieku po Chrystusie. Jest to książka jakich wiele, ale jednak znacząco wyróżnia
się na tle innych. Za jakiś czas napiszę o pozostałych dwóch tomach tej
trylogii. Dowiecie się wtedy, jaki los spotkał bohaterów. Co stało się z
Hadassą, Julią i Markusem. Jak dalej potoczyło się życie gladiatora Artetesa,
który wychodząc na arenę wielokrotnie był zmuszony z zimną krwią zabijać swoich
przyjaciół przy wtórze wrzasków rozszalałego tłumu.
W
Polsce wydano dość dużo książek Francine Rivers, ale mimo to jej popularność w
naszym kraju jest znacznie mniejsza niż na przykład w Stanach Zjednoczonych czy
innych krajach świata. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji i rozmów z
innymi czytelnikami. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo jej powieści są
naprawdę szczególne. To są doskonałe książki dla osób wciąż poszukujących
swojego miejsca w życiu. Przypuszczam, że powieści Francine Rivers będzie na
moim blogu znacznie więcej, niż tylko ta jedna trylogia. Natomiast Głos w
wietrze to nie Biblia, lecz opowieść o dramatycznych wydarzeniach i
bohaterach, którzy musieli dokonywać naprawdę trudnych wyborów. Musieli
decydować o tym, co jest ważne, a co jeszcze ważniejsze. Głos w wietrze
to powieść pełna emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Autorka
pozwala czytelnikowi na złość, gniew, ale i na smutek z powodu tego, w jaki
sposób toczą się losy bohaterów. Wiem, że nie każdy, kto czyta teraz ten wpis
sięgnie po tę trylogię. Mam jednak nadzieję, że będą wśród Was i tacy, których
ta książka zainteresuje, a po przeczytaniu zachwyci i nie da o sobie zapomnieć.
Muszę przyznać, że Twój tekst robi wrażenie. Chociaż również się boję tej tematyki, to chyba się skuszę. Jak na razie nie mam dużego doświadczenia w tym gatunku, no poza dwoma książkami Kosowskiego, ale trzeba poszerzać horyzonty :)
OdpowiedzUsuńAniu, a czego tu się bać? Przecież takie ksiażki nie gryzą. :-) Przypuszczam, że gdyby na tym miejscu była zrecenzowana powieść, w której autor pojeździłby sobie zdrowo po Kościele katolickim, czy po klerze ogólnie, to komentarzy byłaby tu cała masa. Ludzi bardziej przyciągają książki kontrowersyjne, a przecież one pisane są tylko po to, żeby prowokować, no i oczywiście dla kasy, a ludzie dają się na to złapać. Ja takie książki bardzo rzadko czytam. A nawet jeśli już mi się to zdarzy, to nie sięgam po każdą tego typu. Wiesz? Moim zdaniem takie powieści mają swoje pięć minut, a potem ludzie o nich zapominają. "Znamię lwa" było wydawane już kilka razy i zawsze cieszy się popularnością, tylko czytelnicy o tym nie mówią, że czytają. Być może nie przyznają się do tego właśnie ze strachu. Zrobisz jak zechcesz, ale dla mnie ta trylogia jest arycydziełem literackiem i nic tej opinii nie zmieni. :-) Poza tym, mam zamiar omawiać takich książek więcej. Po trylogii, będzie "Szata" L.C. Douglasa. To jest klasyka, i też będzie to moje drugie spotkanie z tą powieścią. Wiesz, jestem przekorna. Im ktoś bardziej mi czegoś zabrania lub neguje to, co robię, to ja tym bardziej w to idę. :-)
UsuńTen obraz ze zniszczenia Jerozolimy też wklejałam do siebie przy okazji recenzji "Gołębiarek", mam problem z tą książką, bo lubię Rivers, ale jestem średnią fanką starożytności... Ale chyba po tak niesamowitej recenzji się skusze jednak :)
OdpowiedzUsuńKasiu, tak w ogóle, to chciałam Ci podziękować za to, że kiedyś na FB dodałaś mi odwagi do tego, żeby jednak pisać o takich książkach. :-) Mimo że nie przepadasz za starożytnością, to jednak myślę, że ta trylogia by Ci się spodobała. Kiedy czytasz, to nie myślisz o epoce, tylko o losach bohaterów. Czytałam już kiedyś całość, dlatego z czystym sumieniem mogę Ci polecić wszystkie trzy tomy. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. :-)
UsuńCieszę się, że tak bardzo spodobała Ci się ta książka - moim zdaniem, trylogia "Znamię lwa" jest najlepszym dziełem Francine Rivers (no, może oprócz "Potęgi miłości"). Całkiem niedawno czytałam ją po raz kolejny i znów nie obyło się bez wzruszenia :) Autorce w wyjątkowy sposób udało się pokazać emocje, które targają wieloma wierzącymi - wątpliwości, pytania, radość i zachwyt, ufność i powierzenie siebie Temu, który wszystko wie. Niektóre inne książki pani Rivers wydają mi się nieco sztuczne, zbyt "amerykańskie" - jeśli wiesz, co mam na myśli, ale ta trylogia to prawdziwa perełka, i - jak sama mówisz- klasyka.
OdpowiedzUsuńDziękuję za świetny tekst i pozdrawiam
Aniki
Jak widzisz, to już moje drugie spotkanie z tą trylogią. Odkąd przeczytałam ją po raz pierwszy, nie umiałam o niej zapomnieć i wiedziałam, że kiedyś do niej wrócę. Piękna jest ta historia, ale wydaje mi się, że na chwilę obecną nie uda mi się zbyt wielu czytelników do niej zachęcić. O ile w ogóle kogokolwiek mi się uda. Dzisiaj, większość osób, kiedy słyszy, że książka ma wątek religijny, to po prostu omija ją szerokim łukiem. A przecież to nie o to chodzi, żeby kogokolwiek nawracać. Nie mam jeszcze "Potęgi miłości", ale za to mam pierwszy tom "Rodowodu łaski - Tamar". Ciekawa jestem, jakie będą moje wrażenia po przeczytaniu tej książki. :-)
UsuńUściski!
W takim razie czekam z niecierpliwością na Twoją opinię o "Tamar" - nieco boję się sięgać po nią, bo podobna, "męska" seria Rivers (m.in. "Jozue" i "Aaron") nie spodobała mi się, choć bardzo lubię tego typu książki (jeśli szukasz takich powieści to serdecznie polecam książki Ellen Gunderson Traylor, m.in. o Marii Magdalenie i Abigail). Dodatkowo zawiodłam się na "Potędze nadziei" i "Potędze marzeń", więc już nie kupuję nowych książek Rivers na ślepo, lecz czekam na to, aż znajdzie się w bibliotece. "Tamar" rozpoczyna nowy cykl, jest też książka "Zabrzmiał szofar" - chyba również początek cyklu.
UsuńAniki
To jeszcze nie będzie tak szybko, bo najpierw chciałabym napisać o dwóch pozostałych tomach trylogii. Wiesz, do tej pory znałam Rivers tylko z tej trylogii, więc chciałabym poznać również inne jej powieści. Dziękuję za polecenie podobnych książek. W najbliższym czasie po raz drugi chcę przeczytać "Szatę" Douglasa. Powiem Ci, że w mojej bibliotece Rivers robi furrorę. Bardzo trudno jest dostać jej książki. Widziałam jednak, że "Zabrzmiał szofar" już jest, więc pewnie do mnie trafi. :-)
Usuń