wtorek, 27 maja 2014

Francine Rivers – „Znamię Lwa. Głos w wietrze” #1














Wydawnictwo: BOGULANDIA
Warszawa 2013
Tytuł oryginału: Mark of the Lion. A Voice in the Wind
Przekład: Adam Szymanowski




Jerozolima to największe miasto Izraela, które położone jest na skraju Pustyni Judzkiej. Od zamierzchłych czasów Jerozolima uznawana jest za miejsce święte dla trzech wielkich religii: chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. Badania archeologiczne pokazują, że na terenie dzisiejszej Jerozolimy ludzie zamieszkiwali już w epoce miedzi, natomiast w epoce brązu powstała pierwsza ludzka osada. Najprawdopodobniej miasto zostało założone w XXVI wieku p.n.e. przez ludy semickie. Z kolei od XVIII wieku p.n.e. na obszarze tym osiedlili się Jebusyci, którzy w XI wieku p.n.e. zostali podbici przez króla Dawida.

To, co w tej chwili najbardziej nas interesuje, to okres panowania Rzymian w Jerozolimie, który charakteryzują wojny żydowskie. Około roku 70 n.e. Jerozolima została zniszczona wraz ze Świątynią. Według przekazów żydowskiego historyka – Józefa Flawiusza (ur. 37 – zm. po 94) – podczas narady wyższych dowódców w dniu 28 sierpnia 70 roku miano podjąć decyzję dotyczącą dalszych losów Przybytku. W trakcie tejże narady Tytus Flawiusz (39-81) – syn cesarza Wespazjana (9-79) – miał nakazać chronienie Świątyni za wszelką cenę, gdyż nie chciał dopuścić do jej zniszczenia. Niemniej jednak, zbyt duża stronniczość ze strony Józefa, który zawsze chciał przedstawiać swojego opiekuna w jak najlepszym świetle, daje historykom podstawę do tego, aby wątpić w wiarygodność jego przekazu. Takie wątpliwości można uzasadnić tym, iż istnieje inny opis tamtych wydarzeń. Otóż, zdaniem pisarza i hagiografa akwitańskiego – Sulpicjusza Sewera (360-420) – to właśnie Tytus uważał, że Świątynię Jerozolimską należy doszczętnie zniszczyć. Wydaje się, że innej opcji nie przyjmował do wiadomości. Znaczna część historyków uważa, że Sulpicjusz mógł tutaj czerpać z zaginionych obecnie ksiąg Dziejów autorstwa Tacyta (55-120), który być może w swoich księgach zawarł dokładny opis tamtego tragicznego wydarzenia. Tacyt na początku piątej księgi nadmienił, iż jego zamiarem jest zdanie wiarygodnej relacji z ostatnich chwil Jerozolimy. Swój przekaz najprawdopodobniej oparł na wspomnieniach bezpośredniego uczestnika narady – Marka Antoniusza Julianusa, który był ówczesnym prokuratorem Judei. Mincjusz Feliks – pisarz rzymski i prawnik żyjący na przełomie II i III wieku o Marku Antoniuszu napisał, iż ten całą winą za to, co się stało obarczał Żydów.

Krwawa rozprawa Rzymian z narodem żydowskim w konsekwencji doprowadziła do tego, że mieszkańcy Jerozolimy zostali wzięci do niewoli, jeśli oczywiście mieli na tyle szczęścia, aby podczas masakry nie stracić życia. Ale z drugiej strony nie wiadomo co w tej tragicznej sytuacji było lepsze: śmierć czy zmiana statusu społecznego. Pamiętajmy, że tylko nieliczni trafiali do pracy w willach bogatych Rzymian. Większość tak naprawdę kończyła jako pokarm dla wygłodzonych lwów czy innych drapieżnych zwierząt. W dodatku w tamtym okresie do głosu zaczęło dochodzić chrześcijaństwo, które stanowiło poważne zagrożenie dla Rzymu. Panowało powszechne przekonanie, że chrześcijańska sekta to organizacja buntowników, którzy planują zamach na Cesarstwo Rzymskie. O chrześcijanach mówiono, że poprzez swoją wiarę chcą obalić istniejący ustrój, a tym samym zrzucić z tronu każdego kolejnego cesarza. Dlatego też tych ludzi pozbywano się w sposób najokrutniejszy z możliwych, rzucając na pożarcie drapieżnym zwierzętom podczas igrzysk, krzyżując, podpalając żywcem. Niektórym było dane ginąć bardziej chwalebną śmiercią, ponieważ silni mężczyźni byli szkoleni na gladiatorów i dzięki temu tracili życie w walce. W tamtym okresie tylko nieco bezpieczniej mogli czuć się wyznawcy judaizmu. Oczywiście mam tutaj na myśli wiarę w jednego niewidzialnego Boga, którego tak bardzo obawiali się Rzymianie. Bo jak wiadomo wówczas bardzo powszechna była wiara w rozmaite bóstwa wymyślone przez poszczególne plemiona na własny użytek. Bóstwom tym budowano świątynie, w których oddawano im cześć, a każdy z tych bogów był odpowiedzialny za inną dziedzinę życia.


Oblężenie i zniszczenie Jerozolimy
Obraz pochodzi z 1850 roku
Autor: David Roberts (1796-1864)


Główną bohaterką Głosu w wietrze, jak i całej trylogii, jest Hadassa. To młoda dziewczyna, która miała to nieszczęście, że na Święto Paschy wraz z rodziną przybyła do Jerozolimy z Galilei. Ojciec dziewczyny już od jakiegoś czasu głosi wiarę w Chrystusa. W młodości został wskrzeszany przez Jezusa, więc logiczne, że przyjął Jego Słowo za prawdę. Samą Hadassą targają sprzeczne uczucia, jeśli chodzi o wiarę wyznawaną przez jej bliskich. Z jednej strony wierzy, ale z drugiej nie ma w sobie na tyle siły, aby móc bez problemu opowiadać ludziom o Bogu i Jezusie. Niestety po Święcie Paschy rodzina Hadassy nie może już wrócić do Galilei, ponieważ krwawe zamieszki w Jerozolimie na to nie pozwalają. Tak więc moment zburzenia Świątyni zastaje ją w Jeruzalem. Wydaje się, że tylko kwestią czasu jest, kiedy rzymscy legioniści wtargną do jej domu i wytną w pień całą rodzinę Hadassy. Ten czarny scenariusz sprawdza się bardzo szybko. Pewnego dnia ojciec dziewczyny wychodzi z domu, aby nauczać o Bogu i już do tego domu nie wraca. Najprawdopodobniej gdzieś po drodze zostaje zamordowany, a jego ciało wrzucone do jakiejś zbiorowej mogiły. Matka Hadassy umiera z wyczerpania i głodu. I tak oto dziewczyna zostaje z bratem i siostrą, oczekując tego, co najgorsze. Któregoś dnia do domu Hadassy wkraczają rzymscy żołnierze. Jeden z nich bez mrugnięcia okiem zanurza swój miecz w ciele brata Żydówki. Marek ginie na miejscu, nie wydawszy ani jednego tchnienia. Teraz przychodzi kolej na Hadassę i jej młodszą siostrę. Dziewczyna tuląc w ramionach małą Leę czeka na śmiertelny cios, który jednak nie nadchodzi. Dlaczego? Dlaczego legionista zwleka z wykonaniem wyroku? Przecież już dawno mogło być po wszystkim. Takie czekanie na to, co nieuniknione jest gorsze, niż śmierć. Wygląda na to, że zarówno ona, jak i jej siostra zostaną oszczędzone. Tylko po co? Żeby trafić na arenę jako pokarm dla lwów?

I tak oto Hadassa i Lea uchodzą z życiem, ale od tej chwili stają się niewolnicami, które zostaną sprzedane. Nie wiadomo jeszcze dokąd trafią. Na chwilę obecną dołączają do innych niewolników i wyruszają w podróż w nieznane. Po drodze wycieńczona Lea umiera. Hadassa zostaje sama. Nie ma nic. Nie ma rodziny. Nie ma wolności. Ma tylko swojego niewidzialnego Boga, do którego się modli, pomimo że Bóg chyba o niej zapomniał, skoro dopuścił do tak wielkiej tragedii. Po jakimś czasie Hadassa, jako niewolnica, trafia do domu efeskiego kupca, który rzymskie obywatelstwo zwyczajnie sobie kupił. To Decymus Walerian, który swoich niewolników traktuje niemalże jak członków rodziny. Pozostawia im swobodę w wyznawaniu wiary, a ma wśród nich rozmaitych wyznawców. O ile nie zagraża to bezpieczeństwu rodziny Decymusa, on nie wtrąca się w to, do kogo modlą się jego niewolnicy. Tak samo postępuje jego żona i dzieci. Wygląda więc na to, że Hadassa miała sporo szczęścia w nieszczęściu.

Decymus Walerian ma syna o imieniu Markus. To niezwykle przystojny młody mężczyzna, który otacza się tabunem kobiet, jednak ani myśli o żeniaczce. Rzymianin zazwyczaj nie zgadza się z poglądami ojca. Markus prowadzi własne interesy i sam zarządza swoim majątkiem. Bardzo często sprzecza się z Decymusem w kwestiach politycznych. Kupiec ma też córkę – Julię. Ta z kolei jest rozkapryszonym dzieciakiem, lecz nie zmienia to faktu, iż jest oczkiem w głowie tatusia. Możliwe, że to zepsucie wyjdzie kiedyś Julii na złe, ale na chwilę obecną nikt o tym nie myśli w ten sposób. Dziewczyna owinęła sobie wokół palca również starszego brata, który nie jest w stanie niczego jej odmówić. Nawet kiedy żebrze go, aby zabrał ją na igrzyska do cyrku, ten bez wahania robi to w tajemnicy przed rodzicami.

Tak więc prawdziwa historia Żydówki Hadassy rozpoczyna się od momentu, kiedy dziewczyna trafia do willi Walerianów i staje się osobistą niewolnicą Julii. Od tej chwili Hadassa będzie dzielić z Julią wszystkie jej tajemnice. Będzie na każde jej wezwanie. Będzie kryć wszelkie jej przewinienia, choć nie będzie się z nimi zgadzać. Ale przecież jest tylko zwykłą niewolnicą, więc nie ma prawa do własnego zdania. Ona może się tylko modlić za Julię i za Walerianów, aby ci wreszcie przejrzeli na oczy.


Zniszczenie Świątyni Jerozolimskiej
Obraz pochodzi z 1867 roku
Autor: Francesco Hayez (1791-1882)


Tymczasem w Germanii w konsekwencji wojny zostaje uprowadzony przywódca tamtejszego plemienia. To potężnie zbudowany Atretes. Rzymianie musieli naprawdę sporo się natrudzić, aby w końcu obezwładnić olbrzyma. Podobnie jak Hadassa, Germanin również trafia do Rzymu, ale nie jako niewolnik na służbę, lecz jako gladiator. Pod okiem fachowców uczy się jak zabijać na cyrkowej arenie. Któregoś dnia losy Artetesa i Walerianów skrzyżują się. Co z tego wyniknie? Jaką rolę odegra ten germański barbarzyńca w życiu rzymskiej kupieckiej rodziny?

Tak naprawdę nie wiem od czego powinnam zacząć opowiadać o swoich wrażeniach po przeczytaniu pierwszego tomu trylogii Znamię lwa. Może powinnam napisać, że jest to swoiste arcydzieło literatury i na tym zakończyć? Przy okazji omawiania Trylogii rzymskiej Miki Waltariego napisałam, że trochę obawiam się pisać o książkach z wątkiem chrześcijańskim, żeby nie dostać po głowie od przeciwników wiary katolickiej. Niemniej spotkałam się z opinią, że nie powinnam przed tym uciekać, i skoro czytam tego rodzaju książki, to mam też prawo o nich pisać, bez względu na to, co myślą inni. Powiem szczerze, że niekiedy ta wojna religijna na słowa, którą możemy obserwować w naszym kraju zwyczajnie mnie przeraża. Każdy domaga się tolerancji, ale jak przychodzi co do czego, to prowadzone rozmowy mają niewiele wspólnego z tolerancją.

Trylogia Znamię lwa nie jest mi obca. Po raz pierwszy zetknęłam się z nią wiele lat temu i już wtedy wywarła na mnie ogromne wrażenie. Czytałam wówczas starsze jej wydanie. Gdybym miała ją porównać z jakąś inną książką o tej tematyce, to byłaby to z pewnością powieść Quo Vadis Henryka Sienkiewicza. Wydaje mi się jednak, że Znamię lwa przewyższa swoją wartością każdą inną powieść tego typu, którą udało mi się do tej pory przeczytać. Pomimo że Francine Rivers w swoim literackim dorobku ma naprawdę wiele powieści, to jednak ta trylogia przyniosła jej największą popularność. W bardzo krótkim czasie została przetłumaczona na wiele języków, stając się międzynarodowym bestsellerem. Nazwisko Autorki z dnia na dzień zyskało tak wielką sławę, że czytelnicy zaczęli hurtowo nabywać jej powieści. Przyznam, że wcale mnie to nie dziwi.

Francine Rivers zaczęła specjalizować się w literaturze chrześcijańskiej w momencie, gdy uwierzyła w Boga. Jak sama twierdzi, to wiara sprawiła, że zaczęła pisać powieści tego gatunku. Był taki czas, kiedy bała się ujawnić swoje przekonania, ponieważ liczyła się z tym, że nie będzie rozumiana przez swoich przyjaciół i rodzinę. Obawiała się, że ludzie, którzy jeszcze do niedawna byli jej przychylni, teraz zwyczajnie się od niej odwrócą. Dlatego postanowiła swoją wiarę wyrażać poprzez literaturę. Jako czytelnik cieszę się, że tak się stało, bo książki Francine Rivers są niesamowite. I nie chodzi tutaj o wątek religijny. Wiarę w Boga można kwestionować na wiele sposobów, ale przecież nie da się zaprzeczyć historii. Nie można powiedzieć, że prześladowań chrześcijan nie było, wszakże tak zostało zapisane na kartach historii. I właśnie te wydarzenia stanowią tło historyczne trylogii.


Wizja walk gladiatorów 
Obraz pochodzi z 1872 roku
Autor: Jean-Léon Gérôme (1824-1904)

Skupmy się zatem na pierwszym tomie. Głos w wietrze to opowieść niezwykła i bardzo piękna. Miłość młodej Żydówki, która w dodatku jest chrześcijanką, i głęboko tkwiącego w swoich przekonaniach Rzymianina, jest czymś, co nie pozwala oderwać się od książki ani na chwilę. W dodatku mamy jeszcze całą masę innych wydarzeń, które sprawiają, że czujemy się tak, jakbyśmy przenieśli się do I wieku po Chrystusie i uczestniczyli w tych tragicznych wydarzeniach. Odnosimy wrażenie, jakbyśmy na własne oczy oglądali krwawe walki gladiatorów, siedząc na miejscu rozwrzeszczanego rzymskiego motłochu, który żąda coraz więcej krwi. Z cyrku przenosimy się do rzymskich czy efeskich willi, gdzie jesteśmy świadkami knucia spisków wymierzonych w tych, którzy w jakiś sposób zawinili. Czasami są to zgoła niesprawiedliwe oceny sytuacji, ale kiedy decyzja zostanie raz podjęta, nie ma już od niej odwrotu.

Na kartach powieści nie spotykamy postaci biblijnych. Od czasu do czasu pojawia się jedynie apostoł Jan, który jest już w sędziwym wieku. Pozostali już dawno umarli śmiercią męczeńską. Tak więc oprócz Jana, wszystkie inne postacie, to osoby fikcyjne, ale jakże realne. Oczywiście czasami pada imię cesarza Imperium Rzymskiego, ale na tym koniec. Akcja powieści dzieje się w Jerozolimie, Germanii, Rzymie i Efezie. Na końcu książki znajdują się także materiały do dyskusji w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki. Autorka pragnie zwrócić uwagę na fakt, iż pomimo upływu wieków każdy człowiek/czytelnik może odnaleźć w sobie cechy Hadassy, Julii, Markusa i wielu innych bohaterów, którzy pojawiają się w powieści. Dla mnie Głos w wietrze jest bezcenny ze względu na swój walor historyczny. Co ważne, Francine Rivers wcale nie próbuje nikogo uświadamiać i nawracać. Ona po prostu napisała powieść historyczną, której akcję umieściła w I wieku po Chrystusie. Jest to książka jakich wiele, ale jednak znacząco wyróżnia się na tle innych. Za jakiś czas napiszę o pozostałych dwóch tomach tej trylogii. Dowiecie się wtedy, jaki los spotkał bohaterów. Co stało się z Hadassą, Julią i Markusem. Jak dalej potoczyło się życie gladiatora Artetesa, który wychodząc na arenę wielokrotnie był zmuszony z zimną krwią zabijać swoich przyjaciół przy wtórze wrzasków rozszalałego tłumu.

W Polsce wydano dość dużo książek Francine Rivers, ale mimo to jej popularność w naszym kraju jest znacznie mniejsza niż na przykład w Stanach Zjednoczonych czy innych krajach świata. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji i rozmów z innymi czytelnikami. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo jej powieści są naprawdę szczególne. To są doskonałe książki dla osób wciąż poszukujących swojego miejsca w życiu. Przypuszczam, że powieści Francine Rivers będzie na moim blogu znacznie więcej, niż tylko ta jedna trylogia. Natomiast Głos w wietrze to nie Biblia, lecz opowieść o dramatycznych wydarzeniach i bohaterach, którzy musieli dokonywać naprawdę trudnych wyborów. Musieli decydować o tym, co jest ważne, a co jeszcze ważniejsze. Głos w wietrze to powieść pełna emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Autorka pozwala czytelnikowi na złość, gniew, ale i na smutek z powodu tego, w jaki sposób toczą się losy bohaterów. Wiem, że nie każdy, kto czyta teraz ten wpis sięgnie po tę trylogię. Mam jednak nadzieję, że będą wśród Was i tacy, których ta książka zainteresuje, a po przeczytaniu zachwyci i nie da o sobie zapomnieć.








8 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że Twój tekst robi wrażenie. Chociaż również się boję tej tematyki, to chyba się skuszę. Jak na razie nie mam dużego doświadczenia w tym gatunku, no poza dwoma książkami Kosowskiego, ale trzeba poszerzać horyzonty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, a czego tu się bać? Przecież takie ksiażki nie gryzą. :-) Przypuszczam, że gdyby na tym miejscu była zrecenzowana powieść, w której autor pojeździłby sobie zdrowo po Kościele katolickim, czy po klerze ogólnie, to komentarzy byłaby tu cała masa. Ludzi bardziej przyciągają książki kontrowersyjne, a przecież one pisane są tylko po to, żeby prowokować, no i oczywiście dla kasy, a ludzie dają się na to złapać. Ja takie książki bardzo rzadko czytam. A nawet jeśli już mi się to zdarzy, to nie sięgam po każdą tego typu. Wiesz? Moim zdaniem takie powieści mają swoje pięć minut, a potem ludzie o nich zapominają. "Znamię lwa" było wydawane już kilka razy i zawsze cieszy się popularnością, tylko czytelnicy o tym nie mówią, że czytają. Być może nie przyznają się do tego właśnie ze strachu. Zrobisz jak zechcesz, ale dla mnie ta trylogia jest arycydziełem literackiem i nic tej opinii nie zmieni. :-) Poza tym, mam zamiar omawiać takich książek więcej. Po trylogii, będzie "Szata" L.C. Douglasa. To jest klasyka, i też będzie to moje drugie spotkanie z tą powieścią. Wiesz, jestem przekorna. Im ktoś bardziej mi czegoś zabrania lub neguje to, co robię, to ja tym bardziej w to idę. :-)

      Usuń
  2. Ten obraz ze zniszczenia Jerozolimy też wklejałam do siebie przy okazji recenzji "Gołębiarek", mam problem z tą książką, bo lubię Rivers, ale jestem średnią fanką starożytności... Ale chyba po tak niesamowitej recenzji się skusze jednak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, tak w ogóle, to chciałam Ci podziękować za to, że kiedyś na FB dodałaś mi odwagi do tego, żeby jednak pisać o takich książkach. :-) Mimo że nie przepadasz za starożytnością, to jednak myślę, że ta trylogia by Ci się spodobała. Kiedy czytasz, to nie myślisz o epoce, tylko o losach bohaterów. Czytałam już kiedyś całość, dlatego z czystym sumieniem mogę Ci polecić wszystkie trzy tomy. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. :-)

      Usuń
  3. Cieszę się, że tak bardzo spodobała Ci się ta książka - moim zdaniem, trylogia "Znamię lwa" jest najlepszym dziełem Francine Rivers (no, może oprócz "Potęgi miłości"). Całkiem niedawno czytałam ją po raz kolejny i znów nie obyło się bez wzruszenia :) Autorce w wyjątkowy sposób udało się pokazać emocje, które targają wieloma wierzącymi - wątpliwości, pytania, radość i zachwyt, ufność i powierzenie siebie Temu, który wszystko wie. Niektóre inne książki pani Rivers wydają mi się nieco sztuczne, zbyt "amerykańskie" - jeśli wiesz, co mam na myśli, ale ta trylogia to prawdziwa perełka, i - jak sama mówisz- klasyka.
    Dziękuję za świetny tekst i pozdrawiam
    Aniki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widzisz, to już moje drugie spotkanie z tą trylogią. Odkąd przeczytałam ją po raz pierwszy, nie umiałam o niej zapomnieć i wiedziałam, że kiedyś do niej wrócę. Piękna jest ta historia, ale wydaje mi się, że na chwilę obecną nie uda mi się zbyt wielu czytelników do niej zachęcić. O ile w ogóle kogokolwiek mi się uda. Dzisiaj, większość osób, kiedy słyszy, że książka ma wątek religijny, to po prostu omija ją szerokim łukiem. A przecież to nie o to chodzi, żeby kogokolwiek nawracać. Nie mam jeszcze "Potęgi miłości", ale za to mam pierwszy tom "Rodowodu łaski - Tamar". Ciekawa jestem, jakie będą moje wrażenia po przeczytaniu tej książki. :-)
      Uściski!

      Usuń
    2. W takim razie czekam z niecierpliwością na Twoją opinię o "Tamar" - nieco boję się sięgać po nią, bo podobna, "męska" seria Rivers (m.in. "Jozue" i "Aaron") nie spodobała mi się, choć bardzo lubię tego typu książki (jeśli szukasz takich powieści to serdecznie polecam książki Ellen Gunderson Traylor, m.in. o Marii Magdalenie i Abigail). Dodatkowo zawiodłam się na "Potędze nadziei" i "Potędze marzeń", więc już nie kupuję nowych książek Rivers na ślepo, lecz czekam na to, aż znajdzie się w bibliotece. "Tamar" rozpoczyna nowy cykl, jest też książka "Zabrzmiał szofar" - chyba również początek cyklu.
      Aniki

      Usuń
    3. To jeszcze nie będzie tak szybko, bo najpierw chciałabym napisać o dwóch pozostałych tomach trylogii. Wiesz, do tej pory znałam Rivers tylko z tej trylogii, więc chciałabym poznać również inne jej powieści. Dziękuję za polecenie podobnych książek. W najbliższym czasie po raz drugi chcę przeczytać "Szatę" Douglasa. Powiem Ci, że w mojej bibliotece Rivers robi furrorę. Bardzo trudno jest dostać jej książki. Widziałam jednak, że "Zabrzmiał szofar" już jest, więc pewnie do mnie trafi. :-)

      Usuń