Wydawnictwo:
MIRA
Warszawa
2008
Tytuł
oryginału: Irish Hearts: Irish Thoroughbed & Irish Rose
Przekład:
Krystyna Klejn & Barbara Kośmider
O
pięknej, malowniczej i przede wszystkim zielonej Irlandii pisałam już kilka
razy przy okazji recenzji rozmaitych powieści. Przyznam, że Irlandia jest mi
chyba najbliższa spośród wszystkich Wysp Brytyjskich. No, może jeszcze
szczególną sympatią pałam do Szkocji, ale to ze względu na jej bogatą historię
oraz na pozostałości architektoniczne z ubiegłych wieków w formie zamkowych
ruin. Natomiast Irlandia i jej mieszkańcy budzą we mnie bardzo przyjazne
uczucia i prawdę powiedziawszy mogłabym zamieszkać w tym kraju na stałe.
Mieszkając w Polsce, zawsze pamiętam o Dniu Świętego Patryka, a specyficzna
celtycka muzyka bardzo często mi towarzyszy, na przykład ta w wykonaniu zespołu
Clannad, który chyba już zawsze będzie kojarzył mi się Robinem z Sherwood.
Otóż
w Irlandii znajduje się pewne hrabstwo. Jest to hrabstwo Cork – najbardziej
wysunięte na południowy zachód oraz największe wśród współczesnych hrabstw. Cork
nazywane jest również „buntowniczym hrabstwem”, gdyż niezwykle często w ważnych
kwestiach, szczególnie politycznych, zajmowało stanowisko przeciwne do
większości Irlandii. Stolicą hrabstwa jest miasto także o nazwie Cork, które
jest drugim co do wielkości miastem leżącym na terenie Republiki Irlandii. Podróżując
po hrabstwie natrafimy na miasto zwane Skibbereen, które leży w jego
południowej części. To właśnie z tego miasteczka pochodzą dwie główne bohaterki
Irlandzkich serc, które los rzuca do Ameryki, aby mogły tam rozpocząć
nowe życie.
Irlandzkie
serca to wspólny tytuł dwóch oddzielnych historii, lecz połączonych ze sobą
za sprawą tych samych bohaterów. W Irlandzkiej wróżce na czoło wysuwa
się młodziutka Adelia „Dee” Cunnane. Choć dziewczyna przekroczyła już
dwudziestkę, to jednak jej wygląd temu stanowczo przeczy. Wciąż wygląda na
nastolatkę, której wszędzie pełno. Życie jej nie oszczędzało, bo już we
wczesnym dzieciństwie straciła rodziców, a po ich śmierci trafiła pod opiekę
ciotki, z którą w pocie czoła zajmowała się prowadzeniem farmy. Tak więc ciężka
praca nie jest jej bynajmniej obca, o czym doskonale świadczą jej młode, choć
spracowane dłonie. Po śmierci ciotki, Adelia nie może już zajmować się farmą,
więc jedyne, co jej pozostaje, to sprzedaż posiadłości. Na szczęście w Ameryce
w stanie Maryland jest ktoś, kto przyjmuje ją z otwartymi ramionami. To stryj Padrick
„Paddy” Cunnane. Mężczyzna ma już swoje lata, nigdy się nie ożenił, więc Dee
spada mu praktycznie z nieba. Paddy pracuje w stadninie koni o nazwie Royal Meadows, której
właścicielem jest przystojny Travis Grant. Ponieważ Adelia doskonale zna się na
zwierzętach, a szczególnie na koniach, stryj nie ma innej możliwości jak tylko polecić
jej umiejętności Travisowi. Czy mężczyzna zaufa Adeli na tyle, że będzie w
stanie powierzyć jej swoje konie? A może Travis odda jej coś znacznie więcej
niż tylko zwierzęta?
Druga
historia opowiedziana przez Norę Roberts to minipowieść pod tytułem Irlandzka róża, która
dotyczy kuzynki Adeli Cunnane – dwudziestopięcioletniej Erin McKinnon – i
rozgrywa się kilka lat później niż akcja Irlandzkiej wróżki. Dziewczyna
również pochodzi z irlandzkiego Skibbereen i podobnie jak Dee słynie z
ciętego języka. W swoim rodzinnym mieście Erin nie czuje się spełniona. Pragnie
czegoś znacznie więcej niż tylko zmywania naczyń w lokalnym pubie. Kiedy myśli,
że jej życie już zawsze będzie wyglądać tak samo, zupełnie nieoczekiwanie,
niczym rycerz na białym koniu, do Skibbereen przyjeżdża Amerykanin – Bart
Logan. Mężczyznę z Travisem Grantem łączy pasja do koni, a ich stadniny
sąsiadują ze sobą. Erin już od pierwszego spotkania wywiera na Barcie ogromne
wrażenie, jednak na ewentualne ostateczne deklaracje jest jeszcze stanowczo za
szybko. Na chwilę obecną Bart robi wszystko, aby tylko ściągnąć Erin do
Ameryki. Czy dziewczyna zgodzi się wyjechać z nieznajomym mężczyzną i zacząć
wszystko od nowa z dala od rodziny i przyjaciół? Jakie tajemnice z przeszłości
ukrywa Bart? Co takiego wydarzyło się niegdyś w jego życiu, że teraz z trudem
przychodzi mu zaufać innym?
Skibbereen - nowy most na rzece Ilen fot. Mike Searle |
Obydwie
historie to klasyczne romanse. Tym razem nie mamy do czynienia z wątkiem
sensacyjnym, choć jedna z opowieści zawiera delikatny motyw kryminalny. Jak
widać Norze Roberts udało się przemycić nieco napięcia, pomimo że stworzyła
typowe cukierkowe romanse. Zarówno Irlandzka wróżka, jak i Irlandzka
róża nie są powieściami nowymi. Trzeba wiedzieć, że zostały one stworzone
jako pojedyncze książki w latach 80. XX wieku, natomiast Irlandzka wróżka
to powieściowy debiut Autorki. Po tego rodzaju historiach raczej nie należy spodziewać
się niczego rewelacyjnego. Ot, kilka godzin przyjemnego czytania z happy endem.
Gdyby
tak porównać Adelię i Erin, to praktycznie obydwie bohaterki niezbyt różnią się
od siebie. Dziewczyny są impulsywne, mają cięty język, czym doprowadzają do
szału swoich mężczyzn, ale oni i tak je bardzo kochają, chociaż nie przyznają
się do tego głośno nawet sami przed sobą. A jacy z kolei są wspomniani panowie?
Na wskroś męscy i emanujący testosteronem, zaś kiedy już tracą cierpliwość do
swoich partnerek, wówczas potrafią być naprawdę nieprzewidywalni. Nora Roberts
w Irlandzkich sercach stworzyła iście bajkowy świat, w którym wszystko
zawsze kończy się dobrze, a ci, którzy w jakiś sposób postępują źle, rychło
ponoszą karę za swe czyny. Czytelnik otrzymuje także doskonały obraz
funkcjonowania stadniny koni, sposobu ich hodowli i zarabiania na nich, na
przykład w wyniku wystawiania koni na wyścigach.
Jak
już wspomniałam wyżej, obydwie powieści – bo tak należy je traktować, choć zebrano je w jedną książkę – zostały napisane w latach 80. XX wieku, co
doskonale widać w fabule, ponieważ Autorka wyraźnie nakreśliła różnice pomiędzy
Irlandią z tamtych czasów a Ameryką. Dziewczyny przyjeżdżając do Stanów
Zjednoczonych odnoszą wrażenie, jak gdyby nagle znalazły się w innym świecie.
Niemalże wszystko je zadziwia, a niektórych rzeczy wręcz nie znają. W tamtym
okresie dla Europejczyków Ameryka faktycznie stanowiła coś na kształt raju,
gdzie spełniają się wszystkie marzenia, a życie przebiega bez problemów.
Wielbicielom
twórczości Nory Roberts nie będę tej książki specjalnie polecać, bo wiadomo, że
oddani fani Autorki nie przepuszczą żadnej z jej powieści. Natomiast dla
pozostałych czytelników, a raczej czytelniczek Irlandzkie serca mogą
stanowić doskonałą odskocznię od problemów dnia codziennego. Przyznam, że
obecnie bardzo potrzebowałam takiej lekkiej i niezobowiązującej lektury na dwa
wieczory. A kto lepiej poprawi nastrój, jak nie sama mistrzyni światowej
literatury kobieciej, jaką bez wątpienia jest Nora Roberts? Co ważne, żadna z
tych dwóch opowieści nie stanowi typowego harlequina, jakim wielu czytelników
po prostu gardzi, a wręcz wyśmiewa. Romanse Nory Roberts nigdy nie są
wykreowane na niskim tanim poziomie, pomimo słodyczy, jaką w sobie
zawierają.
Kontynuacją
Irlandzkich serc jest książka zatytułowana Irlandzkie marzenia,
która również składa się z dwóch odrębnych historii. Przypuszczam, że i tę
niedługo przeczytam, bo twórczość Nory Roberts jest mi bardzo bliska, choć był
czas, że bardzo ją zaniedbałam.
Przyznam się, że przeczytałam tylko jedną książkę Nory Roberts, ale po tym co piszesz mam chęć poznać jej powieści bliżej:)
OdpowiedzUsuńWiesz, ja jestem bardzo ostrożna w polecaniu romasów, bo one nie każdemu leżą. A skoro masz za sobą tylko jedną powieść Nory Roberts, to może sięgnij po te z wątkiem sensacyjnym, bo tam dużo więcej napięcia i emocji. Natomiast jeśli nie straszne Ci romanse, to jak najbardziej szukaj "Irlandzkich serc". Miłej lektury! :-)
UsuńA ja kocham czytać romanse nawet te banalne i nie wstydzę się tego ;) Natomiast twórczość Nory uwielbiam, zwłaszcza w sensacyjno- miłosnym wydaniu. ,,Irlandzkich serc'' nie znam, ale nie ma co się dziwić, wszak Roberts jest niezwykle płodną pisarką i nie sposób przeczytać wszystkich jej dzieł.
OdpowiedzUsuńJa też nie wstydzę się czytać romansów. Ale kiedyś przeczytałam opinię, że one są dla "starych i samotnych panien". Też ktoś wymyślił. :-) Masz rację, nie sposób wszystkiego przeczytać, bo Nora to istna fabryka książek. Ale fajnie było czytać jej debiut. :-)
UsuńOd dawna nie jestem panną, a mimo to nadal lubię ten gatunek, więc opinia "starych i samotnych panien" jest nietrafiona :)
UsuńI wydaje mi się, że też trochę obraźliwa to opinia, właśnie ze względu na osoby samotne, którym coś tam się w życiu nie udało. Poza tym, "samotny" nie znaczy, że "nieszczęśliwy. Ot, kolejny polski stereotyp. :-)
UsuńDenerwują mnie te stereotypy, ale cóż poradzić..
UsuńMnie też. :-)))
UsuńMam irlandzka roze tej autorki ,jeszcze nie przeczytana .Ale po tej cudownej recezji zaraz po nia siegne. I jak bedziesz kiedys wybierala sie do Irlandii to zapraszam serdecznie do mnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za zaproszenie! :-) A co do książki, to mam nadzieję, że Ci się spodoba. Czasami dobrze jest przeczytać taką bajkę dla dorosłych. :-)))
UsuńUwielbiam Roberts. Tej książki jeszcze nie czytałam ale z pewnością po nią sięgnę. :) Mam w planach przeczytanie wszystkich jej książek.
OdpowiedzUsuńWszystkich? To może bardzo długo potrwać, bo ona pisze taśmowo. ;-) A tak poważnie, to ja też postanowiłam teraz częściej sięgać po Roberts, w czym bardzo pomaga mi wyzwanie Marty. :-)
Usuńczytałam - lekkie i przyjemne;) ja mam tę wersję jeszcze pod znakiem harlequina - każdą osobno;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że dobrze, że Nora wyrwała się spod skrzydeł harlequina, choć są i tacy, którzy ją właśnie tylko z tym znakiem kojarzą, a niesłusznie, bo jej książki to przecież nie tandetne harlequiny. ;-)
Usuń