piątek, 11 października 2013

Victoria Holt – „Tajemnica starej farmy”












Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I SK-A
Warszawa 2003
Tytuł oryginału: The Captive
Przekład: Anna Bańkowska




Wygląda na to, że ten rok zdecydowanie poświęciłam twórczości Eleonor Hibbert oraz Philippie Gregory. To właśnie książki tych dwóch pisarek najczęściej pojawiały się na moim blogu w ostatnich miesiącach. Zabrzmiało tak, jakbym pisała roczne podsumowanie, prawda? Ale bez obaw. Na wyciąganie ostatecznych wniosków przyjdzie czas w grudniu. Wspomniałam o tym jedynie dlatego, iż dziś proponuję Wam kolejną powieść Eleonory Hibbert, którą Autorka stworzyła pod pseudonimem Victoria Holt. Od razu zaznaczę, że powieść nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest napisana do schematu, który nie jest obcy wszystkim wielbicielom twórczości Pisarki. Oczywiście mam tutaj na myśli te książki, które Eleonor Hibbert wydała pod pseudonimem Victoria Holt.

Tym razem znów czytelnik ma do czynienia z epoką wiktoriańską, która stanowi tło historyczne praktycznie wszystkich powieści Victorii Holt. Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Rosetta Cranleigh. Wraz z rodzicami i służbą mieszka w domu w Bloomsbury – dzielnicy centralnego Londynu położonej w gminie London Borough of Camden. Już na samym początku czytelnik może doparzyć się podobieństwa do innych powieści Victorii Holt, ponieważ główne bohaterki jej książek generalnie wywodzą się z tych samych warstw społecznych, a rodzice albo je osierocili, albo znów nie mają pojęcia o ich istnieniu, gdyż pochłania ich zupełnie coś innego, zamiast własna pociecha.

Otóż państwo Cranleigh to ludzie, których nie interesuje nic poza nauką i własną pracą, zaś sama Rosetta twierdzi, że swoje poczęcie zawdzięcza chyba tylko ich roztargnieniu. Bo przecież rodzice bez reszty pochłonięci swoimi badaniami archeologicznymi na pewno nie tylko nie planowali dziecka, ale też nie mieli czasu na to, aby je spłodzić. Faktem jednak jest, iż Rosetta na świat przyszła i kiedy czytelnik ją poznaje dziewczyna ma już siedemnaście lat. A może należałoby rzec, iż ma zaledwie siedemnaście wiosen, bo to, co los dla niej przygotował będzie wymagać od niej naprawdę sporo odwagi i siły woli. Czy możliwe jest zatem, aby siedemnastoletnie dziewczę z dobrego domu sprostało dramatycznym wydarzeniom, jakie staną się jej udziałem? Czy wyjdzie z tychże opresji cało i będzie w stanie jeszcze normalnie żyć?

Rosetta bardzo dużo czasu spędza ze służbą. Uwielbia przebywać w kuchni, gdzie wszystko jest takie „normalne”. Uwielbia swoich przyjaciół z niższej sfery. Szczególnym uczuciem darzy nianię Pollock, o której można powiedzieć, że zastępowała jej przez lata matkę. To w jej ramionach Rosetta chroniła się, kiedy jej własna rodzicielka z okrzykiem zdziwienia, iż nagle dostrzega na swojej drodze córkę, przywoływała opiekunkę. Dziewczyna uwielbia również pana Dollanda, który jest kamerdynerem w domu w Bloomsbury. Osobliwie ceni sobie jego umiejętności aktorskie i chęć dzielenia się zasłyszanymi ploteczkami z każdym, kto wykazuje choćby najmniejszą chęć ich usłyszenia. Należałoby też wspomnieć o guwernantce Rosetty, która z czasem stała się jej przyjaciółką i powiernicą. Lecz jak to z guwernantkami bywa, pewnego dnia Felicity zakochała się i wyszła za mąż za naukowca z kręgu znajomych swoich pracodawców i w konsekwencji opuściła dom w Bloomsbury, zostawiając tam zasmuconą Rosettę. Pomimo iż przyjaciółki są teraz daleko od siebie, to jednak nie tracą ze sobą kontaktu.

Pewnego dnia do uszu Rosetty dochodzi wieść o makabrycznej zbrodni, jaka miała miejsce w Kornwalii na starej farmie należącej do rodziny Perrivale’ów. Życie traci tam starszy syn sir Edwarda Perrivale’a – Cosma – zastrzelony przez mężczyznę, którego senior rodu przywiózł do posiadłości jeszcze jako małego i wystraszonego chłopca, stanowczo nakazując traktować go jak gdyby był jednym z członków rodziny. Dlaczego stary Perrivale tak właśnie uczynił? Czyżby jego konserwatywne zasady były jedynie na pokaz? A może gdzieś z dala od domu miał kochankę, która nagle zmarła i nie było nikogo, kto mógłby zaopiekować się dzieckiem? Smaczku całej tej historii dodaje fakt, iż zamordowany był dziedzicem i to jemu należał się tytuł po ojcu. W grę wchodzi również piękna kobieta.

Zarówno gazety, jak i miejscowi plotkarze są święcie przekonani, że za morderstwem stoi Simon Perrivale. Nie ma innej opcji, zważywszy że mężczyzna, chcąc uniknąć kary śmierci, nagle wyjeżdża i ślad po nim ginie. Rosettę Cranleigh niesamowicie interesuje ta historia i gdzieś w jej podświadomości rodzi się chęć poznania prawdy. Jednakże w najbliższym czasie będzie musiała odłożyć na potem swoje plany dotyczące śledztwa, ponieważ rodzice wybierają się w podróż, twierdząc, iż córka powinna im towarzyszyć. Owa podróż ma oczywiście związek z ich pracą. Trzeba też pamiętać, że Rosetta właśnie wkroczyła w wiek, który daje jej prawo do zawarcia małżeństwa. Jak na razie brak jest odpowiedniego kandydata na męża, ale przecież to tylko kwestia czasu. Ta podróż w pewnym sensie ma sprawić, iż sytuacja ulegnie zmianie. Przecież na statku będzie mnóstwo młodych i wolnych mężczyzn, którzy z chęcią zainteresują się jasnowłosą panną Cranleigh. Lecz los postanowił inaczej. Do państwa Cranleighów dołącza pewien młody naukowiec, który jest już Rosettcie dobrze znany. To Lucas Lorimer, będący współwłaścicielem pewnej pięknej posiadłości w Kornwalii. Czy ta znajomość przerodzi się w coś poważniejszego? Czy to właśnie nieco zarozumiały Lucas jest tym mężczyzną, którego przeznaczył Rosettcie los?

wydanie z 2009 roku 
Wybierając się w podróż na pokładzie Gwiazdy Atlantyku nikt z pasażerów statku nie przypuszczał, że dla większości z nich będzie to ostatnia wyprawa ich życia. Po katastrofie wygląda na to, że z Gwiazdy Atlantyku uratowało się jedynie trzy osoby: Rosetta Cranleigh, poważnie ranny Lucas Lorimer oraz niejaki John Player, który na statku pełnił funkcję majtka. Jak zatem potoczą się dalsze losy tej trójki ocalonych? Czy mogą sobie ufać? A może w obliczu niebezpieczeństwa przyjdzie im stawić czoło nie tylko przeciwnościom losu, ale też sobie nawzajem? Czy Rosettcie uda się jeszcze rozwikłać zbrodnię dokonaną na starej farmie w Kornwalii?

Przyznam, że generalnie pomysł na fabułę bardzo dobry, lecz niestety tylko na pomyśle się kończy. Owszem, trzeba pamiętać, że Victoria Holt podczas pisania trzymała się ściśle zasad tworzenia powieści wiktoriańskich, i właśnie ten element może być tutaj pewnym usprawiedliwieniem faktu, że książka zapowiadająca się dość emocjonująco, tak naprawdę tych emocji jest pozbawiona. Być może to, jak odebrałam Tajemnicę starej farmy zależy w dużej mierze od nastroju, w jakim byłam, zasiadając do lektury. Możliwe, iż na tamtą chwilę potrzebowałam historii, która sprawi, że poczuję napięcie, strach, zdziwienie, złość i szereg innych uczuć, które powinny towarzyszyć czytaniu książki. Niestety, tego mi zabrakło.

Główna bohaterka, choć przeżywa wiele niebezpiecznych przygód, to jednak wszystko przebiega bez najmniejszych zakłóceń tak, jak gdyby nic szczególnego w życiu Rosetty nie zaszło. Praktycznie w każdej sytuacji z łatwością znajduje przyjaciół, którzy biegną jej z pomocą. Sama nie musi o nic zabiegać. Nawet serce nie przyśpiesza jej ze strachu, pomimo że okoliczności wyraźnie wskazują na to, iż bezpieczna czuć się nie może. Przecież w każdej chwili może wypełnić się jej przeznaczanie. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczynają rozwiązywać się tajemnice, które na swój finał mogłyby jeszcze trochę poczekać. Choć bohater próbuje się kamuflować, to jednak jak na komendę odkrywa swoją tożsamość i zdradza przeszłość. Nie tak to powinno wyglądać. Czytelnik musi czuć napięcie i musi główkować kto jest kim i dlaczego.

Victoria Holt pokazuje czytelnikowi również nieco egzotyki, a przynajmniej powinna pokazać, zabierając go do tureckiego haremu, gdzie rządzi pasza. Niestety, w tym miejscu również poczułam zawód. Autorka skupia się głównie na tym, co dzieje się wewnątrz haremu, zaś praktycznie nie poświęca uwagi życiu, które toczy się poza jego murami. Walorem może być tutaj jedynie to, iż wraz z Rosettą obserwujemy reguły, jakie panują w tureckim haremie. Widzimy ostrą rywalizację kobiet, które są tam tylko po to, aby zaspokajać potrzeby seksualne swojego pana i rodzić mu synów. I właśnie o tych synów przede wszystkim chodzi. Tylko najstarszy nabędzie kiedyś prawo do zajęcia miejsca swojego ojca. To na tym tle kobiety ze sobą rywalizują, dopuszczając się nawet najokrutniejszych zbrodni.

Podobnie jak w innych powieściach Victorii Holt, tak i w tym przypadku mamy do czynienia z guwernantką, której podopieczna jest krnąbrna i zbuntowana. Oczywiście owa guwernantka jest tak zaradna i trzeźwo myśląca, że w bardzo krótkim czasie jest w stanie zapanować nad kapryśnym charakterem swojej uczennicy. Powód takiego a nie innego postępowania małej wychowanki jest identyczny jak można zaobserwować w innych książkach Victorii Holt, a jest nim próba zwrócenia na siebie uwagi z powodu braku zainteresowania i miłości ze strony prawnych opiekunów.

Rosetta Cranleigh jest także rozdarta pomiędzy dwoma mężczyznami. Obydwu darzy sympatią, bo miłością jakoś trudno nazwać to, co do nich czuje. Troszczy się o nich i próbuje dojść prawdy za wszelką cenę. W końcu jednak przychodzi taki moment, kiedy musi wybrać jednego z nich. I znów podjęcie decyzji nie nastręcza jej poważniejszych trudności.

Na koniec powinnam książkę albo polecić, albo do niej skutecznie zniechęcić. Napiszę zatem tak: jeśli dla kogoś Tajemnica starej farmy będzie pierwszą powieścią Victorii Holt, po jaką sięgnie, to istnieje duża szansa, że książka przypadnie mu do gustu, lecz dla kogoś takiego jak ja, kto ma już za sobą sporo przeczytanych powieści tej Autorki, może wydać się jednym wielkim rozczarowaniem. Jak do tej pory żadna przeczytana przeze mnie książka autorstwa Victorii Holt nie przebiła Pani na Mellyn vel Guwernantki





23 komentarze:

  1. Czytałam książki Victorii Holt, poza tym mam sporo egzemplarzy na półce:) Jest jedną z moich ulubionych pisarek, więc bez wahania polecę jej powieści każdemu:) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bardzo lubię książki Eleonor Hibbert vel Victorii Holt vel Philippy Carr i pozostałe, bo tych pseudonimów to ona miała chyba z osiem. ;-) Pamiętam, że zaczytywałam się nią w liceum, potem był spokój przez dłuższy czas, a że ja nie lubię czytać jedynie nowości, więc w tym roku postanowiłam wrócić do jej powieści. Z tych stricte historycznych najbardziej podobała mi się książka pt. "Mój wróg, królowa". :-) Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ja chyba jednak na razie spasuje, może kiedyś zmienię decyzję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się spodobała okładka nowszego wydania tej książki. Ma w sobie coś, co urzeka. Ja nie znam twórczości Victorii Holt, dlatego myślę, że Tajemnica starej farmy na pierwsze spotkanie z tą autorką będzie w sam raz. Taką mam przynajmniej nadzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, a mnie ta druga okładka nijak nie pasuje do fabuły książki. Nie widzę analogii. Może i jest ładniejsza dla oka, ale związku z treścią raczej nie ma. :-) Jeśli masz możliwość zdobycia "Tajemnicy starej farmy", to spróbuj przeczytać. Może jednak spodoba Ci się ta epoka wiktoriańska. :-)

      Usuń
  4. Kuzynka i koleżanka mają sporo książek Victorii Holt i swego czasu się w nich zaczytywałam - bardzo przyjemna odskocznia od rzeczywistości:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, kiedyś Victoria Holt naprawdę była na topie. Jeżeli nie czytałaś "Mój wróg, królowa", to przeczytaj. Kiedyś chyba już Ci wspominałam o tej książce. Ja byłam urzeczona tą historią. I masz rację, te książki są świetne, jeśli chcemy na chwilę zapomnieć o rzeczywistości. :-) Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. chyba coś podobnego czytałam, ale okładka była inna i miało to "coś" drugą część... to ma drugą część? może to to samo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile mi wiadomo nie ma drugiej części, więc pewnie czytałaś coś innego, podobnego. :-)

      Usuń
  6. Znów napiszę: znów coś dla mnie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Czyli ja bym mogła od tej spokojnie zacząć poznawanie tej autorki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, mogłabyś, tylko obawiam się czy klimat tej powieści przypadłby Ci do gustu. Może się mylę. Może byś mnie zaskoczyła i napisała po tej lekturze pozytywną opinię. Wiesz, to takie moje indywidualne wnioski na podstawie tego, co czytasz na co dzień. :-)

      Usuń
    2. Wiesz, kiedyś książki Kinga mnie nie nęciły a teraz?:) Różnie z tym gustem literackim bywa. :) Pochwalam wprowadzenie zieleni do komentarzy. :)

      Usuń
    3. U mnie gust literacki zmienia sie w zależności od nastroju. Pomimo że historię lubię od lat i przeczytałam już sporo powieści historycznych, to jednak na początku blogowania trochę obawiałam się o nich pisać, ponieważ wydawało mi się, że mało kto będzie czytał moje recenzje, bo historia lubiana nie jest. Dopiero inne blogerki mnie do tego zachęciły poprzez swoje wpisy. :-) Teraz natomiast czuję, że wraca mi chęć na powieści Nory Roberts. Zobaczymy, co z tego wyniknie. :-) A co do tej zieleni, to tamten brąz był zbyt ciemny i źle się czytało moje komentarze. Chciałabym jeszcze popracować trochę nad szablonem, bo chcę, żeby był bardziej historyczny. :-)

      Usuń
  8. Chyba mnie jednak nie przekonałaś, ale recenzja naprawdę świetna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, ale tutaj nie chodzi o to, żeby kogokolwiek przekonywać do tego, co czytam. Każdy ma swój własny gust i wolną wolę i może czytać, co tylko chce. Ja prowadzę bloga o książkach głównie dlatego, żeby mieć gdzieś zapisane książki, które czytam. To taka forma literackiego pamiętnika. I tak to traktuję. Akurat literatura to mój konik, więc o tym piszę. Gdybym znała się na modzie czy kulinariach, to pewnie pisałabym o tym. Nie jest bynajmniej moim zamiarem wciskać na siłę czytelnikom książki, które sama czytam. ;-)

      Usuń
  9. Za książkę podziękuję, bo uświadomiłaś mi że to nie moje klimaty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja już taka jestem, że nie daję porwać się trendom. Nowości czytam rzadko, a książek, po które sięgam, dziś już praktycznie nikt nie czyta, stąd też wynika moja niechęć do współpracy z wydawcami. I tak, jak napisałam wyżej w komentarzu do Ani: nie jest moim zamiarem zmuszanie kogokolwiek do czytania tego samego, co ja. ;-)

      Usuń
  10. Ja też nie wyobrażam sobie życia bez książek. Dlatego założyłam bloga. Kiedyś pisałam na Bloxie, ale od maja jestem tutaj. To niesamowita frajda pisać o czymś, co się lubi. A takie blogi książkowe mają na celu promowanie literatury, więc może jednak jest jakaś szansa dla młodych ludzi, którzy poprzez czytanie blogów sięgną jednak po książkę. Dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie! Pozdrawiam serdecznie! :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Z autorką nie miałam do czynienia, ale pewnie coś przeczytam, żeby zobaczyć czy styl mi odpowiada :)Jak mi się spodoba, pewnie sięgnę po następne itd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Victoria Holt to jeden z pseudonimów Eleonor Hibbert. Pisała też jako Philippa Carr. Ja lubię te jej wiktoriańskie klimaty, pomimo że te powieści są pisane do jednego schematu. :-)

      Usuń