Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I SK-A
Warszawa 2003
Tytuł oryginału: The Captive
Przekład: Anna Bańkowska
Wygląda na to, że ten rok zdecydowanie poświęciłam twórczości
Eleonor Hibbert oraz Philippie Gregory. To właśnie książki tych dwóch pisarek
najczęściej pojawiały się na moim blogu w ostatnich miesiącach. Zabrzmiało tak,
jakbym pisała roczne podsumowanie, prawda? Ale bez obaw. Na wyciąganie
ostatecznych wniosków przyjdzie czas w grudniu. Wspomniałam o tym jedynie
dlatego, iż dziś proponuję Wam kolejną powieść Eleonory Hibbert, którą Autorka
stworzyła pod pseudonimem Victoria Holt. Od razu zaznaczę, że powieść nie
wyróżnia się niczym szczególnym. Jest napisana do schematu, który nie jest obcy
wszystkim wielbicielom twórczości Pisarki. Oczywiście mam tutaj na myśli te
książki, które Eleonor Hibbert wydała pod pseudonimem Victoria Holt.
Tym razem znów czytelnik ma do czynienia z epoką wiktoriańską,
która stanowi tło historyczne praktycznie wszystkich powieści Victorii Holt.
Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Rosetta Cranleigh. Wraz z rodzicami i
służbą mieszka w domu w Bloomsbury – dzielnicy centralnego Londynu położonej w
gminie London Borough of Camden. Już na samym początku czytelnik może doparzyć
się podobieństwa do innych powieści Victorii Holt, ponieważ główne bohaterki
jej książek generalnie wywodzą się z tych samych warstw społecznych, a rodzice
albo je osierocili, albo znów nie mają pojęcia o ich istnieniu, gdyż pochłania
ich zupełnie coś innego, zamiast własna pociecha.
Otóż państwo Cranleigh to ludzie, których nie interesuje nic
poza nauką i własną pracą, zaś sama Rosetta twierdzi, że swoje poczęcie
zawdzięcza chyba tylko ich roztargnieniu. Bo przecież rodzice bez reszty
pochłonięci swoimi badaniami archeologicznymi na pewno nie tylko nie planowali
dziecka, ale też nie mieli czasu na to, aby je spłodzić. Faktem jednak jest, iż
Rosetta na świat przyszła i kiedy czytelnik ją poznaje dziewczyna ma już
siedemnaście lat. A może należałoby rzec, iż ma zaledwie siedemnaście wiosen,
bo to, co los dla niej przygotował będzie wymagać od niej naprawdę sporo odwagi
i siły woli. Czy możliwe jest zatem, aby siedemnastoletnie dziewczę z dobrego
domu sprostało dramatycznym wydarzeniom, jakie staną się jej udziałem? Czy
wyjdzie z tychże opresji cało i będzie w stanie jeszcze normalnie żyć?
Rosetta bardzo dużo czasu spędza ze służbą. Uwielbia przebywać
w kuchni, gdzie wszystko jest takie „normalne”. Uwielbia swoich przyjaciół z
niższej sfery. Szczególnym uczuciem darzy nianię Pollock, o której można
powiedzieć, że zastępowała jej przez lata matkę. To w jej ramionach Rosetta chroniła
się, kiedy jej własna rodzicielka z okrzykiem zdziwienia, iż nagle dostrzega na
swojej drodze córkę, przywoływała opiekunkę. Dziewczyna uwielbia również
pana Dollanda, który jest kamerdynerem w domu w Bloomsbury. Osobliwie ceni
sobie jego umiejętności aktorskie i chęć dzielenia się zasłyszanymi ploteczkami
z każdym, kto wykazuje choćby najmniejszą chęć ich usłyszenia. Należałoby też
wspomnieć o guwernantce Rosetty, która z czasem stała się jej przyjaciółką i
powiernicą. Lecz jak to z guwernantkami bywa, pewnego dnia Felicity zakochała
się i wyszła za mąż za naukowca z kręgu znajomych swoich pracodawców i w
konsekwencji opuściła dom w Bloomsbury, zostawiając tam zasmuconą Rosettę.
Pomimo iż przyjaciółki są teraz daleko od siebie, to jednak nie tracą ze sobą
kontaktu.
Pewnego dnia do uszu Rosetty dochodzi wieść o makabrycznej
zbrodni, jaka miała miejsce w Kornwalii na starej farmie należącej do rodziny
Perrivale’ów. Życie traci tam starszy syn sir Edwarda Perrivale’a – Cosma –
zastrzelony przez mężczyznę, którego senior rodu przywiózł do posiadłości
jeszcze jako małego i wystraszonego chłopca, stanowczo nakazując traktować go
jak gdyby był jednym z członków rodziny. Dlaczego stary Perrivale tak właśnie
uczynił? Czyżby jego konserwatywne zasady były jedynie na pokaz? A może gdzieś
z dala od domu miał kochankę, która nagle zmarła i nie było nikogo, kto mógłby
zaopiekować się dzieckiem? Smaczku całej tej historii dodaje fakt, iż
zamordowany był dziedzicem i to jemu należał się tytuł po ojcu. W grę wchodzi
również piękna kobieta.
Zarówno gazety, jak i miejscowi plotkarze są święcie
przekonani, że za morderstwem stoi Simon Perrivale. Nie ma innej opcji,
zważywszy że mężczyzna, chcąc uniknąć kary śmierci, nagle wyjeżdża i ślad po nim
ginie. Rosettę Cranleigh niesamowicie interesuje ta historia i gdzieś w jej
podświadomości rodzi się chęć poznania prawdy. Jednakże w najbliższym czasie
będzie musiała odłożyć na potem swoje plany dotyczące śledztwa, ponieważ
rodzice wybierają się w podróż, twierdząc, iż córka powinna im towarzyszyć. Owa
podróż ma oczywiście związek z ich pracą. Trzeba też pamiętać, że Rosetta
właśnie wkroczyła w wiek, który daje jej prawo do zawarcia małżeństwa. Jak na
razie brak jest odpowiedniego kandydata na męża, ale przecież to tylko kwestia
czasu. Ta podróż w pewnym sensie ma sprawić, iż sytuacja ulegnie zmianie.
Przecież na statku będzie mnóstwo młodych i wolnych mężczyzn, którzy z chęcią
zainteresują się jasnowłosą panną Cranleigh. Lecz los postanowił inaczej. Do
państwa Cranleighów dołącza pewien młody naukowiec, który jest już Rosettcie
dobrze znany. To Lucas Lorimer, będący współwłaścicielem pewnej pięknej posiadłości w
Kornwalii. Czy ta znajomość przerodzi się w coś poważniejszego? Czy to właśnie
nieco zarozumiały Lucas jest tym mężczyzną, którego przeznaczył Rosettcie los?
![]() |
wydanie z 2009 roku |
Wybierając się w podróż na pokładzie Gwiazdy Atlantyku
nikt z pasażerów statku nie przypuszczał, że dla większości z nich będzie to
ostatnia wyprawa ich życia. Po katastrofie wygląda na to, że z Gwiazdy
Atlantyku uratowało się jedynie trzy osoby: Rosetta Cranleigh, poważnie
ranny Lucas Lorimer oraz niejaki John Player, który na statku pełnił funkcję
majtka. Jak zatem potoczą się dalsze losy tej trójki ocalonych? Czy mogą sobie
ufać? A może w obliczu niebezpieczeństwa przyjdzie im stawić czoło nie tylko
przeciwnościom losu, ale też sobie nawzajem? Czy Rosettcie uda się jeszcze
rozwikłać zbrodnię dokonaną na starej farmie w Kornwalii?
Przyznam, że generalnie pomysł na fabułę bardzo dobry, lecz
niestety tylko na pomyśle się kończy. Owszem, trzeba pamiętać, że Victoria Holt
podczas pisania trzymała się ściśle zasad tworzenia powieści wiktoriańskich, i
właśnie ten element może być tutaj pewnym usprawiedliwieniem faktu, że książka
zapowiadająca się dość emocjonująco, tak naprawdę tych emocji jest pozbawiona. Być
może to, jak odebrałam Tajemnicę starej farmy zależy w dużej mierze od
nastroju, w jakim byłam, zasiadając do lektury. Możliwe, iż na tamtą chwilę
potrzebowałam historii, która sprawi, że poczuję napięcie, strach, zdziwienie,
złość i szereg innych uczuć, które powinny towarzyszyć czytaniu książki.
Niestety, tego mi zabrakło.
Główna bohaterka, choć przeżywa wiele niebezpiecznych
przygód, to jednak wszystko przebiega bez najmniejszych zakłóceń tak, jak gdyby
nic szczególnego w życiu Rosetty nie zaszło. Praktycznie w każdej sytuacji z
łatwością znajduje przyjaciół, którzy biegną jej z pomocą. Sama nie musi o nic
zabiegać. Nawet serce nie przyśpiesza jej ze strachu, pomimo że okoliczności
wyraźnie wskazują na to, iż bezpieczna czuć się nie może. Przecież w każdej
chwili może wypełnić się jej przeznaczanie. Wszystko dzieje się zbyt szybko.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczynają rozwiązywać się
tajemnice, które na swój finał mogłyby jeszcze trochę poczekać. Choć bohater
próbuje się kamuflować, to jednak jak na komendę odkrywa swoją tożsamość i
zdradza przeszłość. Nie tak to powinno wyglądać. Czytelnik musi czuć napięcie i
musi główkować kto jest kim i dlaczego.
Victoria Holt pokazuje czytelnikowi również nieco egzotyki, a
przynajmniej powinna pokazać, zabierając go do tureckiego haremu, gdzie rządzi
pasza. Niestety, w tym miejscu również poczułam zawód. Autorka skupia się głównie
na tym, co dzieje się wewnątrz haremu, zaś praktycznie nie poświęca uwagi
życiu, które toczy się poza jego murami. Walorem może być tutaj jedynie to, iż
wraz z Rosettą obserwujemy reguły, jakie panują w tureckim haremie. Widzimy
ostrą rywalizację kobiet, które są tam tylko po to, aby zaspokajać potrzeby
seksualne swojego pana i rodzić mu synów. I właśnie o tych synów przede
wszystkim chodzi. Tylko najstarszy nabędzie kiedyś prawo do zajęcia miejsca
swojego ojca. To na tym tle kobiety ze sobą rywalizują, dopuszczając się nawet
najokrutniejszych zbrodni.
Podobnie jak w innych powieściach Victorii Holt, tak i w tym
przypadku mamy do czynienia z guwernantką, której podopieczna jest krnąbrna i
zbuntowana. Oczywiście owa guwernantka jest tak zaradna i trzeźwo myśląca, że w
bardzo krótkim czasie jest w stanie zapanować nad kapryśnym charakterem swojej
uczennicy. Powód takiego a nie innego postępowania małej wychowanki jest
identyczny jak można zaobserwować w innych książkach Victorii Holt, a jest nim
próba zwrócenia na siebie uwagi z powodu braku zainteresowania i miłości ze
strony prawnych opiekunów.
Rosetta Cranleigh jest także rozdarta pomiędzy dwoma
mężczyznami. Obydwu darzy sympatią, bo miłością jakoś trudno nazwać to, co do
nich czuje. Troszczy się o nich i próbuje dojść prawdy za wszelką cenę. W końcu
jednak przychodzi taki moment, kiedy musi wybrać jednego z nich. I znów
podjęcie decyzji nie nastręcza jej poważniejszych trudności.
Na
koniec powinnam książkę albo polecić, albo do niej skutecznie zniechęcić.
Napiszę zatem tak: jeśli dla kogoś Tajemnica starej farmy będzie
pierwszą powieścią Victorii Holt, po jaką sięgnie, to istnieje duża szansa, że
książka przypadnie mu do gustu, lecz dla kogoś takiego jak ja, kto ma już za
sobą sporo przeczytanych powieści tej Autorki, może wydać się jednym wielkim
rozczarowaniem. Jak do tej pory żadna przeczytana przeze mnie książka autorstwa
Victorii Holt nie przebiła Pani na Mellyn vel Guwernantki.