piątek, 10 lipca 2015

Adam Krechowiecki – „Starosta zygwulski”












Wydawnictwo: KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA
Rzeszów 1988




Zastanawialiście się kiedyś skąd tak naprawdę wzięła się szlachta i dlaczego tak powszechnie dążono do tego, aby otrzymać od króla nobilitację? Czasami wśród tej warstwy społecznej trafiali się także ci, którzy raczej nie mogli pochwalić się zbyt pokaźnym majątkiem, a jednak mimo wszystko stan szlachecki posiadali. Jak podają źródła naukowe, szlachta to stan społeczny funkcjonujący w społeczeństwach feudalnych Europy, wywodzący się z rycerstwa, obdarzony dziedzicznym prawem własności ziemi, jak również innymi prawami i przywilejami nadawanymi przez władców za spełnienie obowiązku służby wojskowej. Stan ten do XIX wieku charakteryzował się przewagą polityczną i gospodarczą nad innymi stanami społecznymi. W Polsce szlachectwo zostało wyodrębnione na przestrzeni XIV i XV wieku i wtedy też przyjęło rolę włodarza w państwie kosztem panującego monarchy oraz pozostałych stanów.

Dokonująca się stopniowo integracja szlachty sprawiła, że w XVI wieku ukształtowała się epoka zwana w historii okresem szlacheckiej demokracji. Ogromne znaczenie w konsolidowaniu się stanu szlacheckiego posiadały nadawane tej grupie przywileje ziemskie. Ich dzieje stanowią zewnętrzny obraz dotyczący przemian w ustroju państwa polskiego począwszy od dość dobrze scentralizowanej dziedzicznej monarchii Kazimierza III Wielkiego (1310-1370), a skończywszy na zdominowanym przez szlachtę państwie, w którym panował władca wybierany drogą elekcji. Znaczą część stanu szlacheckiego stanowiła szlachta niezamożna, która wywodziła się w głównej mierze z drobnych posiadaczy ziemskich, czyli tak zwanych Włodyków. Tę grupę społeczną jeszcze małopolska redakcja statutów Kazimierzowskich usiłowała włączyć w osobną, niższą kategorię rycerstwa. Szeregi drobnej szlachty zaczęły rozwijać się również na skutek nadmiernego rozrodzenia rodzin drobnomieszczańskich. Poza tym zbyt małe nadania ziemi stały się przyczyną upadku potomków dawnych właścicieli ziemskich, którzy pozostawali na bezustannie dzielonych gospodarstwach, które w efekcie stawały się coraz mniejsze.


Tak wyglądali polscy szlachcice w XVII wieku. 


Na przełomie XVI i XVII wieku na Ziemi Sanockiej i Przemyskiej, a dokładnie w Łańcucie żył pewien Sarmata z piekła rodem. Oczywiście mowa o Stanisławie Stadnickim (1551-1610), o którym pisałam już przy okazji recenzji książki Jacka Komudy zatytułowanej Diabeł Łańcucki. Swego czasu Stanisław Stadnicki budził wielki strach w polskim narodzie. Jego postać bardzo często jest wykorzystywana w literaturze, ponieważ doskonale nadaje się do roli czarnego charakteru. Obecność Diabła z Łańcuta w historii sprawiła, że stał się on inspiracją dla wielu badaczy, którzy pragną odkrywać losy polskiej szlachty z tamtego okresu. To klasyczny przykład bandyty, swawolnika i przede wszystkim warchoła polskiego sarmatyzmu. Jego imię budziło powszechny strach, więc wyobraźcie sobie, jak wiele zła musiał czynić Stadnicki, aby na samą wieść o jego pojawieniu się w danym miejscu, ludzie natychmiast uciekali do swoich domów i wpadali w istną panikę.

Stanisław Stadnicki zwany
Diabłem Łańcuckim
Pierwsze informacje o Stanisławie Stadnickim pojawiają się w dokumentach historycznych z lat 1573-1575 i jasno z nich wynika, że charakteryzował się ogromną agresją. Oskarżano go o dokonywanie licznych napadów i gwałtów na swoich sąsiadach. To typowy bandyta i warchoł, który daje się wszystkim poznać jako człowiek wielce nieobliczalny i awanturniczy oraz siejący powszechny strach. Król Stefan Batory (1533-1586) w 1576 roku oddał do rąk Stadnickiego list, w którym nakazywał mu, aby ten stawił się na wyprawę gdańską w sile pięćdziesięciu koni. Ta wyprawa sprawiła, że Diabeł z Łańcuta mógł wykazać się wielką odwagą i walecznością, zdobywając sobie w ten sposób uznanie monarchy. Stadnicki wziął także czynny udział w wyprawie moskiewskiej Stefana Batorego, w której tylko potwierdził swoją waleczność, pociągając za sobą wojsko i tym samym sławiąc imię Rzeczypospolitej. Niestety, już wkrótce Stanisław Stadnicki poczuł się niedoceniony przez władcę z powodu zbyt małych nagród za swoje uczestnictwo w boju. Tłumiąc w sercu rozczarowanie, Stanisław Stadnicki powrócił w rodzinne strony, skąd natychmiast postanowił wyruszyć na Węgry, aby tam uczestniczyć w walkach przeciwko Turkom. Tutaj opowiedział się po stronie arcyksięcia Maksymiliana III Habsburga (1558-1618). Potem wykorzystał czas bezkrólewia po śmierci Stefana Batorego i dokonał licznych ataków na sprzymierzeńców Zygmunta III Wazy (1566-1632), jednocześnie usilnie pracując na przydomek „diabła”, dzięki licznym napadom na miasta i wsie. Ostatecznie Stanisław Stadnicki powrócił do swojego Łańcuta, co zaowocowało masowym aktom okrucieństwa i sprawiło, że jego postać zaczynała już przybierać formę legendy.

I tak oto rozpoczęła się haniebna działalność Stanisława Stadnickiego. Stał się on bowiem władcą życia i śmierci na swoich ziemiach. Był wielkim utrapieniem dla tych rodów, które miały nieszczęście z nim sąsiadować. Zarówno mieszczanie, jak i zwykli chłopi przez cały czas drżeli ze strachu o własne życie. Awanturniczość, podłość, nikczemność oraz niewyobrażalny bandytyzm to tylko niektóre cechy, jakimi określano wówczas postępki Stadnickiego. Jego majątek wciąż wzrastał dzięki coraz to nowym napadom na drogach, po których przejeżdżali kupcy, na przykład ci zmierzający na jarmarki do Jarosławia. Siłą wydzierał im przewożone kosztowności. Grabił okoliczne dwory szlacheckie. Nie odpuszczał nikomu bez względu na pochodzenie czy stan majątkowy. Znieważył również samego króla, którego zupełnie zlekceważył i obraził, bezczelnie drwiąc z monarchy i jego postanowień. Lochy na łańcuckim zamku wciąż pełne były więźniów, których kazał torturować i zabijać.


Starosta leżajski Łukasz Opaliński (starszy) z pierwszą żoną Anną z Pileckich (1572-1631)


Ostateczny koniec Stanisława Stadnickiego przypadł na 1610 rok. Jak wiadomo, Stadnicki przez wiele lat był poważnie skonfliktowany ze starostą leżajskim Łukaszem Opalińskim (1581-1654). Za ten spór Diabeł z Łańcuta zapłacił najwyższą cenę. Starosta, którego wiernie wspomagała księżna Anna Ostrogska (1575-1635), właścicielka Jarosławia, stanął na czele armii i uderzył na dobra Stanisława Stadnickiego, paląc zamek w Łańcucie i tym samym uwalniając więźniów z lochów. Diabeł musiał zatem uciekać. Opaliński ruszył za nim w pościg. Ostatnie chwile życia Stadnickiego to swoista legenda, podobnie jak i jego całe życie.

Starosta zygwulski to powieść, która po raz pierwszy we fragmentach została opublikowana na łamach Gazety Lwowskiej, a było to w 1886 roku. Rok później opowieść o Stanisławie Stadnickim doczekała się formy książkowej. Pierwsze recenzje nie były pochlebne. Zarzucano bowiem Autorowi, że poważnie odszedł od prawdy historycznej i stworzył opowieść, która mija się z rzeczywistością. Sposób, w jaki Adam Krechowiecki (1850-1919) wyjaśnił diabelski temperament głównego bohatera jest tylko i wyłącznie jego własną koncepcją. Przypuszczalnie Stanisław swój awanturniczy charakter odziedziczył po ojcu – Mateuszu Stadnickim (?-1563), który również swego czasu siał postrach w okolicznych majątkach.

Adam Krechowiecki w swoim powieściowym debiucie próbuje również całą winę za haniebne postępki Diabła z Łańcuta zrzucić na kobietę. To właśnie nieodwzajemniona miłość ze strony obiektu uczuć Stanisława najprawdopodobniej stała się przyczyną tych wszystkich awantur, jakimi w historii Polski zapisał się nasz bohater. Czy tak było w rzeczywistości? Trudno powiedzieć. Można jedynie się domyślać i snuć swoje własne poglądy na ten temat. Na pewno nie można tego rodzaju spojrzenia Autora na postać Stadnickiego zapisać tak zupełnie na niekorzyść książki. Współczesna beletrystyka historyczna dopuszcza bowiem wplatanie fikcji literackiej tam, gdzie brak wystarczających dowodów na tę czy inną kwestię. Niestety, pod koniec dziewiętnastego wieku taki zabieg był niedopuszczalny. Oczekiwano bowiem od autorów piszących powieści historyczne, aby były one oparte tylko i wyłącznie na potwierdzonych faktach, a za przykład podawano powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego (1812-1887), który twardo trzymał się historii, a jego książki mają również charakter dokumentalny. Uważano bowiem, że powieści historyczne powinny uczyć, a nie jedynie dostarczać czytelnikowi przyjemności wypływającej z ich czytania.


Henryk Sienkiewicz i Adam Krechowiecki


W Staroście zygwulskim na pewno na uwagę zasługuje bezustanny konflikt ze wspomnianym już Łukaszem Opalińskim. Ten element jest w powieści dość dobrze wyeksponowany i dokładnie widać, jak ogromną nienawiścią pałali do siebie wzajemnie obydwaj szlachcice. O ile na pochwałę zasługuje opis konfliktu pomiędzy nimi, o tyle nie można tego samego powiedzieć o sporze z Anną Ostrogską. Pisałam już o tym w przypadku powieści Jacka Komudy – Diabeł Łańcucki. Choć pomiędzy tymi dwiema książkami istnieje ogromna przepaść czasowa, jeśli chodzi o ich powstanie, to mimo wszystko nie rozumiem, dlaczego obydwaj Autorzy pominęli tak ważne fakty związane z księżną władającą Jarosławiem. Czyżby postać Anny Ostrogskiej była tak mało popularna, że nie zasługuje na swoje miejsce w literaturze historycznej? Uważam, że jest wręcz odwrotnie, ponieważ zarówno rodowód, jak i sama postać księżnej wołyńskiej są niezwykle interesujące. Z kolei Stanisław Stadnicki był skonfliktowany z rodem Kostków przez wiele lat, podobnie jak ze starostą Łukaszem Opalińskim. Gdyby nie armia, którą Anna Ostrogska wspomogła Łukasza Opalińskiego, nie wiadomo, czy dziś mówilibyśmy o pokonaniu Diabła z Łańcuta. To dzięki wojsku z Jarosławia Stanisław Stadnicki ostatecznie stracił głowę w dosłownym tego słowa znaczeniu. Naprawdę szkoda, że zarówno Adam Krechowiecki, jak i Jacek Komuda praktycznie zapomnieli o tej wyjątkowej kobiecie zwanej „Panią na Jarosławiu”. Sięgając po Starostę zygwulskiego miałam nadzieję, że tym razem będzie mi dane odwiedzić zamek w Jarosławiu i „usłyszeć”, jak Łukasz Opaliński i Anna Ostrogska zmawiają się przeciwko Stanisławowi Stadnickiemu, planując jego ostateczny koniec. Niestety, znów się zawiodłam.

Patrząc na obraz szesnastowiecznej i siedemnastowiecznej szlachty, która pojawia się na kartach Starosty zygwulskiego można zauważyć, że jest ona dość spokojna. Nie można odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z Rzeczpospolitą szlachecką. Na kartach powieści jest bardzo „cicho”, a szabelki jakoś mało rozbrykane, natomiast Adam Krechowiecki zwraca uwagę głównie na walkę bohaterów z własnym sumieniem. Wprowadza bowiem do fabuły powieści postać Jerzego Szornela, który w dramatycznych okolicznościach, jako dziecko, został odebrany ojcu i wychowany na drugiego Stadnickiego. Jerzy przez cały czas towarzyszy Stanisławowi w jego awanturach i dopiero śmierć rodziciela staje się punktem zwrotnym w jego życiu. Bardzo dużo uwagi Adam Krechowiecki skupia również na uczuciach damsko-męskich. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety wciąż walczą z miłością, która dla jednych jest zakazana, zaś dla innych pomimo że dozwolona, to jednak może przynieść opłakane skutki.

Starosta zygwulski to na pewno powieść inna, niż te, do których jesteśmy obecnie przyzwyczajeni. Różni się stylem, językiem oraz generalnie koncepcją fabuły. Dzisiaj już takich książek nikt nie pisze, więc czasami dobrze jest sięgnąć po tego rodzaju literaturę – póki jeszcze jest dostępna – aby móc przekonać się, jakim warsztatem pisarskim posługiwali się autorzy z minionej epoki. Pomimo że powieści daleko do stylu Henryka Sienkiewicza (1846-1916), to jednak na pewno posiada swoje walory i ogólnie nie jest zła, jednak ja szukałam w niej czegoś zupełnie innego, niż w efekcie otrzymałam. A szukałam Anny Ostrogskiej, której imię pojawiło się tylko raz, podobnie jak w powieści Jacka Komudy. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz