Wydawnictwo: KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA
Rzeszów 1988
Zastanawialiście się kiedyś skąd tak naprawdę wzięła się
szlachta i dlaczego tak powszechnie dążono do tego, aby otrzymać od króla
nobilitację? Czasami wśród tej warstwy społecznej trafiali się także ci, którzy
raczej nie mogli pochwalić się zbyt pokaźnym majątkiem, a jednak mimo wszystko
stan szlachecki posiadali. Jak podają źródła naukowe, szlachta to stan
społeczny funkcjonujący w społeczeństwach feudalnych Europy, wywodzący się z
rycerstwa, obdarzony dziedzicznym prawem własności ziemi, jak również innymi
prawami i przywilejami nadawanymi przez władców za spełnienie obowiązku służby
wojskowej. Stan ten do XIX wieku charakteryzował się przewagą polityczną i
gospodarczą nad innymi stanami społecznymi. W Polsce szlachectwo zostało
wyodrębnione na przestrzeni XIV i XV wieku i wtedy też przyjęło rolę włodarza w
państwie kosztem panującego monarchy oraz pozostałych stanów.
Dokonująca się stopniowo integracja szlachty sprawiła, że w
XVI wieku ukształtowała się epoka zwana w historii okresem szlacheckiej
demokracji. Ogromne znaczenie w konsolidowaniu się stanu szlacheckiego
posiadały nadawane tej grupie przywileje ziemskie. Ich dzieje stanowią
zewnętrzny obraz dotyczący przemian w ustroju państwa polskiego począwszy od
dość dobrze scentralizowanej dziedzicznej monarchii Kazimierza III Wielkiego
(1310-1370), a skończywszy na zdominowanym przez szlachtę państwie, w którym
panował władca wybierany drogą elekcji. Znaczą część stanu szlacheckiego
stanowiła szlachta niezamożna, która wywodziła się w głównej mierze z drobnych
posiadaczy ziemskich, czyli tak zwanych Włodyków. Tę grupę społeczną jeszcze
małopolska redakcja statutów Kazimierzowskich usiłowała włączyć w osobną,
niższą kategorię rycerstwa. Szeregi drobnej szlachty zaczęły rozwijać się
również na skutek nadmiernego rozrodzenia rodzin drobnomieszczańskich. Poza tym
zbyt małe nadania ziemi stały się przyczyną upadku potomków dawnych właścicieli
ziemskich, którzy pozostawali na bezustannie dzielonych gospodarstwach, które w
efekcie stawały się coraz mniejsze.
Tak wyglądali polscy szlachcice w XVII wieku. |
Na przełomie XVI i XVII wieku na Ziemi Sanockiej i
Przemyskiej, a dokładnie w Łańcucie żył pewien Sarmata z piekła rodem.
Oczywiście mowa o Stanisławie Stadnickim (1551-1610), o którym pisałam już przy
okazji recenzji książki Jacka Komudy zatytułowanej Diabeł Łańcucki. Swego
czasu Stanisław Stadnicki budził wielki strach w polskim narodzie. Jego postać
bardzo często jest wykorzystywana w literaturze, ponieważ doskonale nadaje się
do roli czarnego charakteru. Obecność Diabła z Łańcuta w historii sprawiła, że
stał się on inspiracją dla wielu badaczy, którzy pragną odkrywać losy polskiej
szlachty z tamtego okresu. To klasyczny przykład bandyty, swawolnika i przede
wszystkim warchoła polskiego sarmatyzmu. Jego imię budziło powszechny strach,
więc wyobraźcie sobie, jak wiele zła musiał czynić Stadnicki, aby na samą wieść
o jego pojawieniu się w danym miejscu, ludzie natychmiast uciekali do swoich
domów i wpadali w istną panikę.
Stanisław Stadnicki zwany Diabłem Łańcuckim |
Pierwsze informacje o Stanisławie Stadnickim pojawiają się w
dokumentach historycznych z lat 1573-1575 i jasno z nich wynika, że
charakteryzował się ogromną agresją. Oskarżano go o dokonywanie licznych
napadów i gwałtów na swoich sąsiadach. To typowy bandyta i warchoł, który daje
się wszystkim poznać jako człowiek wielce nieobliczalny i awanturniczy oraz
siejący powszechny strach. Król Stefan Batory (1533-1586) w 1576 roku oddał do
rąk Stadnickiego list, w którym nakazywał mu, aby ten stawił się na wyprawę
gdańską w sile pięćdziesięciu koni. Ta wyprawa sprawiła, że Diabeł z Łańcuta
mógł wykazać się wielką odwagą i walecznością, zdobywając sobie w ten sposób
uznanie monarchy. Stadnicki wziął także czynny udział w wyprawie moskiewskiej
Stefana Batorego, w której tylko potwierdził swoją waleczność, pociągając za
sobą wojsko i tym samym sławiąc imię Rzeczypospolitej. Niestety, już wkrótce
Stanisław Stadnicki poczuł się niedoceniony przez władcę z powodu zbyt małych
nagród za swoje uczestnictwo w boju. Tłumiąc w sercu rozczarowanie, Stanisław
Stadnicki powrócił w rodzinne strony, skąd natychmiast postanowił wyruszyć na
Węgry, aby tam uczestniczyć w walkach przeciwko Turkom. Tutaj opowiedział się
po stronie arcyksięcia Maksymiliana III Habsburga (1558-1618). Potem
wykorzystał czas bezkrólewia po śmierci Stefana Batorego i dokonał licznych
ataków na sprzymierzeńców Zygmunta III Wazy (1566-1632), jednocześnie usilnie
pracując na przydomek „diabła”, dzięki licznym napadom na miasta i wsie.
Ostatecznie Stanisław Stadnicki powrócił do swojego Łańcuta, co zaowocowało masowym
aktom okrucieństwa i sprawiło, że jego postać zaczynała już przybierać formę
legendy.
I tak oto rozpoczęła się haniebna działalność Stanisława
Stadnickiego. Stał się on bowiem władcą życia i śmierci na swoich ziemiach. Był
wielkim utrapieniem dla tych rodów, które miały nieszczęście z nim sąsiadować.
Zarówno mieszczanie, jak i zwykli chłopi przez cały czas drżeli ze strachu o
własne życie. Awanturniczość, podłość, nikczemność oraz niewyobrażalny
bandytyzm to tylko niektóre cechy, jakimi określano wówczas postępki
Stadnickiego. Jego majątek wciąż wzrastał dzięki coraz to nowym napadom na
drogach, po których przejeżdżali kupcy, na przykład ci zmierzający na jarmarki
do Jarosławia. Siłą wydzierał im przewożone kosztowności. Grabił okoliczne
dwory szlacheckie. Nie odpuszczał nikomu bez względu na pochodzenie czy stan
majątkowy. Znieważył również samego króla, którego zupełnie zlekceważył i
obraził, bezczelnie drwiąc z monarchy i jego postanowień. Lochy na łańcuckim
zamku wciąż pełne były więźniów, których kazał torturować i zabijać.
Starosta leżajski Łukasz Opaliński (starszy) z pierwszą żoną Anną z Pileckich (1572-1631) |
Ostateczny koniec Stanisława Stadnickiego przypadł na 1610
rok. Jak wiadomo, Stadnicki przez wiele lat był poważnie skonfliktowany ze
starostą leżajskim Łukaszem Opalińskim (1581-1654). Za ten spór Diabeł z
Łańcuta zapłacił najwyższą cenę. Starosta, którego wiernie wspomagała księżna
Anna Ostrogska (1575-1635), właścicielka Jarosławia, stanął na czele armii i
uderzył na dobra Stanisława Stadnickiego, paląc zamek w Łańcucie i tym samym
uwalniając więźniów z lochów. Diabeł musiał zatem uciekać. Opaliński ruszył za
nim w pościg. Ostatnie chwile życia Stadnickiego to swoista legenda, podobnie
jak i jego całe życie.
Starosta zygwulski to powieść, która po raz pierwszy we
fragmentach została opublikowana na łamach Gazety Lwowskiej, a było to w
1886 roku. Rok później opowieść o Stanisławie Stadnickim doczekała się formy
książkowej. Pierwsze recenzje nie były pochlebne. Zarzucano bowiem Autorowi, że
poważnie odszedł od prawdy historycznej i stworzył opowieść, która mija się z
rzeczywistością. Sposób, w jaki Adam Krechowiecki (1850-1919) wyjaśnił
diabelski temperament głównego bohatera jest tylko i wyłącznie jego własną
koncepcją. Przypuszczalnie Stanisław swój awanturniczy charakter odziedziczył
po ojcu – Mateuszu Stadnickim (?-1563), który również swego czasu siał postrach
w okolicznych majątkach.
Adam Krechowiecki w swoim powieściowym debiucie próbuje
również całą winę za haniebne postępki Diabła z Łańcuta zrzucić na kobietę. To
właśnie nieodwzajemniona miłość ze strony obiektu uczuć Stanisława
najprawdopodobniej stała się przyczyną tych wszystkich awantur, jakimi w
historii Polski zapisał się nasz bohater. Czy tak było w rzeczywistości? Trudno
powiedzieć. Można jedynie się domyślać i snuć swoje własne poglądy na ten
temat. Na pewno nie można tego rodzaju spojrzenia Autora na postać Stadnickiego
zapisać tak zupełnie na niekorzyść książki. Współczesna beletrystyka
historyczna dopuszcza bowiem wplatanie fikcji literackiej tam, gdzie brak
wystarczających dowodów na tę czy inną kwestię. Niestety, pod koniec
dziewiętnastego wieku taki zabieg był niedopuszczalny. Oczekiwano bowiem od
autorów piszących powieści historyczne, aby były one oparte tylko i wyłącznie
na potwierdzonych faktach, a za przykład podawano powieści Józefa Ignacego
Kraszewskiego (1812-1887), który twardo trzymał się historii, a jego książki
mają również charakter dokumentalny. Uważano bowiem, że powieści historyczne
powinny uczyć, a nie jedynie dostarczać czytelnikowi przyjemności wypływającej
z ich czytania.
Henryk Sienkiewicz i Adam Krechowiecki |
W Staroście zygwulskim na pewno na uwagę zasługuje
bezustanny konflikt ze wspomnianym już Łukaszem Opalińskim. Ten element jest w
powieści dość dobrze wyeksponowany i dokładnie widać, jak ogromną nienawiścią
pałali do siebie wzajemnie obydwaj szlachcice. O ile na pochwałę zasługuje opis
konfliktu pomiędzy nimi, o tyle nie można tego samego powiedzieć o sporze z
Anną Ostrogską. Pisałam już o tym w przypadku powieści Jacka Komudy – Diabeł
Łańcucki. Choć pomiędzy tymi dwiema książkami istnieje ogromna przepaść
czasowa, jeśli chodzi o ich powstanie, to mimo wszystko nie rozumiem, dlaczego
obydwaj Autorzy pominęli tak ważne fakty związane z księżną władającą
Jarosławiem. Czyżby postać Anny Ostrogskiej była tak mało popularna, że nie
zasługuje na swoje miejsce w literaturze historycznej? Uważam, że jest wręcz
odwrotnie, ponieważ zarówno rodowód, jak i sama postać księżnej wołyńskiej są
niezwykle interesujące. Z kolei Stanisław Stadnicki był skonfliktowany z rodem
Kostków przez wiele lat, podobnie jak ze starostą Łukaszem Opalińskim. Gdyby
nie armia, którą Anna Ostrogska wspomogła Łukasza Opalińskiego, nie wiadomo,
czy dziś mówilibyśmy o pokonaniu Diabła z Łańcuta. To dzięki wojsku z
Jarosławia Stanisław Stadnicki ostatecznie stracił głowę w dosłownym tego słowa
znaczeniu. Naprawdę szkoda, że zarówno Adam Krechowiecki, jak i Jacek Komuda praktycznie
zapomnieli o tej wyjątkowej kobiecie zwanej „Panią na Jarosławiu”. Sięgając po Starostę
zygwulskiego miałam nadzieję, że tym razem będzie mi dane odwiedzić zamek w
Jarosławiu i „usłyszeć”, jak Łukasz Opaliński i Anna Ostrogska zmawiają się
przeciwko Stanisławowi Stadnickiemu, planując jego ostateczny koniec. Niestety,
znów się zawiodłam.
Patrząc na obraz szesnastowiecznej i siedemnastowiecznej
szlachty, która pojawia się na kartach Starosty zygwulskiego można
zauważyć, że jest ona dość spokojna. Nie można odnieść wrażenia, że mamy do
czynienia z Rzeczpospolitą szlachecką. Na kartach powieści jest bardzo „cicho”,
a szabelki jakoś mało rozbrykane, natomiast Adam Krechowiecki zwraca uwagę
głównie na walkę bohaterów z własnym sumieniem. Wprowadza bowiem do fabuły
powieści postać Jerzego Szornela, który w dramatycznych okolicznościach, jako
dziecko, został odebrany ojcu i wychowany na drugiego Stadnickiego. Jerzy przez
cały czas towarzyszy Stanisławowi w jego awanturach i dopiero śmierć rodziciela
staje się punktem zwrotnym w jego życiu. Bardzo dużo uwagi Adam Krechowiecki
skupia również na uczuciach damsko-męskich. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety
wciąż walczą z miłością, która dla jednych jest zakazana, zaś dla innych pomimo
że dozwolona, to jednak może przynieść opłakane skutki.
Starosta zygwulski to na pewno powieść inna, niż te, do
których jesteśmy obecnie przyzwyczajeni. Różni się stylem, językiem oraz generalnie
koncepcją fabuły. Dzisiaj już takich książek nikt nie pisze, więc czasami
dobrze jest sięgnąć po tego rodzaju literaturę – póki jeszcze jest dostępna –
aby móc przekonać się, jakim warsztatem pisarskim posługiwali się autorzy z
minionej epoki. Pomimo że powieści daleko do stylu Henryka Sienkiewicza
(1846-1916), to jednak na pewno posiada swoje walory i ogólnie nie jest zła,
jednak ja szukałam w niej czegoś zupełnie innego, niż w efekcie otrzymałam. A
szukałam Anny Ostrogskiej, której imię pojawiło się tylko raz, podobnie jak w
powieści Jacka Komudy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz