Wydawnictwo:
BIS
Warszawa
2006
Tytuł
oryginału: Forbidden
Przekład:
Anna Pajek
Czy
współcześni autorzy są w stanie napisać dobrą powieść georgiańską lub wiktoriańską? Przypuszczam, że chyba nie do końca, ponieważ zawsze istnieje
prawdopodobieństwo przemycenia do fabuły nieco współczesności, choćby nie
wiadomo jak bardzo pisarz starał się tego uniknąć, i w tym celu zadbał o
perfekcyjny research. Znamiona realiów, w których żyje autor mogą pojawić się w
dialogach czy w sposobie zachowywania się poszczególnych bohaterów.
Epoka
georgiańska (1714-1837) to lata sukcesywnego panowania w Anglii czterech
władców o imieniu Jerzy, a byli to: Jerzy I Hanowerski (1660-1727), Jerzy II
Hanowerski (1683-1760), Jerzy III Hanowerski (1738-1820), zwany „Szalonym” z
powodu choroby psychicznej, na którą cierpiał, oraz Jerzy IV Hanowerski
(1762-1830). Z kolei epokę georgiańską w literaturze kojarzymy przede wszystkim
z osobą Jane Austen (1775-1817). Jej powieści do tej pory podbijają serca
czytelniczek na całym świecie, a wydawcy wciąż dokonują ich wznowień.
Zdarza
się, że współcześni autorzy, szczególnie brytyjscy – być może pod wpływem klasyków pochodzących z ich własnego podwórka – dość często sięgają w
swojej twórczości po tę epokę. Tego typu działanie podejmują głównie pisarki, których domeną jest
tworzenie romansów historycznych. Jedną z takich brytyjskich autorek jest Jo
Beverely, a właściwie Mary Josephine Dunn Beverley urodzona w 1947 roku.
Przypuszczam, że wielu polskim czytelnikom to nazwisko nic nie mówi. Przyznam,
że mnie również nie było ono znane do tej pory. Niemniej jednak, ostatnio
potrzebowałam lektury, która byłaby lekka i niezobowiązująca, a do tego jeszcze
nie traktowała o czasach nam współczesnych. I tym oto sposobem trafiłam na Zakazany
owoc. Książka jest romansem historycznym, który może kojarzyć się z typowym
„harlequinem”. Przecież już sam tytuł na to wskazuje.
Główną
bohaterką powieści jest dwudziestotrzyletnia Serena Riverton, której życie
bynajmniej nie oszczędzało. Osierocona w dzieciństwie przez matkę, zaś w wieku
piętnastu lat sprzedana przez ojca „Rozpustnemu Rivetonowi”, za nic nie może
czuć się ani szczęśliwa, ani też bezpieczna. Małżeństwo ze starym Rivertonem
było dla niej jednym wielkim koszmarem. Małżonek Sereny znany był wszem i wobec
ze swoich perwersyjnych zachowań seksualnych, których wymagał również od
młodziutkiej żony. Traumatyczne przeżycia z lat, kiedy Serena była żoną Matthew
znalazły swoje odbicie w jej obecnym życiu, szczególnie w relacjach z
mężczyznami. Na szczęście „Rozpustny Riverton” w końcu umarł i tym samym
uwolnił Serenę od dalszych upokorzeń. Gdy dziewczynie wydaje się, że to, co
najgorsze ma już za sobą, przychodzi kolejny wstrząs. Ponieważ ojciec Sereny
nie żyje od kilku lat, pieczę nad swoją młodszą siostrą przejęli dwaj bracia –
Tom i Will. Tym razem to oni próbują pójść w ślady zmarłego rodziciela i
sprzedać swoją siostrę kolejnemu rozpustnikowi. Na szczęście Serena znajduje w
sobie na tyle odwagi i sił, aby móc sprzeciwić się decyzji braci. Jedyne, co jej
przychodzi do głowy w tej dramatycznej sytuacji, to ucieczka z domu. Czy uda
jej się zrealizować swój plan? Czy bracia, którzy praktycznie niczym nie różnią
się od „Rozpustnego Rivertona”, pozwolą jej na opuszczenie domu? A może będą
chcieli od siostry czegoś w zamian?
Tymczasem
w Londynie w jednej ze swoich posiadłości o nazwie Thorpe Priory wraz z
owdowiałą matką i służbą mieszka wicehrabia Francis Haile albo jak kto woli –
lord Middlethorpe. Dwudziestopięcioletni arystokrata ma trzy siostry, które już
dawno założyły własne rodziny. Tylko on biedaczek został samotny na tym
ziemskim padole i jakoś nie może zdobyć się na oświadczyny, których wszyscy
wokół od niego oczekują. Jeśli chodzi o kwestię seksu, to wicehrabia należy do
tych porządnych mężczyzn, którzy nie zadają się z kobietami, żeby nie narobić
sobie kłopotu. Pamiętajmy, że mamy początek XIX wieku, więc trzeba się
pilnować, aby nie wywołać w środowisku skandalu obyczajowego. Nie można jednak powiedzieć,
że naszego lorda Middlethorpe’a nie ciągnie do seksu, niemniej wszelkie jego tajemnice
odkrywa w odpowiednich do tego celu książkach. Matka także nie ułatwia mu
sprawy, ponieważ wciąż traktuje go niczym małego chłopca, którym stale trzeba
kierować. Nieważne, że kobieta, której powinien się oświadczyć, nie budzi w nim
namiętnych uczuć. Istotne jest to, że to właśnie matka wybrała ją dla niego. W
dodatku w grę wchodzi jeszcze długoletnia przyjaźń z rodzicami lady Anne Peckworth.
Jak
wiadomo życie rządzi się własnymi prawami i pisze swoje scenariusze, nie
pytając ludzi o zgodę. Tak też dzieje się i w tym przypadku. Otóż, pewnego dnia
w trakcie wizyty w domu swojej przyszłej żony, do Francisa Haile’a dociera
informacja, że dobre imię jego matki znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie,
a do tego jeszcze niejaki Charles Ferncliff posuwa się wobec niej do szantażu.
Jako dobry syn, wicehrabia natychmiast przerywa wizytę i udaje się do domu, aby
następnie wyruszyć w pogoń za szantażystą, i raz na zawsze dać mu nauczkę. I
wtedy na swojej drodze spotyka Serenę Riverton. Jedna wspólnie spędzona noc
odmienia ich życie nieodwracalnie. Jak sobie z tym poradzą? Czy kobieta z
przeszłością może być odpowiednią życiową partnerką dla arystokraty, od którego
angielska socjeta oczekuje nieskazitelności obyczajowej? Jakie jeszcze
niespodzianki szykuje los Serenie i Francisowi?
O Jo
Beverley mówi się, że jest to autorka, która znana jest z tego, iż w swoich
powieściach dba o każdy szczegół, jeśli chodzi o epokę, w której umieszcza ich akcję.
Niestety, nie mogę podzielić tej opinii, ponieważ zanim uświadomiłam sobie, do
jakiej epoki zostałam przeniesiona, musiało upłynąć trochę czasu. Nie
wiedziałam czy jest to okres wiktoriański, czy może akcja powieści rozgrywa się
znacznie wcześniej. Dopiero wyczytane pomiędzy wierszami takie informacje, jak
bitwa pod Waterloo w 1815 roku, panowanie króla Jerzego III Hanowerskiego
(1760-1820), czy też rychły ślub córki późniejszego Jerzego IV Hanowerskiego –
Charlotty Augusty (1796-1817) z królem Belgii – Leopoldem I Koburgiem
(1790-1865), pozwoliły mi odnaleźć się w epoce georgiańskiej.
Podobnie
jak wyżej przedstawia się kwestia bohaterów powieści. To nie są postacie wyjęte
z epoki, w której osadzona jest fabuła książki. Moim zdaniem są zbyt
współcześni, pomimo że Autorka próbuje wrzucić ich w ówczesne realia,
przestrzegając zasad, jakie wówczas panowały, i którym należało być wiernym,
aby nie wywołać skandalu obyczajowego. Prócz tego, praktycznie wszystkie
postacie odebrałam jako niesamowicie infantylne. Nawet grupa mężczyzn, którzy
jeszcze w latach szkolnych nawiązali przyjaźnie i stworzyli pewną klikę o
nazwie „Zabijaki”, zupełnie do mnie nie przemówiła. To nie są dorośli faceci,
którzy – jak sugeruje Autorka – są w stanie wręcz zabić w obronie
któregokolwiek z przyjaciół. To kobiety wydają się tutaj bardziej dojrzałe i
wiedzące, czego tak naprawdę chcą od życia. Takie przedstawienie bohaterów
trochę gryzie się z tym, które znamy, chociażby z powieści Jane Austen, co jest
dowodem na to, iż współcześni autorzy nie do końca są w stanie precyzyjnie
oddać ówczesnych angielskich realiów.
W
powieści znajdują się również fragmenty, które wydają się aż do bólu naiwne. Uwierzcie
mi, że są one tak dziecinne, że niekiedy aż śmieszne. Na pierwszym planie
znajduje się oczywiście seks, którym fabuła książki wręcz ocieka. Bohaterowie
nie tylko go uprawiają, ale też wciąż o nim myślą, co zakrawa dosłownie na
obsesję. Z drugiej strony jednak sceny łóżkowe opisane są w sposób niesamowicie
infantylny, więc nie wiem, czy tę powieść należałoby zaliczyć również do literatury
erotycznej. Co tu dużo mówić, rozczarował mnie ten romans historyczny, po
którym spodziewałam się naprawdę czegoś zgoła innego. Możliwe, że książka
przypadłaby do gustu mniej wytrawnym czytelnikom oraz tym, dla których erotyka
w literaturze jest kwestią nadrzędną, i nie dbają o to, w jaki sposób autor do niej
podchodzi. Ważna jest jedynie jej obecność w powieści.
Jeśli
chodzi o pozytywne strony Zakazanego owocu, to na pewno będą to sprawy
stricte życiowe. Najważniejszą rolę odgrywa tutaj miłość i zaufanie. Serena i
Francis muszą naprawdę wiele nauczyć się o sobie nawzajem, aby móc zacząć
normalnie żyć. Każde z nich musi poznać tę drugą stronę na tyle dobrze, żeby
ostatecznie być w stanie zaufać i nie wysuwać podejrzeń wobec
partnera/partnerki. Oczywiście wiele dobrego otrzymują ze strony swoich
przyjaciół. Pojawia się także relacja na linii synowa-teściowa. Mają też
miejsce tajemnice, które na jaw wychodzą dopiero pod wpływem zaistnienia
pewnych okoliczności.
No
cóż, książkę przeczytałam, opinię napisałam i wbrew pozorom nie żałuję czasu
spędzonego przy tej lekturze. W trakcie czytania trochę się pośmiałam, może
nawet zirytowałam, bo przecież nie tego spodziewałam się, sięgając po ten romans.
Z drugiej strony jednak oderwałam się od historycznej literatury ambitnej i
wymagającej, która zmusza do skupienia uwagi. Takiej naiwnej i nieco
głupiutkiej książki po prostu na chwilę obecną potrzebowałam. Tak sobie myślę, że
chyba każdemu czytelnikowi od czasu do czasu właśnie tego rodzaju lektura jest
potrzebna, żeby złapać oddech i odpocząć od gatunku literatury, który na co dzień preferuje.
A słuchałam sobie dość niedawno :) W ogóle sporo jest książek nawiązujących do ery gregoriańskiej, mniej do wiktoriańskiej, potem wyzwolenie następuje w erze edwardiańskiej :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o seks, niestety we wszystkich powieściach Jo Bevery jest pełno i rzekłabym na jedno kopyto, wobec tego za wiele ich nie przeczytałam:)
Wiesz, ja lubię romanse i współczesne, i historyczne. Taką moją ulubioną autorką jest oczywiście Nora Roberts. Jej romanse to mogę czytać na okrągło. Wiem też, że romas równa się seks, ale nie lubię, kiedy erotyka przesłania naprawdę fajną fabułę, z której można byłoby naprawdę wiele wycisnąć, a ten seks ją tylko przytłacza. Tak jest, moim zdaniem, w tym przypadku, i dlatego trochę się rozczarowałam, zważywszy że nie znałam wcześniej tej autorki. :-)
UsuńO seksie też trzeba umieć pisać, nie każdemu to wychodzi. Jo Bevery czyni to po płaskiej linii i bliska jest raczej kiczowatej erotyce. Ta książka nie należy do jej najlepszych, sięgnij po inne :)
UsuńDokładnie, zgadzam się, że o seksie trzeba umieć pisać. A co do innych książek Jo Beverley, to może mi coś polecisz, bo widzę, że znasz tę autorkę znacznie lepiej ode mnie. Czasami chciałabym sobie poczytać coś lekkiego, więc będę już miała gotowe tytuły. :-)
UsuńLubię romanse historyczne, kiedyś czytałam je wręcz nałogowo, teraz już rzadziej, rezerwując swój wolny czas dla ambitniejszych lektur. :) Jo Beverley obiła mi się kiedyś o uszy, nie czytałam jeszcze ani jednej jej książki i chyba prędko po żadną nie sięgnę po przeczytaniu powyższej recenzji. :) Jeśli miałabym polecać coś z tego gatunku, najlepsze romanse wychodzą moim zdaniem spod pióra Judith McNaught albo Gaelen Foley. Te dwie autorki sobie cenię najbardziej. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za polecenie mi tych dwóch autorek. Nie słyszałam tych nazwisk, ale z chęcią poszukam ich książek. :-) A co do powyższej książki, to możliwe, że tylko ja ją odebrałam w ten sposób. Może inne czytelniczki znajdą w niej coś interesującego. Mnie bynajmniej nie porwała. Być może miałam pecha i trafiłam na tę gorszą powieść autorki. Kto wie? :-)
Usuń