czwartek, 12 września 2013

Władysław Zdanowicz – „Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku. Jonasz” #2










Wydawnictwo: ZDANOWICZ (książka wydana nakładem własnym)
Kwidzyn 2011





Pamiętacie szeregowego Piotra Leńczyka? Na pewno pamiętacie. To ten, co to przez pomyłkę trafił do Iraku. Dlaczego tam poleciał? Otóż poleciał, aby wziąć udział w misji stabilizacyjnej. Czy chciał się tam znaleźć? A gdzież tam chciał! Nie miał wyboru. Po prostu, wpakowali go do samolotu i nie słuchali żadnych wyjaśnień. Kogo tam obchodziło, że to nie ten Leńczyk miał wyruszyć na misję. Leńczyk to Leńczyk i nie było dyskusji.

Kim zatem jest szeregowy Piotr Leńczyk? Otóż już w pierwszym tomie cyklu pod tytułem Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku. Pinky, czyli nowicjusz, dowiadujemy się, iż żołnierz wychowywał się w domu dziecka. W związku z tym bardzo często powołuje się na zasady, jakie tam panowały i jakie mu wtłaczano do głowy. Leńczyk powinien mieć również ściśle racjonowane porcje żywieniowe, bo inaczej może doprowadzić do tego, że pozostali żołnierze będą przymierać głodem. Ze stołówki praktycznie by nie wychodził. Pochłania wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia. Jednak to nie jego wilczy apetyt przyniósł szeregowemu największą sławę. Wszyscy w bazie doskonale pamiętają jego wyczyn, jakim był rowerowy rajd, który pozwolił mu dotrzeć do celu, choć nie obyło się bez przygód. Każdy inny na jego miejscu zapewne już dawno zostałby zlikwidowany przez tubylców, ale nie nasz szeregowy. Generalnie Leńczyk nie grzeszy inteligencją, ale czy na pewno tak jest? Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że szeregowiec naprawdę minął się z rozumem, ale jego wypowiedzi mają w sobie to coś, co pozwala sądzić, że ma rację. Nie owija niczego w przysłowiową bawełnę, tylko mówi to, co mu ślina na język przyniesie, czym wprawia swoich przełożonych w stan co najmniej lekkiego podenerwowania. Ale nasz bohater wcale się tym nie przejmuje, tylko nadal robi swoje, a czasami nawet się dziwi, że pozostali inaczej odbierają rzeczywistość niż on sam.

Z powodu swoich „wyskoków”, o których czytelnik mógł przeczytać w tomie pierwszym, nasz bohater zostaje przeniesiony do plutonu rotacyjno-dyspozycyjnego, którym dowodzi dwóch szwagrów – Drwal i Gecco. Pluton ten w opinii żołnierzy uchodzi za najbardziej niebezpieczny, ponieważ jego zadania polegają na tym, że swoje działania prowadzi głównie w terenie, poza bazą. A przecież wiadomo jak jest w Iraku. Szuszwole czają się wszędzie i tylko wypatrują sprzyjającej okazji, aby zlikwidować niewiernych. W nowym miejscu nasz szeregowy poznaje też innych mundurowych. Każdy z nich ma jakąś ksywę. I tak mamy tam Luzaka, co to strzeże swojego noktowizora niczym źrenicy oka; Aspira, który liznął nieco medycyny i w razie czego służy kolegom pomocą medyczną; jest też Wilk co to po arabsku gada. I jeszcze kilku innych, z których każdy to swoiste indywiduum.

Jak już napisałam powyżej, szeregowy Piotr Leńczyk zasłynął przede wszystkim ze swojego rowerowego rajdu. Tak więc nowi koledzy natychmiast wymyślają mu ksywkę „Rover”. Pamiętajcie: nie „Rower” tylko „Rover”! Bo w całe to zdarzenie zamieszany był też samochód. Ale to jeszcze nie wszystko. Polska armia jest pełna pomysłów rozmaitej maści, a na szeregowego to jakoś tak szczególnie żołnierze się uwzięli. Zatem wymyślają mu kolejny pseudonim. Tym razem jest to „Jonasz”. Lecz nie chodzi tu bynajmniej o biblijnego proroka, bo przecież Leńczyk nijak przyszłości przewidywać nie potrafi. Gdyby potrafił, to z całą pewnością nie pakowałby się w coraz to nowe kłopoty. Takim mianem określa się również życiowych pechowców, którzy nie dość, że siebie samych stawiają w niekomfortowych sytuacjach, to jeszcze innych pociągają za sobą. Są takie chwile, kiedy żołnierze z plutonu wyraźnie mówią, że Leńczyk nie powinien z nimi jechać na akcję, bo na pewno coś spieprzy. I w większości przypadkach wcale się nie mylą. Jak zatem takiemu pechowcowi udaje się wyjść cało z każdej opresji? Na to pytanie chyba nikt nie potrafi odpowiedzieć. Szeregowy Leńczyk już taki jest, że nawet jak wdepnie w kłopoty, to i tak wychodzi z nich bez szwanku. Ewentualnie w podartych butach. Ale przecież to drobny szczegół. Najwyżej zabezpieczy je sobie sznurkami, żeby bosą stopą nie dotykać irackiej ziemi.

Pomimo że pierwszej części przedstawiającej przygody szeregowego Leńczyka niczego nie brakuje, to jednak jestem skłonna przyznać, że tom drugi jest lepszy. Podczas czytania odniosłam wrażenie, że tym razem dzieje się dużo więcej niż poprzednio. Jest znacznie więcej scen, przy których czytelnik dostaje ataku śmiechu i z tego właśnie powodu trudno mu czytać dalej. Ta książka to doskonała lektura na poprawę humoru. Pozwala zapomnieć nie tylko o ponurej rzeczywistości, ale przede wszystkim o tym, że wojna w Iraku wcale nie była taka śmieszna, bo przecież tam ginęli ludzie. Życie tracili nie tylko polscy żołnierze. Chociaż z drugiej strony, kiedy przyjrzymy się dokładniej działaniom, które podejmują żołnierze z plutonu rotacyjno-dyspozycyjnego, to można dojść do przekonania, że ten humor to taki trochę śmiech podszyty strachem. Żołnierze wykreowani przez Władysława Zdanowicza wcale nie zapominają, gdzie się znajdują i po co do Iraku przylecieli. Oni doskonale wiedzą, że biorą udział w otwartej wojnie i muszą zrobić wszystko, aby nie wrócić do Polski w trumnie. Oczywiście zawsze istnieje szansa, że zrobią coś głupiego i dowództwo odstawi ich bezpiecznie do kraju, ale wtedy będą musieli zapomnieć o służbie w armii. Wówczas trzeba będzie pomyśleć o zmianie zawodu, a tego żaden z nich nie chce.

Zapytacie zatem, dlaczego szeregowy Leńczyk pomimo swoich „wyskoków” wciąż jest w Iraku? Dokładnie nie wiadomo, lecz można przypuszczać, że koledzy i dowództwo chyba jednak darzą go sympatią i kryją jego nieprzemyślane zachowania. Czasami można odnieść wrażenie, że Leńczyk to taka ich maskotka, której zadaniem jest poprawianie wszystkim humoru. Zwróciłam też uwagę na to, jak silna więź łączy powieściowych żołnierzy. Nie tylko Leńczyk jest tutaj pod szczególną troską, ale każdy inny żołnierz również. Ci faceci tak naprawdę daliby się pokroić za siebie nawzajem, aby tylko móc uratować kumpla.

Podobnie jak w poprzednim tomie, tutaj również nie brakuje mocnego męskiego języka, choć jestem skłonna stwierdzić, że jest go nieco mniej, aniżeli w części pierwszej. Zapewne interesuje Was również sposób przedstawienia przez Autora irackiej rzeczywistości. Nie wiem na jakich materiałach Władysław Zdanowicz oparł tło powieści, ale nawet jeśli wprowadził tam nieco fikcji, to tego zupełnie się nie czuje. Jeżeli po książkę sięgnąłby żołnierz, który spędził na misji choćby tylko pół roku, być może mógłby się dopatrzyć jakichś nieścisłości. Natomiast czytelnik, który wojnę w Iraku zna jedynie z przekazów medialnych, na pewno niczego takiego nie dostrzeże.

Sięgając po tę powieść musicie pamiętać, że jej fabuła obfituje w szereg absurdalnych sytuacji dotyczących polskiej armii, szczególnie tej siedzącej za biurkiem. Z kolei żołnierze wykonujący rozkazy muszą sobie jakoś radzić, aby móc przetrwać. Tak więc kwitnie handel pewnym środkiem konsumpcyjnym, czasami zdarza się też zafałszować kwit na wydanie jakiegoś produktu spożywczego. Aby rozładować stres żołnierze wyszukują sobie rozmaite zajęcia, które w efekcie bawią czytelnika do łez.

A zresztą, co ja tu będę więcej pisać. Sami przekonajcie się czy mam rację i czy książka naprawdę jest warta przeczytania. Niemniej ze swej strony gwarantuję Wam, że czas, który przy niej spędzicie, nie będzie czasem straconym. Wrażeń, jakich doświadczycie przy tej lekturze nikt Wam nie odbierze. 



Za książkę serdecznie dziękuję Autorowi





12 komentarzy:

  1. Ja póki co nie czuję do tego typu klimatów ciągot, ale może z czasem się to zmieni. :) Za to podziwiam autora za wydanie książki we własnym zakresie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale gwarantuję Ci, że uśmiałabyś się zdrowo. Możesz przymknąć oko na tło powieści, a czytać same dialogi, choć narracji też niczego nie brakuje. ;-) A co do wydawania kosztem własnym, to tak sobie myślę, że jak nic się nie zmieni na polskim rynku wydawniczym, to takich autorów publikujących własnymi środkami będzie coraz więcej. I nie zniechęci ich nawet fakt zawistnych i wrednych komentarzy u konkurencji. Bo większość ludzi pisze z pasji, a nie dlatego, żeby się na tym pisaniu bogacić. I jeśli ktoś tego nie rozumie, to jest po prostu żałosny i tyle. To taka moja dygresja do tego, o czym ostatnio głośno w sieci. :-)

      Usuń
  2. Nie lubię książek o tematyce wojennej lub żołnierskiej, ale powyższą serię polubiłam do szaleństwa i chciałbym być razem z Leńczykiem w jednej drużynie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Bo Tobie to wojna i żołnierze kojarzą się z historią, prawda? ;-) Ale przecież wojny są wciąż obecne, tylko ich charakter zmienił się przez lata. Poza tym, wojna na wesoło zupełnie inaczej wygląda niż ta tragiczna. Popatrz jaką karierę zrobiły serial i książka pt. "Czterej pancerni i pies". A Leńczyk to faktycznie równy gość, tylko czasem może nieźle wkurzyć. ;-)

      Usuń
  3. przypomniałaś mi że miałam szukać tych książek:) coś dla mnie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie orientuję się, jeśli chodzi o dostępność tej serii w księgarniach czy bibliotekach, dlatego najlepiej zamówić ją sobie prosto od Autora: http://kwidzyn.osdw.pl
      Jestem pewna, że byś się zdrowo uśmiała z wyczynów Leńczyka. :-)

      Usuń
  4. Po pierwszej części myślałam, że to szczyt zdolności Autora, ale skoro mówisz, że ten tom jest w Twoim odczuciu lepszy, to nie pozostaje mi nic innego, jak bardzo szybko zacząć czytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to jest rzecz gustu. U Ciebie może być zupełnie odwrotnie, i to pierwsza część może być tą "lepszą". Nie twierdzę bynajmniej, że jest gorsza od drugiej. Po prostu lepiej mi się ją czytało. :-)

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak. :-) Również pozdrawiam! Miłego weekendu! :-)

      Usuń
  6. Książka czeka na mojej półce "do przeczytania". Pierwsza i druga część, ale chwilowo walczę z Wyzwaniem JUTRO :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam to Wasze wyzwanie i powiem Ci, że pomysłowe bardzo. :-) Może kiedyś sama się przyłączę, jak mi wpadnie w ręce jakaś powieść ze słowem "jutro". :-)

      Usuń