Wydawnictwo:
ZDANOWICZ (książka wydana nakładem własnym)
Kwidzyn 2011
Pamiętacie
szeregowego Piotra Leńczyka? Na pewno pamiętacie. To ten, co to przez pomyłkę
trafił do Iraku. Dlaczego tam poleciał? Otóż poleciał, aby wziąć udział w misji
stabilizacyjnej. Czy chciał się tam znaleźć? A gdzież tam chciał! Nie miał
wyboru. Po prostu, wpakowali go do samolotu i nie słuchali żadnych wyjaśnień. Kogo
tam obchodziło, że to nie ten Leńczyk miał wyruszyć na misję. Leńczyk to
Leńczyk i nie było dyskusji.
Kim zatem jest
szeregowy Piotr Leńczyk? Otóż już w pierwszym tomie cyklu pod tytułem Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku. Pinky, czyli nowicjusz, dowiadujemy się, iż żołnierz
wychowywał się w domu dziecka. W związku z tym bardzo często powołuje się na
zasady, jakie tam panowały i jakie mu wtłaczano do głowy. Leńczyk powinien mieć
również ściśle racjonowane porcje żywieniowe, bo inaczej może doprowadzić do
tego, że pozostali żołnierze będą przymierać głodem. Ze stołówki praktycznie by
nie wychodził. Pochłania wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia. Jednak to
nie jego wilczy apetyt przyniósł szeregowemu największą sławę. Wszyscy w bazie
doskonale pamiętają jego wyczyn, jakim był rowerowy rajd, który pozwolił mu
dotrzeć do celu, choć nie obyło się bez przygód. Każdy inny na jego miejscu
zapewne już dawno zostałby zlikwidowany przez tubylców, ale nie nasz szeregowy.
Generalnie Leńczyk nie grzeszy inteligencją, ale czy na pewno tak jest? Na
pierwszy rzut oka może wydawać się, że szeregowiec naprawdę minął się z
rozumem, ale jego wypowiedzi mają w sobie to coś, co pozwala sądzić, że ma
rację. Nie owija niczego w przysłowiową bawełnę, tylko mówi to, co mu ślina na język
przyniesie, czym wprawia swoich przełożonych w stan co najmniej lekkiego
podenerwowania. Ale nasz bohater wcale się tym nie przejmuje, tylko nadal robi
swoje, a czasami nawet się dziwi, że pozostali inaczej odbierają rzeczywistość
niż on sam.
Z powodu swoich
„wyskoków”, o których czytelnik mógł przeczytać w tomie pierwszym, nasz bohater
zostaje przeniesiony do plutonu rotacyjno-dyspozycyjnego, którym dowodzi dwóch
szwagrów – Drwal i Gecco. Pluton ten w opinii żołnierzy uchodzi za najbardziej
niebezpieczny, ponieważ jego zadania polegają na tym, że swoje działania prowadzi
głównie w terenie, poza bazą. A przecież wiadomo jak jest w Iraku. Szuszwole
czają się wszędzie i tylko wypatrują sprzyjającej okazji, aby zlikwidować
niewiernych. W nowym miejscu nasz szeregowy poznaje też innych mundurowych.
Każdy z nich ma jakąś ksywę. I tak mamy tam Luzaka, co to strzeże swojego
noktowizora niczym źrenicy oka; Aspira, który liznął nieco medycyny i w razie
czego służy kolegom pomocą medyczną; jest też Wilk co to po arabsku gada. I
jeszcze kilku innych, z których każdy to swoiste indywiduum.
Jak już napisałam
powyżej, szeregowy Piotr Leńczyk zasłynął przede wszystkim ze swojego
rowerowego rajdu. Tak więc nowi koledzy natychmiast wymyślają mu ksywkę
„Rover”. Pamiętajcie: nie „Rower” tylko „Rover”! Bo w całe to zdarzenie
zamieszany był też samochód. Ale to jeszcze nie wszystko. Polska armia jest
pełna pomysłów rozmaitej maści, a na szeregowego to jakoś tak szczególnie żołnierze
się uwzięli. Zatem wymyślają mu kolejny pseudonim. Tym razem jest to „Jonasz”.
Lecz nie chodzi tu bynajmniej o biblijnego proroka, bo przecież Leńczyk nijak
przyszłości przewidywać nie potrafi. Gdyby potrafił, to z całą pewnością nie
pakowałby się w coraz to nowe kłopoty. Takim mianem określa się również
życiowych pechowców, którzy nie dość, że siebie samych stawiają w
niekomfortowych sytuacjach, to jeszcze innych pociągają za sobą. Są takie
chwile, kiedy żołnierze z plutonu wyraźnie mówią, że Leńczyk nie powinien z
nimi jechać na akcję, bo na pewno coś spieprzy. I w większości przypadkach
wcale się nie mylą. Jak zatem takiemu pechowcowi udaje się wyjść cało z każdej
opresji? Na to pytanie chyba nikt nie potrafi odpowiedzieć. Szeregowy Leńczyk
już taki jest, że nawet jak wdepnie w kłopoty, to i tak wychodzi z nich bez
szwanku. Ewentualnie w podartych butach. Ale przecież to drobny szczegół.
Najwyżej zabezpieczy je sobie sznurkami, żeby bosą stopą nie dotykać irackiej
ziemi.
Pomimo że pierwszej
części przedstawiającej przygody szeregowego Leńczyka niczego nie brakuje, to
jednak jestem skłonna przyznać, że tom drugi jest lepszy. Podczas czytania
odniosłam wrażenie, że tym razem dzieje się dużo więcej niż poprzednio. Jest
znacznie więcej scen, przy których czytelnik dostaje ataku śmiechu i z tego
właśnie powodu trudno mu czytać dalej. Ta książka to doskonała lektura na poprawę
humoru. Pozwala zapomnieć nie tylko o ponurej rzeczywistości, ale przede
wszystkim o tym, że wojna w Iraku wcale nie była taka śmieszna, bo przecież tam
ginęli ludzie. Życie tracili nie tylko polscy żołnierze. Chociaż z drugiej
strony, kiedy przyjrzymy się dokładniej działaniom, które podejmują żołnierze z
plutonu rotacyjno-dyspozycyjnego, to można dojść do przekonania, że ten humor
to taki trochę śmiech podszyty strachem. Żołnierze wykreowani przez Władysława
Zdanowicza wcale nie zapominają, gdzie się znajdują i po co do Iraku
przylecieli. Oni doskonale wiedzą, że biorą udział w otwartej wojnie i muszą
zrobić wszystko, aby nie wrócić do Polski w trumnie. Oczywiście zawsze istnieje
szansa, że zrobią coś głupiego i dowództwo odstawi ich bezpiecznie do kraju,
ale wtedy będą musieli zapomnieć o służbie w armii. Wówczas trzeba będzie
pomyśleć o zmianie zawodu, a tego żaden z nich nie chce.
Zapytacie zatem,
dlaczego szeregowy Leńczyk pomimo swoich „wyskoków” wciąż jest w Iraku?
Dokładnie nie wiadomo, lecz można przypuszczać, że koledzy i dowództwo chyba
jednak darzą go sympatią i kryją jego nieprzemyślane zachowania. Czasami można
odnieść wrażenie, że Leńczyk to taka ich maskotka, której zadaniem jest
poprawianie wszystkim humoru. Zwróciłam też uwagę na to, jak silna więź łączy
powieściowych żołnierzy. Nie tylko Leńczyk jest tutaj pod szczególną troską,
ale każdy inny żołnierz również. Ci faceci tak naprawdę daliby się pokroić za
siebie nawzajem, aby tylko móc uratować kumpla.
Podobnie jak w poprzednim
tomie, tutaj również nie brakuje mocnego męskiego języka, choć jestem skłonna
stwierdzić, że jest go nieco mniej, aniżeli w części pierwszej. Zapewne
interesuje Was również sposób przedstawienia przez Autora irackiej
rzeczywistości. Nie wiem na jakich materiałach Władysław Zdanowicz oparł tło
powieści, ale nawet jeśli wprowadził tam nieco fikcji, to tego zupełnie się nie
czuje. Jeżeli po książkę sięgnąłby żołnierz, który spędził na misji choćby
tylko pół roku, być może mógłby się dopatrzyć jakichś nieścisłości. Natomiast
czytelnik, który wojnę w Iraku zna jedynie z przekazów medialnych, na pewno
niczego takiego nie dostrzeże.
Sięgając po tę
powieść musicie pamiętać, że jej fabuła obfituje w szereg absurdalnych sytuacji
dotyczących polskiej armii, szczególnie tej siedzącej za biurkiem. Z kolei
żołnierze wykonujący rozkazy muszą sobie jakoś radzić, aby móc przetrwać. Tak
więc kwitnie handel pewnym środkiem konsumpcyjnym, czasami zdarza się też
zafałszować kwit na wydanie jakiegoś produktu spożywczego. Aby rozładować stres
żołnierze wyszukują sobie rozmaite zajęcia, które w efekcie bawią czytelnika do
łez.
A zresztą, co ja tu
będę więcej pisać. Sami przekonajcie się czy mam rację i czy książka naprawdę
jest warta przeczytania. Niemniej ze swej strony gwarantuję Wam, że czas, który
przy niej spędzicie, nie będzie czasem straconym. Wrażeń, jakich doświadczycie
przy tej lekturze nikt Wam nie odbierze.
Za książkę serdecznie dziękuję Autorowi
Ja póki co nie czuję do tego typu klimatów ciągot, ale może z czasem się to zmieni. :) Za to podziwiam autora za wydanie książki we własnym zakresie. :)
OdpowiedzUsuńAle gwarantuję Ci, że uśmiałabyś się zdrowo. Możesz przymknąć oko na tło powieści, a czytać same dialogi, choć narracji też niczego nie brakuje. ;-) A co do wydawania kosztem własnym, to tak sobie myślę, że jak nic się nie zmieni na polskim rynku wydawniczym, to takich autorów publikujących własnymi środkami będzie coraz więcej. I nie zniechęci ich nawet fakt zawistnych i wrednych komentarzy u konkurencji. Bo większość ludzi pisze z pasji, a nie dlatego, żeby się na tym pisaniu bogacić. I jeśli ktoś tego nie rozumie, to jest po prostu żałosny i tyle. To taka moja dygresja do tego, o czym ostatnio głośno w sieci. :-)
UsuńNie lubię książek o tematyce wojennej lub żołnierskiej, ale powyższą serię polubiłam do szaleństwa i chciałbym być razem z Leńczykiem w jednej drużynie :-)
OdpowiedzUsuńHa! Bo Tobie to wojna i żołnierze kojarzą się z historią, prawda? ;-) Ale przecież wojny są wciąż obecne, tylko ich charakter zmienił się przez lata. Poza tym, wojna na wesoło zupełnie inaczej wygląda niż ta tragiczna. Popatrz jaką karierę zrobiły serial i książka pt. "Czterej pancerni i pies". A Leńczyk to faktycznie równy gość, tylko czasem może nieźle wkurzyć. ;-)
Usuńprzypomniałaś mi że miałam szukać tych książek:) coś dla mnie:)
OdpowiedzUsuńNie orientuję się, jeśli chodzi o dostępność tej serii w księgarniach czy bibliotekach, dlatego najlepiej zamówić ją sobie prosto od Autora: http://kwidzyn.osdw.pl
UsuńJestem pewna, że byś się zdrowo uśmiała z wyczynów Leńczyka. :-)
Po pierwszej części myślałam, że to szczyt zdolności Autora, ale skoro mówisz, że ten tom jest w Twoim odczuciu lepszy, to nie pozostaje mi nic innego, jak bardzo szybko zacząć czytać :)
OdpowiedzUsuńWiesz, to jest rzecz gustu. U Ciebie może być zupełnie odwrotnie, i to pierwsza część może być tą "lepszą". Nie twierdzę bynajmniej, że jest gorsza od drugiej. Po prostu lepiej mi się ją czytało. :-)
UsuńArcy ciekawa :) Pozdrawiam ):
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. :-) Również pozdrawiam! Miłego weekendu! :-)
UsuńKsiążka czeka na mojej półce "do przeczytania". Pierwsza i druga część, ale chwilowo walczę z Wyzwaniem JUTRO :)
OdpowiedzUsuńWidziałam to Wasze wyzwanie i powiem Ci, że pomysłowe bardzo. :-) Może kiedyś sama się przyłączę, jak mi wpadnie w ręce jakaś powieść ze słowem "jutro". :-)
Usuń