niedziela, 29 września 2013

Elizabeth Gaskell – „Północ i Południe”












Wydawnictwo: ŚWIAT KSIĄŻKI
Warszawa 2011
Tytuł oryginału: North & South
Przekład: Katarzyna Kwiatkowska


 

W dniu dzisiejszym mija dokładnie dwieście trzy lata od narodzin Elizabeth Stevenson, znanej czytelnikom jako Elizabeth Gaskell. Nie jest to bynajmniej pseudonim literacki, lecz nazwisko, które przyjęła po mężu w 1832 roku. Tak więc niniejszy wpis – choć zupełnie niezamierzony – stanowi doskonały prezent urodzinowy dla tej wybitnej Pisarki tworzącej w epoce wiktoriańskiej. Północ i Południe to – jak do tej pory – pierwsza i jedyna powieść Elizabeth Gaskell, którą przeczytałam. Zapytacie zatem, skąd wiem, że Autorka była tak wybitna, skoro poznałam tylko jedną jej powieść? Na pewno swojej opinii nie oparłam na zdaniu krytyków czy innych czytelników. W moim przypadku o jej kunszcie pisarskim świadczy fakt, iż przez prawie dwieście stron powieści tak naprawdę nic się nie dzieje, a jednak nie mogłam oderwać się od książki. Akcja nabiera tempa dopiero znacznie później, natomiast losy bohaterów zmieniają się dynamicznie z rozdziału na rozdział. Właśnie to zaważyło na mojej pozytywnej ocenie tej książki i określeniu Elizabeth Gaskell mianem „wybitnej”.

Główną bohaterką powieści jest Margaret Hale, która wraz z rodzicami mieszka na południu Anglii w Helstone. Również na Południu mieszka dalsza rodzina Hale’ów, zaś wszyscy jej członkowie właśnie przygotowują się do ślubu Edith Shaw, która jest kuzynką Margaret. Ojciec panny Hale to pastor, który nagle, z niewyjaśnionych przyczyn, traci wiarę i postanawia porzucić stan duchowny. Zarówno dla Margaret, jak i jej matki jest to ogromny wstrząs i obydwie kobiety nie potrafią zrozumieć decyzji głowy rodziny. Niemniej pan Hale jest wielce zdeterminowany w swoim postanowieniu, ponieważ czuje, że jest to dla niego jedyne wyjście z sytuacji, która go w pewien sposób ogranicza. Oczywiste jest, że rodzina Hale’ów nie może pozostać dłużej w Helstone. Należy bowiem zwolnić plebanię dla przyszłego pastora i jego rodziny. Kupno innego domu w tym samym mieście również nie wchodzi w grę. Pan Hale postanawia zatem, iż przeprowadzą się na północ kraju do robotniczego Milton*. Tymczasem młodziutka Margaret otrzymuje propozycję małżeństwa, której nie przyjmuje. Tak więc rodzina Hale’ów wraz z wierną służącą Dixon wyjeżdża do rzeczonego Milton, gdzie rozpocznie nowe życie.

Jak już wspomniałam, Milton to miasto robotnicze, w którym kwitnie przemysł. Właściciele fabryk zatrudniają w nich nie tylko miejscowych, ale także Irlandczyków. Jednym z takich właśnie przemysłowców jest niejaki John Thornton. Mężczyzna nie jest już pierwszej młodości, zaś lata zarządzania przędzalnią pozwoliły mu osiągnąć niebagatelne zyski. Dość szybko pan Thornton staje się bliskim przyjacielem byłego pastora. Ponieważ pan Hale musi z czegoś utrzymać rodzinę i służbę, rozpoczyna pracę jako nauczyciel, a właściwie korepetytor. Stara się jak najlepiej przybliżać swoim uczniom tajniki literatury. Właśnie jednym z takich uczniów jest wspomniany fabrykant. Ale to nie relacje pomiędzy mężczyznami staną się pierwszoplanowym wątkiem tej powieści. Tutaj na czoło wysuną się uczucia, jakimi wzajemnie obdarzą się pan Thornton i Margaret Hale. Jak potoczą się losy tych dwojga? Czy jest jakakolwiek szansa, aby miłość zawładnęła ich życiem? A może nie są siebie godni i jedyne, co mogą czuć do siebie nawzajem to pogarda?

Margaret Hale i John Thornton reprezentują dwa różne światy. Ona to panienka z dobrego domu, pochodząca z tej bogatszej części Anglii. Nigdy nie musiała martwić się o przetrwanie, ponieważ zawsze był ktoś, kto o nią zadbał. Przeważnie był to jej ukochany ojciec. Z kolei on to mężczyzna, którego życie nie oszczędzało. Do wszystkiego musiał dochodzić o własnych siłach. Po śmierci ojca to na jego głowę spadło zapewnienie bytu matce i młodszej siostrze – hipochondryczce. Nigdy też nie kochał żadnej kobiety. Praktycznie pogodził się już z faktem, iż zostanie starym kawalerem. I oto na jego drodze staje młoda i niedoświadczona, lecz niezwykle piękna Margaret Hale. Jak tu w takim razie powstrzymać łomot serca na widok panienki Hale, skoro jej uroda tak go olśniewa? No nie da się. Po prostu się nie da. W przypadku Johna jest to niewykonalne. Natomiast w jaki sposób zachowuje się Margaret? Jako kobieta, której niczego nigdy nie brakowało, ujawnia cechy, które każdego normalnego człowieka skutecznie odrzuciłyby od jej osoby. Lecz nie zniechęcają one zakochanego w niej Johna. Margaret jest zadufana w sobie. Wywyższa się, uważając, że jest kimś lepszym niż jakiś tam fabrykant, który urobił sobie ręce po łokcie, żeby osiągnąć sukces.

Elizabeth Gaskell
(29 września 1810 - 12 listopada 1865)
portret został namalowany w 1832 roku
autor: William John Thomson
Niemniej każde powodzenie w pewnym momencie może przeobrazić się w ruinę. W przypadku Johna Thorntona nie trzeba naprawdę wiele, aby to, nad czym pracował przez lata, stracić w jednej chwili. Przecież nasz przemysłowiec uzależniony jest od ludzi. To robotnicy w przędzalni pracują na jego sukces. Wystarczy, że się zbuntują i wszystko przepada. Sam tak ogromnej fabryki nie utrzyma, a czasy, w jakich przyszło mu żyć naprawdę do łatwych nie należą. I tak oto dochodzimy do wybuchu strajku. Od tej chwili już nic nie będzie takie samo. Nie tylko kwestia prosperowania przędzalni zmieni się diametralnie, lecz także relacje pomiędzy Margaret i Johnem.

Elizabeth Gaskell doskonale przedstawiła ówczesne angielskie społeczeństwo. Perfekcyjnie ukazała różnię pomiędzy Południem a Północą. Widzimy jak na dłoni poszczególne warstwy społeczne: od nizin aż do samych wyżyn. Na tym najniższym szczeblu znajduje się rodzina Nicholasa Higginsa, której towarzyszy bieda i śmierć. Z kolei społeczne wyżyny to oczywiście pan Thornton i jego rodzina oraz Margaret Hale i jej bliscy. Oczywiście nie można tak do końca potępiać postępowania panienki Hale. Ta jej wyniosłość skierowana jest jedynie do Thorntona. Wobec innych osób – nawet tych niżej urodzonych – zachowuje się zupełnie inaczej. Ma dla nich ciepłe słowo, dobry uczynek i gołębie serce. Troszczy się o los uciśnionych. W ten sposób myśli o robotnikach przędzalni, zaś tyranem jest dla niej zakochany w niej John. Choć sama również ma na sumieniu swoje grzechy i jest ich świadoma, a wręcz wstydzi się ich, kiedy wychodzą na jaw, to jednak przez długi czas nie zmienia niczego w swoim postępowaniu.

W moim odczuciu Margaret to z jednej strony taka zadufana w sobie panienka, której wydaje się, że nikt nie jest jej wart, lecz z drugiej myśląca o sobie niezbyt dobrze i uważająca, że na pewne rzeczy nie zasługuje. Ta sprzeczność w jej rozumowaniu może czytelnika naprawdę denerwować. Musi stać się naprawdę wiele, aby wreszcie zrozumiała, czego tak naprawdę pragnie i kto jest dla niej najważniejszy. Oczywiście Margaret przeżywa też kilka osobistych tragedii. Widzimy jak bardzo cierpi i jak rozpacza. Wówczas można jej współczuć. Czasami jest również niezwykle odważna. Porywa się na czyny, które panienkom z jej sfery nie przystoją. Pamiętajmy, że mamy dziewiętnasty wiek i szereg konwenansów, których należy przestrzegać, aby nie być źle postrzeganym w towarzystwie.

Rodzinie Hale’ów towarzyszy także tajemnica, której ujawnienie byłoby dla jednego z jej członków śmiertelnym zagrożeniem. Margaret wplątuje się w nią, aby ratować tych, których kocha. Nie patrzy na własne dobre imię, lecz uważa, że to jej bliscy są w tym momencie najważniejsi. Choć cierpi męki z powodu wyrzutów sumienia, to jednak uparcie trwa w swoim przekonaniu.

Należy również wspomnieć o relacjach łączących dzieci z ich rodzicami. Zarówno Margaret, jak i John do pewnego momentu żyją z nimi pod jednym dachem. W obydwu przypadkach czytelnik obserwuje, jak wielkim szacunkiem i miłością dzieci darzą swoich rodziców. Oczywiście Margaret swoje uczucia wyraża w sposób typowy dla kobiety. Jest wylewana i nie ukrywa emocji pod maską opanowania. Natomiast John Thornton, choć kocha matkę, potrafi też się jej sprzeciwić, co robi niezwykle stanowczo.

Przyznam, że w dziewiętnastowiecznych powieściach zawsze rozczula mnie sposób przedstawiania wyrażania uczuć w relacjach damsko-męskich. W tym przypadku wystarczy zarzucenie mężczyźnie rąk na szyję, aby ten od razu pobiegł do swojej wybranki z oświadczynami. Przecież tak samo było u Jane Austen czy u sióstr Brontë. Elizabeth Gaskell wcale nie odbiega od tej reguły. Oczywiście inaczej tę kwestię przedstawiają autorzy współcześni lub ci, którzy tworzyli w ubiegłym stuleciu, a już ich z nami nie ma. Wspomnijmy chociażby Victorię Holt, która zasłynęła głównie z pisania powieści wiktoriańskich. Dla niej pożądanie i namiętność nie zawsze kończyły się przed drzwiami sypialni bohaterów.

Skoro już napomknęłam o Jane Austen i siostrach Brontë, to chciałabym wspomnieć o czymś, co mi się nie spodobało. Otóż wydawca już na okładce trąbi, iż Północ i Południe to: „wymarzona lektura dla miłośników Jane Austen i sióstr Brontë”. Pytam się, po co taka reklama? Nie zawaham się rzec, iż Jane Austen do Elizabeth Gaskell naprawdę wiele brakuje. Przynajmniej w moim odczuciu. Prawdę powiedziawszy jedyną powieścią panny Austen, jaką przeczytałam jednym tchem, był Mansfield Park. Pozostałe jej książki jakoś ciężko mi szły, pomimo iż wcale nie uznałam ich za złe. Już bardziej skłoniłabym się ku porównaniu Elizabeth Gaskell z siostrami Brontë. Jak gdyby tego było mało, kiedy odwracamy książkę, na tylnej części okładki widzimy takie oto słowa: „poruszająca powieść społeczno-obyczajowa przypominająca klimatem naszą… Ziemię obiecaną.” I kolejna zachęta, której trudno się oprzeć, prawda? Tylko cóż poradzić, jeśli nie każdy czytelnik przepada za Ziemią obiecaną? Przyznam szczerze, że nieszczególnie lubię to dzieło Władysława Reymonta. I gdybym kierowała się takimi chwytami reklamowymi, zapewne nie sięgnęłabym po Północ i Południe. Wydawcy naprawdę powinni pójść po rozum do głowy zanim wypuszczą daną książkę na rynek, bo czasami te hasła wrzucane na okładki mogą odnieść odwrotny skutek niż ten zamierzony. Czytelnik sam powinien wyrobić sobie zdanie. Po co od razu narzucać mu do kogo lub czego należy porównywać daną powieść? 

Pomijając wpadkę wydawcy, Północ i Południe to powieść, która naprawdę mnie zachwyciła. Teraz, kiedy już poznałam namiastkę twórczości Elizabeth Gaskell chcę sięgnąć po inne jej powieści, bez względu na to czy będą to polskie tłumaczenia, czy wersje oryginalne. Chciałabym również obejrzeć serial, który powstał na podstawie książki. W moim odczuciu powieść jest tak doskonała, że gdy przeczytałam ostatnią stronę, poczułam złość, że to już koniec.






* Milton – miasto fikcyjne, którego pierwowzorem jest Manchester.