Wydawnictwo:
ZYSK I S-KA WYDAWNICTWO
Warszawa
2012
Prawdę
powiedziawszy nie wiem, jak powinnam zacząć tę recenzję, a właściwe opisać
swoje wrażenia po przeczytaniu lektury, która sprawiła, że przez długi czas nie
umiałam zebrać się w sobie, aby móc napisać coś sensownego. Opisana przez
Małgorzatę Kalicińską historia, robi na czytelniku tak ogromne wrażenie, że w
pewnym momencie zaczyna zastanawiać się po co to wszystko. Po co ta pogoń za
pieniądzem? Po co kolejny samochód z mnóstwem gadżetów, żeby sąsiedzi
zazdrościli? Do czego potrzebny któryś z kolei dyplom ukończenia studiów
wyższych, nie zawsze uzyskany uczciwie? Czy nie lepiej w tym osiąganiu
życiowych sukcesów zachować umiar, a czas, który przeznaczamy na branie udziału
w „wyścigu szczurów” przeznaczyć na kontakty z bliskimi i to, co w życiu
naprawdę ważne, na przykład rodzina? Bardzo często ludzie nie zdają sobie
sprawy, co tracą, dając porwać się fali, która często doprowadza nas na skraj
przepaści, z której wielokrotnie jedynym wyjściem jest skok w dół. Między
innymi, takie właśnie refleksje na temat sensu ludzkiej egzystencji wzbudziła
we mnie powieść Małgorzaty Kalicińskiej.
Przeważnie
każdy, kto recenzuje tę książkę, swój opis rozpoczyna od przedstawienia
Marianny Roszkowskiej, która jest tutaj narratorką. To właśnie ona opowiada
czytelnikowi o swoich życiowych doświadczeniach, o wzlotach i upadkach, o
uczuciach, które nie zawsze sprowadzały ją na dobre tory. Postanowiłam wyłamać
się od tej reguły, ponieważ moją uwagę znacznie bardziej niż osoba Marianny,
przykuła jej przyrodnia siostra, Lilka.
Mariannę
i Lilkę łączył ten sam biologiczny ojciec. Kiedy wiele lat temu odszedł od
matki Marianny, rozpoczął nowe życie u boku innej kobiety. Z tego związku na
świat przyszła właśnie Lila. Lecz niespodziewana tragedia sprawiła, że chcąc
nie chcąc siostry musiały się przynajmniej tolerować, jeśli już nie potrafiły
wykrzesać z siebie głębszych uczuć. Lilka ma dość specyficzny charakter, czym
drażni starszą Mariannę. Mijają lata. Każda z sióstr zajęta jest swoim własnym
życiem. Owszem, od czasu do czasu spotykają się ze sobą, ale o prawdziwej
siostrzanej miłości jakoś nie może być w tym przypadku mowy. I wtedy przychodzi
kolejna tragedia. Choroba, która jest niczym wyrok śmierci. Od tej chwili
obydwie siostry będą musiały stanąć w obliczu innej rzeczywistości, na którą
tak naprawdę nikt ich nie przygotował. Żadna z kobiet nie przeszła ani kursu,
ani szkolenia, ani nie skończyła studiów, które dałyby im chociażby podstawy
radzenia sobie z brutalnością życia. Teraz będą już zdane jedynie na siebie i
na tych, którzy w jakiś sposób będą mogli im pomóc.
Oczywiście
śmiertelna choroba to nie jedyny problem, jaki Małgorzata Kalicińska porusza w Lilce.
Ta powieść posiada wiele wątków, a każdy z nich doskonale oddaje autentyczność
ludzkiego życia; pokazuje je takim, jakie ono jest naprawdę. Choć bohaterowie
to w przeważającej części osoby dojrzałe, to jednak nie są wolne od popełniania
życiowych błędów. Autorka pokazuje też na czym polega różnica pokoleń i sposób
myślenia ludzi młodych, stojących dopiero u progu rozwoju zawodowego, i tych,
którzy mają już za sobą te kilkadziesiąt lat życia.
W Lilce
znajdziemy także pięknie ukazaną miłość ojca do córek i na odwrót. Relacja,
która jest przedstawiona w książce nasunęła mi na myśl słowa niezapomnianej
polskiej aktorki – Mieczysławy Ćwiklińskiej. Kiedy pytano ją o jej
biologicznego ojca, którego nigdy nie widziała na oczy, wówczas zwykła była
mówić, że „ojcem nie jest ten, kto spłodził, ale ten, kto wychował”. Te słowa
doskonale oddają sens tego, o czym możemy przeczytać w tej powieści.
Kolejnym
problemem jest gwałt, który mimo to, iż wydarzył się dawno temu, nie został
zapomniany i do dziś odciska swoje piętno na psychice kobiety, która padła jego
ofiarą. Poruszona jest też kwestia rozwodu. Po kilkudziesięciu latach razem
spędzonych jedna ze stron nagle, bez żadnego powodu, oświadcza, że odchodzi, bo
nie czuje się w tym związku spełniona. Generalnie jest tak, że na tego typu
wieść człowiek reaguje histerią, agresją, a wręcz nienawiścią wobec osoby,
która rezygnuje z dalszego życia u boku współmałżonka. W Lilce Autorka
próbuje uświadomić czytelnikowi, że nie zawsze musi tak być. Przecież można
rozstać się w zgodzie, choć nikt nie twierdzi, że jest to sprawa prosta.
Pozostajemy zranieni i nie rozumiemy, co tak naprawdę zrobiliśmy źle, że do tego
doszło. Ale z drugiej strony, co nam da obwinianie wszystkich wokół, tylko nie
siebie? W takich sytuacjach zazwyczaj tak właśnie się dzieje, że winy szukamy w
każdym, tylko nie w sobie. Winny jest współmałżonek, kobieta, do której
odchodzi, marzenia, które ten ktoś pragnie wreszcie spełnić, ale przy nas nie
może tego zrobić. A gdybyśmy spróbowali podejść do sprawy inaczej i zrozumieć
tę drugą stronę? Gdybyśmy przestali być egoistami, myślącymi jedynie o sobie?
Wtedy zapewne poczulibyśmy się lepiej, a nasz współmałżonek mógłby zostać nawet
naszym przyjacielem.
W
powieści poruszona jest też kwestia przyjaźni. Otóż, okazuje się, że przyjaźń
pomiędzy mężczyzną a kobietą naprawdę jest możliwa. Będąc w tego rodzaju
relacji łatwej jest nam zrozumieć płeć przeciwną. Można też przyjaźnić się z
kimś, kto jest od nas sporo straszy, na przykład z gosposią, która dbała o to,
żebyśmy znaleźli na stole gorący talerz zupy, kiedy wrócimy ze szkoły. Czasami
dopiero po latach może okazać się, ile ta osoba dla nas znaczyła.
Pomimo
tak wielu wątków, centralną część powieści stanowi choroba. Czytelnik jest w
stanie zaobserwować, w jaki sposób może ona zmienić nie tylko osobę, która się
z nią zmaga, ale też całe otoczenie chorego. Ktoś, kto do tej pory traktował
życie lekko, nie zdając sobie sprawy z tego, że nie jest nieśmiertelny, teraz
odkrywa swoje życie na nowo. Bo wszystko w życiu dane jest z jakiegoś powodu. W
tej książce bardzo wyraźnie to widać. Zapewne gdyby nie te wszystkie problemy,
jakie dotykają bohaterów, ich życie nie miałoby wartości. Dzięki temu, że na co
dzień muszą zmagać się z mniejszymi lub większymi trudnościami, są w stanie
odkryć w sobie uczucia, o których istnieniu już zapomnieli albo zwyczajnie nie
mieli pojęcia, że gdzieś w nich tkwią. Te życiowe dylematy sprawiają, że
zmieniają się ich priorytety, a to, co kiedyś było istotne, teraz przestaje
mieć jakiekolwiek znaczenie.
Kiedy
tak analizuję tę powieść, to dochodzę do przekonania, że chociaż przewija się w
niej tak wiele rozmaitych wątków, jedna kwestia jest w tym wszystkim
najważniejsza. Miłość. Choć człowiek bardzo często nie chce, a może zwyczajnie
nie potrafi się do tego przyznać, to jednak wciąż jej poszukuje. To z powodu
jej braku w życiu bardzo często wplątuje się w sytuacje i związki, które przynoszą
jedynie ból i rozczarowanie. Ludzie po prostu przestali wierzyć w miłość i
próbują jej brak, a może swoją nieumiejętność kochania, tłumaczyć na rozmaite,
nawet najdziwaczniejsze sposoby. Podobnie jak dobre maniery. Coraz więcej
osób, szczególnie młodych, nie potrafi zapanować nad swoimi negatywnymi
emocjami i w sposób wulgarny je okazuje. Autorka stara się uczulić czytelnika
na ten właśnie problem, lecz z drugiej strony można zastanawiać się czy
przypadkiem w dzisiejszych czasach nie jest to sprawa z góry skazana na
przegraną. Spójrzmy, ile wokół nas agresji i nienawiści. Chociaż o
wszechobecnym chamstwie dość często się mówi, to jednak można odnieść wrażenie,
że jest to tylko czcze gadanie, z którego nic nie wynika. Czasami odnoszę
wrażenie, że obecnie nad tego typu zachowaniem przechodzi się do porządku
dziennego. Wygląda to tak, jak gdyby było ono czymś naturalnym w naszym
społeczeństwie.
Przyznam
szczerze, że choć nie należę do pokolenia, które opisała Małgorzata Kalicińska,
to jednak kiedy czytałam Lilkę poczułam smutek, bo to, o czym czytamy w
książce jest do bólu prawdziwe. Kiedyś było zupełnie inaczej. Ludzie byli inni,
mniej egoistycznie nastawieni do siebie nawzajem. Żyli ze sobą, a nie obok
siebie, tak jak ma to miejsce dzisiaj. Dlatego zadaję sobie pytanie: Czy jest
jeszcze ratunek dla dzisiejszych trzydziestolatków i młodszych? Czy jesteśmy w
stanie zapanować nad pewnymi zachowaniami, aby nasze życie wyglądało lepiej,
nie tylko pod względem finansowym?
Kończąc
chciałabym dodać, że książka zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Pobudziła do
refleksji. Obawiam się, że nie udało mi się dotknąć każdego z problemów, które
Autorka w niej porusza. Niemniej pamiętajcie jedno. Choć na pierwszy rzut oka
może wydawać się, że ta powieść nie jest niczym niezwykłym, to jednak w głębi
swojej „książkowej duszy” jest wyjątkowa. Niech nikogo nie zmyli okładka, na
której widzimy młodą, roześmianą i najpewniej szczęśliwą kobietę. Tak więc
polecam tę powieść nie tylko osobom dojrzałym, ale przede wszystkim młodym,
ponieważ płynie z niej wspaniała życiowa mądrość, o jaką dzisiaj naprawdę
trudno.
Wiem że warto sięgnąć po tę książkę, wiem że Kalicińska potrafi dobrze pisać :-)
OdpowiedzUsuńPopieram :-) Mam nadzieję, że mój wpis zachęci jak najwięcej osób do przeczytania tej książki :-)
UsuńWspaniała recenzja wspaniałej książki!
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) Teraz chcę przeczytać "Zwyczajnego faceta". A serię "nad rozlewiskiem" zostawię sobie na koniec :-)
UsuńJuż na fb widziałam, że książka cię poruszyła, ale nie sądziłam, że aż tak!! I faktycznie, człowiek całe życie szuka miłości... Będę szukała tej książki.
OdpowiedzUsuńWiesz, że ja lubię takie książki życiowe i zawsze wysoko je oceniam. A miłość jest dla każdego najważniejsza, tylko dlaczego ludzie są takimi hipokrytami i się tego wypierają w żywe oczy? Nie rozumiem.
Usuńu nas kolejka jest do tej książki... ja się jeszcze nie dopchałam:)ale też już dużo dobrego słyszałam od czytelników
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię, że jest kolejka, bo ta książka naprawdę porusza. Szkoda tylko, że takie pozycje są tłumione przez tzw. "junk fiction", którego u nas niestety coraz więcej.
UsuńMyślę, że bez problemu ją znajdziesz, bo jest to książka dość znana i biblioteki się w nią zaopatrują. Mam nadzieję, że wywoła u Ciebie podobne odczucia do moich :-)
OdpowiedzUsuńTo prawda, że kiedyś było inaczej. Moim zdanie znacznie lepiej niż w obecnych czasach.Ludzie mniej egoistycznie odnosili się do siebie nawzajem. Teraz żyjemy obojętni obok siebie. Smutne, ale prawdziwe.
OdpowiedzUsuńCzasami to naprawdę żałuję, że nie urodziłam się wcześniej :-)
Usuń