piątek, 7 czerwca 2013

Victoria Holt – „Dwór na wrzosowisku”








Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 1996
Tytuł oryginału: Kirkland Revels
Przekład: Bożena Walewska-Zielecka





Na przełomie XVIII i XIX wieku powszechnie tworzono i czytano tak zwane powieści gotyckie, o których dziś powiedzielibyśmy, że są to powieści grozy, czyli thrillery i horrory. Oczywiście sposób pisania tego rodzaju książek różnił się diametralnie od tego, jaki obserwujemy dziś. Klasyczny element owych utworów stanowił przede wszystkim tajemniczy, a wręcz upiorny klimat, w jakim prowadzona była narracja, natomiast czytelnik podczas lektury narażony był na odczuwanie panicznego lęku. W powieściach gotyckich dominowały także nawiedzone budowle, czyli wszelkiego rodzaju zamki czy dwory, które były świadkami rodzinnych tragedii, głównie niewyjaśnionych samobójstw. Bardzo często też fabule tego rodzaju książek towarzyszyły rozmaite pułapki, śmierć, szaleństwo czy klątwa. Z kolei główni bohaterowie to z reguły jakaś antynomiczna para, na przykład osoba o wyraźnie demonicznych cechach charakteru przeciwstawiała się postaci czystej i niewinnej, a najlepiej, kiedy była to jakaś nieskalana dziewica. Niezwykle istotnym elementem osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej powieści grozy był również fakt pojawienia się jakiejś mrocznej zbrodni, która wyraźnie odciskała swoje piętno na fabule oraz ideowej wymowie całej książki. Powieść gotycka była swego rodzaju przeróbką powieści sentymentalnej pochodzącej z XVIII wieku. Znaczny wpływ wywarła na rozwój literatury romantycznej, a potem horroru.

Z biografii Victorii Holt (właśc. Eleanor Alice Burford Hibbert) wynika, że była ona zafascynowana dziewiętnastowiecznymi pisarzami i najprawdopodobniej w swojej twórczości usiłowała czerpać z nich wzorce. Akcję wielu swoich powieści umieściła właśnie w XIX wieku. Dwór na wrzosowisku jest tego najlepszym przykładem. W tej powieści czytelnik spotyka mroczną rodzinną tajemnicę, w której centrum zostaje nagle wrzucona główna bohaterka książki – Catherine Corder. Panna Cathy rozpoczyna opowiadanie swojej historii od chwili, kiedy wraca z Francji do rodzinnej posiadłości o nazwie Glen House w Anglii. To tutaj się wychowała, tutaj spędziła lata swojego dzieciństwa, aby w końcu wyjechać za granicę celem pobrania nauk i przyswojenia sobie dobrych manier. Pamiętajmy, że mamy XIX wiek, a więc obowiązują z góry ustalone konwenanse.

Catherine Corder nie czuje się w domu swojego ojca zbyt komfortowo. Wiele lat temu powiedziano jej, że ukochana matka zmarła, co wciąż sprawia jej ogromny ból. Ojciec tej dziewiętnastoletniej panny nie za bardzo zwraca na nią uwagę, jakby zaprzątnięty własnymi sprawami. Regularnie raz w miesiącu wyjeżdża w jakieś tylko sobie znane miejsce, lecz nikogo to nie dziwi, bo przecież jest jeszcze stosunkowo młody, więc może przecież ułożyć sobie życie u boku innej kobiety. Cathy praktycznie skazana jest na swoje własne towarzystwo, a już w najlepszym wypadku może konwersować z utyskującą na wszystko gosposią. Lecz pewnego dnia wszystko się zmienia. Jedna konna przejażdżka po okolicy sprawia, że panna Corder musi stanąć twarzą w twarz z własnym przeznaczeniem.

Podczas wspomnianej przejażdżki Catherine spotyka Cygankę, która prowadzi na sznurku zabiedzonego psa. Dziewczyna lituje się nad nim i pragnie go od niej odkupić. Szybko okazuje się, że jej propozycja raczej nie dojdzie do skutku, ponieważ Cathy nie ma przy sobie pieniędzy. Wówczas z pomocą przychodzi jej niejaki Gabriel Rockwell. Mężczyzna płaci Cygance żądaną sumę pieniędzy, a potem oddaje psa dziewczynie w formie prezentu. Od tej chwili młodzi spotykają się niemalże codziennie. W ten sposób rodzi się między nimi uczucie sympatii, bo chyba tak to można nazwać, przynajmniej jeśli chodzi o pannę Corder. Gabriel jest młody, ale mimo to wciąż mówi o rychłej śmierci. Dlaczego? Czy coś mu grozi? Czy jest w niebezpieczeństwie i nie może nic na to poradzić? A może to jego stan zdrowia jest na tyle poważny, że zapewne nie dożyje starości?

Faktem jest, że ostatecznie młodzi pobierają się, Cathy zostaje panią Rockwell i wyjeżdża do rodzinnej posiadłości swojego męża, czyli do Kirkland Revels. Tam poznaje pozostałych członków rodziny Gabriela. Ponieważ przy takich okazjach pierwsze wrażenie bywa różne, Cathy nie przejmuje się tym, gdyż wie, że w miarę upływu czasu zaprzyjaźni się z pozostałymi domownikami. Dziewczyna uświadamia sobie też, że u Rockwellów bardzo ważna jest kwestia sukcesji. Jest ona tak istotna, że już niedługo młoda pani Rockwell odczuje to dość boleśnie na własnej skórze i znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie, a jej życie będzie zagrożone. Komu będzie zależeć na tym, żeby Catherine zniknęła z domu Rockwellów równie szybko jak się w nim pojawiła?

Myślę, że o książkach Eleanor Alice Burford Hibbert należy powoli myśleć, jak o klasyce. Od jej śmierci minęło już sporo czasu, bo dokładnie dwadzieścia lat, natomiast powieści, które po sobie zostawiła klimatem przypominają te, jakie tworzyły chociażby siostry Brontë. Oczywiście mam na myśli pozycje, których akcja rozgrywa się w XIX wieku. Dla niewtajemniczonych podam, że Autorka tworzyła również powieści stricte historyczne, jak choćby te dotyczące dynastii Tudorów. Od bardzo dawna żywię ogromną sympatię do Eleanor Alice Burford Hibbert i przeczytałam już wiele jej książek. One są doskonałe na czas, kiedy chcemy odpocząć od problemów i zwyczajnie o nich zapomnieć przynajmniej na chwilę. Jej książki czyta się szybko i przyjemnie.

Dwór na wrzosowisku zawiera w sobie wspomniane już elementy dziewiętnastowiecznej powieści gotyckiej. Oczywiście fani współczesnych thrillerów i horrorów, gdzie krew leje się strumieniami, a trupy wychodzą z grobów, aby dokonać ostatecznej zemsty, będą zawiedzeni sięgając po tę książkę, ponieważ nic takiego w niej nie znajdą. Nie ma też wampirów tak bardzo dziś popularnych. Są natomiast bohaterowie czysto ludzcy, którzy próbują osiągnąć swój cel, posuwając się do działań na miarę XIX wieku. Ta książka znacznie bardziej będzie odpowiadać tym czytelnikom, a właściwie czytelniczkom, które gustują w dziewiętnastowiecznej brytyjskiej klasyce. Jak sam tytuł wskazuje, centralne miejsce zajmuje tutaj wrzosowisko, na którym znajduje się stary dwór Rockwellów ze swoimi mrocznymi tajemnicami. Mury tego dworu sporo już widziały i gdyby potrafiły mówić, z pewnością przyprawiłyby niejednego o gęsią skórkę. Bohaterowie są niezwykle enigmatyczni i tak naprawdę nie wiadomo, komu można wierzyć, a kogo się wystrzegać. W tym dworze śmierć unosi się w powietrzu, czemu dodatkowo sprzyjają ruiny średniowiecznego opactwa, znajdujące się niedaleko posiadłości Rockwellów.

Ci, którzy oceniają książkę po okładce zapewne stwierdzą: „Ech, to jakieś romansidło!” Otóż, to nie jest romans. Owszem, czytelnik ma do czynienia z rodzącym się powoli uczuciem miłości, jednak jest ono opisane niezwykle subtelnie, zupełnie tak, jak gdyby opis ten wyszedł spod pióra którejś z dziewiętnastowiecznych pisarek. Mocnych scen erotycznych na pewno tutaj nie znajdziecie.

Uważam, że książka naprawdę warta jest uwagi, lecz nie każdy czytelnik będzie nią zafascynowany. Nie chcę nikogo dyskryminować, ale obserwując obecne trendy czytelnicze, ta książka ma raczej niewielkie szanse na zdobycie sobie rzeszy fanów. Pierwsze wydanie tej powieści miało miejsce w 1962 roku, ale nie było to w Polsce, i wtedy rozchodziła się ona niczym świeże bułeczki. Od tamtego czasu wiele się zmieniło na rynku wydawniczym, a przede wszystkim zmianie uległy gusta czytelników. Jeśli o mnie chodzi, to nie mam zamiaru rezygnować z powieści Eleanor Alice Burford Hibbert i w niedługim czasie na moim blogu pojawi się kolejna recenzja jej książki. Tym razem będzie to Pocałunek Judasza



10 komentarzy:

  1. Raczej nie przypadną mi do gustu ale podsunę tytuły mojej drugiej połowie ona kocha tę epokę i romanse.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I słusznie, bo to takie babskie czytadło jest ;-) Mam nadzieję, że Twojej drugiej połówce się spodoba. Tam jest też dodatkowo wątek kryminalny :-)

      Usuń
  2. Naprawdę, całkiem ciekawa książka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się podobała, ale mnie generalnie podobają się książki, które nie cieszę się powszechnym uznaniem. :-)

      Usuń
  3. Okładka faktycznie jest bardzo osobliwa i również myślałam, że to romans, dlatego żałuje, iż rozwiałaś moje wątpliwości :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pocałunek Judasza" ma jeszcze bardziej osobliwą okładkę, a też nie jest takim romansem, do jakich przyzwyczaili nas pisarze obecnie tworzący. Victoria Holt pisze podobnie jak klasycy, więc raczej gorących scen erotycznych tutaj nie znajdziesz :-)

      Usuń
  4. Ale mnie zaintrygowałaś... Książki Victorii Holt czytałam około 20 lat temu i cały czas mam je w swojej biblioteczce (nawet teraz mimowolnie zerknęłam w ich stronę, aby sprawdzić czy jeszcze tam są he he). Tej jednak nie czytałam, więc kolejne wezwanie stoi przede mną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że po raz pierwszy zetknęłam się z Victorią Holt w liceum. Potem na jakiś czas przestałam czytać jej książki, a teraz znowu do niej wracam. Powiem Ci, Ewo, że ja lubię książki, z których coś wynika, a to, co tworzy się teraz to jakieś takie bez wyrazu. Oczywiście mam na myśli te wszystkie wampiry i im podobne stwory. Po co to komu? Moja biblioteka w ogóle tego nie kupuje. Natomiast rodzice wystosowali do dyrekcji pismo, żeby nie wypożyczać takich książek ich dzieciom. Jako pedagog w pełni popieram. Takie książki na pewno nie wpływają dobrze na młodego człowieka. To takie nawiązanie do tego, o czym powiedziałaś w wywiadzie. A jeśli chodzi o "Dwór na wrzosowisku" to szczerze polecam. Myślę, że Ci się spodoba :-)

      Usuń
  5. no jak nie ma trupów wyłażących z grobów, to faktycznie nie dla mnie;) chyba kiedyś próbowałam to czytać... ja tej autorki za bardzo nie lubię, ale parę razy próbowałam ją czytać. okładkę pamiętam, mamy to samo wydanie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że ja próbowałam swego czasu czytać o tych trupach, wampirach, wilkołakach i jeszcze innych dziwadłach, ale pasuję. Nie dam rady przez to przejść. Nie będę się zmuszać. A za trendami podążać nie zamierzam, bo do czego mi to potrzebne? Czyta się dla przyjemności, a nie dlatego, że taka jest moda. Oczywiście wszystko jest kwestią gustu. Ja lubię książki, gdzie mam do czynienia z ludźmi, a nie z jakimiś stworami. Thriller jeszcze przeczytam, ale horrory mnie odstraszają. A książki Victorii Holt zawsze czytam z przyjemnością i chyba już tak zostanie. :-)

      Usuń