poniedziałek, 24 czerwca 2013

Lucy Maud Montgomery – „Ania z Szumiących Topoli”









Wydawnictwo: NASZA KSIĘGARNIA
Warszawa 1990
Tytuł oryginału: Anne of Windy Poplars vs. Anne of Windy Willows
Przekład: Aleksandra Kowalak-Bojarczuk
Ilustracje: Leonia Janecka




Niewiarygodne jak ten czas szybko leci. To już moje czwarte spotkanie z rudowłosą Anne Shirley. Czwarte i niestety przynoszące największe rozczarowanie. Ale może zacznę od naświetlenia historii pisania i wydania Ani z Szumiących Topoli, ponieważ wtedy będzie można łatwiej zrozumieć, skąd bierze się moje niezadowolenie.

W roku 1915 Lucy Maud Montgomery usilnie pracowała nad stworzeniem trzeciego tomu, czyli Ani na uniwersytecie. Książka została oddana do rąk czytelników w lipcu tegoż roku. Z kolei Wymarzony dom Ani, gdzie pisarka skupiła się na pierwszych latach małżeństwa Anne z Gilbertem Blythe opublikowano w 1917 roku. Pod koniec roku 1919 autorka ukończyła pracę nad Doliną Tęczy i zaczęła tworzyć Rillę ze Złotego Brzegu. Ten tom został ukończony w 1920 roku i miał być częścią zamykającą opowieść o Anne Shirley. Jednak uporczywe namowy wydawcy sprawiły, że Lucy Maud Montgomery znów zasiadła przy swoim biurku i posłusznie, choć bardzo niechętnie, rozpoczęła pracę nad Anią z Szumiących Topoli. Był to lipiec 1936 roku. Akcję powieści pisarka ponownie umieściła w panieńskich latach głównej bohaterki. Anne pisze listy miłosne, a właściwie relacjonuje ukochanemu to, co dzieje się w Summerside, gdzie, jako magister nauk humanistycznych, Anne otrzymuje posadę kierowniczki szkoły średniej. Przychodzi rok 1938. Lucy Maud Montgomery w ciągu czterech miesięcy wytężonej pracy kończy Anię ze Złotego Brzegu, w której skupia się na czasach, kiedy dzieci Anne są jeszcze bardzo małe. Tak więc seria o Anne Shirley nie powstała chronologicznie, tylko na wyrywki, a to naprawdę może zdenerwować, nawet samą autorkę. I tak właśnie się stało.

Lucy Maud Montgomery na początku bardzo pokochała wykreowaną przez siebie Anne Shirley, którą traktowała niemalże jak swoje własne dziecko. Jednakże w miarę upływu czasu jej miłość zamieniła się w nienawiść. Najprawdopodobniej było to spowodowane tym, że każdy kolejny tom opowiadający o jej losach, pisarka tworzyła pod presją na zamówienie wydawców, a nie z własnej i nieprzymuszonej woli i chęci. Poza tym nagła utrata sympatii do Anne Shirley mogła też wynikać z tego, iż Montgomery przez całe swoje życie była kojarzona głównie z serią powieści o Ani z Zielonego Wzgórza. Dlatego też można zrozumieć fakt, że Ania z Szumiących Topoli autorce zupełnie nie wyszła. Generalnie jeśli coś robimy pod przymusem i wbrew własnej woli, efekty tego przedsięwzięcia są marne. Tak też jest i w tym przypadku. Poza tym amerykański wydawca usunął część scen napisanych przez Montgomery, a to również nie wpłynęło korzystnie na powieść. Być może to, co zostało usunięte podniosłoby atrakcyjność tej części. Ale cóż począć? Przecież wydawca zawsze wie lepiej niż autor! W tej kwestii nic się nie zmieniło pomimo upływu lat. Dzisiaj też spotykamy się z takim działaniem ze strony wydawców, a potem w ręce czytelnika trafia książka, z którą nie wiadomo, co zrobić. Efektem tego są niesprawiedliwe recenzje, które powinny uderzać w wydawców, a nie w autorów. Niestety, tak się dzieje, kiedy w grę wchodzą pieniądze i następuje cięcie kosztów albo zwyczajne widzimisię wydawcy.

Odnoszę wrażenie, że Lucy Maud Montgomery Anię z Szumiących Topoli napisała – używając kolokwializmu – „na odczepnego”. Możliwe, że pomyślała sobie: „jak chce, to niech ma, tylko niech potem nie ma pretensji, że coś nie wyszło!” Ta część obejmuje trzy lata życia Anne Shirley, pomiędzy 22. a 25. rokiem życia. Jak już wspomniałam dziewczyna trafia do Summerside. Tam obejmuje kierownicze stanowisko w szkole średniej, co oczywiście sprawia, że musi wypracować sobie akceptację tamtejszej społeczności. Nie jest to łatwe, zważywszy że mieszka tam pewna rodzina, z którą wszyscy w mieście bardzo się liczą. Pringle’owie, bo o nich mowa, od samego początku są wrogo nastawieni do nowej nauczycielki. Oskarżają ją o odebranie posady komuś, kogo popierali, a kto również się o nią ubiegał. Jednak nasza „dziewczynka z wyobraźnią” zawsze znajdzie sposób, aby sprostać wszelkim trudnościom, jakie stawia przed nią życie.

Anne wynajmuje pokój w Szumiących Topolach, w Alei Duchów. W domu mieszka wraz z dwiema wdowami: ciocią Kate (z pol. ciocia Kasia) i ciocią Chatty (z pol. ciocia Misia) oraz Rebeccą Drew i „Tym Kotem”, czyli Dustym Millerem (z pol. Marcin). Niemal każdego dnia jest zapraszana na kolacje do domów mieszkańców Summerside. Znając towarzyską duszę Anne, można domyślić się, że owe zaproszenia nasza bohaterka bardzo chętnie przyjmuje. Oczywiście potem skrupulatnie relacjonuje je w listach do Gilberta. Skoro mowa już o jej ukochanym, to trzeba przypomnieć, że kawaler Blythe jest studentem medycyny na Uniwersytecie Redmondskim w Kingsporcie.

To, co można uznać za walor Ani z Szumiących Topoli to przede wszystkim cała galeria rozmaitych postaci. Lecz ten walor bardzo szybko zamienia się w wadę, kiedy chcemy przeanalizować bohaterów pod kątem psychologicznym. Raczej nie da się ich dokładnie sklasyfikować, ponieważ Montgomery ukierunkowała wykreowane przez siebie postacie w jedną stronę. Generalnie są źli, a pod wpływem uroku Anne Shirley zmieniają swoje nastawienie do świata i ludzi. Ale tak naprawdę zawsze byli dobrzy, tylko życie jakoś im nie wyszło, więc stali się zgorzkniali i odgrywali się za swoje niepowodzenia na innych. Takim klasycznym przykładem może być tutaj współpracownica Anne – Katherine Brooke (z pol. Julianna Brooke), pani Gibson czy kuzynka Ernestine Bugle (z pol. Ernestyna Bugle).

Oczwiście Anne Shirley nie byłaby sobą, gdyby nie wtrącała się w sprawy innych. Otóż, wtrąca się i to bardzo, zawsze mając na względzie swoje dobre intencje. Bardzo łatwo daje też sobą manipulować, co raczej nie powinno mieć miejsca u panny, która już niedługo ma wkroczyć na nową drogę życia. Powinna być już w pełni dorosła i mieć rozeznanie co można, a czego nie można robić, nawet, jeśli ktoś usilnie prosi. Powinna już wiedzieć, że nie każdemu należy bezgranicznie zaufać, bo można boleśnie się rozczarować, a „dobre intencje” mogą obrócić się przeciwko osobie, która stara się w ich imię działać.

Rozumiem, że Lucy Maud Montgomery w tej części chciała głównie skupić się na życiu Anne w Summerside, jednak bardzo brakowało mi mieszkańców Zielonego Wzgórza. Owszem, Anne spędza w Avonlea wakacje i święta, ale postacie te – według mnie – są zbyt mało aktywne. O niektórych osobach autorka jedynie wspomina. Wygląda to tak, jak gdyby chciała nakazać czytelnikowi, żeby o nich nie zapomniał. Że ci bohaterowie tam są, ale w tym momencie nie są na tyle ważni, aby móc się nad nimi rozwodzić. A przecież Zielone Wzgórze to miejsce niezwykle magiczne. Miejsce, które sprawia, że ludzie się zmieniają i odzyskują tam radość życia. Przypomnijmy sobie chociażby małą Elizabeth czy Katherine Booke.

Zwróćmy też uwagę na to, w jaki sposób książka została podzielona. Rozdziały poprzednich części posiadają swoje tytuły, zachowana jest również chronologia wydarzeń. Natomiast w tym przypadku odnoszę wrażenie, jakby całość była lekko poszarpana. Fabuła podzielona jest jedynie na trzy lata pobytu Anne w Summerside, rozdziały pozbawione są tytułów, a zamiast tego mamy numery ich poszczególnych części. Wyczuwam brak dbałości o szczegóły. Nie wiem tylko, czy jest to zaniedbanie samej autorki, czy może wydawcy. Odnoszę też wrażenie, że Ania z Szumiących Topoli była pisana na wyrywki, a potem dopiero składana w jedną całość. I znów, zastanawiam się kto zawinił: Montgomery czy ten nieszczęsny wydawca?

Bardzo brakowało mi też listów Gilberta do Anne. Szkoda, że ta korespondencja została przedstawiona tak jednostronnie. Myślę, że czytelnicy chcieliby wiedzieć, jakie myśli kłębią się w głowie przyszłego lekarza. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wtedy książka byłaby znacznie dłuższa, ale przynajmniej dokładniejsza oraz bardziej wciągająca i emocjonująca. A tak, jest trochę mdła.

Aby już tak do końca nie pogrążać Ani z Szumiących Topoli chcę zwrócić uwagę na to, co mi się w tej książce podobało, bo i takie elementy się w niej znalazły. Dla równowagi chcę wspomnieć chociażby o Rebecce Drew, która w moich oczach jest przesympatyczną postacią. Z pozoru może wydawać się zgorzkniałą starą panną, której wszystko przeszkadza, lecz wcale tak nie jest. Ta postać rozczuliła mnie nie tylko swoją szczerą przyjaźnią z Anne, ale przede wszystkim swoją miłością i przywiązaniem do… „Tego Kota”. Jest też mała Elizabeth, która trochę przypomina mi Anne, kiedy ta przyjechała na Zielone Wzgórze. Książka zawiera też kilka życiowych prawd. Pamiętacie co takiego powiedziała Nora Nelson, kiedy zwierzyła się Anne ze swoich problemów? Otóż, ona wyrzekła takie oto słowa:

– [...] Pewnie znienawidzę cię jutro za to, że ci to powiedziałam!
– Dlaczego?
– Sądzę, że zawsze nienawidzimy ludzi, którzy znają nasze tajemnice – rzekła Nora posępnie […]*

Myślę, że słowa te są jak najbardziej prawdziwe. Kiedy zastanowimy się głębiej nad ich sensem, sami dojdziemy do przekonania, że ci, którzy znają nasze sekrety, stanowią dla nas pewne zagrożenie. Przecież zawsze mogą je zdradzić komuś innemu. I właśnie tego gdzieś podświadomie się obawiamy. Podobnie jak czujemy wstyd, że byliśmy na tyle słabi, aby szukać pomocy u innych, choćby tylko w formie pocieszenia.

Niestety, ale nawet pomimo tych kilku zalet, uważam, że Ania z Szumiących Topoli jest najsłabszą częścią serii spośród tych czterech, które przeczytałam. W mojej ocenie została napisana od niechcenia, i to wyraźnie czuje się podczas czytania. Mam nadzieję, że kolejne tomy zniwelują to negatywne wrażenie, bo przecież cały cykl od dziesiątek lat nie bez powodu uznawany jest za swego rodzaju fenomen literacki.  






* L.M. Montgomery, Ania z Szumiących Topoli, Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1990, s. 100.