Wydawnictwo:
PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa
2007
Tytuł
oryginału: Whithethorn Woods
Przekład:
Ewa Horodyska
Ludzie
od zarania dziejów w coś wierzą. Wokół obiektu swojej wiary tworzą wręcz
legendy i rozmaite – czasami nawet niewiarygodne – opowieści. Niejednokrotnie z
tego powodu są wyśmiewani i wyszydzani. I nie jest to nic nowego. Taką sytuację
obserwujemy bowiem od wieków. Ludzie dzielą się na tych, którzy uważają samych
siebie za realnie myślących i ani w głowie im podzielać zabobonne poglądy, oraz
na tych, którzy w te „zabobony” uparcie wierzą i właśnie w nich poszukują
pomocy w rozwiązywaniu swoich życiowych problemów. No cóż, bez względu na to
kto w co wierzy bądź nie wierzy, każdemu należy się szacunek i jakiekolwiek
wyśmiewanie jest co najmniej nie na miejscu. Aczkolwiek w praktyce jest
zupełnie inaczej, ponieważ ludzie jakoś nie potrafią powstrzymać się od tego,
aby tej drugiej stronie solidnie nie „przyłożyć”. Taka bowiem ludzka natura i
raczej nic nie można zrobić, aby cokolwiek zmienić w naszym postrzeganiu
odmienności.
Irlandia,
podobnie jak Polska, uważana jest za kraj katolicki. W związku z tym znajduje
się tam wiele miejsc poświęconych kultowi religijnemu. Od wieków Irlandia
nazywana jest też „krajem świętego Patryka”, co oczywiście mówi samo za siebie.
Choć z drugiej strony wydaje się, że ostatnio Irlandczycy coraz bardziej
wymykają się spod ustalonych niegdyś ram i stają się bardziej liberalni i tolerancyjni
wobec wszelkiego rodzaju odmienności obyczajowej, co niekoniecznie musi podobać
się środowiskom katolickim. Kiedy Maeve Binchy pisała Głogowy gaj nie
było jeszcze mowy o tym, że Irlandczycy są zdolni do tego, aby poprzeć w
referendum małżeństwa jednopłciowe. Jeszcze dwadzieścia lat temu homoseksualizm
w tym kraju zagrożony był bowiem karą więzienia. Od tamtego czasu naprawdę
wiele zmieniło się w świadomości mieszkańców Zielonej Wyspy.
Przenieśmy
się zatem do niewielkiego irlandzkiego miasteczka o nazwie Rossmore. To tutaj
legendą obrosła pewna niezwykła studnia, zwana „studnią świętej Anny”. Miejsce
to znajduje się w lesie, zaś mieszkańcy przychodzą tam, aby modlić się o cud.
Wierzą bowiem, że święta Anna jest w stanie „załatwić” każdą sprawę. Samotne
kobiety w swoich modlitwach proszą o dobrego męża, natomiast bezdzietne mężatki
o potomstwo. Niektórzy błagają Świętą o zdrowie dla chorego dziecka albo dla
kogoś bliskiego. Kim zatem była święta Anna? Zgodnie z biblijnym przekazem
urodziła się w Judei, a jej rodzinny dom znajdował się w Betlejem. Jej
rodzicami byli Natan i Maria, którzy wywodzili się z rodu Dawida. Anna nie
wychowywała się w bogactwie, ale mimo to otrzymała od swoich rodziców staranne
wychowanie, które dodatkowo zostało pogłębione przez służbę w świątyni
jerozolimskiej. Swojego męża – Joachima – Anna poślubiła, kiedy miała
dwadzieścia cztery lata. Joachim również pochodził z pokolenia Dawidowego. W
przeciwieństwie do swojej żony, wychowywał się w znakomitej i zamożnej rodzinie
zamieszkałej w Nazarecie. Jak wielu bohaterów Biblii, Joachim i Anna
swoje małżeństwo traktowali jako związek święty i złączony przez samego Boga.
Święta Anna Samotrzecia (na obrazie święta Anna z córką Maryją i wnukiem Jezusem) Obraz powstał w latach 1506-1513. autor: Leonardo da Vinci (1452-1519) |
Anna
była wzorem i przykładem dla wszystkich małżonek. Niestety, przedłużający się
brak potomstwa burzył szczęście małżonków. Taki stan rzeczy utrzymywał się
przez dwadzieścia lat. Trzeba pamiętać, że w kulturze żydowskiej brak dziecka
uważany był za wielką hańbę oraz karę za grzechy zesłaną przez Boga. Według
apokryfu pewnego dnia Anna udała się do ogrodu, aby tam rozpaczać nad swoim
nieszczęściem. Wtedy podniosła oczy ku niebu i ujrzała na drzewie laurowym
gniazdo wróbli. Wypowiedziała więc swoją prośbę do Boga: „Panie Boże
Wszechmogący, który obdarzyłeś potomstwem wszystkie stworzenia, zwierzęta
dzikie i domowe, gady, ryby, ptaki i wszystko to cieszy się ze swego potomstwa,
dlaczego mnie jedną odsunąłeś od daru Twojej łaskawości? Ty wiesz, Panie, że od
początku małżeństwa złożyłam ślub, iż jeśli dasz mi syna bądź córkę, ofiaruję
je Tobie w Twym świętym przybytku.” Wówczas Annie ukazał się Anioł i
zapowiedział narodzenie dziecka.
Anna
i Joachim cieszyli się niezmiernie z tej przepowiedni. Mając czterdzieści pięć
lat, kobieta urodziła córkę, a stało się to dokładnie 8 września. Zgodnie z
żydowskim obyczajem, dziecku w piętnastym dniu życia nadano imię „Maria”
(Maryja). Gdy dziewczynka podrosła, wówczas Anna wypełniła swoją przysięgę
złożoną Bogu i wraz z mężem i córką udała się do Jerozolimy, gdzie Maria
została wprowadzona do świątyni i oddana na służbę Bogu. Służąc w świątyni,
Maria wzrastała w miłości i łasce Bożej. Praktycznie wychowała się w tym
przybytku, pozostając tam do chwili ukończenia dwunastego roku życia. Swoje
koleżanki prześcigała w pobożności, pokorze, czystości oraz znajomości prawa
Bożego, jak również w każdej innej umiejętności. W czternastym roku życia Maria
została poślubiona Józefowi. Według niektórych przekazów apokryficznych, krótko
po tym wydarzeniu zmarł Joachim, natomiast Anna wraz z córką i zięciem
mieszkała w Nazarecie, gdzie dożyła osiemdziesięciu lat. Kiedy zbliżał się jej
koniec, rodzina nie odstępowała od jej łoża, zaś w chwili śmierci pożegnała się
z najbliższymi i poleciła Bogu swoją duszę, a następnie zasnęła w Bogu z
błogosławieństwem swojego wnuka Jezusa. Jej ciało zostało pogrzebane nieopodal
zwłok Joachima w Dolinie Jozafata.
To
tyle, jeśli chodzi o nakreślenie sylwetki świętej Anny. Przejdźmy teraz do
samej książki. Otóż, wbrew pozorom Głogowy gaj wcale nie jest powieścią
religijną. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Bohaterowie książki to ludzie,
którzy nie charakteryzują się jakąś szczególną religijnością. Nawet miejscowy
ksiądz – Brian Flynn – jest człowiekiem, który pomimo swojej profesji raczej
nie podziela zdania tych, którzy wręcz fanatycznie wierzą w moc świętej Anny i
posągu, który znajduje się w tytułowym głogowym gaju. Wydaje się, że duchowny
czuje się nieco zagubiony w całej tej religijności mieszkańców Rossmore. Nie
chce jednak nikogo odwodzić od własnych przekonań, ale też stara się ich nie
pogłębiać. W dodatku brat Briana stoi na czele firmy, która w najbliższym
czasie ma zająć się budową obwodnicy, która sprawi, że w miasteczku będzie
bezpieczniej, ponieważ samochody nie będą już przez nie przejeżdżać. Według
planu droga będzie przebiegać właśnie przez głogowy gaj, a co za tym idzie
konieczne będzie usunięcie stamtąd studni świętej Anny i generalnie całego
miejsca kultu religijnego. I tak oto dochodzi do konfliktu pomiędzy
mieszkańcami miasteczka. Jedni chcą, aby wreszcie odciążyć Rossmore od
samochodów, zaś inni nie wyobrażają sobie sytuacji, w której nie będą mogli już
chodzić do studni świętej Anny i prosić ją o łaski. Czy w tych okolicznościach
jest szansa na to, aby dojść do rozsądnego porozumienia? Czy konflikt pomiędzy
mieszkańcami nie doprowadzi czasem do poważnych manifestacji?
Przyznam,
że książka po opisie z okładki zapowiada się naprawdę obiecująco. Niedawno
przeczytałam inną powieść Maeve Binchy – Droga do Tary – która mnie
naprawdę zachwyciła. Niestety, nie do końca to samo mogę powiedzieć o Głogowym
gaju. Spodziewałam się bowiem jednolitej opowieści, w której centrum
znajdzie się miejsce religijnego kultu i oczywiście konflikt wywołany planami
budowy obwodnicy. W wyobraźni wydziałam już te uliczne demonstracje, krzyki
mieszkańców Rossmore i obronę świętej Anny za wszelką cenę. Przecież napisanie
tego rodzaju fabuły aż się prosi, jeśli weźmiemy pod uwagę główny wątek
powieści (?). No właśnie, i tu pojawia się pytanie: czy tę książkę można
potraktować jako powieść? Z jednej strony mamy do czynienia z wątkiem, który
stanowi trzon fabuły, lecz z drugiej strony czytelnik styka się ze zwykłymi
opowiadaniami, których autorami są osoby w mniejszym lub większym stopniu
związane z miasteczkiem Rossmore. Tak naprawdę zamieszania wokół budowy
obwodnicy jest niewiele. Autorka znacznie bardziej skupiła się na problemach
życiowych poszczególnych bohaterów-autorów opowiadań. Otóż, każda z tych
postaci ma coś na sumieniu, natomiast opowiadania są, jakby swego rodzaju formą
spowiedzi. Ci ludzie nie spowiadają się jednak księdzu, lecz samemu
czytelnikowi. Natomiast ta sama historia opowiadana jest przez dwie osoby.
Widzimy zatem spojrzenie na jeden problem z dwóch perspektyw. I to może być w
pewnym sensie dość ciekawe.
Grota w Rossmore Możliwe, że właśnie do takiego miejsca przychodzili bohaterowie książki, aby prosić świętą Annę o pomoc. fot. Richard Fensome |
Wśród
wspomnianych bohaterów spotykamy siostry, które przez lata ukrywały przed sobą
nawzajem jakąś tajemnicę. Są też małżonkowie, którzy nie zawsze byli wobec
siebie wzajemnie uczciwi. Mamy także przyjaciółki, które łączy silna więź. Czytelnik spotyka również osoby zupełnie sobie obce,
ale wystarczy jeden z pozoru mało znaczący incydent, aby połączyła je pewna więź.
Ci ludzie opowiadają o swoich grzechach, sekretach, miłości, rywalizacji,
zawiści, zazdrości i wielu innych typowo ludzkich sprawach, które dotknęły ich
gdzieś po drodze. Nie ma jednak w tym wszystkim choćby odrobiny dynamizmu. Może
jedno opowiadanie zasługiwałoby tutaj na szersze omówienie. Chodzi bowiem o
młodą kobietę, która pod wpływem zazdrości o mężczyznę, którego kochała nad
życie, posunęła się do czynów zagrożonych sankcją. Chęć bycia z ukochanym
mężczyzną była silniejsza, aniżeli strach przed więzieniem. Możliwie, że ta
kobieta w ogóle nie zdawała sobie sprawy z powagi swojego czynu. Zapewne
wydawało jej się się, że jej plan jest tak misternie przygotowany, iż nie ma
choćby najmniejszych szans, aby sprawa kiedyś wyszła na jaw. Okazało się
natomiast zupełnie inaczej i kobieta w konsekwencji trafiła za kratki.
Wśród
tych postaci jest też kobieta, która rozpaczliwie pragnęła mieć dziecko, ale
niestety macierzyństwo raczej nie było jej sądzone. W związku z tym pewnego
dnia postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, a właściwie polecić je świętej
Annie i po prostu działać. To, czego się ostatecznie dopuściła jest również
traktowane jako czyn podlegający karze, lecz w przeciwieństwie do bohaterki
opisanej powyżej, ona miała znacznie więcej szczęścia i dopiero kiedy była już
umierająca sprawa wyszła na światło dzienne.
Okładka pierwszego wydania powieści. Wydawnictwo ORION (1996) |
Kiedy
tak analizuję wszystkie te opowiadania, to wydaje mi się, że celem Maeve Binchy
było pokazanie jak bardzo fanatyzm religijny niektórych ludzi może być niebezpieczny.
Otóż, prędzej czy później bohaterowie książki trafiali do studni świętej Anny,
gdzie modlili się o pomoc. To, czy święta Anna faktycznie ich wysłuchiwała jest
już sprawą dyskusyjną. Faktem jest jednak to, że po jakimś czasie oni wszyscy
odbierali swego rodzaju życiowe znaki jako te zesłane przez Świętą. Czasami
były to sytuacje zagrożone sądowymi wyrokami, lecz ci bohaterowie wcale nie
odbierali tego w ten sposób. Oni po prostu uparcie wierzyli, że nawet zły czyn,
który w rezultacie prowadził ich do upragnionego celu, był podyktowany pomocą
świętej Anny.
Wydaje
mi się zatem, że tylko na pierwszy rzut oka książka Maeve Binchy rozczarowuje.
Te wszystkie historie opisane na tle konfliktu o budowę obwodnicy mają chyba
nieco głębsze, moralne znaczenie. Pomimo że spodziewałam się po tej historii
czegoś zupełnie innego, to jednak kiedy bliżej przyglądam się każdemu z tych
opowiadań, dostrzegam, że jest w nich pewien sens. One pokazują czytelnikowi
czym tak naprawdę może stać się dla nas błędne odbieranie pewnych życiowych
znaków tudzież fanatyczne pojmowanie kwestii religijnych. W dodatku każdą z
tych historii charakteryzują specyficzne i nie zawsze łatwe relacje
międzyludzkie. Są to więzi łączące członków tej samej rodziny albo też ludzi
zupełnie sobie obcych.
Nie
będę nikogo ani zachęcać do tej książki, ani też jej odradzać. Doskonale zdaję
sobie również sprawę, że już sama postać świętej Anny może na niektóre osoby
działać drażniąco i nasuwać skojarzenia, które mogą być w rzeczywistości
błędne, bo – jak już napisałam – nie jest to książka stricte religijna. Sama
wciąż mam wobec tej pozycji mieszane uczucia. Na pewno książkę czyta się
szybko, jak to zazwyczaj bywa z powieściami obyczajowymi. Myślę, że twórczość
Maeve Binchy nadal pozostanie w kręgu moich zainteresowań, ponieważ wydaje mi
się, że inne jej powieści są na miarę Drogi do Tary. Obym się nie
rozczarowała!
Czytałam. Mama mi poleciła z biblioteki i się nie zawiodłam... ale Twój tekst dopiero przypomniał mi o co chodziło ;)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że ja też miałam z biblioteki i też Mama wypożyczyła, podobnie jak "Drogę do Tary". I tak, jak napisałam, z jednej strony spodziewałam się czegoś innego, ale z drugiej było trochę zaskoczenia, bo nie sądziłam, że to będą opowiadania na tle wspólnego wątku. Bardzo to pomysłowe, nie powiem. Te opowiadania dają też trochę do myślenia i zastanowienia się nad życiem. :-)
UsuńKurczę, mam wrażenie, że jednak bardziej zadowoliłyby mnie te demonstracje :) Nie za bardzo przepadam za opowiadaniami, wolę dłuższe, bardziej złożone historie. Ale prozę Maeve Binchy troszkę znam, czytałam dawno dawno temu "Echa". Pewnie niejedna osoba nazwie jej książki czytadłami, ale ja lubię. Taka sympatyczna była :)
OdpowiedzUsuńAutorka poszła tutaj troszeczkę inną drogą. Zresztą, w Irlandii nie wiem, czy takie demonstracje wchodziłyby w grę. To nie Polska. Tam nawet duchowni mają więcej pokory niż u nas. Słuchałam kiedyś ich wypowiedzi przy okazji referendum, o którym wspomniałam w tekście, i powiem Ci, że byłam zaskoczona. Liczę na to, że inne powieści M. Binchy są lepsze, zważywszy że czytałam "Drogę do Tary", która jest bardzo dobra. :-)
UsuńA mnie jakoś nie przekonuje, pomimo Twoich dobrych słów. Może ta obecność religii mnie odstrasza? Nie wiem, na razie podziękuję.
OdpowiedzUsuńInsane z przy-goracej-herbacie.blogspot.com
Oj, chyba nie czytałaś dokładnie mojego tekstu. Napisałam nawet dwukrotnie, że to nie jest powieść religijna wbrew pozorom. Święta Anna jest tu tylko symbolem pewnego kultu, a cała reszta idzie swoim własnym torem i niewiele ma wspólnego z religią.
Usuń