Wydawnictwo:
BOGULANDIA
Warszawa
2013
Tytuł oryginału: Mark of the
Lion. As Sure as the Dawn
Przekład: Adam Szymanowski
„Germania”
to nazwa ziem nadana przez starożytnych Rzymian terenom położonym na wschód od
Renu oraz na północ od górnego i środkowego Dunaju. Z kolei termin „Germanie”
Rzymianie zapożyczyli od Gallów, lecz nikt tak naprawdę nie wie skąd ta nazwa
pochodziła, ani też, z jakiego powodu Gallowie tak właśnie nazwali swoich
sąsiadów zza Renu. Germanię zamieszkiwały przede wszystkim plemiona germańskie,
które jako jedne z nielicznych nigdy nie zostały całkowicie podporządkowane
Imperium Rzymskiemu. Rzymianom jedynie kilka razy udawało się przekroczyć Ren,
lecz nigdy nie zdołali na dłużej podporządkować sobie obszarów dzisiejszych
Niemiec. Ren stał się więc umowną granicą Rzymu na wschodzie i żaden z
późniejszych cesarzy nie usiłował poszerzać terytorium na wschód.
Pierwsze
konflikty Germanów z Rzymianami zaczęły się pod koniec II wieku p.n.e. Wówczas
napór Teutonów i Cymbrów na północną część Italii w 101 roku p.n.e. został
powstrzymany przez Gajusza Mariusza (157 p.n.e.-86 p.n.e.). Z kolei w I wieku
p.n.e. Germanie zajęli środkową Europę i toczyli tam zacięte walki z
Rzymianami, którzy byli na najlepszej drodze zmierzającej do opanowania terenu
leżącego pomiędzy Renem a Łabą. W I i II wieku n.e. Rzymianie urządzali wyprawy
przeciwko Germanom, lecz nie przyniosły im one większych sukcesów, ponieważ
oparte były głównie na polityce intryg i przekupstwa. Niemniej jednak zdołali narzucić
swoje zwierzchnictwo pogranicznym plemionom Batawów, Fryzów, Cherusków czy
Markomanów. Dość długie sąsiedztwo Rzymian wpłynęło na germański rozwój
gospodarczy, społeczny oraz kulturowy, a to z kolei przejawiało się w
przejmowaniu szeregu zdobyczy antycznej cywilizacji. W miarę upływu czasu Rzym
zaczął jednak słabnąć, natomiast rosnący nacisk ze strony Germanów zmuszał
Imperium Rzymskie do osiedlania swoich obywateli na obszarach pogranicznych.
Germańscy
wojownicy praktycznie zawsze wyposażeni byli we włócznie. Samo uzyskanie
statusu wojownika najprawdopodobniej związane było z otrzymaniem właśnie tego
rodzaju broni, która miała znaczenie nie tylko militarne. Symbolizowała ona
także pozycję w plemieniu. Właściciel włóczni stawał się pełnoprawnym członkiem
tak zwanego „Thingu”, gdzie poprzez potrząsanie orężem, czyli vapnatak mógł
wyrazić swoje zdanie na dany temat, na przykład skazać na śmierć winowajcę
nawet z własnego plemienia. Pojawia się nawet przypuszczenie, iż istniały
egzemplarze paradne tej broni, a te przeznaczone były tylko i wyłącznie do
celów, które nie były związane z kwestią militarną. Archeologiczne znaleziska
wydają się potwierdzać tę hipotezę, ponieważ niezwykle kunsztowne zdobienia
niektórych grotów są tego doskonałym przykładem.
Chattowie
to jedno z plemion germańskich, które zasiedlało tereny Hesji i Saksonii. W 10
roku p.n.e. zostało ono podbite przez Druzusa Starszego (38 p.n.e.-9 p.n.e.).
Chattowie jako sąsiedzi Cherusków brali udział w walkach z Rzymianami, a było
to w 9 roku n.e. w bitwie w Lesie Teutoburskim oraz w 15 roku n.e. podczas
bitwy pod Wezerą z Germanikiem (15 p.n.e.-19 n.e.), który pomścił wtedy porażkę
Warusa (ok. 46 p.n.e.-9 n.e.), będącego namiestnikiem Germanii. Germanik
odzyskał wtenczas orły legionowe (insygnium legionów rzymskiej armii w postaci
wizerunku orła). Chattowie nie weszli jednak w skład państwa Marboda (ok. 30
p.n.e.-37 n.e.), który był władcą germańskiego plemienia Markomanów. Niemniej
jednak, wzięli udział w wojnach markomańskich, najeżdżając rzymską prowincję o
nazwie Germania Superior. Po jakimś czasie Germanie najprawdopodobniej zostali
wchłonięci przez Franków.
Możliwe, że tak właśnie wyglądały bitwy toczone pomiędzy Germanami a Rzymianami... |
To
tyle, jeśli chodzi o tło historyczne trzeciego tomu trylogii Francine Rivers
pod tytułem Znamię lwa. Ta część opowiada o niejakim Artretesie, którego
czytelnik poznał już w części pierwszej zatytułowanej Głos w wietrze. Nie
będzie przesadą, jeśli napiszę, że nasz główny bohater to mężczyzna dziki w
dosłownym tego słowa znaczeniu. Do cywilizacji jest mu naprawdę bardzo daleko.
Jedyne, czego pragnie od życia to zabijać swoich wrogów, a wrogami tymi są
oczywiście Rzymianie. Artretes to przedstawiciel plemienia Chattów, a właściwie
ich wódz. Dziesięć lat wcześniej po przegranej wojnie z Rzymianami został
brutalnie przez nich pojmany i uprowadzony do Kapui, gdzie przez pewien czas
był szkolony na gladiatora. Potem trafił na arenę do Rzymu, a następnie do
Efezu.
Pomimo
swojej wrodzonej dzikości, Artretes jest niezwykle przystojnym mężczyzną. Ma
jasne włosy i błękitne, lecz niesamowicie zimne oczy, których już samo
spojrzenie może zabijać. Przez lata niewoli zdołał wypielęgnować w sobie tak
wiele nienawiści, że nawet sam w pewnym momencie nie potrafi jej unieść. W
dodatku pewna bardzo piękna Rzymianka złamała mu serce, które rozpadło się na
drobne kawałeczki, i nie jest już zdolne do żadnych uczuć. Chyba tylko do
rzeczonej nienawiści. Ten związek pozostawił jednak w życiu Artretesa
niezatarty ślad, bo narodziło się z niego dziecko. Dziecko niechciane ani przez
ojca, ani tym bardziej przez matkę – wyrafinowaną i zepsutą do szpiku kości
Rzymiankę. Niemniej jednak, w życiu tego maleństwa pojawił się ktoś, kto je
uratował, i tuż przed skazaniem na pożarcie lwom, oddał w dobre ręce, gdzie
należycie się nim zajęto. Niewolnica, która tego dokonała zdążyła jeszcze
wyjawić gladiatorowi prawdę, a potem z podniesionym czołem i śpiewem na ustach,
chwaląc Boga wyszła na efeską arenę na spotkanie śmierci.
Gdyby kiedyś zekranizowano Znamię lwa, być może wówczas Artretes wyglądałby właśnie tak... Na zdjęciu Chris Hemsworth jako Thor w filmie Mroczny świat w reżyserii Alana Taylora |
Jeszcze
przed narodzinami syna, Artretes stał się wolnym człowiekiem, ponieważ w drodze
eliminacji pokonał wszystkich swoich przeciwników, i tym samym został
wyzwolony. Nie ciąży już na nim status niewolnika Imperium Rzymskiego, więc
może rozporządzać swoim życiem według własnego uznania. Kupuje zatem piękną
willę, bogato ją urządza oraz nabywa niewolników, aby służyli jemu i wybrance
jego serca. Niestety, ukochana drwi z jego głębokiego uczucia i słucha rad
tych, którzy pragną tylko i wyłącznie jej zguby. Artretes w swojej nienawiści i
rozpaczy niszczy wszystko, co stanie na jego drodze. Rozbija i podpala meble, a
sam udaje się gdzieś w góry okryty skórami, niczym zwykły barbarzyńca, którym w
istocie przecież jest. Dopiero wieść o tym, iż jego syn jednak żyje, sprowadza
go do domu. Od tej chwili życie Artretesa nabiera sensu. Pragnie za wszelką
cenę odnaleźć swoje dziecko i zająć się jego wychowaniem. Czy zatem dziki
człowiek pozbawiony choćby najmniejszych zasad będzie w stanie zaopiekować się
niemowlęciem? Czy w jego sercu zapali się nagle światełko, które sprawi, że
były gladiator zacznie inaczej patrzeć na życie? Czy zmieni swoją hierarchię
wartości? Przestanie nienawidzić? Zacznie naprawdę kochać?
Życie
Artretesa jeszcze bardziej komplikuje się, kiedy na jego drodze staje owdowiała
młoda chrześcijanka o imieniu Rispa. Dziewczyna wcale nie jest tak czysta, jak
można by się było tego spodziewać. Ma za sobą naprawdę koszmarną przeszłość, o
której woli nie wspominać. Czy kiedy Artretes dowie się prawdy, będzie w stanie
ją zaakceptować? A może postąpi z Rispą tak jak czynią to jego współplemieńcy,
którzy „nieczystym” kobietom golą głowy, a następnie topią w bagnie? Czy zatem
Rispa może czuć się bezpieczna w towarzystwie tego germańskiego olbrzyma?
Akcja
trzeciego tomu trylogii w główniej mierze rozgrywa się na terenie Germanii. To
tam główni bohaterowie udają się, aby nie dopuścić do powrotu Artretesa na
arenę. Są bowiem tacy, którzy chętnie widzieliby go znowu rozlewającego krew
przeciwników dla uciechy rzymskiego czy efeskiego motłochu. Byłego gladiatora
wciąż dręczą koszmary, które są efektem tamtych niewolniczych lat. On już nie
chce do tego wracać. Pragnie żyć jako wolny człowiek, więc szuka schronienia
tam, gdzie wydaje mu się, że będzie czuł się najbezpieczniej, czyli w swojej
ojczyźnie. Ale czy na pewno tak się stanie? Czy jego współplemieńcy przyjmą go z
otwartymi ramionami po dziesięciu latach nieobecności w ojczyźnie? Jak bardzo
ludzie, którzy mienili się niegdyś przyjaciółmi Artretesa zmienili się przez te
wszystkie lata?
Jak
świt poranka jest chyba najbardziej pogańską częścią tej trylogii. Czytelnik
styka się tutaj ze światem rozmaitych zabobonnych wierzeń, które sprowadzają na
ludzi ból i cierpienie. Jest bóg o imieniu Tiwaz, władający Germanią i
posiadający na własność kapłanów, którzy wiernie mu służą, nawet wbrew sobie. W
tym tomie część bohaterów jest pełna zawiści i robi wszystko, aby wyeliminować
tych, których nienawidzą z tego bądź innego powodu. W moim odczuciu fabuła tego
tomu chyba bardziej trzyma w napięciu niż akcja dwóch poprzednich części. Ale z
drugiej strony książka dostarcza też szeregu wzruszeń. Spotyka się tutaj dwa
światy, dwie tak różne rzeczywistości, że nie sposób uniknąć konfliktów. Ludzie
z reguły boją się tego, co nie jest im znane, i to właśnie strach powoduje, że
jedni na drugich naskakują, życząc im tego, co najgorsze.
Podobnie
jak w poprzednich tomach, tutaj również widoczna jest ogromna zmiana, jaka
zachodzi w człowieku. Z ludzkiego punktu widzenia niemożliwe jest, aby ktoś tak
dziki jak Artretes nagle stał się cywilizowanym człowiekiem. W centrum tego
wszystkiego znajduje się maleńkie dziecko, które potrafi zmienić każdego. Pod
wpływem syna w byłym gladiatorze zachodzą ogromne zmiany. Pojawia się też
miłość do kobiety. Miłość trudna, bo nie znajdująca spełnienia. Musi upłynąć
naprawdę sporo czasu, aby do świadomości Artretesa dotarło to, co jest naprawdę
ważne, zaś okoliczności temu towarzyszące są niesłychanie dramatyczne.
To
już koniec trylogii Francine Rivers. Mam nadzieję, że są wśród Was tacy,
których zachęciłam do jej przeczytania. W mojej ocenie to swoisty majstersztyk
literatury. I oby takich książek pojawiało się na naszym rynku wydawniczym jak
najwięcej. Książek, które pisane są na najwyższym poziomie, a swoją wymową
porywają miliony ludzi na całym świecie.
Jakoś nie mam przekonania do powieści tej pisarki, chociaż fabuła brzmi nader interesująco.
OdpowiedzUsuńNie znam dobrze innych książek Francine Rivers, ale akurat ta trylogia napisana jest po mistrzowsku. To jest literatura chrześcijańska, więc i nie dla każdego przeznaczona. Trzeba naprawdę lubić takie książki, żeby mogły się spodobać.
Usuń