czwartek, 20 października 2016

Renata Kosin – „Kołysanka dla Rosalie” # 2













Wydawnictwo: NASZA KSIĘGARNIA
Warszawa 2015




Na początku XVII wieku pojawiła się seria tekstów znanych jako Manifesty Bractwa Różokrzyżowców, które przekonały wielu ludzi w Europie do wiary w istnienie tajnego stowarzyszenia, którego działanie skupiało się na uzdrawianiu, mistycyzmie oraz wiedzy tajemnej. Różokrzyżowcy opisywani w rzeczonych manifestach tak naprawdę mogli nigdy nie istnieć, lecz coraz bardziej popularna fascynacja owym bractwem zaczęła stymulować zainteresowanie ze strony wolnomularzy, którzy przez wielu ludzi uważani są za przykrywkę dla Bractwa Różokrzyżowców. Niemniej istnieje kilka różnic pomiędzy tymi dwoma stowarzyszeniami.

Manifesty różokrzyżowców wydawane w latach 1614-1616 mówiły, że człowiek o nazwisku Christian Rosencreutz (1378-1484) udał się swego czasu do Damaszku i przed powrotem do Niemiec zgłębił tam tajniki nauki i magii, aby w konsekwencji założyć tajne Bractwo Różanego Krzyża zwane także różokrzyżowcami. Mówiło się też, że członkowie tego stowarzyszenia musieli składać przysięgę dotyczącą darmowego leczenia chorych, wykorzystując do tego swoją tajemną wiedzę. Chociaż społeczeństwo różokrzyżowców opisane na kartach manifestów prawdopodobnie w ogóle nie istniało, to jednak zgodnie z poglądem Henrika Bogdana – profesora szwedzkiego uniwersytetu w Göteborgu, który specjalizuje się w historii religii – fascynacja bractwem przyczyniła się do powołania do życia masonerii. Pierwotnie masoni czerpali wiedzę od średniowiecznych zawodowych cechów kamieniarzy, lecz prawdą jest, że współczesna masoneria powstała dopiero w 1717 roku wraz z powołaniem do życia Wielkiej Loży w Anglii. 

Oryginalne manifesty różokrzyżowców nie stanowią jednak zestawu materiałów naukowych. Niemniej badacze twierdzą, że bractwo zapoczątkowało posiadaną obecnie wiedzę z zakresu matematyki czy uzdrawiania, natomiast w połączeniu z „medycyną powszechną”, wiedza ta może być wykorzystywana przy leczeniu niektórych chorób. Manifesty informowały również o tym, że celem każdego społeczeństwa jest osiągnięcie konkretnej wiedzy odnoszącej się do Boga i przyrody, czyli innymi słowy zarówno do religii, jak i nauki. Masoneria wykorzystuje też serie alegorycznych rytuałów w kwestii nauczania etyki w społeczeństwie, w tym samodoskonalenia, wolności religijnej oraz zasad demokracji.

Christian Rosencreutz
Tak naprawdę nie wiadomo, jak wyglądał
założyciel Bractwa Różanego Krzyża,
ponieważ żadnemu artyście nigdy nie
udało się uwiecznić wizerunku
Christiana Rosencreutza.
Portrety, którymi dziś dysponujemy
są jedynie wytworem wyobraźni
poszczególnych malarzy.
Różokrzyżowcy i masoni posługują się także rozmaitymi symbolami. Dla tych pierwszych najbardziej rozpoznawalnym symbolem jest różowy krzyż, który może być interpretowany na więcej niż jeden sposób. Tak więc z jednej strony krzyż może wskazywać na osobę Jezusa Chrystusa i różaniec Maryi Dziewicy. Z drugiej strony krzyż może być także symbolem zmartwychwstania lub śmierci, a róża może oznaczać przyrodę i jej moc tworzenia. Z kolei kwadrat i kompas z literą G umieszczoną w samym środku jest najbardziej rozpoznawalnym symbolem masonerii. Te symbole również mogą być interpretowane na więcej niż jeden sposób. Na przykład litera G może oznaczać zarówno Boga (z ang. God), jak i geometrię. Podobnie jak kompas, który również może reprezentować geometrię, a także sztukę budowania oraz koncepcję przebywania w odpowiednich miejscach przy jednoczesnym kontakcie z innymi ludźmi. Z kolei kwadrat stanowi w tym odniesieniu symbol dokładności.

Siedemnastowieczne manifesty różokrzyżowców nadal inspirują do tworzenia nowych tajnych stowarzyszeń wykorzystujących nazwę tegoż bractwa. Na przykład Starożytny i Mistyczny Zakon Różo-Krzyża (z łac. Antiquus Mysticusque Ordo Rosae Crucis; z ang. The Ancient Mystical Order Rosae Crucis), który w skrócie znany jest jako AMORC, opisywany jest na swojej stronie internetowej jako kontynuacja tradycji mistycznej wracającej nie tylko do osoby Christiana Rosencreutza, lecz także do starożytnego Egiptu. Niemniej założony przez masona Harveya Spencera Lewisa (1883-1939) AMORC faktycznie uczy samodoskonalenia i rozwoju osobistego na podstawie starożytnej wiedzy ezoterycznej. W 1909 roku Harvey Spencer Lewis twierdził bowiem, że jego stowarzyszenie zostało zainspirowane właśnie działalnością tajnego Bractwa Różokrzyżowców. Prawdą jest jednak to, że masoni wciąż pozostają bardzo popularnym międzynarodowym stowarzyszeniem, które prowadzi zbiórki pieniędzy na dofinansowanie szpitali oraz angażuje się w inne akcje charytatywne. Według informacji zamieszczonych na stronie internetowej stowarzyszenia masonów w Ameryce Północnej, obecnie liczba wolnomularzy wynosi około czterech milionów.

Temat Bractwa Różokrzyżowców nie jest również obcy Renacie Kosin, która drugą część swojej dylogii o tajemnicach Luizy Bein oparła właśnie na działalności tego enigmatycznego stowarzyszenia. Przyznam, że pomysł naprawdę ciekawy, z którym w beletrystyce spotkałam się po raz pierwszy. Okazuje się bowiem, że nurtujące naszych bohaterów sekrety z życia hrabianki Luizy wcale nie zostały jeszcze do końca wyjaśnione. W Kołysance dla Rosalie Klara Figiel nadal zajmuje się rozwikłaniem pewnych istotnych kwestii, które pozwolą jej odnaleźć odpowiedzi na szereg pytań. Od zakończenia akcji pierwszej części dylogii mija kilka lat. Nasi bohaterowie są już starsi, a ich życie nieco się zmieniło. Praprawnuk Luizy Bein – Alexander – wyprowadził się ze szwajcarskiego Interlaken i teraz mieszka w rodzinnym domu w Brienz. Nie żyje tam jednak sam, ponieważ zdążył się już ożenić i teraz jest nie tylko kochającym mężem, ale także ojcem dwójki uroczych dzieci – Rosalie i Alberta, którego rodzina pieszczotliwie nazywa „Buś”.

Z kolei Klara Figiel ukończyła studia i obecnie pracuje w jednej z warmińskich gazet. Żyje też w związku ze swoim byłym mężem, z którym tak naprawdę nigdy się nie rozstała, choć dokument rozwodowy mógłby świadczyć o czymś zupełnie innym. Klara jest również współwłaścicielką wartemborskiego pałacu, gdzie urządziła pensjonat. Generalnie prowadzi go wraz z byłym mężem, archeologiem Jakubem Wilskim, lecz można odnieść wrażenie, że udział w zarządzaniu pałacem mają tak naprawdę wszyscy członkowie rodziny Beinów. Prawdę powiedziawszy więcej czasu spędzają oni w Wartemborku, aniżeli u siebie w Szwajcarii. Klara jest też bardzo silnie związana z matką Alexandra oraz jego przyrodnią siostrą Anną. Choć remont pensjonatu nie jest jeszcze ukończony, to jednak nie przeszkadza to gościom, aby dokonywać rezerwacji i przyjeżdżać odpocząć w jego murach. Wśród odwiedzających są osoby reprezentujące różne profesje i pochodzący z różnych warstw społecznych. I tak oto do pałacu, w którym niegdyś mieszkała sama Luiza Bein, przyjeżdżają: emerytowany austriacki architekt o nienagannych manierach, sympatyczna para staruszków czy wciąż rozkojarzona dziewczyna, której samotność od pierwszej chwili rzuca się w oczy. Są też niezwykle enigmatyczni wielbiciele łowienia ryb, wścibska pani Róża wraz z mężem pantoflarzem, oraz pisarz, którego niesamowicie interesuje historia drugiej wojny światowej. Można więc przypuszczać, że pałac tętni życiem i naprawdę trudno jest się w nim nudzić.


Panorama Barczewa (Wartemborku)
Widok od strony Kolonii Zalesia.
źródło


Oprócz gości, w pensjonacie pracuje też personel, który dba o to, aby odwiedzający mieli co jeść albo mogli wyspać się w czystej pościeli. Praktycznie już od samego początku tej historii, w pałacu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. A to ktoś przesunie jakieś szafki ze słoikami znajdujące się w piwnicy albo na lustrze namaluje szminką jakiś dziwny symbol czy sfabrykuje rzekomą egzekucję psa. Czemu takie zachowanie ma w ogóle służyć? Kogo trzymają się tego rodzaju żarty? A jeśli to wcale nie są żarty? Może ktoś w ten sposób wysyła mieszkańcom pensjonatu ostrzeżenie, zanim naprawdę zaatakuje? Możliwe, że ani Klara, ani też pozostałe osoby pracujące czy mieszkające w pałacu nie zawracałyby sobie głowy tymi dziwacznymi sygnałami, gdyby nie fakt, że któregoś dnia w niezwykle tajemniczych okolicznościach znika kilkuletnia córeczka Sary i Alexandra Beinów. Oczywiście wszyscy są przerażeni. Mimo to, w tym całym nieszczęściu widzą jedną pozytywną rzecz. Otóż mała Rosalie nie zaginęła sama. Wraz z nią znika także jej niania. To miejscowa staruszka o imieniu Liska. Kobieta posiada bardzo dobrą opinię, więc raczej mało kto mógłby przypuszczać, że to ona maczała palce w tajemniczym zniknięciu dziewczynki. A jeśli wszyscy się mylą? Być może to staruszka od samego początku planowała uprowadzenie dziecka w jakimś tylko jej znanym celu? Może fakt, że została nianią dzieci Beinów wcale nie był przypadkiem? Czy ktoś jeszcze jest zamieszany w całą tę sprawę?

Oczywiście od tej pory rozpoczynają się intensywne poszukiwania Rosalie Bein i praktycznie każdy jest tutaj podejrzany. Wszystkie osoby przebywające na terenie pensjonatu mogły przecież porwać dziecko! Gdyby tak uważniej przyjrzeć się gościom, wówczas można byłoby dojść do przekonania, że żadnemu z nich nie należy ufać. Czy zniknięcie Rosalie i jej niani ma jakiś związek z niedawno poznanymi tajemnicami Luizy Bein? Czy hrabianka nawet z zaświatów próbuje wywrzeć wpływ na naszych bohaterów? A jeśli tak, to co tak naprawdę się za tym kryje? Czy kiedyś to wszystko się skończy? Aby odnaleźć odpowiedzi na te i inne pytania Klara Figiel, tym razem już nie z Alexandrem Beinem, lecz z Jakubem Wilskim, próbują nie tylko wpaść na trop zaginionej Rosalie, ale także rozwikłać tajemnice z życia Luizy Bein, które – jak się okazuje – wcale nie znalazły jeszcze swojego finału.


Widok na szwajcarskie Brienz 
To tam obecnie mieszka powieściowy Alexander Bein.
fot. Andrew Bossi
źródło


Moim zdaniem Kołysanka dla Rosalie jest powieścią równie porywającą jak Tajemnice Luizy Bein. Podobnie jak w przypadku pierwszej części, Autorka tutaj również skupiła się nie tylko na wątku przygodowym czy historycznym, lecz także na życiu prywatnym poszczególnych bohaterów, z których na pierwszy plan wysuwają się oczywiście Klara i Jakub. Ich decyzje odnośnie do wspólnego życia wcale nie są takie łatwe do podjęcia. Muszą bowiem wypracować jakiś kompromis, a to nigdy nie jest proste. W dodatku po piętach wciąż depczą im jacyś dziwni ludzie, którzy za wszelką cenę usiłują zniszczyć ich spokój i przyprawić o lęk. Okazuje się też, że w całą tę historię zostaje zamieszanych coraz więcej osób i to nie tylko tych żyjących. Wychodzi na to, że niektórzy bohaterowie przez lata żyli w nieświadomości i dopiero teraz mogą poznać prawdę o swoich przodkach. Jednak to, co odkryją może już na zawsze zmienić sposób postrzegania przez nich tych, których uważali za bliskich i którym bezgranicznie ufali.

W moim odczuciu Renata Kosin stworzyła naprawdę doskonałą dylogię, gdzie historia – nawet jeśli ze sporą domieszką fikcji – miesza się z realiami współczesnego świata, zaś rodzinne tajemnice skrywane przez lata wreszcie wychodzą na światło dzienne. W dodatku na kartach obydwu książek znajduje się mnóstwo informacji dotyczących tematów, które dla osób interesujących się historią będą stanowić niemałe źródło wiedzy, jak na przykład kwestia Bractwa Różokrzyżowców i masonerii, o których wspomniałam wyżej. Ze swej strony podziwiam Autorkę nie tylko za nieprzeciętny talent pisarski, ale przede wszystkim za ogrom pracy, jaki włożyła w napisanie tej dylogii. Na pierwszy rzut oka widać, że dołożyła wszelkich starań, aby rzetelnie przeprowadzić barania merytoryczne. Dodatkowo kreacja bohaterów również budzi uznanie. Każda z postaci jest wykreowana w sposób nietuzinkowy. Są to bohaterowie, którzy wiele wnoszą do fabuły obydwu powieści. Oczywiście nie wszyscy pojawiają się zarówno w pierwszej, jak i drugiej części, co ma związek z innym charakterem linii fabularnej. Tak więc zachęcam do sięgnięcia zarówno po Tajemnice Luizy Bein, jak i po Kołysankę dla Rosalie, bo naprawdę warto!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz