Wydawnictwo:
AMBER
Warszawa
1996
Tytuł oryginału: The Cazalet
Chronicle. The Light Years
Przekład: Wiktoria Melech
Sagi
rodzinne na pierwszy rzut oka mogą wydawać się nudne. Bo i cóż takiego
ciekawego można napisać o jakiejś tam rodzinie, która tak naprawdę nie przeżyła
niczego, co mogłoby zasługiwać na większą uwagę? Lecz z drugiej strony czy
tylko życiowe dramaty i tragedie zasługują na spisanie? Ileż to jest rodzin na
świecie, które funkcjonują z dnia na dzień bez jakichś większych ekscesów.
Inaczej przedstawia się życiorys takiej familii, jeśli jej członkom przychodzi
egzystować w czasie masowego zagrożenia ze strony politycznego wroga. Oczywiście
tutaj również mogą występować różnice, bo przecież musimy pamiętać, że istnieje
coś takiego jak podział klasowy. Inaczej lata wojny przeżywały rodziny
pochodzące z wyższej warstwy społecznej, zaś inaczej miało to miejsce w przypadku
tych, którzy egzystowali gdzieś na samym dnie. Choć z drugiej strony prawdą
jest, że wojna jednym daje, natomiast innym odbiera. Jedni na zbrojnym
konflikcie potrafią się solidnie wzbogacić, podczas gdy inni tracą praktycznie
wszystko, co zgromadzili przez lata życia.
I
tak oto tym sposobem wyruszamy do przedwojennej Anglii, która podobnie jak cała
Europa, stoi u progu drugiej wojny światowej. Jest rok 1937. „Śmieszny” Adolf
Hitler krzyczy coraz głośniej, czym zyskuje sobie coraz to nowych zwolenników.
Rząd Wielkiej Brytanii na czele z premierem Chamberlainem robi, co może, aby
zapobiec kolejnemu rozlewowi krwi, wciąż mając w pamięci czas pierwszej wojny
światowej, kiedy to wielu obywateli brytyjskich pożegnało się z życiem, a ci,
którzy pozostali już do końca swoich dni będą wspominać owe traumatyczne wydarzenia z frontu. Niektórzy budząc się każdego ranka i patrząc w lustro będą
czuć nienawiść do wroga za to, że pozbawił ich ręki czy nogi, czym sprawił, że
ich życie już nigdy nie będzie takie samo.
W
Londynie mieszka rodzina Cazaletów. Są to trzej żonaci bracia, którzy
regularnie utrzymują ze sobą kontakt, a niektóre z ich dzieci bardzo się ze sobą
przyjaźnią. Rodzice Hugh, Edwarda i Ruperta już jakiś czas temu wyprowadzili
się z Londynu i przenieśli do Sussex, aby tam wieść spokojne życie wraz ze
swoją jedyną córką – Rachel. Senior rodu – William Cazalet, zwany po prostu
„Brig” – stoi na czele rodzinnej firmy, w której pracują jego dwaj starsi
synowie – Hugh i Edward. Firma zajmuje się handlem drewna. Hugh i Edward bardzo
dobrze pamiętają czas pierwszej wojny światowej. Ten drugi wyszedł z niej
praktycznie bez szwanku, ale Hugh bardzo poważnie przypłacił zdrowiem swój
udział na froncie. Z kolei Rupert był jeszcze stosunkowo młody, aby móc czynnie
w wydarzeniach wojennych uczestniczyć. Lecz jego dosięgło zgoła inne
nieszczęście. Bardzo szybko stracił żonę, a kolejna jakoś nie za bardzo
przypadła do gustu Cazaletom.
Synowie
wraz z rodzinami każde lato spędzają u rodziców w Sussex. Wszyscy czują się tam
bardzo dobrze. Mogą obcować z przyrodą i doskonale wypocząć. Oprócz Kitty
„Duchy” Cazalet na czoło wysuwa się wspomniana już Rachel. To ona obok swojej
matki jest gospodynią domu. Wydawać by się mogło, że Cazaletowie żyją niczym w
raju. Nie mają żadnych problemów. Nic złego się nie dzieje w ich wzajemnych
relacjach. Istna sielanka. Czy na pewno? Czy Cazaletowie to naprawdę szczęśliwa
familia? A może to wszystko, to tylko pozory?
Na Sagę
rodu Cazaletów trafiłam na jednym z blogów, które w miarę systematycznie
odwiedzam. Ponieważ lubię takie przedwojenne i wojenne klimaty, natychmiast
rozpoczęłam poszukiwania tej pięciotomowej serii, spośród której w Polsce wydano w latach 90. XX wieku tylko trzy jej części (przyp. Lata
beztroski, Lata czekania, Lata goryczy). Tak więc ten powieściowy cykl wcale nie jest już nowy, a z jego Autorką świat pożegnał się stosunkowo
niedawno. Elizabeth Jane Howard zmarła 2 stycznia 2014 roku w wieku
dziewięćdziesięciu lat. Co ciekawe, rok wcześniej opublikowano ostatni tom Sagi
rodu Cazaletów. Natomiast pierwsze dwie części przeniesiono na ekran.
Gdybym
miała ocenić jedynie pierwszy tom tej pięcioczęściowej opowieści o angielskiej
rodzinie mieszczańskiej, to zapewne powiedziałabym, że z tej powieści wieje
nudą. Przedstawione na przestrzeni dwóch lat losy bohaterów nie wywołują u
czytelnika jakiegoś szczególnego zainteresowania. Ot, takie sobie normalne
życie rodzinne z codziennymi problemami, a w tle wciąż czuje się powiew epoki
wiktoriańskiej.
Jak
sam tytuł wskazuje, Lata beztroski to w gruncie rzeczy czas pozbawiony
poważniejszych problemów, choć bezustannie słyszy się rozmowy na temat
zbliżającej się wojny. Jednak z drugiej strony ludzie jakoś nie za bardzo chcą
wierzyć w rychłe jej nadejście. Adolfa Hitlera praktycznie mało kto traktuje
poważnie. Lecz mimo to gdzieś w podświadomości bohaterów tli się niewyraźna
myśl, że jeśli faktycznie dojdzie do zbrojnego konfliktu, to tym razem będzie
naprawdę dramatycznie, a straty okażą się znacznie większe niż te w przypadku
pierwszej wojny światowej. Oczywiście Cazaletowie boją się o swoją firmę.
Istnieje bowiem zagrożenie, że mogą ją utracić w razie wojny. William nie jest
już taki sprawny, jak niegdyś, więc to na jego synów spada odpowiedzialność za
rodzinny interes. Jedynie Rupert jest, jak gdyby z dala od tego wszystkiego, bo
obecnie pracuje w szkole, a w wolnych chwilach maluje, co stanowi jego
największą życiową pasję.
Dzieci
młodych Cazaletów również na swój własny sposób pojmują ewentualną wojnę. Jedne
są przerażone i wręcz histerycznie obawiają się śmierci, zaś inne odczuwają
swego rodzaju radosne podniecenie na samą myśl o bombardowaniu. Praktycznie
spora część fabuły kręci się właśnie wokół najmłodszego pokolenia Cazaletów. Z
kolei ich rodzice to typowi przedstawiciele angielskiego społeczeństwa wyższych
sfer. Niektóre z kobiet zachowują się tak, jak gdyby wciąż panowały konwenanse
charakterystyczne dla epoki wiktoriańskiej. Nie można się jednak temu dziwić,
bo przecież tak właśnie zostały wychowane. Małżeński seks stanowi dla nich
przykry obowiązek, który kojarzy im się z tym, co najgorsze. W takiej sytuacji
mężowie radzą sobie w inny sposób i zaspokajają swoje potrzeby z dala od
małżeńskiego łoża. Małżonki służą im jedynie do tego, aby mieć ślubne
potomstwo. W związku z tym pojawiają się „tajemnice”, o których wiedzą też
inni, ale głośno nie należy o tym mówić, bo przecież to nie wypada. W końcu
rolą kobiety jest rodzić dzieci i zajmować się domem, zaś mężczyźnie należy dać
pełną swobodę.
Pojawia
się tutaj również problem miłości lesbijskiej. Oczywiście nie jest ona wyraźnie
wyeksponowana, ale współczesny czytelnik bardzo łatwo może domyślić się o co
tak naprawdę chodzi. Przyjaźń pomiędzy dwiema dorosłymi kobietami nie jest
bynajmniej czysto platoniczna. Z uwagi na brzmiące w tle echa epoki
wiktoriańskiej, nie można o tego rodzaju relacjach mówić wprost, więc krąży się
wokół nich i pozwala czytelnikowi na własną interpretację. Prócz tego, wśród
żeńskich charakterów występuje również tak zwana „czarna owca”. Niby wszyscy ją
tolerują, bo nie może być inaczej, ale gdyby jej nagle zabrakło, to raczej nikt
nie roniłby za nią łez, włączając w to być może nawet jej własnego męża.
Kiedy
tak zaczniemy bliżej przyglądać się poszczególnym bohaterom, dojdziemy do
wniosku, że oni żyją w jakimś swoim zakłamanym świecie, w jakiejś totalnej
schizofrenii. Ich sposób myślenia bardzo często nie pokrywa się z tym, co
pokazują czyny. Nie stać ich na szczerą rozmowę z partnerem/partnerką, choć w
swoim związku nie zawsze czują się komfortowo. Czasami wystarczy jedynie jakaś
namiastka przyjaznego gestu ze strony innej kobiety/mężczyzny, aby od razu dać
się ponieść emocjom.
Tak
jak wspomniałam wyżej, Lata beztroski mogą na początku nieco czytelnika
wynudzić, ale nie należy się zniechęcać. Większa część powieści jest dość
monotonna. Dopiero pod koniec coś zaczyna się dziać. Być może ma to związek z
faktem, iż wbrew pozorom, wojna puka już do drzwi posiadłości Cazaletów. Mam
nadzieję, że kolejny tom przyniesie więcej emocji, bo zamierzam przeczytać
całość, bez względu na to, jakie wrażenia będą mi towarzyszyć podczas lektury. Mam
też nadzieję, że teraz, po śmierci Autorki, jakieś polskie wydawnictwo pokusi
się o wznowienie tych trzech dostępnych tomów i wydanie po raz pierwszy
kolejnych dwóch, bo uważam, że mimo wszystko warto zainwestować w Sagę rodu
Cazaletów.
Nie jestem miłośniczką sag, chociaż kiedyś parę razy próbowałam czytać, bodajże sagę o Ludziach Lodu. Natomiast nie ,,ciągnie'' mnie do przedwojennych i wojennych klimatów, dlatego raczej podziękuje powyższej pozycji. Tak na marginesie, muszę jednak przyznać, że zagraniczne okładki są przepiękne.,
OdpowiedzUsuń"Saga o Ludziach Lodu" to jest zupełnie coś innego niż tradycyjne sagi rodzinne. Wiem, że nie lubisz tych klimatów, więc nic na siłę. A te okładki zagraniczne, to nowe wydania, więc dlatego takie ładne. Te starsze wcale już takie nie są.
UsuńLubię, sagi rodzinne z historią w tle, choć na początku odstraszyła mnie polska wersja okładki. Nie czytam tego gatunku za często, ale jak do tej pory najbardziej podobał mi się dwutomowy cykl o mieszkańcach Kresów Wschodnich autorstwa Jarosława Abramowa - Neverlyego: "Granica sokoła" i "Nawiało nam burzę", Pewnie znasz tego autora.
OdpowiedzUsuńOkładki wszystkich trzech tomów są w tym samym klimacie, więc wszystkie niezbyt ładne. Niestety, takie wtedy się projektowało. Nie było tak rozwiniętej grafiki komputerowej, jak teraz. Pewnie Cię zaskoczę, ale nie znam Jarosława Abramowa-Neverlyego. Dziękuję, że o nim wspomniałaś. Będę mieć na uwadze. :-)
UsuńDziękuję za zaproszenie, ale ja cenię sobie swobodę czytania i nie chciałabym się ograniczać do sięgania po książki według jakiegoś klucza. Poza tym, biorę już udział w dwóch wyzwaniach i na razie mi to wystarczy. Niemniej życzę powodzenia i mam nadzieję, że uczestnicy dopiszą. Również pozdrawiam! :-)
OdpowiedzUsuńz tej serii okładkowej uwielbiam sagi Nory Roberts;) co do tej lektury to ta monotonność mnie trochę zraża
OdpowiedzUsuńJa myślę, że jeśli mamy do czynienia z cyklem, to nie warto zrażać się po pierwszym tomie, bo byłoby to niesprawiedliwe i wobec autora, i cyklu. Zresztą, ja generalnie należę do mniejszości, jeśli chodzi o czytanie i mam trochę inne spojrzenie na literaturę niż większość współczesnych czytelników. A takie "starocie" po prostu uwielbiam, nawet jak mnie czasami nudzą. To są książki z duszą, a takich już dziś się nie pisze, niestety. :-)
UsuńWitam :) Nominowałam Cię do Liebstera :) Będzie mi miło, jeżeli odpowiesz na postawione pytania, aczkolwiek nie obrażę się, jeżeli zrezygnujesz :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńhttp://wyrazoneslowami.wordpress.com/2014/03/08/lancuch-blogaskowy-atakuje-wyrazone-slowami/
Hej :-) Bardzo dziękuję za nominację, ale kilka miesięcy temu brałam już udział w tym łańcuszku. Jeśli znajdę czas, to postaram się odpowiedzieć, ale nie objecuję. :-) Również pozdrawiam!
UsuńZ góry dziękuję :)
Usuń:-)))
Usuń