czwartek, 6 marca 2014

Elizabeth Jane Howard – „Saga rodu Cazaletów. Lata beztroski” #1












Wydawnictwo: AMBER
Warszawa 1996
Tytuł oryginału: The Cazalet Chronicle. The Light Years
Przekład: Wiktoria Melech




Sagi rodzinne na pierwszy rzut oka mogą wydawać się nudne. Bo i cóż takiego ciekawego można napisać o jakiejś tam rodzinie, która tak naprawdę nie przeżyła niczego, co mogłoby zasługiwać na większą uwagę? Lecz z drugiej strony czy tylko życiowe dramaty i tragedie zasługują na spisanie? Ileż to jest rodzin na świecie, które funkcjonują z dnia na dzień bez jakichś większych ekscesów. Inaczej przedstawia się życiorys takiej familii, jeśli jej członkom przychodzi egzystować w czasie masowego zagrożenia ze strony politycznego wroga. Oczywiście tutaj również mogą występować różnice, bo przecież musimy pamiętać, że istnieje coś takiego jak podział klasowy. Inaczej lata wojny przeżywały rodziny pochodzące z wyższej warstwy społecznej, zaś inaczej miało to miejsce w przypadku tych, którzy egzystowali gdzieś na samym dnie. Choć z drugiej strony prawdą jest, że wojna jednym daje, natomiast innym odbiera. Jedni na zbrojnym konflikcie potrafią się solidnie wzbogacić, podczas gdy inni tracą praktycznie wszystko, co zgromadzili przez lata życia.

I tak oto tym sposobem wyruszamy do przedwojennej Anglii, która podobnie jak cała Europa, stoi u progu drugiej wojny światowej. Jest rok 1937. „Śmieszny” Adolf Hitler krzyczy coraz głośniej, czym zyskuje sobie coraz to nowych zwolenników. Rząd Wielkiej Brytanii na czele z premierem Chamberlainem robi, co może, aby zapobiec kolejnemu rozlewowi krwi, wciąż mając w pamięci czas pierwszej wojny światowej, kiedy to wielu obywateli brytyjskich pożegnało się z życiem, a ci, którzy pozostali już do końca swoich dni będą wspominać owe traumatyczne wydarzenia z frontu. Niektórzy budząc się każdego ranka i patrząc w lustro będą czuć nienawiść do wroga za to, że pozbawił ich ręki czy nogi, czym sprawił, że ich życie już nigdy nie będzie takie samo.

W Londynie mieszka rodzina Cazaletów. Są to trzej żonaci bracia, którzy regularnie utrzymują ze sobą kontakt, a niektóre z ich dzieci bardzo się ze sobą przyjaźnią. Rodzice Hugh, Edwarda i Ruperta już jakiś czas temu wyprowadzili się z Londynu i przenieśli do Sussex, aby tam wieść spokojne życie wraz ze swoją jedyną córką – Rachel. Senior rodu – William Cazalet, zwany po prostu „Brig” – stoi na czele rodzinnej firmy, w której pracują jego dwaj starsi synowie – Hugh i Edward. Firma zajmuje się handlem drewna. Hugh i Edward bardzo dobrze pamiętają czas pierwszej wojny światowej. Ten drugi wyszedł z niej praktycznie bez szwanku, ale Hugh bardzo poważnie przypłacił zdrowiem swój udział na froncie. Z kolei Rupert był jeszcze stosunkowo młody, aby móc czynnie w wydarzeniach wojennych uczestniczyć. Lecz jego dosięgło zgoła inne nieszczęście. Bardzo szybko stracił żonę, a kolejna jakoś nie za bardzo przypadła do gustu Cazaletom.

Synowie wraz z rodzinami każde lato spędzają u rodziców w Sussex. Wszyscy czują się tam bardzo dobrze. Mogą obcować z przyrodą i doskonale wypocząć. Oprócz Kitty „Duchy” Cazalet na czoło wysuwa się wspomniana już Rachel. To ona obok swojej matki jest gospodynią domu. Wydawać by się mogło, że Cazaletowie żyją niczym w raju. Nie mają żadnych problemów. Nic złego się nie dzieje w ich wzajemnych relacjach. Istna sielanka. Czy na pewno? Czy Cazaletowie to naprawdę szczęśliwa familia? A może to wszystko, to tylko pozory?

Na Sagę rodu Cazaletów trafiłam na jednym z blogów, które w miarę systematycznie odwiedzam. Ponieważ lubię takie przedwojenne i wojenne klimaty, natychmiast rozpoczęłam poszukiwania tej pięciotomowej serii, spośród której w Polsce wydano w latach 90. XX wieku tylko trzy jej części (przyp. Lata beztroski, Lata czekania, Lata goryczy). Tak więc ten powieściowy cykl wcale nie jest już nowy, a z jego Autorką świat pożegnał się stosunkowo niedawno. Elizabeth Jane Howard zmarła 2 stycznia 2014 roku w wieku dziewięćdziesięciu lat. Co ciekawe, rok wcześniej opublikowano ostatni tom Sagi rodu Cazaletów. Natomiast pierwsze dwie części przeniesiono na ekran.

Gdybym miała ocenić jedynie pierwszy tom tej pięcioczęściowej opowieści o angielskiej rodzinie mieszczańskiej, to zapewne powiedziałabym, że z tej powieści wieje nudą. Przedstawione na przestrzeni dwóch lat losy bohaterów nie wywołują u czytelnika jakiegoś szczególnego zainteresowania. Ot, takie sobie normalne życie rodzinne z codziennymi problemami, a w tle wciąż czuje się powiew epoki wiktoriańskiej.

Jak sam tytuł wskazuje, Lata beztroski to w gruncie rzeczy czas pozbawiony poważniejszych problemów, choć bezustannie słyszy się rozmowy na temat zbliżającej się wojny. Jednak z drugiej strony ludzie jakoś nie za bardzo chcą wierzyć w rychłe jej nadejście. Adolfa Hitlera praktycznie mało kto traktuje poważnie. Lecz mimo to gdzieś w podświadomości bohaterów tli się niewyraźna myśl, że jeśli faktycznie dojdzie do zbrojnego konfliktu, to tym razem będzie naprawdę dramatycznie, a straty okażą się znacznie większe niż te w przypadku pierwszej wojny światowej. Oczywiście Cazaletowie boją się o swoją firmę. Istnieje bowiem zagrożenie, że mogą ją utracić w razie wojny. William nie jest już taki sprawny, jak niegdyś, więc to na jego synów spada odpowiedzialność za rodzinny interes. Jedynie Rupert jest, jak gdyby z dala od tego wszystkiego, bo obecnie pracuje w szkole, a w wolnych chwilach maluje, co stanowi jego największą życiową pasję.

Dzieci młodych Cazaletów również na swój własny sposób pojmują ewentualną wojnę. Jedne są przerażone i wręcz histerycznie obawiają się śmierci, zaś inne odczuwają swego rodzaju radosne podniecenie na samą myśl o bombardowaniu. Praktycznie spora część fabuły kręci się właśnie wokół najmłodszego pokolenia Cazaletów. Z kolei ich rodzice to typowi przedstawiciele angielskiego społeczeństwa wyższych sfer. Niektóre z kobiet zachowują się tak, jak gdyby wciąż panowały konwenanse charakterystyczne dla epoki wiktoriańskiej. Nie można się jednak temu dziwić, bo przecież tak właśnie zostały wychowane. Małżeński seks stanowi dla nich przykry obowiązek, który kojarzy im się z tym, co najgorsze. W takiej sytuacji mężowie radzą sobie w inny sposób i zaspokajają swoje potrzeby z dala od małżeńskiego łoża. Małżonki służą im jedynie do tego, aby mieć ślubne potomstwo. W związku z tym pojawiają się „tajemnice”, o których wiedzą też inni, ale głośno nie należy o tym mówić, bo przecież to nie wypada. W końcu rolą kobiety jest rodzić dzieci i zajmować się domem, zaś mężczyźnie należy dać pełną swobodę.

Pojawia się tutaj również problem miłości lesbijskiej. Oczywiście nie jest ona wyraźnie wyeksponowana, ale współczesny czytelnik bardzo łatwo może domyślić się o co tak naprawdę chodzi. Przyjaźń pomiędzy dwiema dorosłymi kobietami nie jest bynajmniej czysto platoniczna. Z uwagi na brzmiące w tle echa epoki wiktoriańskiej, nie można o tego rodzaju relacjach mówić wprost, więc krąży się wokół nich i pozwala czytelnikowi na własną interpretację. Prócz tego, wśród żeńskich charakterów występuje również tak zwana „czarna owca”. Niby wszyscy ją tolerują, bo nie może być inaczej, ale gdyby jej nagle zabrakło, to raczej nikt nie roniłby za nią łez, włączając w to być może nawet jej własnego męża.

Kiedy tak zaczniemy bliżej przyglądać się poszczególnym bohaterom, dojdziemy do wniosku, że oni żyją w jakimś swoim zakłamanym świecie, w jakiejś totalnej schizofrenii. Ich sposób myślenia bardzo często nie pokrywa się z tym, co pokazują czyny. Nie stać ich na szczerą rozmowę z partnerem/partnerką, choć w swoim związku nie zawsze czują się komfortowo. Czasami wystarczy jedynie jakaś namiastka przyjaznego gestu ze strony innej kobiety/mężczyzny, aby od razu dać się ponieść emocjom.

Tak jak wspomniałam wyżej, Lata beztroski mogą na początku nieco czytelnika wynudzić, ale nie należy się zniechęcać. Większa część powieści jest dość monotonna. Dopiero pod koniec coś zaczyna się dziać. Być może ma to związek z faktem, iż wbrew pozorom, wojna puka już do drzwi posiadłości Cazaletów. Mam nadzieję, że kolejny tom przyniesie więcej emocji, bo zamierzam przeczytać całość, bez względu na to, jakie wrażenia będą mi towarzyszyć podczas lektury. Mam też nadzieję, że teraz, po śmierci Autorki, jakieś polskie wydawnictwo pokusi się o wznowienie tych trzech dostępnych tomów i wydanie po raz pierwszy kolejnych dwóch, bo uważam, że mimo wszystko warto zainwestować w Sagę rodu Cazaletów.










11 komentarzy:

  1. Nie jestem miłośniczką sag, chociaż kiedyś parę razy próbowałam czytać, bodajże sagę o Ludziach Lodu. Natomiast nie ,,ciągnie'' mnie do przedwojennych i wojennych klimatów, dlatego raczej podziękuje powyższej pozycji. Tak na marginesie, muszę jednak przyznać, że zagraniczne okładki są przepiękne.,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Saga o Ludziach Lodu" to jest zupełnie coś innego niż tradycyjne sagi rodzinne. Wiem, że nie lubisz tych klimatów, więc nic na siłę. A te okładki zagraniczne, to nowe wydania, więc dlatego takie ładne. Te starsze wcale już takie nie są.

      Usuń
  2. Lubię, sagi rodzinne z historią w tle, choć na początku odstraszyła mnie polska wersja okładki. Nie czytam tego gatunku za często, ale jak do tej pory najbardziej podobał mi się dwutomowy cykl o mieszkańcach Kresów Wschodnich autorstwa Jarosława Abramowa - Neverlyego: "Granica sokoła" i "Nawiało nam burzę", Pewnie znasz tego autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładki wszystkich trzech tomów są w tym samym klimacie, więc wszystkie niezbyt ładne. Niestety, takie wtedy się projektowało. Nie było tak rozwiniętej grafiki komputerowej, jak teraz. Pewnie Cię zaskoczę, ale nie znam Jarosława Abramowa-Neverlyego. Dziękuję, że o nim wspomniałaś. Będę mieć na uwadze. :-)

      Usuń
  3. Dziękuję za zaproszenie, ale ja cenię sobie swobodę czytania i nie chciałabym się ograniczać do sięgania po książki według jakiegoś klucza. Poza tym, biorę już udział w dwóch wyzwaniach i na razie mi to wystarczy. Niemniej życzę powodzenia i mam nadzieję, że uczestnicy dopiszą. Również pozdrawiam! :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. z tej serii okładkowej uwielbiam sagi Nory Roberts;) co do tej lektury to ta monotonność mnie trochę zraża

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że jeśli mamy do czynienia z cyklem, to nie warto zrażać się po pierwszym tomie, bo byłoby to niesprawiedliwe i wobec autora, i cyklu. Zresztą, ja generalnie należę do mniejszości, jeśli chodzi o czytanie i mam trochę inne spojrzenie na literaturę niż większość współczesnych czytelników. A takie "starocie" po prostu uwielbiam, nawet jak mnie czasami nudzą. To są książki z duszą, a takich już dziś się nie pisze, niestety. :-)

      Usuń
  5. Witam :) Nominowałam Cię do Liebstera :) Będzie mi miło, jeżeli odpowiesz na postawione pytania, aczkolwiek nie obrażę się, jeżeli zrezygnujesz :) Pozdrawiam :)
    http://wyrazoneslowami.wordpress.com/2014/03/08/lancuch-blogaskowy-atakuje-wyrazone-slowami/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :-) Bardzo dziękuję za nominację, ale kilka miesięcy temu brałam już udział w tym łańcuszku. Jeśli znajdę czas, to postaram się odpowiedzieć, ale nie objecuję. :-) Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Z góry dziękuję :)

      Usuń