Wydawnictwo:
W.A.B.
Warszawa
2012
W
życiu chyba niemal każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy cofa się
wstecz i zastanawia się czy wszystko, co dotychczas robił było na pewno
słuszne. Tego typu refleksje nad tym, co minęło dopadają głównie tych, którzy
zbliżają się już do kresu życia. Takie osoby zazwyczaj przypominają sobie swoją
młodość, wspominają ludzi, którzy kiedyś stanęli im na drodze, a których może
już nie ma na tym świecie. Zapewne zastanawiają się też, czy kogoś nie
skrzywdzili swoim postępowaniem. A może gdyby los pozwolił im rozpocząć życie
po raz drugi, pewne sprawy rozwiązaliby zgoła inaczej niż zrobili to, będąc w
pełni zdrowia i sił, gdy czuli, że życie stoi przed nimi otworem, a oni są
„nieśmiertelni”? Młodzi ludzie bardzo często tak właśnie myślą. Uważają, że
śmierć nigdy nie przyjdzie. Dzieje się tak przeważnie wtedy, kiedy dopisuje
zdrowie, wokół gromadzi się mnóstwo przyjaciół, którzy zapewniają rozrywkę i
szczęście. Do tego dochodzi jeszcze powodzenie zawodowe, kiedy to drzwi do
kariery otwierają się szeroko i nic nie jest w stanie tego zmienić. Przecież
zajmowanie wysokiego stanowiska naprawdę może dawać wiele satysfakcji. Taki
człowiek „na urzędach” jest nietykalny. Może rozbić, co mu się podoba, a
sprawiedliwość nigdy go nie dotknie. Czyżby?
Bardzo
często taki właśnie sposób myślenia był domeną ludzi zajmujących wysokie
stanowiska państwowe w PRL-u. Wówczas wystarczyło należeć do partii, aby dostać
to, czego najbardziej się pragnie. Przeważnie tym czymś była władza. Lecz z
drugiej strony każdy, kto piastował wysoki urząd państwowy i był na usługach
partii, musiał liczyć się z tym, że nawet, jeśli w niektórych kwestiach nie
zgadzał się z narzucanymi mu poglądami, musiał je skrzętnie ukrywać, aby nie
narazić się przełożonym. Starsze pokolenie pamięta bardzo dobrze, że w głównej
mierze chodziło o wiarę w Boga i praktykowanie zasad religii katolickiej. Śluby
kościelne czy chrzty dzieci bardzo często odbywały się z dala od miejsca
zamieszkania, aby przypadkiem jakiś nadgorliwy „towarzysz X” nie dowiedział się
o „przewinieniu” swojego podwładnego. Czasami jednak zdarzało się, że takie
sprawy wychodziły na jaw, a wtedy wysoka pozycja państwowa winowajcy była
poważnie zagrożona.
Kiedy
poznajemy Stefana Gnadeckiego, mężczyzna zbliża się już do kresu życia. Jednak
to, co zostawia za sobą sprawia, że nachodzą go rozmaite myśli. Trzy żony,
dwóch synów, apodyktyczna matka, bardzo szybko rozwijająca się kariera zawodowa
w dobie komunizmu, kilka kochanek to przybliżony bilans jego długiego życia.
Jak gdyby tego było mało, któregoś dnia Stefan otrzymuje tajemniczą przesyłkę
ze Stanów Zjednoczonych. Jej nadawcą jest prawdopodobnie jego młodszy syn –
Stefan Gnadecki junior, który w wieku siedmiu lat wyjechał z matką do USA i tam
– podobnie jak ojciec – piął się po szczeblach kariery w zadziwiająco szybkim
tempie. Młody Gnadecki od chwili wyjazdu nigdy nie był w Polsce. Wraz z matką
ułożył sobie życie za oceanem, wmawiając sobie, że jest tam szczęśliwy, a
wszystko, czego potrzebuje to praca.
Jednak
bardzo często jest tak, że to życie pisze swój własny scenariusz, na który
człowiek nie ma najmniejszego wpływu. Tak też jest i tym razem. Właśnie zmarła
pierwsza żona Stefana Gnadeckiego seniora. W swojej ostatniej woli wyraźnie
zaznaczyła, że chce, aby jej ciało spoczęło w polskiej ziemi. Co zatem robi jej
oddany syn? Otóż spełnia jej prośbę, lecz zanim do tego dochodzi do jego nigdy
niewidzianego ojca dociera dziennik matki, w którym kobieta spisywała fakty ze
swojego życia począwszy od 1946 roku, kiedy to poznała swoją jedyną miłość –
Stefana Gnadeckiego seniora. Tak więc zanim profesor Gnadecki przybywa do
Warszawy z ciałem swojej matki i składa je w grobie na cmentarzu na Bródnie,
jego ojciec szczegółowo zapoznaje się z życiem kobiety, którą skrzywdził. A
może jednak nie skrzywdził? Może to inni postanowili za niego, a on tylko
biernie się temu przyglądał? Od tej chwili były komunista, który swoją
dyplomatyczną karierę zawdzięcza niegdysiejszemu systemowi, cofa się myślami do
roku 1946 i wraz ze swoją pierwszą żoną – Wandą, na nowo odkrywa swoje życie.
Do
tej pory twórczość Marii Nurowskiej nie była mi znana. Owszem nazwisko Autorki
kojarzyłam, ale nie mogłam wypowiedzieć się na temat jej prozy. Innego życia
nie będzie to pierwsza powieść tej Pisarki, którą przeczytałam i już dziś
wiem, że nie jest ona ostatnią. Jak wiecie, cenię sobie książki, które nie są „puste”
i takie, które zawierają w sobie jakiś przekaz, jakąś ukrytą prawdę, która
skłania czytelnika do refleksji. Innego życia nie będzie to historia
oparta na faktach. Historia o ludziach, którzy gdzieś po drodze rozminęli się,
choć tak naprawdę od samego początku byli na siebie skazani. Wanda i Stefan to
dwa odrębne światy, lecz mimo to mogące stworzyć jedną rzeczywistość.
Wystarczyła jedynie odrobina dobrej woli, aby nie zaprzepaścić tego, co w życiu
najważniejsze, czyli miłości i stworzenia prawdziwej kochającej się rodziny.
W
tej powieści czytelnik ma do czynienia z czterema głównymi bohaterami. Owszem
gdzieś po drodze pojawiają się jakieś postaci poboczne, ale tak naprawdę rzecz
dotyczy Stefana, Wandy oraz ich dwóch synów, z których jeden wychowywał się w
Polsce przy ojcu, a drugi został wywieziony przez matkę do Ameryki. Zapytacie
która z tych osób jest naprawdę szczęśliwa? Czy Stefan piastujący w przeszłości
wysokie urzędy państwowe i cieszący się poważaniem innych? A może Wanda, która
po wielu perypetiach losowych wreszcie osiadła w miejscu, gdzie teoretycznie
mogła odzyskać spokój? Może jednak to Michał – straszy syn Stefana i Wandy,
który posiada już swoją rodzinę, a na życie zarabia jako taksówkarz? Nie, to
zapewne Stefan Gnadecki junior, bo przecież sławę naukowca i uznanie zdobył w
Ameryce, a to wszystko zawdzięcza swojej ciężkiej pracy? Otóż, moi Drodzy,
zapewniam Was, że żadna z tych osób nie może nazwać siebie szczęśliwą. Wszyscy
jak jeden mąż wciąż czegoś poszukiwali, jakiegoś miejsca na ziemi, które dałoby
im ukojenie i zapewniło spokojną egzystencję. Ktoś zapyta: To jak to tak?!
Przecież kariera, uznanie, władza, a do tego jeszcze wielkie pieniądze nie dały
im szczęścia?! Niestety nie dały. Co zatem przyniosły? Rozczarowanie i ból,
który najlepiej utopić w kieliszku wódki, żeby zapomnieć o swoim zmarnowanym
żywocie, którego już nie można naprawić.
Zapewne
są tacy, którzy będą dziwić się, że Ameryka mlekiem i miodem płynąca nie
zapewniła szczęścia ani Wandzie, ani też jej młodszemu synowi. Przecież to
niemożliwe! Tam wszystko przychodzi tak łatwo! Może i łatwo, ale czy ten
stereotypowy raj na ziemi zawsze jest w stanie zapełnić pustkę w życiu
człowieka? Wypełnić miejsce po tych, których naprawdę kochamy bądź kochaliśmy?
Na pewno nie. Obawiam się, że takiego miejsca nigdy nie znajdziemy z dala od
ludzi, którzy są dla nas ważni i na których nam bardzo zależy.
Jakich
jeszcze problemów dotyka ta powieść? Na pewno relacji pomiędzy matką a synem.
Czytelnik spotyka tutaj dwie pary żyjące w dwóch różnych rzeczywistościach.
Jedną z nich jest Stefan Gnadecki senior i jego władcza rodzicielka, zaś drugą
parę stanowi Stefan Gnadecki junior i Wanda. Na podstawie tej książki widzimy,
ile złego może dokonać zaborcza matczyna miłość. Miłość, która nie dostrzega
tego, co wartościowe i niezauważalne, ale to, co każdy może bez trudu zobaczyć,
czyli prestiż, uznanie społeczeństwa, „wysokie stołki” czy doskonałe
pochodzenie społeczne. Nie jest ważne czy w tym wszystkim znajduje się choć
odrobina uczucia. O, nie! Najważniejsze jest to, co przynosi poważanie wśród
innych, czyli tak zwane wyższe sfery.
Z
drugiej strony widzimy matkę, która chce dla swojego dziecka jak najlepiej, a
jej intencje są naprawdę szczere. Nie ma w nich ani odrobiny fałszu. Taka matka
pragnie, aby jej dziecko było naprawdę szczęśliwe. Lecz czy to dziecko
dostrzega jej starania? Czy chce postępować w życiu tak, aby kiedyś nie żałować
swoich czynów?
Odnoszę
wrażenie, że wszyscy ci bohaterowie tak naprawdę zdają sobie świetnie sprawę ze
swojego tragicznego położenia, ale boją się przyznać nawet przed samymi sobą,
że życie, jakie prowadzą nie daje im tego, czego potrzebują. Znacznie bardziej
wolą okłamywać siebie samych i całą resztę otoczenia, aniżeli przyznać się do
porażki. Jedni uciekają w alkohol, zaś inni w pracę.
A
zatem polecam tę książkę wszystkim tym, którzy oczekują od literatury czegoś
więcej niż tylko dobrej zabawy, bo zapewniam Was, że nie jest to książka z
gatunku „lekkich, łatwych i przyjemnych”. Powieść skłania do refleksji.
Sprawia, że sami zastanawiamy się nad swoim życiem i zadajemy sobie pytanie,
dokąd tak naprawdę zmierzamy. Czy idziemy w dobrym kierunku? Czy kiedy staniemy
u kresu życia nie będziemy żałować, że czegoś nie zrobiliśmy, choć mieliśmy ku
temu doskonałą okazję? A może uczyniliśmy coś, co sprawiło, że komuś stała się
krzywda?
Na
pewno sięgnę kiedyś po inne powieści Marii Nurowskiej. Innego życia nie
będzie to książka, dzięki której zainteresowałam się twórczością Autorki na
poważnie. Myślę, że inne jej powieści również skłaniają do myślenia i
sprawiają, że człowiek jeszcze długo zastanawia się nad tym, co właśnie
przeczytał.