niedziela, 21 lutego 2016

Wierzę, że doświadczenie Holokaustu było dla mojej rodziny ostrzeżeniem...







ROZMOWA Z HANĄ BERGER MORAN



Hana Berger Moran jest córką Priski Löwenbeinovej, która z pochodzenia była Słowaczką. Jej matka była jedną z trzech niezwykle odważnych kobiet, które spodziewały się dziecka w momencie, gdy zostały przywiezione do nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz II-Birkenau. Priska, Rachela i Anka utrzymywały swoją ciążę w wielkiej tajemnicy przed nazistami. Hana urodziła się dzień przed tym, jak jej matka została przewieziona do obozu pracy w Mauthausen w Austrii. Hana i jej matka to – między innymi – bohaterki książki „Urodzeni, by żyć” autorstwa Wendy Holden. W Polsce książkę wydano w 2015 roku. Obecnie Hana mieszka w Kalifornii (USA).




Agnes A. Rose: Bardzo dziękuję, że zgodziła się Pani opowiedzieć moim Czytelnikom swoją historię. Na początek chciałabym poprosić Panią, aby powiedziała nam Pani coś więcej o swojej odważnej matce, Prisce. Jaka ona była?

Hana Berger Moran: Priska była wówczas dwudziestoośmioletnią młodą kobietą, która w chwili deportacji była nauczycielką w szkole podstawowej, aczkolwiek zdobywała wykształcenie, aby zostać profesorem języków obcych. Kiedy została zmuszona do przerwania nauczania w szkole, udzielała prywatnych lekcji z angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Była bardzo żywiołowa, uwielbiała grać w tenisa, a przede wszystkim kochała swojego męża, mojego zmarłego ojca Tibora Löwenbeina, oraz swoją rodzinę.

Agnes A. Rose: Urodziła się Pani w obozie koncentracyjnym. Czy pamięta Pani, kiedy po raz pierwszy poznała Pani historię związaną z Pani narodzinami? Jakie uczucia Pani wtedy towarzyszyły? 

Hana Berger Moran: Słowa „obóz koncentracyjny” oraz fakt, że rzeczywiście urodziłam się w takim miejscu dotarły do mnie, gdy miałam sześć lat (było to w pierwszej klasie). A stało się to tak: po szkole bawiłam się na podwórku i wówczas dzieci zaczęły wołać „židka” (Żydówka). Nie wiedziałam, co to znaczy, więc pobiegłam do domu i zapytałam matkę. Wzięła mnie za rękę i pokazała mi fotografie swoich zmarłych rodziców, mojego nieżyjącego ojca i swojej zmarłej siostry – i powiedziała mi, że oni wszyscy byli „židia” (Żydami), i z tego powodu zginęli w obozach, które zwano obozami koncentracyjnymi. Co więcej, ona także była židka, również była w takim obozie i tam mnie urodziła. To, co wtedy naprawdę poczułam jako sześciolatka, pamiętam do dziś. Powiedziałam: „Ja też chcę być taka, jak ty i oni; a teraz czy mogę iść i bawić się na podwórku?”

Agnes A. Rose: Jak Pani matka emocjonalnie radziła sobie z doświadczeniami Holokaustu? Co trzymało ją przy życiu każdego dnia w obozie? W jaki sposób podtrzymywała swoją nadzieję?

Hana Berger Moran: Ponieważ była to czwarta ciąża mojej matki, usilnie koncentrowała się na tym, aby mieć to dziecko (czyli mnie)*. Dlatego też jej jedynym celem było, aby przetrwać i wrócić do domu, żeby tam czekać na ukochanego Tibora. Była absolutnie przekonana o tym, że przeżyje, gdyż zamierzała mieć tę maleńką dziewczynkę, której nadała już imię – Hana. Owszem, nadała też imię chłopcu, który powinien nazywać się… Miško, lecz w swoim sercu była przekonana, że to będzie dziewczynka. Modliła się każdego dnia – kilka razy dziennie, i ufała Wszechmogącemu, że się nią zaopiekuje.

Agnes A. Rose: Jakiego rodzaju pracę wykonywała Pani matka, będąc w obozie koncentracyjnym? W jakich warunkach pracowała? Czy mogłaby Pani opisać jej powszedni dzień?

Hana Berger Moran: Pracowała w słynnej dziś fabryce we Freibergu, w fabryce porcelany, która na potrzeby wojny została przekształcona w fabrykę Arado-Flugzeugwerke produkującą samoloty bojowe. Siedziała lub stała przy wysokim roboczym stole i była odpowiedzialna za umieszczanie zabezpieczających blokujących nakrętek na skrzydłach samolotów przy użyciu bardzo ciężkiego sprzętu. Gdyby choć na chwilę przerwała swoją pracę, zostałaby czymś uderzona – czasami był to młotek, a czasami szmata… Więźniowie szli do fabryki ulicami Freibergu po apelu około godziny szóstej rano. Tak samo było w drodze powrotnej pod koniec dnia.

Agnes A. Rose: Jak Holokaust wpłynął na życie Pani rodziny? Mogłaby nam Pani powiedzieć czy ją wzmocnił, czy osłabił?

Hana Berger Moran: Wierzę, że doświadczenie Holokaustu było dla mojej rodziny ostrzeżeniem – pokazało nam, jak ludzie, którzy kiedyś byli mili, mogą zmienić się w bardzo krótkim czasie; jak mogą zatopić się w nienawistnej propagandzie. To nauczyło mnie również cenić wartość życia, które otrzymujemy jako dar i trzeba starać się nim cieszyć. Nauczyłam się być silną, ale mimo to życzliwą, bo nigdy nie wiemy, kto doświadczył tego samego – zarówno wtedy, jak i teraz.

Hana & Wendy Holden, która jest autorką
książki Urodzeni, by żyć
Agnes A. Rose: W jaki sposób Pani matka rozpoczęła nowe życie po Holokauście?

Hana Berger Moran: Według słów mojej matki, gdy zrozumiała, że jej ukochany Tibor nie wróci, a mając mnie – bardzo słabe i chorowite dziecko, które musiała wychować sama – natychmiast zaczęła działać, a ujęła to tak: „zapracuj na swój kawałek chleba”. Podczas gdy uczyła w szkole podstawowej w Bratysławie podjęła również studia (1946) na uniwersytecie, aby uzupełnić swoje wykształcenie i uzyskać tytuł magistra z języka angielskiego, niemieckiego i francuskiego, żeby móc uczyć w ówczesnych szkołach, które wtedy nazywano „gimnazjami” (dziś są one odpowiednikami gimnazjów i liceów).

Agnes A. Rose: Przeczytałam, że nigdy nie spotkała Pani swojego ojca, ponieważ najprawdopodobniej w styczniu 1945 roku zmarł podczas morderczego marszu, który wyruszył z nazistowskiego niewolniczego obozu pracy w Gliwicach. Jestem pewna, że Pani matka opowiadała Pani o nim wiele razy. Czy mogłaby nam Pani trochę o nim opowiedzieć?

Hana Berger Moran: Rzeczywiście, mój ojciec zginął lub zmarł z osłabienia w czasie marszu śmierci, który wyruszył z Gliwic w styczniu 1945 roku. Moja matka powiedziała mi jak bardzo był troskliwy, kochający, cierpliwy, a także silny… Był analitykiem i intelektualistą, jak również pisarzem z bardzo silnie rozwiniętym poczuciem dobra i zła. Był słowackim patriotą, który wierzył, że każdy powinien mieć prawo do praktykowania swojej religii, nie będąc zmuszonym cierpieć w imię swojego wyznania. Nigdy nie opuściłby Czechosłowacji, gdyby nie deportacja, o czym jest mowa w niewielkich rozmiarów książeczce, którą napisał w Bratysławie.

Agnes A. Rose: Jak wyglądało życie Pani rodziny przed drugą wojną światową?

Hana Berger Moran: Pytasz o całą rodzinę? Moi dziadkowie Paula i Emanuel Ronowie mieli małą skromną koszerną kawiarnię w Złotych Morawcach w Czechosłowacji. Kiedy pod koniec 1940 roku zostali zmuszeni do jej zamknięcia, przenieśli się do Bratysławy, aby być blisko swoich dwóch córek Elżbiety (Alžbeta), na którą wołano także Boežka, i mojej matki. Boežka była bardzo utalentowaną krawcową, matka – nauczycielką. Mój zmarły ojciec pracował jako dziennikarz lokalnej gazety żydowskiej. 

Agnes A. Rose: Czy członkowie Pani rodziny próbowali wyemigrować w 1939 roku, kiedy naziści zaatakowali ich ojczyznę?

Hana Berger Moran: Tylko jeden członek naszej rodziny wyemigrował do Palestyny (pod angielskim mandatem), a było to w 1938 roku. Reszta naszej rodziny nigdy o tym nie myślała. Mój ojciec tak naprawdę nie wierzył, że muszą wyjeżdżać.

Agnes A. Rose: Jakie okoliczności doprowadziły do tego, że teraz mieszka Pani w Stanach Zjednoczonych zamiast w Słowacji?

Hana Berger Moran: W dniu 21 sierpnia 1968 roku byłam młodą kobietą, około roku mężatką, miałam tytuł magistra z Inżynierii Chemicznej i byłam w szóstym miesiącu ciąży. Czułam się szczęśliwa, ponieważ nasz kraj przechodził cudowną przemianę – uczono się pokazywać ludzką twarz socjalizmu pod rządami ówczesnego prezydenta Alexandra Dubčeka. I wtedy zobaczyłam czołgi, usłyszałam strzały i dowiedziałam się, że nasi „bracia” przyszli „wyzwolić” nas z naszej wolności, i to był impuls! W ciągu dziesięciu dni dostałam paszport, którego do tej pory nie miałam, i z naszymi dokumentami udałam się do austriackiej ambasady, aby otrzymać wizę do Austrii. Wyjechaliśmy, ja prowadziłam samochód, a za naszym autem jechał czołg; to było 31 sierpnia 1968 roku. Ponieważ jedyna rodzina – bracia mojej matki – mieszkała w Izraelu, postanowiłam się tam udać, aby zaopiekować się naszym długo oczekiwanym dzieckiem. Syn urodził się w Aszkelon w Izraelu w grudniu 1968 roku. Po kilku latach pracy i studiach w Instytucie Naukowym Weizmanna ukończyłam swój doktorat z Chemii Organicznej Produktów Naturalnych i przeniosłam się do Stanów Zjednoczonych, aby rozpocząć staż podoktorancki. I wtedy zdecydowaliśmy się zostać w Stanach Zjednoczonych. Moja matka odwiedzała nas, ale nigdy nie chciała opuścić Słowacji. Po siedemnastu latach nieobecności pozwolono mi odwiedzać ją tam osobiście, co robiłam kilka razy w roku.

Wydawnictwo: SONIA DRAGA
Katowice 2015
Przekład: Przemysław Hejmej 
& Jerzy Rosuł
Agnes A. Rose: Jak ważna jest dla Pani książka „Urodzeni, by żyć” autorstwa Wendy Holden? Dlaczego zdecydowała się Pani opowiedzieć Autorce o swojej matce i rodzinie?

Hana Berger Moran: To było ważne z punktu widzenia historii mojej matki – moja matka nie mówiła wiele o swoich przeżyciach w obozie – najczęściej mawiała: „Byłam tam i wróciłam razem z moją córką.” Nawet kiedy przeprowadzano z nią wywiad, to zdanie było istotą jej wypowiedzi. Tak więc, kiedy dowiedziałam się od Wendy o jej planach względem książki, nie miałam cienia wątpliwości, że jest to właściwa droga ku temu, aby ta historia ujrzała światło dzienne.

Agnes A. Rose: Jakie dzisiaj są Pani uczucia wobec Niemców i Niemiec?

Hana Berger Moran: Mam mieszane uczucia – są dobrzy i źli ludzie, tak jak wszędzie. To samo, co wydarzyło się w Niemczech w latach 30. XX wieku, w różnym stopniu może dziać się i dzisiaj. Służbowo odwiedziłam Niemcy i byłam także we Freibergu.

Agnes A. Rose: Wiem, że wróciła Pani do miejsca, gdzie się Pani urodziła. Spotkała się Pani również z ocalałymi dziećmi Racheli i Anki. Czy to było dla Pani bardzo traumatyczne przeżycie?

Hana Berger Moran: Wspaniale było spotkać doktora Marka Olsky’ego i Evę Nathan Clarke; dokładnie wtedy i w tamtym miejscu zaczęliśmy nazywać siebie „rodzeństwem”; ponieważ żadne z nas nie ma ani siostry, ani brata, to określenie doskonale do nas pasuje. Ta miłość przejęła kontrolę nad wszystkim. To miejsce jest szokujące i powiem Ci, że nigdy nie rozumiałam, a teraz jeszcze bardziej nie pojmuję, jak moja matka przeżyła tamte siedem miesięcy! Jak ona tego dokonała? Jak oni wszyscy to zrobili? To było, jest i zawsze będzie dla mnie trauma, chociaż mogę powiedzieć z dumą: „Przeżyliśmy!”

Agnes A. Rose: A co z Auschwitz? Czy to miejsce również Pani odwiedziła? Jeśli tak, to jakie uczucia towarzyszyły Pani wizycie w Polsce?

Hana Berger Moran: Nie odwiedziłam Auschwitz. Moi dziadkowie ze strony matki i ojca oraz ciocia zginęli tam w komorach gazowych (odpowiednio w 1942 i 1944 roku). Moje uczucia wobec Polski nie różnią się zbytnio od tych, jakie zawsze miałam – jest to kraj na północ od Słowacji. Jestem tylko trochę zaniepokojona obecnym rozwojem Polski, ale to jest polityka i nie będę się do niej teraz odnosić. Myślę, że ta sama uwaga dotyczy tego, o czym wspomniałam powyżej – Żydzi byli kozłami ofiarnymi – nawet bardzo biedni Żydzi. Tak było wszędzie. Szkoda.

Agnes A. Rose: Jaką wiadomość chciałaby Pani przekazać ludziom obecnie żyjącym? Co chciałaby Pani, aby zapamiętali z doświadczeń Pani matki? Jak ludzie powinni odpowiadać dzisiaj na ludobójstwo i łamanie praw człowieka?

Hana Berger Moran: Nigdy nie wolno nam zapominać zła, które wtedy się wydarzyło. Musimy zrozumieć, co wypełniło tamtą nienawiść. Bez tego zrozumienia ludzie nadal będą mogli być kontrolowani przez histerię i nienawiść bez zastanowienia się nad tym, co one przyniosły.

Musimy nauczyć się cieszyć życiem, kochać każdy wschód i zachód słońca oraz nauczyć się kochać siebie nawzajem poprzez poznawanie naszych różnic.

Agnes A. Rose: Bardzo Pani dziękuję za tę rozmowę. Jest ona dla mnie niezwykle ważna. Jestem niezmiernie szczęśliwa, że mogłam z Panią porozmawiać. Czy jest coś, co chciałaby Pani dodać?

Hana Berger Moran: Agnieszko, dziękuję, że się ze mną skontaktowałaś – jestem zaszczycona. Przez wiele lat miałam korespondencyjną przyjaciółkę w Warszawie. Teraz już do siebie nie pisujemy, ale pisałyśmy każdego miesiąca – ona po polsku, a ja po słowacku. To było coś wspaniałego.



Rozmowa, przekład i redakcja
Agnes A. Rose



Jeśli chcesz przeczytać ten wywiad w oryginale, kliknij tutaj.
If you want to read this interview in English, please click here






* Poprzednie trzy ciąże zakończyły się dla Priski poronieniem [przyp. tłum.]. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz