ROZMOWA Z RENATĄ CZARNECKĄ
Renata Czarnecka to autorka powieści
historycznych. Jest absolwentką Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Od
najmłodszych lat jej największą pasją jest zgłębianie dawnych dziejów.
Zaczytuje się również w biografiach i klasykach. Już w czasach licealnych
marzyła o napisaniu powieści, a pierwsze próby literackie, chowane do szuflady,
stały się dobrą szkołą pisania. Uważa, że do stworzenia dobrej książki trzeba
dojrzeć, bowiem nic nie zastąpi życiowego doświadczenia. W historii najbardziej
ciekawią ją ludzie, a w swoich powieściach główne role powierza kobietom, mimo
że żyły one w cieniu ojców i mężów. Ukazuje je z ich wadami i słabościami,
udowadniając, że pomimo upływu wieków człowiek pozostaje niezmienny i
nieustannie podąża za miłością i władzą. Zadebiutowała w 2008 roku powieścią
„Królowa w kolorze karminu”, która opowiada historię wielkiej miłości Zygmunta
II Augusta i Barbary Radziwiłłówny. Jest też autorką dylogii osadzonej w
trudnym dla Polski okresie drugiego rozbioru: „Pożegnanie z ojczyzną. Rok 1793”
i „Pod sztandarem miłości. Rok 1794”. Niedawno na rynku wydawniczym ukazała się
jej ósma książka zatytułowana „Ja, królowa. Bona Sforza d’Aragona”. W wolnych
chwilach Autorka uprawia ogród i odkrywa zakątki Polski, w których nadal żywa
jest historia. To z tych miejsc czerpie pomysły na kolejne powieści.
Agnes Anne Rose: Reniu, witam Cię
serdecznie i dziękuję, że już po raz drugi zgodziłaś się porozmawiać ze mną o
swojej twórczości. Jak wspomniałam wyżej, niedawno ukazała się Twoja ósma
książka pod tytułem „Ja, królowa. Bona Sforza d’Aragona”, która stanowi trzecią
część opowieści o chyba najbardziej kontrowersyjnej polskiej królowej. Skąd wziął
się pomysł na pisanie akurat o Bonie, skoro na kartach historii Polski można
znaleźć wiele innych nietuzinkowych postaci kobiecych?
© Arkadiusz Kędziora
|
Renata Czarnecka: Agnieszko, miło
mi znowu gościć u Ciebie, minęło trochę lat od naszej pierwszej rozmowy, no i w
tym czasie powstały kolejne powieści. A dlaczego Bona? Taka była kolej rzeczy,
gdy skończyłam powieść poświeconą jej matce, Izabeli Aragońskiej, przyszła
kolej na Bonę.
AAR: Na
temat Bony krążyły rozmaite plotki. Najbardziej znana to ta, gdzie przypisywano
jej paranie się trucicielstwem. W swojej książce nie pokazujesz jednoznacznie,
że to królowa stoi za śmiercią Elżbiety Habsburżanki, a jednak czytelnik w
pewnym momencie może poczuć się nieco zdezorientowany. Może jednak nie były to
tylko plotki, skoro nawet sama Bona zakończyła żywot na skutek zażycia
trucizny, a to może sugerować, że z trucizną było jej do twarzy?
RC: Na pewno to
były nie tylko plotki, ale szkaradne pomówienia rozgłaszane z polecenia
Habsburgów, którzy nienawidzili Bony. I rzeczywiście w książce są sceny
niejednoznaczne, gdzie nie pokazuję wprost, że Bona maczała palce w czyjeś
śmierci, ale zostawiam pewien margines niedopowiedzeń, tak by czytelnik trwał w
niepewności, i do końca nie wiedział co myśleć o Bonie. Ale to właśnie właściwe
jest dla historycznej fikcji, w której pisarzowi wolno więcej, niż autorowi
powieści biograficznej, w której należy wystrzegać się takich niedomówień,
wszystko musi być zgodne ze źródłami, żadnych domysłów, żadnej interpretacji
autora. Tutaj, zauważ, mimo że wolno mi więcej, to jednak nie przekroczyłam
granic i nie zrobiłam z Bony morderczyni, bo na to nie było dowodów, ale czy
Bonie nie chodziły po głowie myśli o zgładzeniu Elżbiety czy Barbary? Tego nie
wiemy, choć może życzyła im śmierci, bo to rozwiązałoby problem, jaki stanowiły
te małżeństwa dla Zygmunta Augusta. O dziwo, że też przez głowę Bony nie
przemknęło, że przyczyna bezpłodności tkwi po stronie jej syna, a nie kolejnych
żon, a przecież miał on również kochanki, i nie ma w źródłach żadnego śladu
jego bękarta. Potem, gdy związał się z Barbarą Giżanką mocno wierzył, że jest
ojcem dziewczynki, którą powiła jego nałożnica.
AAR: Bona
Sforza nie ukrywała swojej niechęci do Polski. Dlaczego zatem robiła wszystko,
aby wzmocnić pozycję kraju na arenie międzynarodowej, a tym samym podnieść
prestiż Jagiellonów?
RC: Myślę, że Bona
bardzo przywiązała się do Polski, spędziła tu przecież prawie czterdzieści lat,
tu wychowała dzieci, miała wsparcie w mężu. Jeśli czuła jakąś niechęć to nie do
Polski, ale do niektórych ludzi, do mentalności, do przywar, sposobu rządzenia,
tak odmiennego od reguł rządzenia we Włoszech, i w państwach Europy Zachodniej.
Od początku wkładała w Polskę wszystkie siły, aby wydźwignąć kraj z zapaści
finansowej, przeprowadziła pomiarę włóczną, upomniała się o królewszczyzny,
zakładała miasta, tworzyła nowe osady, z jej rozkazu budowano młyny, tartaki,
ona tutaj rozwinęła skrzydła, bo wiele było do zrobienia. Ale ciągle napotykała
na opór magnaterii i szlachty, które broniły swoich przywilejów, swojego stanu
posiadania. To było dla nich na pierwszym miejscu. Uparcie odmawiały
opodatkowania, na przykład, na zawodową armię. Tłumaczono, że jest pospolite
ruszenie. Ale co to było za wojsko? Bona widziała konieczność zmian i o tym
głośno mówiła, co nie przysporzyło jej przyjaciół, bo była cudzoziemką. A po
drugie, a może przede wszystkim, bo była kobietą. W Polsce to nie mogło się
podobać. Kobieta miała stać za mężem i rodzić mu dzieci. Polityka była dla
mężczyzn. Bona nie mogła na to przystać, bo jak to, ona wykształcona, mająca
wzorce po matce, której nie brak było nigdy odwagi, miałaby stać z boku i się
przyglądać? Nie do pomyślenia! A więc to wszystko, co robiła miało wzmocnić
pozycję Jagiellonów, uczynić królestwo silniejszym.
AAR: Małżeństwo
Zygmunta Starego i Bony Sforzy było dokładnie zaaranżowane, podobnie jak
wszystkie małżeństwa rodów panujących w tamtym okresie. Na kartach Twojej
najnowszej powieści widać jednak, że Bona dba o swojego podstarzałego małżonka
i z każdym dniem kocha go coraz bardziej. Czy myślisz, że z jej strony była to
jedynie doskonale zagrana rola, czy może w miarę upływu czasu królowa
faktycznie pokochała Zygmunta?
RC: Myślę, że Bona nigdy
nie grała. Ona taka była. Łagodna, w innej sytuacji znowu wybuchowa. Rozsadzały
ją emocje. Na pewno też próbowała je powściągać. Musiała to robić ze względu na
etykietę. Nie wiemy, czy z czasem pokochała męża. Na pewno przywiązała się do
niego, czuła się przy nim bezpieczna. A może to przywiązanie można nazwać
pewnym rodzajem miłości? Miłości dojrzałej, nie takiej pierwszej pełnej porywów
młodego serca. Bona dawała wyraz takiej właśnie miłości. Do końca chciała być
dobrą troskliwą żoną. Zobaczmy, jaka pustka wytworzyła się przy niej, gdy umarł
Zygmunt. Dworzanie patrzyli w kierunku młodego króla, z nim wiązali przyszłość
i karierę. Bona została sama. Straciła podporę, jaką był dla niej mąż.
AAR: Pomimo
że małżeństwo Zygmunta i Bony było zgodne, to jednak na płaszczyźnie
politycznej wiele ich różniło. Jak myślisz, dlaczego Zygmunt w niektórych
kwestiach nie chciał słuchać swojej żony, tylko działał po swojemu? Może gdyby
słuchał jej rad, skorzystałby na tym nie tylko on sam, ale przede wszystkim
Polska?
RC: Król miał
doradców sprzyjających Habsburgom, którzy tak naprawdę u nich upatrywali
awansów, a Polska była zwrócona frontem do Habsburgów, nie dlatego, że tak
chciała, ale musiała z nimi dobrze żyć. Teraz, gdy Habsburgowie władali ogromną
połacią Europy, nikt nie odważył się ich lekceważyć. To już był bardzo silny
przeciwnik, a więc lepiej mieć w nim przyjaciela niż wroga, tym bardziej, że z
Moskwą ciągle mieliśmy zatargi o wschodnie ziemie. Inną, ale równie ważną sprawą
jest charakter Zygmunta. On był człowiekiem przeszłej epoki, honorowym,
prostolinijnym, dotrzymującym obietnic, przejrzystym. Co do Bony, to musimy
pamiętać o jej burzliwym dzieciństwie, ucieczce z Mediolanu, o tułaczce. Bona
od dziecka była świadkiem scen grozy, wojny. Na pewno słyszała rozmowy
dorosłych na temat Habsburgów i pewnie nie były to miłe słowa. Nasiąknęła tą
nienawiścią do nich, pragnęła ich szachować, pokazać, że Jagiellonowie są tak
silni, że mogą się im przeciwstawić, wchodząc w sojusze z Francją i w ciche
układy z sułtanem.
AAR: Jak
wiemy, oczkiem w głowie Bony, ze zrozumiałych powodów, był jej jedyny syn,
Zygmunt August. Czytając zarówno „Królową w kolorze karminu”, jak i „Ja,
królowa” nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jej macierzyńska miłość wykraczała
znacznie dalej, niż jest to dozwolone. Czasami wydawało mi się, że królowa
kocha młodego króla jak kobieta, a nie jak matka, co sprawia, że jest zazdrosna
o każdą kobietę w łożu Augusta. Jak z Twojego punktu widzenia wyglądała ta
miłość? Czy rzeczywiście Bona przekraczała ustalone granice wobec swego syna?
RC: Na pewno nie
przekroczyła granic przyzwoitości. Gdyby tak było, kronikarze albo szpiedzy
Albrechta Hohenzollerna i Habsburgów odnotowaliby to w listach do swoich
chlebodawców. Ja na nic takiego się nie natknęłam. Ale na pewno z jej strony
była to miłość zaborcza. Bona musiała tolerować kobietę u boku syna, bo od jego
żony zależał los dynastii, ale pewnie zalewała ją żółć, gdy pomyślała sobie, że
August jest sam na sam w alkierzu z Elżbietą. Była to miłość niszcząca. August
w końcu powiedział dość. W końcu chciał mieć żonę i odciąć się od matki. Jej
miłość zaczęła mu ciążyć. Na Litwie, z dala od niej, zasmakował w wolności, a
jeszcze gdy wpadł w ramiona wdowy po wojewodzie trockim, po prostu zachłysnął
się życiem i swobodą. Matka go nie kontrolowała, wreszcie zrozumiał, że jest
królem.
AAR: Pomimo
że Zygmunt August żenił się trzykrotnie, to jednak wciąż najwięcej mówi się o
jego małżeństwie z Barbarą Radziwiłłówną. Jak Twoim zdaniem potoczyłyby się
dalsze losy Polski, gdyby Barbara nie umarła? Czy myślisz, że któregoś dnia na
polskim tronie zasiadłby Radziwiłł?
RC: Wszystko
wskazuje na to, że król nie doczekałby potomka, bo prawdopodobnie był
bezpłodny, a więc po jego śmierci i tak mielibyśmy wolną elekcję. Co do
Radziwiłłów, na pewno nie zasiedliby na tronie w tym stuleciu. Radziwiłłowie
nie mieli na to szans ani w tamtej chwili, ani w najbliższej przyszłości. Trzeba
pamiętać, że wyniesienie Radziwiłłów poprzez małżeństwo Augusta z ich siostrą
prawie wywołało wojnę domową, bo przecież tak naprawdę w całej tej wojnie nie
chodziło o to, że król poślubił Barbarę, ale o to, że wyniósł przez to
Radziwiłłów. Oni dopiero dzięki królowi zaczęli się piąć w górę. Szlachta była
zazdrosna o wyniesienie im równych, woleli obcego, ale o błękitnej krwi. O,
chociażby Henryka Walezego. Równość stanowa to było to, o co gotowi byli
walczyć do upadłego.
AAR: Jak ogólnie
oceniasz rządy Jagiellonów w Polsce? Kiedyś przeczytałam, że to byli „władcy z
klasą”, a nie jak „te prymitywne rębajły” Piastowie.
RC: No, można
powiedzieć, że Piastowie to byli rębajły, ale te rębajły scaliły ziemie w jeden
organizm, wykonały najtrudniejszą robotę, z czego w kolejnych wiekach
korzystali Jagiellonowie. I nie zapominajmy, że to Piastowie, a nie
Jagiellonowie, przyjęli chrzest, a więc podczas gdy Jagiellonowie byli już katolickimi władcami pełną gębą (oczywiście z wyjątkiem założyciela dynastii, Władysława
Jagiełły, który w unii zawartej w Krewie zobowiązał się przyjąć
chrześcijaństwo, co było warunkiem poślubienia Jadwigi, króla Polski), a więc
należącymi do zachodniej cywilizacji, to Piastowie mimo że przyjęli chrzest,
ciągle mieli mentalność pogan. To wypieranie dawnych wierzeń, obyczajów i
brutalnych zachowań nie stało się nagle, na to potrzeba było wieków. Ale obie
dynastie spoglądały na zachód wiedząc, że są skazane na sojusz z Niemcami dla
dobra kraju. Dodać trzeba, że Jagiellonowie zrobili między innymi jedną świetną
rzecz, a mianowicie połączyli Koronę z Litwą unią personalną, która je
wzmocniła, między innymi militarnie, przed zakusami ze strony Zakonu Krzyżackiego
i przed Moskwą. Ale przecież Bona też miała swój ogromny wpływ na tę dynastię,
szczególnie jeśli chodzi o rozwój gospodarki.
© Renata Czarnecka |
AAR: Ciekawi
mnie, dlaczego w Twoich powieściach o Jagiellonach skupiasz się tylko na
okresie, kiedy dynastia prostą drogą zmierzała do wymarcia. Nie myślałaś nigdy,
aby jeszcze bardziej cofnąć się w przeszłość i sięgnąć, na przykład, po postać
Elżbiety Rakuszanki, czyli babki Zygmunta Augusta? Przecież była matką aż
czterech królów, a jej małżeństwo z Kazimierzem Jagiellończykiem należało do
udanych, choć powszechnie królowa uznawana była za brzydką.
RC: Nieraz myślałam
o tym, by cofnąć się do XV wieku, i może kiedyś to zrobię. A moja przygoda z
Jagiellonami zaczęła się dzięki Barbarze Radziwiłłównie. To ona spowodowała, że
zakochałam się w Jagiellonach i w Bonie Sforzy.
AAR: A co
z córkami Bony i Zygmunta Starego? Myślę, że biografia każdej z nich zasługuje
na odtworzenie w formie powieści historycznej. Izabela przeżyła gehennę na
Węgrzech, Katarzyna też nie miała łatwego życia w Finlandii, Zofia również
musiała walczyć o swoje w Niemczech, zaś Anna, choć w końcu wyszła za mąż, to
jednak nigdy nie zaznała prawdziwego szczęścia.
RC: Zgadzam się. Ich życiorysy to gotowe materiały na powieści. Nawet biografia Zofii, która
przecież nie miała tak burzliwego życia jak jej siostry, jest ciekawa. Z czasem
przeszła na protestantyzm. Ciekawe co powiedziałaby na to jej matka, zagorzała
katoliczka, gdyby wtedy żyła. I oczywiście nie należy tego zagorzałego
katolicyzmu Bony utożsamiać z pobożnością. O nie! Bona była w tym względzie
bardzo umiarkowana.
AAR: „Ja, królowa” to
trzeci tom cyklu o Bonie Sforzy. Zanim powstał, napisałaś książkę poświęconą
matce Bony, Izabeli Aragońskiej. Oczywiście mam na myśli powieść „Księżna
Mediolanu”. Jak bardzo, Twoim zdaniem, wychowanie Bony przez Izabelę wpłynęło
na dorosłe życie polskiej królowej? Ile tak naprawdę odziedziczyła Bona po
swojej matce?
RC: Jeśli spojrzeć
na portret młodej Bony i jej ojca, Giana Galeazza Sforzy, podobieństwo jest
uderzające. A więc stało się doskonale, że Bona urodę odziedziczyła po ojcu, który
uchodził za pięknego młodzieńca, a nie po matce, która nie była piękna. Zresztą
gdyby spojrzeć na portret Izabeli Aragońskiej możemy powiedzieć, że to
przeciętna kobieta; ani ładna, ani brzydka, za to miała charakter i solidne
wykształcenie. Podczas gdy ojciec Bony był chwiejnego charakteru,
niezdecydowany, uległy, to matka odznaczała się uporem i determinacją. Bona nie
mogła pamiętać ojca, bo gdy umarł miała osiem miesięcy, zatem wychowywana była
tylko przez matkę. To ona kształtowała jej charakter, ona stanowiła dla córki
wzorzec do naśladowania, a więc nie jest dziwne, że charakterem była podobna do
matki. I to matka zadbała o edukację córki i była w tym względzie bardzo
oświecona, wiedziała, że wiedza równa się władza.
AAR: Czy myślałaś
kiedyś co by było, gdybyś spotkała na swojej drodze Bonę? O czym chciałabyś z
nią porozmawiać? O co zapytać?
RC: Chciałabym
widzieć ją w codziennych sytuacjach, chciałabym wiedzieć jak się zachowuje,
jaka była naprawdę. Spytałabym ją o to, czy wyjeżdżając z Polski żałowała tej
decyzji, czy też czuła się szczęśliwa, że wreszcie wraca do ojczyzny. Czy
uzyskawszy zgodę na wyjazd poczuła się wolna.
AAR: Czy podczas
zbierania materiałów do powieści dotyczących Jagiellonów natknęłaś się na jakąś
informację, która Cię zaskoczyła?
RC: Wertując książki
coraz napotykałam na jakieś informacje, które zmieniały mój punkt widzenia. Musiałam
wtedy wracać do wątku i nanosić zmiany.
AAR: Wiem, że
pracujesz już nad kolejną książką. Czy zatem mogłabyś powiedzieć nam coś więcej
na jej temat, jeśli oczywiście ten projekt nie jest owiany tajemnicą?
RC: Przede mną
ostatnia część dziejów Bony, najbardziej tragiczna, powrót królowej do Bari.
AAR: Dziękuję
Ci serdecznie za rozmowę. Czy chciałabyś coś dodać na koniec? Może jest coś, o
co nie zapytałam, a chciałabyś podzielić się tym ze swoimi czytelnikami?
RC: Może tylko
wspomnę, że w „Ja, królowa” czytelnicy znajdą wątki z mojej pierwszej powieści,
„Królowa w kolorze karminu”. Nie planuję wznowienia tej książki, dlatego te
wątki, które według mnie warte są uwagi, przeniosłam do najnowszej powieści. Dokonałam
poprawek i pewnych przeróbek, aby wszystko grało. Mam nadzieję, że z dobrym
skutkiem. Serdecznie dziękuję za rozmowę, a czytelników zachęcam do odkrywania
naszej historii. Czytajcie biografie, książki popularnonaukowe i oczywiście
powieści historyczne. Nawet jeśli kilku autorów pisze o tej samej postaci
historycznej, to każdy kreuje inny, sugestywny obraz. I to jest fajne.
Rozmowa i redakcja
Agnes Anne Rose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz