środa, 7 czerwca 2017

Zofia Mąkosa – Wendyjska winnica. Cierpkie grona










Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa. 
Dziękuję!


Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2017



W przedwojennej prasie co pewien czas pojawiały się informacje o wedyjskiej, czyli innymi słowy łużyckiej wsi, leżącej w Poznańskiem. Chodzi oczywiście o Chwalim znajdujący się najpierw w powiecie babimojskim, a po 20 grudnia 1920 roku, w powiecie wolsztyńskim pod miasteczkiem Kargowa (z niem. Karge, Unruhstadt) tuż na granicy Śląska z Brandenburgią. Przykładem jest czasopismo Ziemia z 1910 roku, na łamach którego napisano, iż chwalimscy Wendowie są na wymarciu; przez trzydzieści lat nie wpuszczano do wsi ani Niemców, ani Polaków, zaś małżeństwa dobierały się wyłącznie w obrębie ludności tej wsi; do roku 1881 nauka przygotowawcza do konfirmacji (sakramentów) odbywała się w kościele ewangelickim w Kargowej w języku wendyjskim, a dopiero od marca 1907 roku zniesiono tam wendyjskie nabożeństwa. Z kolei podczas spisu ludności w dniu 1 grudnia 1910 roku posługiwanie się językiem wedyjskim – jako ojczystym – podało w powiecie babimojskim sto siedemnaście osób, co z całą pewnością odnosiło się wyłącznie do mieszkańców Chwalimia. Natomiast Wendów pochodzących z powiatu międzyrzeckiego traktowano już jako „wędrowne jednostki”. Z kolei w 1912 roku pisano, że kolonia łużycka w Chwalimiu w Poznańskiem pomału już zanika.

W 1861 roku polski prawnik, historyk i przyjaciel narodu łużyckiego Wilhelm Bogusławski (1825-1901) w Rysie dziejów serbołużyckich wydanych w Piotrogrodzie (Petersburg) pisał: Ogromne zniszczenie Łużyc podczas trzydziestoletniej wojny pobudziło część Dolnołużyczan wysiedlić się do Polski i na granicy jej ze Śląskiem, we wsi Chwalimie nad Obrzycą, założyć osobną osadę, nie łącząc się z Niemcami. Mieszkańcy wsi Chwalima [forma to mylna, w rzeczywistości bowiem ludność mówi Chwalimia, w Chwalimiu, w zgodzie z gramatyczną zasadą tej od imienia Chwalim, Chwalima pochodzącej nazwy dzierżawczej], będąc wyznania ewangelickiego należą do parafii protestanckiej w Kargowie, gdzie się dla nich odprawia nabożeństwo po polsku co dwa tygodnie.

Kazimierz Nitsch
Wcześniej, bo w 1846 roku, w Opisaniu historyczno-statystycznym Wielkiego Księstwa Poznańskiego można było przeczytać takie oto słowa: Wieś Chwalim jest jedyną w całym powiecie przez Słowian wyznania luterańskiego zamieszkałą. Są to Łużyczanie, czyli Wendowie z Dolnej Łużycy. Gdy po najazdach szwedzkich kraj został wyludniony, przybyli między innymi osadnikami Wendowie, założyli osadę oddzielną, nie łącząc się z Niemcami, mimo wspólnego wyznania. Dotąd zachowywali dialekt właściwy, do polskiego zbliżony. Modlą się na książkach polskich gotyckimi głoskami drukowanych, i należą do parafii w Kargowie, gdzie dla nich co dwa tygodnie odbywa się luterskie nabożeństwo w języku polskim. – Widomość udzielona przez obywatela w powiecie zamieszkałego.

Polski językoznawca slawista, historyk języka polskiego i dialektolog Kazimierz Nitsch (1874-1958) podczas swojego życia wędrował po Polsce celem bliższego poznania owych Wendów, którzy bardzo go interesowali. Uważał bowiem, że brak pewności historycznej dość silnie nasuwa podejrzenia odnośnie do autentyczności Wendów. I tak oto w 1906 roku poznał bardzo interesujący pod względem językowym południowo-zachodni kącik Wielkopolski, a były to Dąbrówka nad Zbąszyniem i Nowe Miasto pod Babimostem, od którego niedaleko już na południe, natomiast za jeziorem leżał ów Chwalim. Tak się jakoś złożyło, że Kazimierz Nitsch nie miał czasu na dłuższy pobyt w okolicach Chwalimia, więc pewnego słonecznego dnia rowerem dojechał do wendyjskiej wsi i w jakiejś przydrożnej karczmie zaczął rozmowę po niemiecku z jednym z bywalców tejże karczmy. Posłużył się językiem niemieckim, ponieważ nie chciał urazić owego mężczyzny, który być może nie pałał sympatią do Polaków. Językoznawca pytał zatem o winnice, z których słynął tamten teren, a potem także o pochodzenie swojego rozmówcy. Chciał bowiem upewnić się, że ma do czynienia z rodowitym Chwalimiakiem. Na koniec zapytał go również o jego narodowość i język. Okazało się, że zagadnięty mężczyzna był najprawdziwszym Wendem i mówił po wendyjsku, a przynajmniej tak mu się wydawało. Kazimierz Nitsch nie chciał jednak wyprowadzać swojego rozmówcy z błędu, gdyż na podstawie dalszej już rozmowy stwierdził, że mężczyzna używa czysto polskiej gwary, choć nie była to gwara wielkopolska, lecz śląska. 

Oczywiście na tym się nie skończyło, gdyż językoznawcę coraz bardziej zaczął interesować Chwalim, do którego zawitał po kilku miesiącach. Wtedy też udał się wprost do domu – podobno najwięcej jeszcze wówczas mówiącego po polsku – Macieja Swady-Fiedlera. Był to mężczyzna sześćdziesięcioletni, który mówił całkiem biegle swoim polskim dialektem, a – według małżonki – robił to zwłaszcza wtedy, gdy się z nią kłócił. Z kolei kobieta posługiwała się językiem, który był zbliżony do niemieckiego. Ich trzydziestoletni syn co prawda rozumiał rodziców, lecz po polsku albo nie chciał już mówić, albo ten język sprawiał mu trudność. Najprawdopodobniej w tamtym okresie, czyli na początku XX wieku, chwalimskie dzieci jeszcze rozumiały po polsku, ale mimo to posługiwały się na co dzień językiem niemieckim. W czasie, kiedy Kazimierz Nitsch odwiedzał Chwalim, okolica naprawdę zachęcała do wycieczek. Szczególną uwagę należało wówczas zwrócić na chwalimskie winnice, piękne jezioro wojnowskie, ładny stary kościółek w Nowym Kramsku, czy też kolorowe kobiece stroje w Dąbrówce. Niestety, po pierwszej wojnie światowej winnice zaczęły obumierać, zaś Chawlim został przyłączony do Trzeciej Rzeszy i wrócił do Polski dopiero po zakończeniu drugiej wojny światowej.

Pomnik Poległych na placu
przed Ratuszem w Kargowej
(z niem. Unruhstadt)
Lata przedwojenne.
autor nieznany
Kiedy więc czytelnik na kartach powieści przenosi się do Chwalimia i spotyka Martę Neumann i jej rodzinę, wieś znajduje się pod rządami Berlina. Jest rok 1938. Sytuacja polityczna staje się coraz bardziej napięta. Naziści czują się już pewni swego. Adolf Hitler (1889-1945) jest traktowany niczym bóg, którego należy wielbić bez względu na wszystko. Panuje powszechne przekonanie, że każde działanie Führera nie niesie ze sobą żadnych szkód. Wszystko, co robi Wódz jest dobre, szlachetne i może jedynie sprzyjać Trzeciej Rzeszy, aby wynieść ją na piedestał. Niemcy są kimś na kształt narodu wybranego, zaś cała reszta to nic nieznaczące śmieci, które należy zniszczyć. Oczywiście największą nienawiścią trzeba darzyć Żydów, bo to oni są wszystkiemu winni. I choć do niedawna Żydzi i Niemcy żyli obok siebie i żadnej ze stron nie przeszkadzało kogo tak naprawdę ma za sąsiada, to jednak teraz nikt już o tym nie pamięta. Przerażające jest też to, że nienawiść do obcych wmawia się tym najmłodszym. Dziecięce i młodzieżowe organizacje hitlerowskie robią, co tylko mogą, aby wyprać mózgi i serca swoich podopiecznych z wszelkiej empatii wobec tych, którzy nie są Niemcami.

Marta Neumann uważa siebie za Niemkę, choć w jej rodzinie są także osoby o innej narodowości. Na przykład Janka Kaczmarek, której ojciec był Polakiem. Poza tym jest również nestorka rodu Gertruda Wielgus, która pochodzi z Wendów, czyli Słowian. Staruszka wcale nie ukrywa swojego pochodzenia. Używa wedyjskiego języka i choć ostatnio pamięć płata jej figle, to jednak wciąż opowiada o tym, co było. Tych historii z ogromną ciekawością słucha szczególnie nastoletnia córka Marty – Matylda. Dziewczyna wydaje się być mądrą nastolatką, która wychowywana jest w poszanowaniu wartości, lecz hitlerowska dziewczęca organizacja, do której należy Tila, może to wszystko zmienić. Tam uczą ją przecież bezwarunkowej miłości do Hitlera, a to oznacza, że dziewczyna będzie musiała myśleć zupełnie innymi kategoriami, niż te, jakie wyniosła z rodzinnego domu. Poza tym, ojciec Matyldy – Walter Neumann – jest członkiem partii, a to również do czegoś zobowiązuje.

Rodzina Neumannów jest przykładem typowej przedwojennej wiejskiej familii. Marta odziedziczyła majątek po rodzicach i obiecała im, że nigdy nie opuści gospodarstwa, lecz będzie w nim pracować do końca swoich dni. Z kolei jej mąż Walter to typowy mieszczuch, który w imię miłości do Marty był w stanie zostawić swoje wygodne życie w Berlinie i osiedlić się w Chwalimiu, a właściwie w Altreben, i tam pracować jako urzędnik państwowy. Oczywiście nie zmienia to faktu, że w miarę możliwości pomaga żonie w gospodarstwie. Najbardziej jednak do pracy zaprzęgana jest nastoletnia Tila. Dziewczyna często pracuje ponad swoje siły, co niekorzystnie odbija się na jej działalności na rzecz Rzeszy. Jej nieobecność na zbiórkach natychmiast jest zauważana i odpowiednio komentowana. Nie godzi się bowiem stawiać inne zajęcia ponad miłość do Führera, gdyż niekiedy grozi to nawet bardzo poważnymi konsekwencjami. W gospodarstwie Neumannom pomaga także Janka Kaczmarek, która jest kuzynką Marty. Kobieta ma nieco inne spojrzenie na otaczający ją świat. Pewnego dnia faszystowska ideologia wkrada się jednak w codzienne życie naszych bohaterów i tak naprawdę nie wiadomo już komu można ufać. Możliwe, że ten, kto jeszcze do niedawna wydawał się przyjacielem, teraz pierwszy pobiegnie donieść odpowiednim władzom o przewinieniu brata, siostry, sąsiada, męża czy żony. Tak więc wciąż trzeba być czujnym, a najlepiej jeśli bez słowa sprzeciwu wykonuje się postanowienia Führera i to jemu oddaje się bezgraniczny hołd.


Członkinie Związku Niemieckich Dziewcząt (z niem. Bund Deutscher Mädel; BDM)
W takim mundurze często można spotkać Matyldę Neumann.
Zdjęcie pochodzi z 1935 roku.
fot. Georg Pahl (1900-1963)


W swojej debiutanckiej powieści Zofia Mąkosa ukazuje wzajemne relacje łączące poszczególnych bohaterów. Oczywiście na pierwszy plan wysuwają się tutaj kobiety, które są silne i wiedzą, czego chcą od życia. I choć czasami niektóre z nich postępują lekkomyślnie, nie dbając o własne bezpieczeństwo, a jedynie o stronę emocjonalną swojego życia, to jednak nie są w tym same i mogą liczyć na wsparcie innych. Autorka pokazuje także drugą stronę życia w Altreben. Wśród mieszkańców wsi nie brak bowiem takich, którzy tylko czekają na to, aby sąsiada dotknęło jakieś niepowodzenie, w czym bardzo chętnie pomogą. Teraz kiedy sytuacja polityczna tak bardzo się zmieniła można przecież pomóc losowi i sprawić, że gestapo ochoczo zainteresuje się tym, czy innym delikwentem. 

Cierpkie grona to powieść, w której Zofia Mąkosa pokazuje wojnę od tej drugiej strony. Jest to niespotykana sytuacja, zważywszy na to, że polscy pisarze zazwyczaj przedstawiają wojenne realia wdziane oczami Polaków. W tym przypadku czytelnik ma możliwość poznania tego dramatycznego fragmentu historii z perspektywy zwykłych Niemców. I tak oto widzimy, jak bardzo destrukcyjnie na człowieka wpływa hitlerowska propaganda słyszana w radiu czy na zbiórkach rozmaitych młodzieżowych organizacji. Od najmłodszych lat wmawia się dzieciom, że liczy się tylko rasa aryjska, zaś wszystkich innych należy zniszczyć. Poza tym wiele też mówi się o tym, jak bardzo humanitarni są Niemcy, co tylko świadczy o tym, że nikomu nie wyrządzają krzywdy, a swoich wrogów traktują z szacunkiem. Natomiast wszelkiego rodzaju nazistowskie obozy koncentracyjne, gdzie każdego dnia brutalnie morduje się niewinnych ludzi, to jedna wielka bzdura. Na tej podstawie można wysnuć wniosek, że to Trzecią Rzeszę bezprawnie zaatakowano i teraz musi się bronić, bo przecież to Niemcy padli ofiarą tej okrutnej wojny. Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że zwykli Niemcy w to wierzą i nie dadzą powiedzieć złego słowa o swoim kraju i jego przywódcy.


A tak z kolei wyglądają chłopcy, w których beztroskie życie wkrada się okrutna
faszystowska ideologia.

Na zdjęciu widać grupę członków Hitler-Jugend
(z pol. Młodzież Hitlera).
Zdjęcie pochodzi z 1933 roku.
autor nieznany

Nie wszystkich bohaterów tej opowieści można polubić. Przyznam, że Marta Neumann przez większą część książki nie wzbudzała mojej sympatii. Można bowiem odnieść wrażenie, że jest to kobieta, dla której liczy się jedynie praca w gospodarstwie, zaś rodzina i jej potrzeby odsuwa na dalszy plan. Jej relacje z mężem, któremu naprawdę na niej zależy, pomimo tego, że nie jest wobec niej do końca uczciwy, są naprawdę złe. Przypuszczam, że gdyby Marta poświęcała więcej uwagi Walterowi, wówczas ten nie szukałby przygód poza domem. Swoją nastoletnią córkę Marta również nie traktuje najlepiej. Wygląda na to, że Matylda stanowi dla niej siłę roboczą w gospodarstwie. Na pewno gdzieś w skrytości nasza bohaterka kocha swoje jedyne dziecko, lecz na zewnątrz praktycznie tego nie pokazuje. Dopiero dramatyczne przeżycia przeplatane chwilami szczęścia sprawiają, że Marta Neumann zaczyna inaczej patrzeć na życie i ludzi, którzy są wokół niej. To wszystko jest tak bardzo realne i wiarygodne, że czytelnik chłonie fabułę powieści niczym gąbka wodę. Autorka nie zapomniała również o problemie Holokaustu, tym razem jednak ukazanego z perspektywy Berlina. 

Moim zdaniem Cierpkie grona to powieść, która zasługuje na szczególną uwagę. W sytuacji, gdy polski rynek wydawniczy zapełniany jest literaturą kobiecą na różnym poziomie, Zofia Mąkosa wychodzi do czytelnika z książką, która zmusza do myślenia i refleksji nad naprawdę trudną niemiecko-polską historią. Autorka stwarza czytelnikowi możliwość dokonania oceny postępowania poszczególnych bohaterów, jak również ukazuje historię powszechnie nieznaną, choć bardzo interesującą.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz