czwartek, 1 września 2011

Na realizację marzeń każdy czas jest dobry...




LITERAT WRZEŚNIA 2011



ROZMOWA Z MARIĄ ULATOWSKĄ


Czy jest najlepszy czas na pisanie książek? Próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie, postanowiłam porozmawiać z autorką książki, która niedawno wpadła mi w ręce, książki pod tytułem „Sosnowe dziedzictwo”. Sympatyczny tytuł i urokliwa okładka. Oto, co skłoniło mnie do zakupu i przeczytania tej pozycji. Cóż, o autorce przecież nic nie wiedziałam. Nic, poza tym, co wyczytałam na tylnej okładce: pisać zaczęła dopiero na emeryturze. I szalenie mnie to zaintrygowało. Na emeryturze? Odważna osoba. Koniecznie muszę ją poznać. A gdy już poznałam – poprosiłam o rozmowę.



Agnes Anne Rose: Czy jest najlepszy czas na pisanie książek?

Maria Ulatowska: Na realizację marzeń każdy czas jest dobry. Mój czas nadszedł na emeryturze. Nic już nie muszę, wszystkie zobowiązania poza mną, więc czas, którego mam już raczej mniej, niż więcej – wykorzystam dokładnie tak, jak chcę. Podkreślam, że mówię to każdemu, kto dziwi się, że tak długo dałam na siebie czekać, jak określił to wydawca Dużego Ka (wywiad ze mną ukazał się w specjalnym wydaniu papierowym, przygotowanym na Warszawskie Targi Książki). Napisać książkę chciałam zawsze. Od dziecka. Dziecka, które samodzielnie czytało od piątego roku życia i bez książek w ogóle nie wyobrażało sobie świata. I tak mi już zostało. Do dziś. Ale że apetyt wzrasta w miarę jedzenia, w pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, iż skoro tyle już książek przeczytałam, to może sama spróbuję jakąś napisać.




A.A.R.: Czy można, ot tak sobie, postanowić napiszę książkę? I na dodatek ją napisać?

M.U.: Z początku śmiałam się sama z siebie. Ale ziarenko zakiełkowało. Nic więc nikomu nie mówiąc, rozpoczęłam stukanie w klawiaturę. I jak już raz stuknęłam przepadłam. Pisało mi się samo, naprawdę. Moi bohaterowie zaistnieli i rozpoczęli własne życie. Lubili mnie, więc zgadzali się na to, że prowadzę ich za rękę. Ale niejednokrotnie robili, co chcieli na co ja z kolei się godziłam, bo też ich lubiłam. Nikt z rodziny nie wiedział, że powstaje „sosnowa historia”. Chciałam, żeby nikt nie wiedział, bo bałam się po pierwsze, że nie ukończę tej książki, bo skończą mi się pomysły, albo utracę zdolność pisania, a po drugie, że napisać napiszę, ale książka zostanie w szufladzie. Bo przecież nikt jej nie wyda. I w tej takiej konspiracji pisało mi się lepiej. Pomysł urodził się sam, a w jego rozwijaniu brali już udział wszyscy bohaterowie powołani do życia przez mój związek z klawiaturą. Większa część opowieści to fikcja literacka, lecz wątki z Powstania Warszawskiego, które wplecione są w treść pierwszej części oparte są na autentycznych przeżyciach mojej rodziny.

A.A.R.: Przede mną leżą dwie „sosnowe książki”. O czym one są? (mowa o „Sosnowym dziedzictwie” i „Pensjonacie Sosnówka” przyp. red.)

M.U.: (Autorka śmieje się). Wolałabym, żeby czytelnicy przeczytali książki, a nie ich streszczenie. Nie powiem więc, o czym są. Ale może uda mi się trochę kogoś zaintrygować. Pod pewną doniczką z paprotką ukryte jest coś, co diametralnie zmienia życie bohaterki obu książek. Można powiedzieć, że zmiana ta rozpoczęła swoje życie na początku Powstania Warszawskiego, choć wówczas na świat przyszła dopiero mama głównej bohaterki. Czytelnik dowiaduje się o faktach raz z retrospekcji raz w czasie bieżącym. Gdy już wiadomo, co, skąd i jak, zostajemy przeniesieni w głąb sosnowego lasu, nad urocze jezioro, gdzie – no właśnie, gdzie co? Obie „sosnowe historie” to opowieść o dziewczynie, której los dał szansę na drugie życie. To pierwsze, przeżyte w Warszawie, obfitujące w zdarzenia zdecydowanie niemiłe i przykre poronienie, rozwód, tragiczna śmierć rodziców – Anna pozostawia za sobą i decyduje się na coś zupełnie nowego. Decyduje się na przeprowadzkę do małej dziurki, leżącej na Kujawach, wśród lasów, nad jeziorem. Zaczyna prowadzić pensjonat, ale czy to łatwy kawałek chleba? Czy tak łatwo jest zrezygnować z życia w stolicy? Anna rzuca się w wir tego nowego życia. Zdobywa nowych przyjaciół, znajduje nową miłość i nowe dziecko. Już kilkuletnie. Dziecko, o które trwa walka między jego ojcem a jego matką. Po czyjej stronie opowie się Anna? Którego z rodziców wybierze mały Florek? Jak skończy się ta walka i czy skończy się w ogóle? Co zrobić ze zmaterializowaną raptem żoną w zasadzie byłą, niemniej bez rozwodu? Jak przyjąć sławę w wieku lat sześćdziesięciu? A jak poradzić sobie w tym wieku z miłością? Takie i inne dylematy są udziałem Anny i jej przyjaciół. Sosnówka, miejsce, o którym pomyślisz: chcę tam być. A o książkach pomyślisz: chcę je przeczytać.

A.A.R.: Świetnie. Chyba wszyscy już są zaintrygowani. A trzecia książka, pani Mario? Wiem z zapowiedzi, że ma się ukazać w październiku. Czy to dalsza część „sosnowych historii”?

M.U.: Nie. „Sosnowych historii” na razie dosyć, choć nie mówię, iż bohaterowie z Sosnówki już nigdy i nigdzie się nie pojawią. „Domek nad morzem” to opowieść o trójce przyjaciół, których losy splatają się i wiążą ze sobą. Miłość, tragedie osobiste, marzenia… Najkrócej, jak można, powieść obyczajowa. Dzieciństwo, młodość, przyjaźnie takie na śmierć i życie. I dalej, życie właśnie. Poplątane..., jak to w życiu. Czasem jest smutno, czasem wesoło; różnie. To opowieść o tym, że mimo najróżniejszych przeciwności jednak czasami marzenia się spełniają.  Nawet, jak już przestaniesz w to wierzyć.

A.A.R.: Teraz jestem zaintrygowana tą książką. I bardzo na nią czekam. Serdecznie dziękuję za rozmowę.

M.U.: A tu okładka „Domku nad morzem”. Prawda, że piękna?



Rozmowa i redakcja: 
Agnes Anne Rose






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz