wtorek, 1 maja 2012

Czasami pomysł na książkę powstaje po prostu z chęci opowiedzenia jakiejś historii...




LITERAT MAJA 2012 




ROZMOWA Z AGNIESZKĄ GIL


Jej przygoda z pisaniem rozpoczęła się „Przygodą na basenie” zamieszczoną w antologii „Wesołe historie”. W lokalnych gazetach autorka od kilku lat publikuje bajki, teksty o Wrocławiu i serię artykułów „Nauka przez zabawę”. Najłatwiej spotkać ją w bibliotece, gdzie co prawda nie pracuje, ale prowadzi cykl GILgotki, czyli Agnieszka Gil zaprasza – na spotkaniach z literaturą od kuchni gości autorów i ilustratorów, bawi się z dziećmi na czytelniczych GILgotkach tematycznych. W 2008 ukazał się „Dziki szczaw”, czyli powieść z drugim dnem, które docenią również dorośli, gdyż w perypetiach młodzieży jak w wodzie odbija się historia poprzedniego pokolenia i uwidaczniają różnice miejsko-wiejskie. W kwietniu 2012 roku pojawiła się „Herbata z jaśminem”, w której autorka podejmuje niełatwy temat dojrzewania i przedstawia swój ukochany Wrocław.


Agnes Anne Rose: Agnieszko, witam Cię bardzo serdecznie na swoim blogu. Dziękuję Ci za przyjęcie mojego zaproszenia i tym samym zostania Literatem Maja 2012. Niedawno ukazała się Twoja najnowsza powieść pod tytułem „Herbata z jaśminem. Przyznasz chyba, że bardzo apetyczny tytuł. Czy treść książki również tak dobrze smakuje jak owa herbata z jaśminem?

Agnieszka Gil: Mam wrażenie, że nie do końca, tytuł może być trochę mylący, bo choć brzmi i pachnie zachęcająco, kojarzy się z czymś przyjemnym, jest zgoła odmienny od rzeczywistości, w jakiej umieściłam bohaterkę. Ale kierując się tym, co słyszę ostatnio od Czytelniczek, czyta się to nieźle, więc jako lektura może smakować. Choć z pewnością powtórzę za moją ulubioną recenzentką: nie jest to książka lekka, łatwa i przyjemna.

AAR: Z tego, co wyczytałam na stronie wydawnictwa, a także z informacji na Twoim blogu wnioskuję, że książka adresowana jest do młodzieży, a szczególnie do nastoletnich dziewczyn, które jeszcze nie bardzo wiedzą, czego oczekują od życia. Powiedz mi, czy trudno jest napisać książkę skierowaną do nastolatek? Czy w zawiązku z tym musiałaś przyjąć pewne ograniczenia, na przykład językowe?

AG: Tak, ta książka z założenia miała być skierowana do nastolatek. I choć wiem, że chętnie sięgają po nią ich mamy, nastolatki były tu priorytetowym odbiorcą. I to odbiorcą bardzo wymagającym, bezbłędnie i bezlitośnie obnażającym każdą niezgrabność czy nieszczerość. Dlatego bardzo dużo pracy włożyłam w to, by język był zrozumiały, a jednocześnie, by nie wyszło na to, że dorosła kobieta przebrała się na chwilę w ciuchy siedemnastolatki. Nie wystarczy napisać: jesteś cool, chodź na fejsa, by stać się wiarygodnym. Bardzo bałam się powierzchowności. Mocno skupiłam się na języku. Moją pierwszą redaktorką merytoryczną była nastoletnia córka, wspaniale wyłapująca każdą niezręczność. Jedną z nich było sformułowanie do jasnej Anielki!, naturalne i zupełnie zrozumiałe... dla moich rówieśników. Dlatego usłyszałam natychmiast: Mamo, proszę cię... Może chociaż: do jasnej cholery? Z drugiej strony jednak zależało mi bardzo na tym, by język nie był ubogi, a miejsca między dialogami wypełnione treścią bardziej obfitą, niż mieszcząca się w trzech wersach. Ale jednocześnie, by zainteresować, a nie zagadać. To wszystko sprawiło, że pisanie „Herbaty z jaśminem” było naprawdę dużym wyzwaniem i po raz nie wiem który chcę się tu ukłonić w stronę Anny Garbal, redaktorki pracującej ze mną od początku powstawania książki. Choć i tak nie udało nam się uniknąć złośliwości chochlików drukarskich, wąsy wychowawcy bohaterki przejdą do historii jako anegdotka...

AAR: Bohaterką książki jest Martyna, której rodzinie daleko jest do ideału, a samą dziewczynę charakteryzuje ogromny pesymizm, który nie pozwala jej nawiązać bliższych relacji z innymi ludźmi, nawet z tymi najbliższymi. Czy stwarzając taką właśnie bohaterkę, chciałaś dotrzeć do młodzieży z jakimś szczególnym przesłaniem i uświadomić ludziom młodym, co naprawdę jest w życiu ważne i jak skutecznie radzić sobie z problemami wieku dorastania?

AG: Czasami pomysł powstaje po prostu z chęci opowiedzenia jakiejś historii. Nieraz jest pretekstem, by przedstawić miejsce, czy jakąś rzeczywistość. Bywa, że autor czuje misję. W „Herbacie z jaśminem” jest wszystkiego po trochę i w zasadzie do samego końca nie byłam pewna, co w tym przypadku najbardziej powodowało mną, że tak, a nie inaczej przedstawiłam losy bohaterów. Zaczęło się od słów mojej córki: Mamo, Łucja z „Dzikiego szczawiu” była taką mamincórką. Mogłabyś teraz napisać o jakiejś niegrzecznej dziewczynce! A obmyślając fabułę, szłam trochę za Martyną, zwaną Kurą, nie tak do końca nią sterując, dawałam się poprowadzić jej charakterowi, a czasem nawet nastrojowi. Zobaczyłam wszystko wyraźniej, kiedy przeczytałam całą książkę podczas korekty autorskiej. I wyszło na to, że oprócz zaprezentowania Czytelnikowi mojego ukochanego Wrocławia, udało mi się mam nadzieję pokazać, że z pewnych sytuacji można i koniecznie trzeba się wywikłać. Nawet jeśli nie ma się doświadczenia, pieniędzy i, wydawałoby się, żadnych szans na zmiany, trzeba do nich dążyć. W zasadzie niezależnie od tego ile ma się lat, kilkanaście czy kilkadziesiąt, nie wolno dać się zamknąć w klatce bez wyjścia, szczególnie jeżeli klatka jest brudna i zardzewiała, a pobyt w niej lokatorowi wyjątkowo nie służy. A ludzie wokół potrzebni są nam do funkcjonowania, tylko warto dobrze im się przyglądać i wybierać. Zdarza się, że ktoś, kto powinien być osobą najbliższą i podporą, nie spełnia tej roli. Trzeba szukać przyjaźni, oparcia i szczęścia, wychodzić im na przeciw. Z drugiej strony czasem naprawdę nie ma możliwości nic samemu zdziałać, kiedy człowiek powodowany jest pewnymi mechanizmami czy znajdzie się w sytuacji, z której po prostu sam nie ma szans się wydostać. Wtedy niezbędna jest pomoc innych, mam nadzieję, że i ten sygnał dotrze do kogoś, kto mógłby coś zrobić, a tylko patrzy, nawet udając, że nie widzi, bo tak wygodniej.

AAR: Niektórzy pisarze przyznają, że kreując daną postać, starają się bardzo dokładnie obserwować innych ludzi i w ten sposób przenosić to prawdziwe życie na karty swoich powieści. Czasami mówią nawet, że ich literacka postać ma wiele wspólnego z kimś, kogo spotykają na co dzień. Jak było z Martyną? Czy Martyna naprawdę istnieje, czy może jest ona jedynie wytworem Twojej wyobraźni?

AG: Niestety, Martyna istnieje. Istnieje w wielu dziewczynach, które są lub były nastolatkami, dawno temu i obecnie. Mówię: niestety, bo rodzina i środowisko, w którym się obracają, to nie jest coś, co zdrowo myślący człowiek chciałby widzieć jako miejsce dla swojego dziecka. Moja bohaterka odradza się wzorem feniksa, ale całe zastępy innych nie mają takiej możliwości, grzęznąc w bagienkach, jakie stworzyli im najbliżsi. I to, co powiedziałam wcześniej nieraz nie ma możliwości samodzielnego wydostania się z matni, o ile nie zadziała Los albo ktoś, kto wyciągnie rękę. Dziś usłyszałam od jednej z Czytelniczek, że trudno opisać wiarygodnie taką postać, nie mając kontaktu z tego rodzaju sytuacjami. Coś w tym jest.

AAR: Powiedz, mi skąd w ogóle pomysł, aby pisać dla młodzieży?

AG: Zawsze chciałam pisać to, co sama chętnie przeczytałabym. Chyba nie dojrzałam jeszcze do tego, by czytać wyłącznie literaturę dla dorosłych (śmiech). Przepadam za książkami dla młodzieży, do dziś jestem za pan brat z wieloma lekturami kojarzącymi się bardziej z dziewczętami, niż z kobietami. Pewnie to dlatego. A trochę to też przypadek, pierwszą dłuższą rzecz, jaką stworzyłam, „Dziki szczaw”, pisałam na konkurs na powieść dla młodzieży ogłoszony przez Wydawnictwo Telbit. Ostatecznie na konkurs jej nie posłałam, ale Los wiedział swoje, właśnie tam debiutowałam z większą formą. „Herbatę z jaśminem” pisałam już konkretnie do serii Naszej Księgarni „Tylko dla dziewczyn”, czyli z założenia dla młodzieży.

AAR: Twoim debiutem literackim było opowiadanie pod tytułem „Przygoda na basenie”, które ukazało się w antologii o tytule „Wesołe historie”. Mam wrażenie, że zarówno opowiadanie, jak i cała antologia adresowane były do najmłodszych czytelników. Czy mogłabyś coś więcej powiedzieć na ten temat?

AG: „Przygoda na basenie” jest moim debiutem absolutnym to pierwsza bajka, jaką w ogóle napisałam. I od razu okazała się być szczęśliwym kamyczkiem na mojej literackiej drodze. Napisałam ją dla córki, zainspirowana konkursem literackim ogłoszonym przez miesięcznik dla rodziców „Dziecko”. Bajeczka została nagrodzona przez redakcję, więc wysłałam ją potem do kilku wydawców i tak trafiła do antologii Wilgi, sąsiadując z bajkami Wandy Chotomskiej i wielu innych dobrych pisarzy. Ta publikacja sprawiła, że odważyłam się pisać dalej i dotąd moje bajki ukazują się w lokalnym wrocławskim czasopiśmie, a ja wzięłam się także za powieści. Dodam jeszcze, że „Dziecko” jest trochę i moim dzieckiem, mam przyjemność współpracować z serwisem eDziecko między innymi jako autorka artykułów poradnikowych.

AAR: Dowiedziałam się również, że we wrocławskiej bibliotece prowadzisz spotkania literackie, podczas których, między innymi, bawisz się z dziećmi na tak zwanych GILgotkach tematycznych. Agnieszko, a cóż to takiego te GILgotki?

AG: Nie każdy lubi łaskotanie, ale na literackich GILgotkach nie czyha takie niebezpieczeństwo. Od czterech lat spotykam się z dziećmi w wieku około 5-10 lat, głównie w bibliotekach, organizując tematyczne spotkania okołoliterackie. Czytam im bajki, opowiadania, wiersze czy fragmenty książek, przeplatając lekturę zabawami, zgadywankami, grami, rysowaniem najróżniejszymi ciekawymi zajęciami. Wcielam się w postać czarownicy, Indianki, piratki, królewny czy kucharki, przebieram się i bawię wraz z nimi. Wszystko po to, by zaszczepić w nich chęć przebywania w miejscach pełnych książek, otwieram drzwi do różnych światów. By czytanie nie kojarzyło się z przymusem, ale z przyjemnością, relaksem. Chętnie widziałabym na tych spotkaniach również rodziców, by i oni mieli świadomość, po co warto sięgnąć, co zaproponować swoim pociechom, jaką książkę sprawić mu na Dzień Dziecka czy inną okazję, ale zwykle chętniej w tym czasie robią zakupy... Szkoda, bo ci, którzy spędzają z nami czas, naprawdę świetnie się bawią. Myślę, że to GILgotki były przyczyną, dla której niedawno zaproszono mnie w szeregi członków Stowarzyszenia Przyjaciół Książki dla Młodych, Polskiej Sekcji IBBY, z czego jestem bardzo dumna!

AAR: A teraz skupmy się ponownie na Twoim pisaniu. W 2008 roku wydałaś powieść dla młodzieży pod tytułem „Dziki szczaw”. Kolejny intrygujący tytuł, a w dodatku książka z drugim dnem, którą ceni zarówno młodzież, jak i ci starsi czytelnicy. W takim razie, zdradź mi, co takiego szczególnego ma w sobie ta powieść?

AG: „Dziki szczaw” to pierwsza większa forma, którą wydałam, a powstała z różnych przyczyn. Pierwszym impulsem były słowa pisarza, Romka Pawlaka, który powiedział kiedyś, że pisząc książkę, raczej nie kieruje się ekstra powodem, tylko zwyczajnie ma ochotę opowiedzieć jakąś historię. Pomyślałam, skoro to takie proste, to może i ja spróbuję? Od dawna inspirująca była dla mnie wioska, którą znałam od dzieciństwa, spędzając w niej większość wakacji. Jeździłam do niej potem ze swoimi dziećmi, tam też powstało kilka bajek. Wakacyjne wspomnienia z czasów nastoletnich to chwile, które chciałam zachować nie tylko w sercu, więc wymyśliłam bohaterów i prostą fabułę, całość osadziłam w lesie nad Pilicą i zanurzywszy się trochę we wspomnienia własne, trochę w opowieści zasłyszane, trochę w wyobraźnię napisałam tę książkę, pachnącą lasem, miodem i malinami. Przez wydawcę została zakwalifikowana jako powieść dla młodzieży, ale czuję, że taki też jest odbiór, jak słyszę, że lepiej przyjmują ją mamy niż córki. Wspominają własne wakacje sprzed lat, pierwsze miłości, wybory. Chyba każda odnajduje tam siebie, swoją młodość, ciepłą i bezpieczną. I jeszcze trochę, bo na przykład pszczoły. A jak się ktoś dobrze wsłucha, to i piosenki Grechuty...

AAR: Agnieszko, a teraz może zapytam o Twoje upodobania czytelnicze. Czy jest taki autor, którego powieści czytasz bez względu na recenzje? A może masz takiego, na którym się wzorujesz, pisząc swoje teksty?

AG: Tak naj-, najbardziej to lubię horrory... Chciałabym kiedyś i ja taki napisać. Tymczasem jednak wiem, na co mogę się porwać i pozostaję przy powieściach obyczajowych i bajkach. Wielu jest pisarzy, którzy trafiają w środek mego czytelniczego serca, a także są wzorem jako literaci. Moją mistrzynią jest Stanisława Fleszarowa-Muskat, której „Pasje i uspokojenia”, „Most nad rwącą rzeką” i trylogia z „Pozwólcie nam krzyczeć” to książki wyczytane przeze mnie we wszystkie strony po kilkanaście, albo i więcej, razy. Niesamowicie przemawia do mnie sposób, w jaki pisała o emocjach, w jaki przedstawiała ludzi, szczególnie bliskie są mi kobiety Fleszarowej. Kolejną pisarką sprzed lat, której twórczość robiła na mnie zawsze ogromne wrażenie, była Marta Tomaszewska. Jej „Tapatiki” i „Omijajcie Wyspę Hula” też znam chyba na pamięć, a to przecież zaledwie ułamek jej dorobku. Z powodu podobnej Tomaszewskiej (i pewnie mojej) wrażliwości bliska jest mi także Tove Jansson i jej „Muminki”. Może kiedyś i mnie uda się stworzyć taki świat, to moje literackie marzenie. Mam także ulubionych współczesnych twórców, a pośród nich bezsprzecznie Irena Landau, ze szczególnym uwzględnieniem jej książek dla dorosłych (między innymi „Siostry”) i sposób przedstawiania trudnej rzeczywistości, niepozbawiony akcentów humorystycznych, a wszystko poparte znakomitym warsztatem. Z młodszych stażem pisarek wzorem jest dla mnie Anna Fryczkowska, którą kocham za zdolność przeżywania emocji zbliżoną do mojej, umiejętność obserwowania i w szczególny sposób opisywania społeczeństwa. Za te wszystkie okropieństwa, które opisuje z uśmiechem barokowego aniołka na ślicznej twarzy okolonej blond włosami.

AAR: Nie mogę też nie zapytać Cię o projekt, w którym zgodziłaś się wziąć udział. Oczywiście mam tutaj na myśli akcję Blogerzy Książki Piszą. To bardzo miłe, że osoba z takim dorobkiem literackim zaszczyciła nas swoim tekstem, pisząc opowiadanie pod tytułem „Sielanka”. Jak oceniasz tego typu projekty, których ostatnio jest coraz więcej?

AG: To pierwszy projekt tego rodzaju, w którym biorę udział. I nie mam pojęcia, czego się spodziewać, bo nie znam takich przedsięwzięć nawet jako czytelniczka. Wszystko to jest dla mnie strasznie tajemnicze, lecz na pierwszy plan wysuwa się ciekawość jak przyjmą to Czytelnicy? Moje zainteresowanie budzą też opowiadania innych autorów, z których znam tylko jedno. Jak wypadnie na ich tle „Sielanka”, opowiadanie o tytule dość przewrotnym, które dla czytelników „Dzikiego szczawiu” pewnie będzie zaskoczeniem? Czy wpisuje się w organizm tego zbioru, czy też zostanie odrzucona jak Obcy? Temat pozostawiał duże pole do popisu dla wyobraźni, więc tym bardziej czekam na chwilę, kiedy będę mogła zobaczyć całość. Dopiero wtedy będę mogła szerzej wypowiedzieć się w tej kwestii, na razie brak mi punktu odniesienia.

AAR: Wiem, że niedawno brałaś czynny udział w imprezach zorganizowanych z okazji Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich, które odbyły się w Kamiennej Górze. Przypomnijmy, że byłaś też jedną z tych autorek, które miały przyjemność wziąć udział w akcji pod tytułem „Czytajmy pod chmurką”, gdzie jak przypuszczam, poprzez głośne czytanie na kamiennogórskim rynku zachęcałaś do sięgania po książki. Co dają takie wspólne spotkania z innymi pisarzami? Czy myślisz, że taki sposób propagowania czytelnictwa naprawdę może zmienić pogląd dotyczący czytania książek u tych osób, które na co dzień sięgają jedynie po prasę i to nie zawsze?

AG: Tak, czytaliśmy na kamiennogórskim rynku, myślę, że ludzi było zupełnie sporo jak na pierwszą tego rodzaju akcję w tamtym miejscu. Nawet pogoda dopisała, na pewno specjalnie po to, żeby jeszcze bardziej zachęcić ludzi do czytania. I było nas więcej niż w stolicy! Biegałam ze spotkania na spotkanie, z „Czytania pod chmurką” na GILgotki, i to były jedne z najmilej spędzonych dni tej wiosny! Żywy kontakt z odbiorcami, którym czytałam fragmenty jednej z ulubionych książek z dzieciństwa „O Królu Cukrowym, Marcepanowej Królewnie, Piernikowym Paziu i kucharce Pelasi”, wizyta w Centrum Kultury, gdzie przybyły dzieci z pobliskiej szkoły i bawiliśmy się naprawdę świetnie, spotkania z Czytelnikami, którzy odwiedzali nas na rynku, rozmawiali i zbierali autografy, to wszystko napawa otuchą. Ludzie potrzebują książek, czasem tylko o tym zapominają w codziennej gonitwie. Każda tego typu akcja ma sens, bo pozwala wrócić na właściwe tory, ustawić priorytety, przypomnieć, że od prozy życia można się oderwać dzięki prozie w literaturze. Każda tego typu impreza to w mojej ocenie znakomita sprawa, także dla nas, piszących, którzy inaczej pewnie niezbyt często mieliby okazję się spotykać na żywo. Jestem bardzo wdzięczna organizatorom za zaproszenie, bo miałam możliwość poznać kilku autorów ze znakomitym dorobkiem, ale także z fantastycznymi osobowościami. Z Moniką Szwają odnalazłyśmy wspólny żeglarski język, osoba Hannibala Smoke’a sprawiła, że mam ochotę nie tylko sięgnąć po kryminał, ale także zagłębić się w różne okolice Dolnego Śląska, a zgodnie z przysłowiem, że szewc bez butów chodzi, z Agnieszką Lingas-Łoniewską, wrocławianką, musiałam się spotkać aż w Kamiennej Górze...

AAR: Kończąc, zapytam Cię o Twoje plany na najbliższą przyszłość. Oczywiście, mam tutaj na myśli tworzenie kolejnej powieści. Czy zaczęłaś już nad nią pracę? Jeśli tak, to do kogo będzie adresowana? Ponownie do młodzieży, czy może tym razem uraczysz swoim talentem pisarskim dorosłych czytelników?

AG: Tym razem zmierzę się z powieścią dla dorosłych. Chodziło mi to po głowie i trochę po sercu, bo choć sprawa będzie poważna, to akcja dzieje się nie tylko w moim Wrocławiu, ale też w miejscach dla mnie szczególnych, silnie związanych z hobby, które uprawiam. Materiały do nowej książki zaczęłam zbierać już kilka miesięcy temu, teraz czekam na akceptację konspektu przez wydawcę i jeśli uda się nam zrealizować wspólny plan, za jakiś czas przedstawię swoje kolejne literackie dziecko. Ale mam też pomysł na kolejną powieść dla młodzieży, to nie tylko ogólny pomysł, lecz dość konkretny zarys, w miarę określeni bohaterowie i miejsce akcji bliska memu sercu miejscowość nad jeziorem, która do niedawna nawet nie istniała na mapie. I środowisko, z którym w czasach nastoletnich, dużo mnie łączyło. Mam też nadzieję, że ujrzy światło dzienne książka dla dzieci na poły realistyczna, na poły baśniowa opowieść o pewnym Jacku, która czeka na decyzję wydawcy.

AAR: Agnieszko, serdecznie Ci dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów na dalszej drodze kariery literackiej.

AG: Bardzo dziękuję za zaproszenie i pozdrawiam wszystkich Czytelników Krainy Czytania.


Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz