sobota, 31 grudnia 2011

Elizabeth Lowell – „Niewinna jak grzech”

 







Wydawnictwo:  AMBER                                               

Warszawa 2007

Tytuł oryginału: Innocent As Sin

Przekład: Ewa Błaszczyk

 


Zachęcona niedawno recenzją książki Niewinna jak grzech, która pojawiła się na jednym z książkowych blogów, postanowiłam również przeczytać tę powieść. Nie sądziłam jednak, że stanie się to tak szybko. Ponieważ thrillery romantyczne nie są mi obce, wiedziałam, czego mogę spodziewać się po tej powieści. W dodatku autorkę także już kiedyś podczytywałam. Tym, którzy nie wiedzą, czym jest thriller romantyczny wyjaśniam, że jest to powieść, w której fabułę wplata się mocny wątek sensacyjny połączony z romansem. Pamiętajcie, że w takich książkach zawsze znajdziecie zarówno niebezpieczeństwo, w obliczu którego muszą stanąć główni bohaterowie, jak i ich gorące, wzajemne uczucie. Oczywiście główne role zawsze w tego typu powieściach odgrywają kobieta i mężczyzna, którzy poznają się, z reguły w dramatycznych okolicznościach, aby potem wspólnie dążyć do szczęśliwego zakończenia. Praktycznie zawsze ktoś czyha na ich życie albo przynajmniej na życie jednego z nich, aby z kolei to drugie mogło ostatecznie uratować ukochaną osobę. A potem jest „żyli długo i szczęśliwie”. Tego rodzaju powieści są dość przewidywalne, gdyż wiadomo jest, że głównym bohaterom raczej nic poważnego się nie stanie. Tak też jest i w tym przypadku, choć trzeba przyznać, że książka może w niektórych momentach trzymać w napięciu.

On. Rand McCree, zabójczo przystojny agent St. Kilda Consulting, czyli prywatnej agencji, niekiedy działającej nawet na granicy prawa, aby tylko doprowadzić do unicestwienia bandyty, którego dane śledztwo dotyczy. Mężczyzna przeżywa dramat, gdyż podczas rewolucji w Demokratycznej Republice Kamdżerii (Afryka) stracił brata bliźniaka. Obaj pracowali wówczas jako tajni agenci St. Kilda Consulting i rozpracowywali tam międzynarodowego handlarza bronią, zwanego wtedy Sybirakiem, który zaopatrywał tamte tereny w broń, z której ginęli niewinni ludzie. Podczas jednej z takich akcji, Reed McCree został śmiertelnie ranny. Choć od tamtej chwili minęło już pięć lat, to jednak Rand nie może pogodzić się ze śmiercią brata, za którą obwinia Sybiraka i jedyne, czego pragnie, to pozbawić go życia.

Ona. Kayla Shaw, uczciwa do bólu pracownica banku American Southwest. Kobieta niedawno straciła rodziców i właśnie sprzedała ranczo, na którym się wychowała. Pracy w banku poświęca bardzo wiele, a niedawno jej najpoważniejszym i najbardziej intratnym klientem stał się Andre Bertone. Jednak Kayla bardzo szybko przekonuje się, że Bertone nie jest tym, za kogo go uważała. Kiedy pewnego dnia wraz z żoną zaprasza ją do swojej posiadłości, okazuje się, że mężczyzna prowadzi jakieś podejrzane interesy, a ona ma być tą osobą, która ma mu pomóc wyprać brudne pieniądze. Gdy kobieta stanowczo odmawia, wówczas Bertone’owie grożą jej, a ona sama już wkrótce przekonuje się, że jej życie jest poważnie zagrożone.

Oni. Kayla i Rand po raz pierwszy spotykają się w posiadłości Bertone’ów podczas konkursu o nazwie Szybki rysunek, który jest częścią dorocznego festiwalu, organizowanego w celu zbiórki pieniędzy na Muzeum Pustynne Scottsdale. Pomimo że Rand już od pięciu lat nie jest czynnym agentem St. Kilda Consulting, to jednak agencja wysyła go tam, aby rozeznał sprawę. Andre Bertone to nikt inny, jak tylko znienawidzony przez Randa Sybirak. Ponieważ Rand świetnie maluje, staje się jednym z uczestników konkursu. Ponadto mężczyzna ma również za zadanie pilnować Kaylę. Jego przełożeni zdążyli już odkryć, w co tak naprawdę gra Bertone i jaka jest w tym rola dziewczyny. Od tej chwili Kayla jest pod stałą opieką St. Kilda Consulting. Natomiast, kiedy wynajęty przez Bertone’a płatny zabójca próbuje porwać Kaylę, Rand natychmiast spieszy jej z pomocą, a ona nie mając wyjścia staje się agentem St. Kilda. I tak rozpoczyna się walka na śmierć i życie, która trwa od czwartku do niedzieli. Kto w niej zwycięży jest chyba jasne. Ale nie wiadomo w jaki sposób się to stanie. I może właśnie dlatego warto tę książkę przeczytać, Dla tej niewiadomej.

Dla mnie ta powieść była jedną z wielu, które przeczytałam w życiu. Jakichś specjalnych emocji we mnie nie wzbudziła. Myślę, że jest to jedna z tych książek, które za jakiś czas zniknął w tłumie. Na pewno nie będę o niej pamiętać, bo nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia. Oczywiście dla rozrywki można śmiało po nią sięgnąć. To wszystko. Tym, którzy kręcą nosem, że to romans, chcę powiedzieć, że nie macie się czego obawiać. Romansu w niej jak na lekarstwo. W dużej mierze przeważa tutaj wątek sensacyjny i praktycznie wszystko kręci się wokół Andre Bertone’a i jego ciemnych interesów.

Żadnych technicznych uchybień nie zauważyłam. Gdybym miała czegoś się przyczepić, to jedynie okładki. Moim zdaniem nie jest zupełnie dostosowana do treści książki. Tak sobie myślę, że chyba głównym zamierzeniem było tutaj stworzenie jakiegoś kwiatu. Tylko jakiego? Według mnie jest to coś na kształt rozlewającej się plamy i nie ma najmniejszego związku z fabułą.

 

***

 

Drodzy moi,

w tym nadchodzącym nowym roku 2012 życzę Wam dużo zdrowia i spełnienia wszystkich marzeń. Oby ten rok okazał się dla Was lepszy od tego, który odchodzi.

Przyjaciołom i sympatykom mojego bloga życzę w nowym roku dużo cierpliwości w czytaniu moich recenzji. Obyście nie zasypiali przed monitorami swoich komputerów podczas czytania moich książkowych opinii.

Wszystkim Autorom życzę ogromu weny twórczej i żeby Wasze powieści były wyłącznie bestsellerami.

Krytykom życzę więcej wyrozumiałości dla autorów i docenienia ich godzin pracy, które spędzają nad swoim dziełem.

Molom książkowym życzę samych fantastycznych książek, trzymających w napięciu i wzruszających do łez.

Wszystkim tym, którzy zgłosili swój udział w projekcie Blogerzy Książki Piszą życzę lekkiego pióra i oby to nasze wspólne dziecko okazało się hitem książkowym 2012 roku.

Do Siego Roku!







czwartek, 29 grudnia 2011

Robert Ludlum & Gayle Lynds – „Opcja paryska”

 







Wydawnictwo: AMBER

Warszawa 2003

Tytuł oryginału: The Paris Option

Przekład: Jan Kraśko

Cykl: Tajne archiwa (tom 3)

 

Czy zastanawialiście się kiedykolwiek co by było, gdyby nagle z niewiadomych przyczyn nasz system elektroniczny przestał działać? Nie byłoby światła, nie działałyby komputery i telefony, ludzie masowo ginęliby w wypadkach drogowych i lotniczych, bylibyśmy zupełnie odcięci od świata i nikt nie mógłby nam pomóc. Straszne, prawda? Mnie na samą myśl o takiej ewentualności ciarki przechodzą po plecach. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, lecz jeśli głębiej się nad tym zastanowić, to jest ona całkiem realna, zwłaszcza, jeśli urządzenie wysokiej generacji, nad którym wciąż pracują naukowcy na całym świecie, dostanie się w niepowołane ręce. Takimi niepowołanymi rękami, będą z pewnością ręce terrorystów.

Pozwólcie, że teraz odwołam się do teorii naukowych. Otóż wspomniane powyżej urządzenie wysokiej generacji to nic innego, jak tylko komputer molekularny, zwany inaczej komputerem DNA, który jest zbiorem specjalnie wyselekcjonowanych łańcuchów kwasu dezoksyrybonukleinowego. Ich kombinacja powoduje rozwiązanie wcześniej postawionego problemu. Nadzieją pokładaną w tego typu komputerach jest ich wysoki stopień równoległości, co potencjalnie powinno ułatwić rozwiązanie problemów, wymagających wielu obliczeń poprzez obliczenia równoległe. Komputer molekularny jest w stanie naśladować nawet ludzki mózg. Wynikiem tego jest procesor rozwiązujący problemy będące poza zasięgiem standardowych algorytmów, a w szczególności zadań wieloczłonowych, jak na przykład, przewidywanie katastrof naturalnych czy wybuchu epidemii chorób. Komputer taki może również sterować bronią masowego rażenia, dlatego tak bardzo ważne jest, aby nie trafił w ręce terrorystów. Tylko jak odróżnić terrorystę od człowieka o dobrych zamiarach? A co, jeśli ufamy nie tej osobie, której powinniśmy?

A teraz przejdźmy do powieści. Opcja paryska to jedna z tych książek, które łączą w sobie prawdę z fikcją. Wybaczcie, że swoją recenzję cyklu: Z tajnych archiwów Roberta Ludluma rozpoczynam od części trzeciej. Według mnie ta kwestia nie ma istotnego znaczenia, gdyż poszczególne części serii nie są powiązane ze sobą poprzez kluczowy wątek. Każda z nich dotyczy innego problemu, zaś tylko główni bohaterowie pozostają niezmienni. Powieść rozpoczyna się niezwykle dramatycznie, gdyż w Paryżu w Instytucie Pasteura dochodzi do potężnej eksplozji, w wyniku której są zabici i ranni. W Instytucie tym swoje prace nad komputerem molekularnym prowadzi wybitny naukowiec, doktor Émile Chambord. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że naukowiec zginął podczas eksplozji. Ale czy na pewno?

W tym samym czasie na wyspie San Diego na Oceanie Indyjskim dochodzi do poważnej awarii systemów elektronicznych i informatycznych. Za niedługi czas okazuje się, że wspólnie z doktorem Chambord nad komputerem molekularnym pracował amerykański specjalista komputerowy, doktor Martin Zellerbach. Okazuje się, że informatyk przeżył, ale ma dość poważne obrażenia głowy i jest w stanie śpiączki. Martin Zellerbach cierpi na zespół Aspergera, czyli rzadkie zaburzenie rozwoju podobne do autyzmu. Niemniej fakt ten nie przeszkodził mu stać się geniuszem komputerowym. Chociaż dochodzenie w sprawie eksplozji w Instytucie Pasteura prowadzi francuska policja, to jednak Stany Zjednoczone nie pozostają bierne, zwłaszcza że ucierpiał w niej ich człowiek. W związku z tym do Paryża natychmiast wylatuje Jon Smith, który jest nie tylko bliskim przyjacielem Martina, ale przede wszystkim jest lekarzem pracującym w Amerykańskim Wojskowym Instytucie Chorób Zakaźnych. Ponieważ jest to placówka wojskowa, Jon jest również żołnierzem posiadającym stopień pułkownika. Jego specjalizacja to mikrobiologia.

Kiedy pułkownik Jon Smith dociera do Paryża, niemalże natychmiast zaczynają dziać się dziwne rzeczy. W szpitalu ktoś usiłuje zabić Martina, ginie też asystent doktora Chamborda, znikają notatki dotyczące konstrukcji komputera, a dodatkowo porwana zostaje córka Chamborda, Teresa. Niektóre z tych wydarzeń dzieją się na oczach Jona, ale on nie jest w stanie nic zrobić, ponieważ jest w tym wszystkim sam. Oficjalnie Smith jest pracownikiem Amerykańskiego Wojskowego Instytutu Chorób Zakaźnych, jednak pracuje też jako tajny agent dla organizacji o nazwie „Jedynka”. Ale o tym wie tylko on i jego przełożeni.

Po jakimś czasie do Smitha dołącza Randi Russel, która jest agentką CIA, a zarazem siostrą nieżyjącej już narzeczonej Jona. Wraz z nimi sprawę bada także Peter Howell, który jest agentem MI-6 (z ang. Millitary Intelligence Section 6), czyli tajnej brytyjskiej służby wywiadowczej. Na swoim koncie Howell ma przede wszystkim pobyt w Iraku. Odnalezienie sprawców podłożenia bomby w Instytucie Pasteura wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem. Dodatkowo sprawę komplikuje śpiączka Zellerbacha. Agenci są przekonani, że Martin wie na ten temat znacznie więcej i gdyby tylko odzyskał przytomność, na pewno by ich uświadomił. Ale mimo to udaje im się wpaść na trop siatki terrorystycznej, której mózgiem jest terrorysta rodem z Afryki zwany Mauritanią. Najgorsze jednak jest w tym wszystkim to, że komputer molekularny wcale nie został zniszczony podczas wybuchu. Ktoś skutecznie zadbał o to, aby wynieść go z laboratorium jeszcze przed eksplozją. Teraz dla agentów rozpoczyna się walka z czasem, gdyż nie wiadomo gdzie jest komputer i do jakich celów ma służyć. Jedno jest pewne. Ktoś chce zawładnąć światem, a przede wszystkim zmieść z powierzchni ziemi Amerykę. Pytanie tylko, czy są to terroryści, czy może czołowi dowódcy NATO? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywa polityka?

Przyznam, że książkę przeczytałam z zainteresowaniem. Może to wydawać się dziwne, bo tematyka jak najbardziej męska, ale mnie to w niczym nie przeszkadzało. Jeśli chodzi o literaturę, to moje horyzonty czytelnicze są dość szerokie. Poza tym w ten sposób urozmaicam też swojego bloga i nie zamykam się w kręgu tylko tych gatunków, które preferuję. W dodatku, żeby coś komuś polecić, bądź nie, to należy to najpierw przeczytać. Postanowiłam sobie też, że napiszę Wam o każdej książce, którą przeczytam, bez względu na to czy będzie to ocena pochlebna, czy nie.

W Opcji paryskiej podobał mi się przede wszystkim przebieg akcji, która rozgrywa się w kilku miejscach. Ogromną sympatię poczułam do Jona Smitha, który dla mnie okazał się facetem z żelaza. Taki amerykański hero. Normalny człowiek z tyloma obrażeniami ciała, co on, nie byłby w stanie podnieść się z ziemi, a może nawet umarłby na ich skutek. Ale nie pułkownik Jon Smith. W tym momencie przyszedł mi na myśl pewien niezniszczalny i wyjątkowo uzdolniony eks-agent służb specjalnych. Mam tutaj na myśli Mcgywera, którego przygody mogliśmy śledzić w telewizji na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Jedyną różnicą pomiędzy tymi dwoma panami jest to, że Mcgywer nigdy nie używał broni, natomiast Jon Smith strzela na całego. Jednak nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, jakoby Opcja paryska była thrillerem. Według mnie jest to bardzo dobra powieść sensacyjna, trzymająca w napięciu aż do samego końca. Zresztą Robert Ludlum generalnie określany jest mistrzem powieści sensacyjnych.

Duży plus dla autora za to, że nie skupił się jedynie na mężczyznach, ale pokazał też, że kobieta również potrafi być twarda i walczyć na równi z mężczyznami. Być może jest to zasługa Gayle Lynds, która jest współautorką tej powieści. Podsumowując, mogę jedynie zachęcić do tej książki wszystkich tych, którzy uwielbiają szybką akcję, niebezpieczeństwo, ryzyko oraz sporą dawkę strzelaniny.






 

sobota, 17 grudnia 2011

Ottavio Cappellani – „Tragedia sycylijska”









Wydawnictwo: MUZA
Warszawa 2008
Tytuł oryginału: Sicilian Tragedi
Przekład: Anna Niewęgłowska




Prawdę powiedziawszy, nie wiem czy mam nad tą książką płakać, czy może się z niej śmiać. Nie wiem też do jakiej kategorii mam ją zaliczyć. Teoretycznie książka jest powieścią, zaś praktycznie może wydawać się, że jest to sztuka teatralna i wcale nie ze względu na swoją fabułę. Całość podzielona jest na trzy akty, czyli dokładnie tak, jak sztuka. Ale ma też prolog i epilog. Według mnie jest to trochę dziwna konstrukcja, ale co tam. Wybór Autora. Akcja tej sztuko-powieści rozgrywa się na Sycylii i, jak sama nazwa wskazuje, w środowisku mafijnym. Wojna o wpływy, a dokładnie o udział w przemyśle naftowym, toczy się pomiędzy dwoma bossami, czyli Turi Pirrotą i Misterem Alfio Turrisim, który w dodatku na zabój kocha się w córce Turiego Pirroty, Betty. O jej rękę stara się niczym dżentelmen z powieści wiktoriańskich. Pisze długi list do rodziców Betty, w którym prosi o pozwolenie na ślub. Jednak nie jest to takie proste, ponieważ obaj panowie wręcz się nienawidzą, natomiast Betty nie ma najmniejszego zamiaru wychodzić za „dziada”, który, przynajmniej w jej mniemaniu, ma „dziewięć dych”.

W tym samym czasie podstarzały reżyser teatralny, Toni Cagnotta, kompletuje ekipę równie podstarzałych aktorów celem wystawienia Romea i Julii. Zamiarem reżysera jest wystawienie sztuki na zasadach katańskiego teatru dialektalnego, czyli takiego, gdzie dialekt sycylijski jest podstawowym materiałem scenicznych dialogów. Dla Cagnotty jest to nie lada problem, gdyż nie ma kto sfinansować jego przedsięwzięcia. Powinny to zrobić władze, ale nie chcą wydawać pieniędzy na coś, co z pewnością nie odniesie sukcesu. Dlatego też reżyser decyduje się wziąć kredyt hipoteczny pod zastaw własnego domu. Ostatecznie udaje mu się doprowadzić sprawę do końca i nadchodzi dzień premiery. No i wtedy dopiero wszystko się zaczyna. Na premierze ginie jeden z radnych do spraw kultury. Oczywiście wiadomo, że za zamachem stoi mafia, tylko jeszcze nikt nie wie, który z bossów wydał rozkaz. Nie wiadomo czy był to Turi Pirrota, czy może Alfio Turrisi. W środowisku mafijnym taka niewiadoma określana jest mianem „zemsty na przestrzał”. Przecież każdy z mafiosów ma powód, aby poświęcić życie radnego, a potem zrzucić winę na tego drugiego w ramach zemsty. 

Po jakimś czasie ten drugi boss (czyli ten niewinny) nie chce być gorszy i każe zabić innego radnego. Teraz to już nie wiadomo, czy cała ta gra to walka o ropę, czy może chodzi o piękną Betty, która przez cały czas wodzi Mistera Turrisiego za nos. Oczywiście myślą przewodnią całej tej farsy jest... fiut. Pozwólcie, że nie będę w tym miejscu wyjaśniać dlaczego akurat ta część męskiego ciała. Po szczegółowe informacje na ten temat odsyłam Was do książki. Natomiast czytelników wrażliwych oraz tych, dla których piękno języka polskiego jest kwestią priorytetową, bardzo przepraszam za owo wyrażenie, ale musicie wiedzieć, że w tej książce aż się roi od wulgaryzmów. Praktycznie nie ma dialogu, gdzie Autor nie użyłby przekleństw. Prawdę powiedziawszy w części narracyjnej też jest ich mnóstwo.

Przyznam, że najpierw ta sztuko-powieść mnie denerwowała, bo jakoś nie mogłam się w niej połapać, a kiedy już się połapałam, to wówczas stwierdziłam, że może i nie jest ona taka zła, ale rewelacyjna też nie jest. W końcu pewne środowiska rządzą się własnymi prawami. Swego czasu sporo czytałam o włoskiej mafii, ponieważ chciałam zdobyć pewną wiedzę na ten temat. Moi stali czytelnicy z pewnością domyślają się po co mi ta wiedza była potrzebna. W związku z tym wiem, że środowisko mafijne jest niezwykle brutalne, ordynarne i bezwzględne, choć akurat w tej książce jest jakby nieco ośmieszane.

Na początku napisałam, że nie wiem tak naprawdę, czy jest to powieść, czy sztuka teatralna. Myślę, że chyba każdy będzie miał wątpliwości, czytając tę lekturę, ponieważ w epilogu wszyscy bohaterowie nadal żyją i mają się całkiem dobrze. Można odnieść wrażenie, że wszyscy bohaterowie to aktorzy, którzy właśnie odegrali swoje role i wracają do normalnego życia. Spotykamy wśród nich także dwóch radnych, którzy wcześniej zginęli z rąk wynajętych morderców. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć też, że w książce tej występuje mieszanka różnych środowisk. Obecne jest nie tylko środowisko mafijne i aktorskie, ale również gejowskie i szlacheckie (hrabina i baronowa).

Podsumowując, nie będę specjalnie polecać Wam tej książki. Dla mnie okazała się przeciętna, a nawet słaba. Oczywiście do strony technicznej zastrzeżeń nie mam. Nie znalazłam literówek, ani też błędów rzeczowych. Niemniej, bardzo podoba mi się okładka i to chyba właśnie ona przyciągnęła mnie do tej książki. Moim zdaniem jest ona bardzo trafiona, gdyż w pełni oddaje klimat tej sztuko-powieści. 






czwartek, 1 grudnia 2011

Pomysłów [na powieści] zawsze miałam mnóstwo...



LITERAT GRUDNIA 2011



ROZMOWA Z AGNIESZKĄ LINGAS-ŁONIEWSKĄ


Agnieszka Lingas-Łoniewska to polska pisarka powieści obyczajowych. Z wykształcenia jest polonistką. Na rynku wydawniczym zadebiutowała w 2010 roku powieścią „Bez przebaczenia“. Jej książki adresowane są przede wszystkim do kobiet. Są to historie obyczajowe i łączące sensację z romansem.



Agnes Anne Rose: Agnieszko, bardzo serdecznie witam Cię na swoim blogu i jest mi niezmiernie miło, że zgodziłaś się zostać Literatem Grudnia. Niedawno miała miejsce premiera Twojej najnowszej książki „Zakład o miłość”. Jak zdążyłam zauważyć, powieść została przyjęta przez czytelników bardzo ciepło. Co skłoniło Cię do napisania książki, w której łączą się dwa różne światy z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego?

Agnieszka Lingas-Łoniewska: Na pewno odwieczne przyciąganie się przeciwieństw. Stawianie w opozycji różnych osobowości, kierujących się różnymi wartościami, żyjących w odmiennych środowiskach, wyznających inne zasady. A czasami postaci nie posiadające tych zasad. Lubię takie sytuacje, przeciwstawnych bohaterów i bohaterom „Zakładu o miłość” starałam się przyjrzeć bliżej, dotrzeć głębiej i pomieszać im trochę w głowach.




AAR: A teraz może zacznijmy od początku. Jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?

AL-Ł: Pisałam od zawsze i być może to nieco oklepane i powszechne, ale taka jest prawda i nie zamierzam jej zmieniać, ani upiększać. Zaczęłam od drobnych form, zresztą do dzisiaj bardzo lubię opowiadania, uważam, że wymagają one wielkiej dyscypliny i umiejętności autora, gdzie ze względu na ograniczoną objętość, trzeba zmieścić się z pomysłem i zrobić to tak, aby nie ucierpiała na tym fabuła. Tak więc najpierw opowiadania, potem zaczęłam tworzyć pierwsze zarysy powieści. Pomysłów zawsze miałam mnóstwo, gorzej z czasem i chyba przekonaniem samej siebie, że należałoby spróbować. Ale w końcu chyba dojrzałam do tego i tak w 2010 roku ukazał się mój debiut. Od tamtego czasu cały czas się rozwijam i z każdym dniem ćwiczę.

AAR: Skąd czerpiesz inspirację? Czy przed rozpoczęciem pracy nad daną książką robisz jakiś plan? A może notujesz w punktach kolejność wydarzeń, jakie mają nastąpić w powieści?

AL-Ł: Inspiracja tak naprawdę jest wszędzie. W zasłyszanej historii, obejrzanym filmie, usłyszanej piosence, przeczytanej książce, artykule, rozmowie z sąsiadką. Takie drobne elementy, skrawki, które wpadają mi do ucha i gdy w pewnym momencie coś zaiskrzy, szybko to zapisuję, aby nie umknęło. Gdy już mam wstępny pomysł, ideę, koncepcję, wówczas tworzę zarysy bohaterów i również ich opisuję. Wygląd, charakterystyczne cechy, sposób bycia, imiona. Czasami robię konspekt na kilka najbliższych rozdziałów, innym razem siadam i piszę na żywioł. Nie ma reguły.

AAR: Przeglądając Twój dorobek literacki natknęłam się na powieść pod tytułem „Dirty World”, która została wydana w Stanach Zjednoczonych. Ta pozycja niesamowicie mnie zaintrygowała. Bądźmy szczerzy, ale nie ma w Polsce zbyt wielu autorów, którzy mieliby możliwość publikowania poza granicami naszego kraju. Przebić się na rynek zachodni jest dość trudno. Jak Ci się to udało?

AL-Ł: Wbrew pozorom wcale nie było to takie trudne. A wydanie tam tej książki to jeden z szalonych pomysłów, które czasami przychodzą mi do głowy. Jednakże ta powieść na pewno ukaże się także w Polsce, to jedna z moich pierwszych opowieści, ale ze względu na bardzo dramatyczną wymowę należy do moich ulubionych tekstów.

AAR: Jak do tej pory miałam przyjemność przeczytania jedynie Twojego opowiadania „W pogoni za mordercą”, które ukazało się w pracy zbiorowej pod tytułem „Książki moja miłość, a które miałam możliwość recenzować na swoim blogu. W związku z tym którą ze swoich książek poleciłabyś mi jako osobie, która dopiero zamierza zapoznać się z Twoją twórczością literacką? Która powieść byłaby najlepsza na początek? A może ta, która jest Ci najbliższa?

AL-Ł: Nie wiem, co lubisz, ale skoro czytałaś to opowiadanie kryminalne, to zapraszam w lutym do księgarń, kiedy ukaże się wznowienie mojego śląskiego kryminału „Szósty” wydane przez wydawnictwo Replika. A teraz, jeśli lubisz zagmatwane ludzkie losy, to proponuję pierwszą część trylogii o braciach Borowskich, czyli „Zakręty losu” lub opowieść o wyborach, tajemnicy z przeszłości i błędnych życiowych decyzjach, o których możesz przeczytać w mojej najnowszej książce „Zakład o miłość”. Przy okazji zapraszam do lektury grudniowego „Bluszcza”, gdzie znajdzie się recenzja tej właśnie powieści i wywiad ze mną. 

AAR: A teraz może zapytam o Twoje plany na przyszłość. Z pewnością pracujesz już nad kolejną powieścią. Czego możemy spodziewać się, jako czytelnicy, po kolejnej książce Twojego autorstwa?

AL-Ł: W tej chwili pracuję nad powieścią „Lepsze jutro”, której akcja rozgrywa się w moim rodzinnym mieście, Wałbrzychu. Będzie to historia samotnego ojca dwóch synów, właściciela kilku kasyn i restauracji i znanej polskiej aktorki, która przyjeżdża do Wałbrzycha na premierę swojego najnowszego filmu. W książce będą liczne reminiscencje, powroty do przeszłości, mnóstwo dramatyzmu, akcji sensacyjnej i uczuć.

AAR: Przeglądając blogi literackie można zauważyć, że wiele młodych ludzi tworzy swoje własne dzieła, których nie chowa do szuflady, ale dzieli się nimi z innymi użytkownikami Internetu. Niemniej, osoby te czasami nie mają po prostu odwagi, aby wysłać tekst do wydawnictwa, uważając, że nie jest jeszcze na tyle doskonały, aby myśleć o jego publikacji w formie książki. Co doradziłabyś takim właśnie młodym ludziom z wyobraźnią, marzącym o karierze pisarskiej? Czy, Twoim zdaniem, jest jakaś uniwersalna recepta na odniesienie sukcesu na rynku literackim?

AL-Ł: Nie ma na to żadnej recepty. Jedynie wiara w siebie, nieustępliwość, szlifowanie dotychczasowych umiejętności i zawsze obecna pasja. To ona decyduje o tym, jacy jesteśmy, co robimy i jak to robimy. Mogę jedynie poradzić młodym twórcom, żeby ciągle się rozwijali, robili to, co kochają i nie zrażali się niepowodzeniami. Jeśli naprawdę wierzą w to, co robią, to wkrótce osiągną zamierzony cel. Przecież tak właśnie jest niemal z każdą rzeczą w naszym życiu.

AAR: Za kilka tygodni Boże Narodzenie. Czy jest jakaś specjalna książka, którą chciałabyś dostać pod choinkę?

AL-Ł: W tej chwili zamierzam kupić książkę Danuty Wałęsy, bardzo zainteresowała mnie ta pozycja i to mógłby być doskonały prezent pod choinkę.

AAR: Agnieszko, bardzo serdecznie dziękuję za wywiad. Natomiast w imieniu swoim oraz wszystkich Czytelników mojego bloga chciałabym życzyć Ci spokojnych, radosnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, a także ogromnej weny twórczej i samych fantastycznych recenzji.

AL-Ł: Również dziękuję za zaproszenie, a Tobie i wszystkim Czytelnikom życzę zdrowych rodzinnych Świąt, a w 2012 roku realizacji wszystkich zamierzeń, nawet tych najbardziej szalonych i, wydawać by się mogło, nieosiągalnych.



Rozmowa i redakcja:
Agnes Anne Rose




piątek, 18 listopada 2011

Jodi Picoult – „Karuzela uczuć”

 



Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA

Warszawa 2009

Tytuł oryginału: The Pact

Przekład: Anna Bańkowska

 

Wciągająca i trzymająca w napięciu powieść o dramacie dwóch rodzin. Przez osiemnaście lat rodziny Harte'ów i Goldów mieszkały po sąsiedzku, dzieląc ze sobą wszystkie radości i smutki życia. Ich dzieci były nierozłączne od kołyski, Chris i Emily wychowywali się razem, a więź między nimi stawała się coraz silniejsza. Może nawet zbyt silna... Kiedy nocną ciszę w obu domach rozdarł dzwonek telefonu, nikt nie mógł pojąć straszliwej prawdy. Emily zmarła od kuli rewolwerowej, a ranny w głowę Chris trafił do szpitala. O tym, czy to było samobójstwo czy morderstwo, ma zdecydować sąd, ale nic nie przywróci dawnej przyjaźni między rodzicami obojga nastolatków. Na podstawie książki powstał w 2002 roku film telewizyjny.

Karuzela uczuć Jodi Picoult to mistrzowska analiza miłości, straty i złożoności relacji międzyludzkich. Osadzona na tle splecionych ze sobą losów rodzin Harte’ów i Goldów, ta trzymająca w napięciu powieść zagłębia się w rozdzierające serce następstwa tragicznego wydarzenia, które rozbija kruche więzi przyjaźni i relacji rodzinnych.

Od samego początku autorka tworzy fascynującą narrację, która wciąga czytelników głęboko w świat Chrisa i Emily, a ich trwająca całe życie więź emanuje zarówno ciepłem, jak i niepokojem. Ich nierozerwalna więź, źródło komfortu i radości, staje się coraz bardziej złowieszcza. Mrożący krew w żyłach incydent – śmierć Emily w wyniku postrzału – tworzy nastrój napięcia i dezorientacji. Chris, jedyny świadek zdarzenia, staje się postacią zagadkową, uwikłaną w wir emocjonalnej gry i pytań nękających obie rodziny. Czy było to samobójstwo czy morderstwo? Niepewność rzuca na historię długi cień, zmuszając bohaterów, a także czytelnika, do konfrontacji z najciemniejszymi zakamarkami miłości i lojalności.

Pisarstwo Picoult jest zarówno przejmujące, jak i pełne dystansu. Z łatwością radzi sobie z wrażliwymi tematami, zapewniając wszechstronne spojrzenie na żałobę, poczucie winy i często zacierające się granice prawdy. Struktura narracji, która zmienia się w zależności od punktu widzenia różnych postaci, pozwala na wielowymiarową eksplorację bólu i traumy rodzin. Każdy z bohaterów zapewnia cenny wgląd w swoje zmagania, skutecznie ilustrując, w jaki sposób skutki tragedii mogą złamać nawet najsilniejsze relacje.

Jednym z wyróżniających się elementów Karuzeli uczuć jest jej emocjonalna głębia. Picoult oddaje surowe, głębokie reakcje rodziców, którzy zmagają się z losem swoich dzieci, płynnie przechodząc między rozpaczą, gniewem i pragnieniem rozwiązania sprawy. Portret ich niegdyś harmonijnej przyjaźni, teraz nadwyrężonej do granic możliwości, dodaje narracji dodatkowej złożoności. Rodzi to prowokujące do myślenia pytania o naturę przyjaźni i granic, do których można się posunąć w poszukiwaniu lub zaprzeczaniu prawdzie.

Sceny na sali sądowej zapewniają trzymające w napięciu momenty, które sprawiają, że czytelnicy nie mogą oderwać się od lektury. W miarę trwania procesu ujawniane są kolejne warstwy sekretów i ukrytych zależności, ukazując talent Picoult do tworzenia skomplikowanych fabuł. Rozwiązanie, choć zarówno zaskakujące, jak i nieuniknione, pozostawia czytelników zastanawiających się nad długotrwałym wpływem traumy i tym, jak kształtuje ona nasze relacje.

Podsumowując, Karuzela uczuć to wciągająca i prowokująca do myślenia powieść, która rezonuje jeszcze długo po przewróceniu ostatniej strony. Zdolność Jodi Picoult do poruszania się po złożoności ludzkich emocji i relacji jest w pełni widoczna, dzięki czemu ta książka jest obowiązkową lekturą dla każdego, kto ceni historie oparte na postaciach, rzucających wyzwanie naszemu zrozumieniu miłości, straty i przebaczenia. Niezależnie od tego, czy lubisz thrillery psychologiczne, czy dramaty emocjonalne, ta powieść oferuje potężną analizę ludzkiego cierpienia, która jest zarówno przerażająca, jak i inspirująca.



 

środa, 16 listopada 2011

Stephenie Meyer - „Intruz”

 




Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie

Wrocław 2008

Tytuł oryginału: The Host

Przekład: Łukasz Witczak



Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co by było, gdyby nagle Wasze oczy zaczęły błyszczeć srebrem, a w Waszym ciele swoją egzystencję rozpocząłby jakiś bliżej nieokreślony byt, który miałby swój własny tok myślenia i swoje własne uczucia, zgoła różne od Waszych? A co by było, gdyby dodatkowo ten byt zaczął z Wami rozmawiać, albo wykłócać się o swoje prawa? Albo, gdyby na przykład, zaczął uzurpować sobie prawo do Waszych bliskich, jednocześnie darząc uczuciem osoby, które kochacie? A co, jeśli takowy byt zacząłby krzywdzić Waszych bliskich, a Wy nie mielibyście na to żadnego wpływu, choć robiłby to używając do tego Waszego ciała? No właśnie, co by było gdyby? Na pewno specjaliści orzekliby, że w takiej sytuacji musimy cierpieć na jakąś poważną chorobę psychiczną. Bo kto przy zdrowych zmysłach słyszy głosy w swojej głowie i do tego wdaje się z nimi w konwersację i działa pod ich wpływem? Taką rzeczywistość byliby w stanie zrozumieć i uznać za normalność jedynie specjaliści, których Powołaniem byłoby uzdrawianie. Oni wiedzieliby, że w takiej sytuacji nasze ciała pełnią rolę tylko i wyłącznie żywicieli dla dusz z innego wymiaru.

Z pewnością niektórzy z nas poddaliby się temu obcemu bytowi bez walki. Ale byliby też i tacy, którzy wypowiedzieliby otwartą wojnę owym duszom, bo poddać się bez walki to ujma na honorze. Jednak z drugiej strony, może lepiej byłoby po prostu zaprzyjaźnić się z przybyszami z tej nieznanej Planety? A kto powiedział, że na tej przyjaźni nie można byłoby skorzystać? Na przykład można by było zagwarantować sobie długie życie bez chorób, a śmierć przychodziłaby jedynie z powodu starości. Tylko co począć, jeśli ta przyjaźń stopniowo zaczęłaby przeradzać się w miłość? Co począć, jeżeli dwóch mężczyzn kocha tę samą kobietę, z tą różnicą, że jeden z nich darzy uczuciem człowieka, zaś drugi duszę w nim mieszkającą? Natomiast co ma począć owa nieszczęsna dusza, która tłumi w jednym ciele dwa uczucia. Jedno do mężczyzny, którego od wielu lat kocha jej żywiciel, zaś drugie jest jej własnym?

Z takimi właśnie dylematami borykają się bohaterowie powieści Stephenie Meyer pod tytułem Intruz. Teoretycznie można przyjąć, że główną bohaterką książki jest Melanie Stryder. Dlaczego tylko teoretycznie? Otóż dlatego, że ogromną rolę w całej tej historii odgrywa Dusza. Melanie urodziła się w stanie Nowy Meksyk. Kiedy miała siedemnaście lat świat został zaatakowany przez inny wymiar. Wygląda na to, że tylko ona i jej młodszy brat, Jamie, przetrwali. Pozostała część rodziny została porwana przez Łowców, a potem Uzdrowiciele wszczepili im srebrne, wijące się dusze i od tego momentu osoby te przestały być ludźmi, a stały się po prostu d u s z a m i. Okupant przybył na Ziemię, aby ratować ją od zagłady, jaką w jego mniemaniu zgotowałby jej ludzki gatunek. Zdaniem obcej cywilizacji, człowiek to istota okrutna, używająca przemocy i krzywdząca innych. Dlatego należy go zniszczyć i zapewnić Ziemi pokój i bezpieczeństwo.

Wydaje się, że tak naprawdę po inwazji nikt nie ocalał, i że jedynymi mieszkańcami Ziemi są Melanie i Jamie. Ukrywając się na zupełnym pustkowiu, Melanie co pewien czas wraca do miasta pod osłoną nocy, aby zdobyć jedzenie. Kiedy pewnego razu próbuje z jakiegoś opuszczonego domu wynieść trochę jedzenia, spotyka młodego mężczyznę. Początkowo Jared Howe jest przekonany, że dziewczyna to jedna z dusz, albo co gorsza, Łowca. On również ocalał i tak samo jak Mel, stara się nie rzucać w oczy, ale przecież coś musi jeść. Kiedy okazuje się, że oczy Melanie nie błyszczą srebrem, Jared postanawia zaopiekować się zarówno dziewczyną, jak i jej bratem. I tak rodzi się gorące uczucie pomiędzy siedemnastolatką a dwudziestosześcioletnim mężczyzną, dla którego oboje stają się rodziną. Jared zabiera Melanie i Jamie'go do domu, który niegdyś należał do jego rodziny. Dom stoi na odludziu, więc są tam bezpieczni na tyle, na ile to możliwe. Mają nadzieję, że w ten sposób umkną Łowcom. Tylko na jak długo?

Mija trzy lata. W telewizji nie można obejrzeć już żadnych filmów akcji, gdzie widać przemoc. Nadawane są tylko programy o przyjaznej tematyce, a w rolach głównych występują dusze. Nikt już w nich nikogo nie zabija. Pewnego dnia Melanie podczas oglądania jednego z takich programów dostrzega w tle przesuwającą się postać. To jej kuzynka, Sharon. Okazuje się, że ona również przetrwała jako człowiek. Jej oczy nie mają srebrnego połysku, kiedy ze strachem zerka w kamerę. W związku z tym Melanie postanawia pojechać do Chicago, aby tam odnaleźć Sharon. Wie, że może już nie wrócić. Podróż jest bardzo niebezpieczna, gdyż Łowcy czają się wszędzie. Z bólem serca opuszcza Jareda i Jamie'ego i kradzionym samochodem wyrusza w podróż.

Po jakimś czasie Melanie jest już w Chicago, lecz tam zostaje zdradzona przez własnego ojca, który będąc duszą wskazuje Łowcom miejsce pobytu córki. Dziewczyna wie, co jej grozi, więc zostawia wiadomość dla Jareda i skacze do szybu windy. Woli umrzeć niż dostać się w ręce okupanta. Chociaż jej ciało jest zmasakrowane i z ludzkiego punktu widzenia śmierć to kwestia czasu, to jednak Łowcy zabierają ją do Uzdrowiciela o dziwacznym imieniu Fords Cicha Toń. Leki, jakie ów Uzdrowiciel aplikuje Melanie sprawiają, że po wypadku nie ma najmniejszych śladów. Ale niestety, oprócz leków, Fords Cicha Toń wraz ze swoim pomocnikiem wszczepiają jej duszę. I tak oto rozpoczyna się dziewiąte życie Wagabundy w ciele Melanie jako jej żywiciela. Jednak dziewczyna nie poddaje się. Stawia tak wyraźny opór, że Wagabunda jest skłonna zdezerterować i myśli o zmianie żywiciela. Jak gdyby tego było mało, zostaje jej przydzielona bezwzględna Łowczyni, która śledzi każdy jej krok. Kiedy już wiadomo, że Melanie nie podda się bez walki, Łowczyni nakazuje Wagabundzie wyciągnięcie od niej potrzebnych informacji o ludziach.

Melanie dręczy Wagabundę głównie poprzez własne wspomnienia. Podsuwa jej obrazy ze swojej przeszłości, które przeważnie dotyczą Jareda i Jamie'go. Mel nie wie, czy dwie najdroższe jej osoby wciąż żyją jako ludzie, czy może już zostały schwytane przez Łowców. Okazuje się, że Wagabunda jest zbyt słaba, aby oprzeć się tym wspomnieniom. W pewnym momencie zaczyna płakać i odkrywa, że kocha zarówno Jareda, jak i Jamie'go. W dodatku zaprzyjaźnia się z Melanie i z całych sił usiłuje jej pomóc. Robi to nawet kosztem własnego życia. Kierowana przez swoją nową przyjaciółkę, Wagabunda doprowadza do tego, że Łowczyni traci ją z oczu, a ona sama trafia do miejsca, w którym ukrywa się Jared i Jamie. Oprócz nich w jaskiniach nieopodal pustyni przebywa jeszcze ponad trzydzieści innych osób, zaś przewodniczy im starzec Jeb, wuj Melanie.

Z mojej strony to by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę. I tak rozpisałam się za dużo, ale chciałam opisać Wam jak to się stało, że Wagabunda w ciele Melanie trafiła do ludzi. Tego, co przedstawiłam powyżej nie znajdziecie w treści powieści jako takiej, natomiast jest to zawarte w formie wspomnień i należy czytać uważnie, aby dojść do sedna. Dlatego też dalszą część tej historii musicie doczytać już sami, a rozpoczyna się ona już od pierwszej strony książki.

Powieść ta trafiła do mnie zupełnie przypadkowo. Prawdę mówiąc, wcale nie miałam zamiaru jej czytać. Ale kiedy poszłam niedawno do biblioteki, a na półkach nie znalazłam niczego, co by mnie w jakiś szczególny sposób zainteresowało, wówczas sięgnęłam po Intruza. Czy żałuję? Sama nie wiem. Moje uczucia w tej kwestii są mieszane. Z jednej strony książka mi się podobała, zaś z drugiej wiem, że czytałam lepsze. Na pewno nie jest to powieść, która spędzała mi sen z powiek, jak sugeruje opis na okładce. Ponieważ jest to dość opasłe tomisko (ponad pięćset stron), czytałam ją z przerwami i wcale nie rozmyślałam o bohaterach podczas innych zajęć. Dla mnie książka jest po prostu dobra i z pełną odpowiedzialnością mogę ją polecić. Oczywiście myślą przewodnią jest tutaj miłość, która kieruje każdym ruchem nie tylko Melanie-Wagabundy, ale także innych bohaterów. W jednym ciele mieszkają dwie niemalże skrajne osobowości. W obliczu niebezpieczeństwa Mel jest zdolna do agresji, zaś dla Wagabundy uczucie to jest obce i nie potrafi nikogo świadomie skrzywdzić, choć ludzie sądzą inaczej. Można pokusić się o stwierdzenie, że książka jest przykładem walki Dobra ze Złem, które żadnej z tych dwóch cywilizacji nie jest obce. Teoretycznie dusze to byty przyjazne, ale czy na pewno? Podobnie dzieje się z ludźmi. Jedni są dobrzy, drudzy źli. Natomiast pod wpływem rozmaitych wydarzeń, nawet najbardziej agresywny i żądny krwi człowiek, jest w stanie porzucić swoją chęć zemsty i stać się potulnym jak baranek.

Myślę, że pomimo tak wielkiego braku realizmu w fabule, powieść ta niesie ze sobą pewne przesłanie, ale to już zależy od czytelnika, w jaki sposób je odczyta.




piątek, 11 listopada 2011

Charlotte Brontë – „Dziwne losy Jane Eyre”








Wydawnictwo: PRÓSZYŃSKI I S-KA
Warszawa 2002
Tytuł oryginału: Jane Eyre
Przekład: Teresa Świderska



Do Dziwnych losów Jane Eyre podeszłam nieco sceptycznie. Pomimo że uwielbiam cofać się w czasie i poznawać losy naszych przodków, to jednak klasyczne romanse jakoś do mnie nie przemawiają. Kiedy mam ochotę poczytać o miłości, to zazwyczaj sięgam po autorów współczesnych. Na pewno wielu z Was nie uwierzy, ale Wichrowych Wzgórz nie przeczytałam do dnia dzisiejszego, choć mam tę książkę na półce. Niemniej powieść jest tak znana, że i bez czytania wiadomo o co w niej chodzi. Bohaterów Wichrowych Wzgórz znam jedynie z ekranizacji i zawsze kiedy myślę o Catherine i Heathcliffie widzę Juliette Binoche i Ralpha Fiennesa. Zdaję sobie sprawę, że może się to wydawać niedopuszczalne, bo to przecież klasyka, ale nawet na studiach, gdzie Wichrowe Wzgórza były jedną z lektur obowiązkowych (oczywiście w oryginale), ja ich nie przeczytałam!

Dziwne losy Jane Eyre po raz pierwszy ukazały się w roku 1847. Powieść nosiła wówczas tytuł Jane Eyre: Autobiografia, natomiast Charlotte Brontë wydała ją pod pseudonimem Currer Bell. Już kiedyś pisałam, że w tamtej epoce bardzo źle postrzegane było, gdy kobieta trudniła się pisaniem książek. W związku z tym Charlotte przyjęła pseudonim brzmiący jak nazwisko mężczyzny. Książka, o której dzisiaj opowiadam to historia ubogiej guwernantki, która po śmierci rodziców trafia do domu swojego wuja, będąc jeszcze niemowlęciem. Za niedługo wuj umiera, lecz na łożu śmierci zobowiązuje swoją żonę do złożenia przysięgi, aby ta wychowywała dziewczynkę na równi z ich wspólnymi dziećmi. Sara Reed godzi się na to, ale tylko w słowach. Tak naprawdę nie dotrzymuje obietnicy i stwarza dziewczynce istne piekło. Mała Jane obwiniana jest praktycznie o wszystko. Ponosi karę nawet za przewinienia swojego kuzynostwa. Kiedy dziewczynka kończy dziesięć lat, ciotka postanawia oddać ją do szkoły, która mieści się w Lowood. Tak więc Jane opuszcza znienawidzone Gateshead Hall i udaje się do miejsca, gdzie przyjdzie jej cierpieć głód, znosić gniew nauczycielek, żegnać się na zawsze z najlepszą przyjaciółką, Helenką Burns, którą z tego świata zabierze gruźlica, a także patrzeć jak cierpią i umierają inne koleżanki. Jednak pomimo wszystko, nowe miejsce będzie dla niej lepsze, aniżeli dom ciotki. Nawet okrutny pan Brocklehurst nie będzie w stanie sprawić, aby zatęskniła za poprzednim domem.

W Lowood Jane spędza osiem lat, sześć lat jako uczennica, zaś kolejne dwa jako nauczycielka. W pewnym momencie dziewczyna zdaje sobie sprawę, że wreszcie musi zacząć zarabiać na swoje utrzymanie. W związku z tym postanawia dać ogłoszenie w lokalnej gazecie. Informacje zawarte w anonsie dotyczą jej kwalifikacji i charakteru poszukiwanej przez nią pracy. Jane pragnie zostać nauczycielką jakiejś małej dziewczynki. Na razie nie myśli o zamążpójściu. Tak naprawdę uważa, że raczej żaden mężczyzna nie będzie w stanie się w niej zakochać, bo jest… brzydka.

Mija kilka tygodni, a Jane otrzymuje list z Thornfield Hall od niejakiej pani Fairfax. Kobieta pisze, że potrzebuje guwernantki dla małej dziewczynki, którą jest Adelka Varens. I tak oto niepozorna, uboga nauczycielka o przeciętnej urodzie trafia do posiadłości Edwarda Fairfax de Rochestera. Ich pierwsze spotkanie nie jest zbyt obiecujące. Jane nie wie, że mężczyzna, który na jej oczach spada z konia, a któremu ona skwapliwie pomaga, stanie się miłością jej życia. Mało tego. Ona nawet nie wie, że ten starszy od niej o dwadzieścia lat pan, jest jej chlebodawcą.

Miłość Edwarda i Jane to miłość czysta, oparta na konwenansach charakterystycznych dla epoki wiktoriańskiej. Choć oboje kochają się wzajemnie aż do bólu, to jednak zasady i wartości są dla nich ważniejsze niż uczucie. Kiedy na jaw wychodzi tajemnica skrywana przez Edwarda, Jane woli odejść niż zostać jego kochanką. Niemniej oboje nadal myślą o sobie i tęsknią, choć dzielą ich mile drogi. Ich tęsknota jest tak wielka, że słyszą jak ich serca się nawołują. Dla nich nie liczy się uroda, lecz wnętrze. Jane wciąż kocha, choć jej wybranek jest już okaleczony. Edward nigdy nie był przystojny, o czym Jane bez wahania mu mówi. Jednak, gdy opowieść zbliża się do końca, pan Rochester jest już oszpecony, ale fakt ten wcale nie zmienia jej uczuć do niego.

Przyznacie chyba, że piękna ta miłość wiktoriańska. Czy wtedy naprawdę ludzie kochali się w ten sposób? A może tak, jak dziś, była to tylko fikcja literacka? Cóż zatem więcej można napisać o tej książce? Moim zdaniem już nazwisko autorki mówi samo za siebie. Charakterystyka Dziwnych losów Jane Eyre to jedynie formalność, bo przecież jest to książka, którą niemal wszyscy znają. Jeśli ktoś nie czytał powieści, to możliwe, że oglądał film lub serial telewizyjny. Dla mnie osobiście ta powieść nie stanowi jakiegoś wielkiego arcydzieła literackiego. Owszem, czyta się ją bardzo przyjemnie. W niektórych miejscach wywołuje uśmiech na twarzy, ale to wszystko. Historia raczej banalna, najprawdopodobniej zaczerpnięta z życia, gdyż wydaje mi się, że w czasach Charlotte Brontë tego typu związki mogły mieć miejsce dość często. Jakichś nadzwyczajnych emocji również nie poczułam. Zastrzeżenia mam także do samego tytułu, a raczej do jego tłumaczenia. Otóż, dlaczego w polskim tłumaczeniu losy Jane Eyre zostały określone jako dziwne? Osobiście nie dostrzegłam w nich niczego dziwnego. Myślę, że znacznie lepiej byłoby, gdyby polski wydawca pozostawił oryginalny tytuł lub tytuł pierwotny, ponieważ w pewnym sensie jest to autobiografia. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, zaś wielokrotnie narrator zwraca się bezpośrednio do czytelnika. Według mnie książka bardziej przypomina dziennik (pamiętnik) niż powieść. Ogólnie rzecz ujmując, książkę śmiało można określić jako dobra.






niedziela, 6 listopada 2011

Nora Roberts – „Droga do szczęścia”

 





Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Warszawa 2010
Tytuł oryginału: Chances
Przekład: Anna Michalska &Wanda Jaworska
 



Nora Roberts — nazwisko niemal tożsame z romansem — posiada niezwykły talent do kreowania niezapomnianych światów i bohaterów, którzy pochłaniają czytelnika już od pierwszej strony. Seria Droga do szczęścia, obejmująca dwie powieści: Przerwana gra oraz Skazani na siebie, doskonale ilustruje tę literacką magię. Książki, często wydawane wspólnie jako urokliwy duet, oferują intensywną mieszankę namiętności, intrygujących tajemnic oraz nieodpartego uroku motywów „od wrogów do kochanków” i „przeciwieństwa się przyciągają”. Czytanie ich jedna po drugiej to prawdziwa uczta — jak kosztowanie dwóch różnych, lecz równie satysfakcjonujących smaków romantycznego geniuszu Roberts.
 
Pierwsza z nich, Przerwana gra, już samym tytułem zapowiada napięcie, tarcia i magnetyczne przyciąganie — i Roberts spełnia te obietnice z nawiązką. Poznajemy Ty’a Starbucka i Asher Wolfe, parę, która wręcz emanuje dramatyzmem i wybuchową chemią. Ty to klasyczny „zły chłopak” — oszałamiający wygląd i burzliwe emocje. Od razu wiadomo, że będzie źródłem kłopotów… tego rodzaju, któremu trudno się oprzeć. Asher Wolfe to kobieta, która przyciąga uwagę zarówno urodą, jak i pozornie lodowatą kontrolą. Jest spokojem w burzy Ty’a, precyzją wobec jego impulsywności. Ich pierwsze spotkania, przesiąknięte historią pełną ognia, sugerują przeszłość tak intensywną, że niemal urasta do rangi legendy.
 
Fabuła Przerwanej gry opiera się na motywie ponownie rozpalonej namiętności po latach rozłąki. Asher, która zdaje się ułożyła życie tak, by Ty pozostał jedynie odległym, być może bolesnym wspomnieniem, staje w obliczu niepodważalnej prawdy — wciąż go pragnie, a może nawet potrzebuje. To właśnie jej wewnętrzne zmagania stanowią przestrzeń, w której Roberts naprawdę błyszczy. Emocjonalna ambiwalencja Asher została oddana z niezwykłą autentycznością. Strach przed ponowną utratą wszystkiego, lęk przed zawaleniem się starannie zbudowanego świata, gdyby ujawniła swoje prawdziwe uczucia, dodają historii głębi i wrażliwości, która wykracza poza ramy typowego romansu. To właśnie ten wewnętrzny konflikt sprawia, że Asher staje się tak bliska czytelnikowi — mimo swojej elegancji i chłodnej powściągliwości.
 
Ty Starbuck to uosobienie surowej, nieokiełznanej energii. Nora Roberts nie unika jego namiętnej natury — przedstawia go jako mężczyznę żyjącego według własnych zasad, często z lekkomyślnością, która jednocześnie fascynuje i budzi niepokój. Napięcie między nim a Asher Wolfe jest wręcz namacalne. Czytelnik niemal czuje żar bijący z kart powieści, gdy tylko znajdują się w tym samym pomieszczeniu lub wymieniają spojrzenia pełne napięcia. Ich wspólna przeszłość nie jest jedynie tłem fabularnym — to siła, która realnie wpływa na ich obecne relacje. Zranili się? Bez wątpienia. Kochali się z pasją? Zdecydowanie. I właśnie to stanowi sedno ich konfliktu — czy potrafią odnaleźć wspólną przyszłość pośród ruin dawnych emocji, czy też to, co ich kiedyś połączyło, ponownie ich rozdzieli?
 
Roberts z mistrzostwem wykorzystuje motyw „przeciwieństwa się przyciągają” nie jako prosty schemat, lecz jako głęboko zakorzeniony element osobowości bohaterów i dynamiki ich relacji. Ognista impulsywność Ty’a ściera się z chłodną kontrolą Asher, zmuszając ją do konfrontacji z uczuciami, które przez lata starała się tłumić. Z kolei inteligencja i siła Asher, choć momentami frustrująca dla Ty’a, staje się dla niego punktem oparcia, stabilizującym jego gwałtowne reakcje. To taniec napięcia i równowagi — wzajemne prowokowanie, odkrywanie głębokich warstw osobowości, budowanie relacji na fundamencie emocjonalnej intensywności. 
Napięcie erotyczne, jak można się spodziewać po Norze Roberts, jest tu wyjątkowo silne. Autorka z finezją buduje atmosferę: ukradkowe spojrzenia, przypadkowe dotknięcia, buzujące niewypowiedziane pragnienia — wszystko to prowadzi do nieuniknionej eksplozji namiętności. Gdy bohaterowie w końcu ulegają uczuciom, nie jest to chwilowy impuls, lecz głęboko oczyszczające doświadczenie — katharsis, potwierdzenie potężnego, niepodważalnego połączenia, które ich łączy.
 
Przerwana gra to znacznie więcej niż klasyczny romans. Pod powierzchnią tej historii pulsuje wątek tajemnicy oraz obecność zewnętrznych sił, które nieustannie zagrażają ponownemu zbliżeniu bohaterów. Nora Roberts z niezwykłą wprawą wplata w fabułę wątki poboczne, które nie tylko dodają intrygi, ale też znacząco podnoszą stawkę emocjonalną. Choć sednem opowieści jest odnowienie relacji między Ty’em a Asher, w tle rozgrywają się wydarzenia, które komplikują ich życie i sprawiają, że historia angażuje czytelnika na wielu poziomach. Te elementy zmuszają bohaterów do wzajemnego zaufania i współpracy, zbliżając ich do siebie i wystawiając ich uczucia oraz determinację na próbę. Umiejętność Roberts do płynnego łączenia romansu z elementami napięcia i dramatyzmu świadczy o jej narracyjnym kunszcie.
 
Z kolei Skazani na siebie przenoszą nas w zupełnie inną, choć równie fascynującą scenerię — nadal w ramach serii Droga do szczęścia. Tym razem poznajemy Pandorę McVie, która niespodziewanie dziedziczy zawrotną fortunę w wysokości 150 milionów dolarów. Jednak, jak to często bywa w powieściach Nory Roberts, bogactwo nie gwarantuje ani szczęścia, ani spokoju. Dla Pandory najważniejsze nie są pieniądze, lecz odnalezienie zaginionego wuja. Jakby tajemnica jego zniknięcia i ogromna spuścizna nie były wystarczającym wyzwaniem, kobieta musi dzielić spadek z „irytującym współbeneficjentem” — Michaelem Donohue. Już od pierwszych stron wyczuwalna jest między nimi wzajemna niechęć, która natychmiast ustanawia klasyczny, lecz niezwykle uroczy motyw „od wrogów do kochanków” — jeden z tych, które Roberts potrafi wykreować z wyjątkową finezją.
 
Tłem dla wydarzeń jest odosobniona posiadłość w Catskills — miejsce, które naturalnie sprzyja atmosferze napięcia i tajemnicy. Roberts wykorzystuje tę izolację z ogromnym wyczuciem, tworząc klaustrofobiczne, pełne napięcia otoczenie, w którym zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. To właśnie tutaj wątek kryminalny wysuwa się na pierwszy plan. Rezydencja przestaje być tylko scenografią — staje się aktywnym uczestnikiem dramatu, pełnym sekretów i niepokojących zdarzeń. Dziwne incydenty, które dotykają Pandorę i Michaela, nie są przypadkowe — to celowe działania mające siać niezgodę, wzbudzać lęk, a może nawet doprowadzić ich do granic wytrzymałości. Pandora, mimo nagłego przypływu bogactwa, pozostaje osobą twardo stąpającą po ziemi, skoncentrowaną na tym, co naprawdę dla niej ważne — odnalezieniu ukochanego wuja. Jej frustracja wobec Michaela jest w pełni zrozumiała, ponieważ pojawia się on w jej życiu jako nieproszony towarzysz, komplikując i tak już trudną sytuację. Uosabia wszystko, z czym Pandora musi się zmierzyć — niepewność, izolację i potencjalne zagrożenie. Michael z kolei zostaje przedstawiony jako ktoś, kto być może próbuje się jej pozbyć. To podejrzenie wprowadza do fabuły smakowitą nutę paranoi. Czy rzeczywiście stanowi zagrożenie, czy może sam padł ofiarą tych samych intryg, które dotykają Pandorę? Roberts z mistrzowską precyzją zaciera granice między pozorami a prawdą, sprawiając, że czytelnik — podobnie jak Pandora — zaczyna kwestionować intencje Michaela.
 
Niepodważalne przyciąganie, które rodzi się między Pandorą a Michaelem mimo niesprzyjających okoliczności i początkowej wrogości, stanowi serce powieści Skazani na siebie. Nora Roberts nie wymusza tej relacji — rozwija się ona naturalnie z ich wspólnego położenia. Uwięzieni razem w potencjalnie niebezpiecznej sytuacji, są zmuszeni do interakcji, do konfrontacji, a w jej trakcie zaczynają dostrzegać coś więcej niż swoje uprzedzenia. Początkowa irytacja i nieufność stopniowo ustępują miejsca niechętnej akceptacji, a następnie tlącemu się pożądaniu. Napięcie między nimi narasta powoli, podsycane błyskotliwymi dialogami, wspólnymi chwilami odsłaniającymi ich wrażliwość oraz niewypowiedzianym pytaniem: czy naprawdę mogą sobie zaufać?
 
Wątek tajemnicy w Skazani na siebie jest misternie skonstruowany i wciągający. Dziwne wydarzenia, potencjalne zagrożenie dla życia Pandory oraz zniknięcie jej wuja splatają się w porywającą narrację. Nora Roberts jest mistrzynią suspensu — umiejętnie dawkuje wskazówki i fałszywe tropy, sprawiając, że czytelnik pozostaje w niepewności aż do ostatnich stron. Izolacja rezydencji potęguje poczucie zagrożenia — każdy skrzyp podłogi, każdy cień może kryć niebezpieczeństwo. Ten pełen napięcia klimat doskonale współgra z rozwijającym się romansem, ponieważ Pandora i Michael muszą polegać na sobie dla bezpieczeństwa i wsparcia, budując więź w obliczu przeciwności.
 
To, co szczególnie urzeka w Przerwanej grze i Skazanych na siebie, to fakt, że Nora Roberts potrafi dostarczyć emocji na wielu poziomach. W Przerwanej grze mamy do czynienia z ognistym, namiętnym powrotem dwojga ludzi, którzy — mimo kontrastujących charakterów — są sobie przeznaczeni. Surowe emocje, wyczuwalna chemia i uzdrawianie dawnych ran poprzez teraźniejsze pragnienie sprawiają, że lektura jest głęboko satysfakcjonująca. W Skazanych na siebie z kolei czeka nas smakowite napięcie relacji „od wrogów do kochanków”, osadzone w scenerii pełnej tajemnic i niepokoju. Błyskotliwe dialogi, stopniowe przełamywanie lodowatej rezerwy i rozwikływanie złożonej intrygi to znaki rozpoznawcze narracyjnego kunsztu Nory Roberts.
 
Obie powieści — choć formalnie krótsze, bardziej przypominające nowele — noszą wyraźne znamiona stylu Nory Roberts: silne, niezależne bohaterki, które są czymś więcej niż tylko obiektami uczuć; mężczyźni intrygujący, potrafiący łączyć dominację z wrażliwością; oraz fabuły bogate w detale i emocjonalną głębię. Tempo narracji w obu przypadkach jest doskonale wyważone — angażuje od pierwszych stron i nie pozwala się oderwać, nie sprawiając przy tym wrażenia pośpiechu. Czytelnik w pełni uczestniczy w podróży bohaterów, odczuwa ich radość, ból i tęsknotę. Zakończenia romantyczne są zasłużone i głęboko satysfakcjonujące, pozostawiając to charakterystyczne ciepło, które daje tylko dobrze opowiedziana historia miłosna.
 
Lektura tych dwóch opowieści jako części serii Droga do szczęścia stanowi znakomity przegląd tego, co sprawia, że Nora Roberts cieszy się tak ogromną sympatią czytelników. Niezależnie od tego, czy chodzi o wybuchową namiętność między Ty’em a Asher, czy o powolne przejście od podejrzliwości do pożądania w relacji Pandory i Michaela — Roberts doskonale uchwytuje subtelności przyciągania oraz złożoność ludzkich emocji. Tworzy światy, do których chce się uciec, pełne bohaterów, którym się kibicuje, i fabuł, które trzymają w napięciu aż do ostatniej strony. Seria Droga do szczęścia to dowód jej nieprzemijającego talentu i doskonały przykład romantycznej narracji w najlepszym wydaniu.
 
Jeśli szukacie historii pełnych namiętności, nuty tajemnicy i uroku miłości odnalezionej w najmniej spodziewanych okolicznościach — ten zbiór to lektura obowiązkowa. To doświadczenie, które zostaje z czytelnikiem na długo, przypominając o sile więzi i nadziei, jaką niesie odnalezienie swojej wyjątkowej szansy na miłość.