niedziela, 5 lutego 2017

Margaret Leroy – „Kolaborantka”













Wydawnictwo: GOLA
Głuchołazy 2013
Tytuł oryginału: The Soldier’s Wife
Przekład: Anna Wojtaszczyk & Olga Wojtaszczyk





Guernsey to wyspa na kanale La Manche uzależniona od Wielkiej Brytanii, pomimo że jej terytorium znajduje się przy francuskim wybrzeżu. Wchodzi ona w skład grupy wysp wraz z pozostałymi Wyspami Normandzkimi, lecz z wyłączeniem wyspy Jersey. Każdy jej zaułek może opowiedzieć swoją własną historię. Znajduje się tam bowiem szereg twierdz, zamków, ruin oraz starożytnych grobowców. Położenie wyspy sprawia, że jest ona idealnym miejscem spędzania wakacji, jeśli wziąć pod uwagę jej historyczne walory. Z tym terenem wiążą się także fascynujące historie dotyczące przemytu i budownictwa okrętowego obecnych tam na przestrzeni lat w okresie gorącego konfliktu pomiędzy Wielką Brytanią a resztą Europy. Każdy okres historyczny pozostawił po sobie niepowtarzalne i społecznie istotne dziedzictwo. Kiedy w 1066 roku książę Normandii – Wilhelm I Zdobywca (ok. 1028-1087) pokonał króla Anglii Harolda II (ok. 1022-1066) i przejął angielski tron, wówczas księstwa Normandii i Anglii stały się jednym państwem, natomiast od połowy X wieku Wyspy Normandzie stanowią część Zjednoczonego Królestwa.

Jeśli chodzi o kwestie polityczne, to w przypadku Guernsey są one dość skomplikowane. Wyspiarze są bowiem zobowiązani do uznania królowej jako głowy swojego państwa, ale nie muszą tego robić w stosunku do rządu brytyjskiego, ponieważ mają swój własny. Jest to odpowiednik parlamentu, który zasadniczo przyjmuje przepisy prawne podobne do tych obowiązujących w Wielkiej Brytanii, lecz niekoniecznie realizuje je w ten sam sposób. Wielka Brytania nie może na przykład powołać do służby wojskowej mężczyzn z Guernsey, chyba że chodzi o ratowanie samej królowej, gdyby została bezpośrednio zaatakowana przez wrogów, na przykład porwana. Niemniej wyspiarze służyli w imieniu króla podczas dwóch wojen światowych, odważnie i z przekonaniem walcząc na frontach. Choć Guernsey jest częścią wspólnoty, to jednocześnie posiada swój własny rząd, system podatkowy, prawo, walutę, język (dialekt normandzki), charakter, a także kieruje się swoimi tradycjami.

Jak wspomniałam wyżej, Guernsey posiada bardzo bogatą historię, czego przykładem są zamki – starsze nawet niż Tower of London – jak również starożytne miejsca pochówku, czy też ruiny pochodzące z okresu neolitu. Unikalne położenie geograficzne wysp zaowocowało tym, że teraz można podziwiać ich fascynujące dziedzictwo. Znajduje się tam bowiem wiele muzeów, a także ogromnych rozmiarów zamek Castle Cornet, twierdza Fort Grey czy Niemieckie Muzeum Okupacji. Tak więc turysta wcale nie musi daleko szukać, aby móc doświadczyć tam przeszłości. Na przykład na niewielkiej wysepce Lihou, położonej tuż przy zachodnim wybrzeżu Guernsey, można ujrzeć smagane wiatrem ruiny klasztoru Najświętszej Marii Panny. Poza tym, gdzie nie spojrzeć, można dostrzec starożytne mogiły i grobowce, jak również ruiny wież czy fortyfikacji będące dowodem zawiłej historii wyspy.

Grupa dziewczynek ewakuowanych
z Wysp Normandzkich do Marple
w Cheshire przymierza ubrania
i buty podarowane przez
Stany Zjednoczone.

Zdjęcie wykonano w 1940 roku.
fot. Imperialne Muzeum Wojny
Jednym z najbardziej znaczących okresów w historii Wysp Normandzkich było zajęcie ich przez Niemców podczas drugiej wojny światowej. Okupacja Guernsey w okresie od czerwca 1940 roku do maja roku 1945 rzuca mroczny cień na charakter wyspy i jej mieszkańców w kontekście XX wieku. Tamto wydarzenie wywarło ogromny wypływ na kształt wyspy i ludzi, o czym wyspiarze pamiętają do dziś. Jest to niezwykle trwałe dziedzictwo zarówno pod względem emocjonalnym, jak i w sensie dosłownym. 

W dniu 19 czerwca 1940 roku Wyspy Normandzkie zostały oficjalnie zajęte przez hitlerowców po uprzednim zdemilitaryzowaniu i opuszczeniu tych terenów przez armię Wielkiej Brytanii. Niczym czarny dym unoszący się nad wybrzeżem Francji, nagłówek na pierwszej stronie Guernsey Evening Press nawoływał do natychmiastowej ewakuacji dzieci. Matki mogły towarzyszyć swoim pociechom w ucieczce, ale tylko tym, które nie ukończyły jeszcze piątego roku życia, natomiast dzieci w wieku szkolnym udawały się w podróż wraz z rówieśnikami, z którymi chodziły do szkoły. Jedynie niektórym matkom zezwalano na ucieczkę w ramach opieki nad grupami dzieci. W tym czasie ewakuowano około czterech tysięcy dzieci w wieku szkolnym, zapewniając im schronienie w Wielkiej Brytanii.

W dniu 28 czerwca 1940 roku (piątek) Guernsey przeżyła swój pierwszy nalot bombowy, który zabił trzydziestu trzech mieszkańców wyspy i ranił sześćdziesięciu siedmiu. Praca portu została sparaliżowana, więc nie można było już eksportować owoców, które stanowiły źródło dochodu wyspiarzy. Od tej chwili portowa przystań została przejęta przez Niemców, którzy wierzyli, że zainstalują tam swoje wojska i ciężkie pojazdy. Okupacja Guernsey rozpoczęła się około dwudziestej trzydzieści w niedzielę 30 czerwca 1940 roku, kiedy to na lotnisku w Guernsey wylądowało pięć niemieckich bombowców nurkujących o nazwie Junkers. Następnego dnia przybyły hitlerowskie oddziały wojska i już po południu zaczęły rozwieszać niemieckie flagi. Kolejne oddziały dotarły nieco później. Ostatecznie Niemców było więcej niż mieszkańców wyspy. Żołnierze Führera zajęli się fortyfikacją Guernsey, budując nowe mocniejsze bunkry, jak również dostosowując do własnych potrzeb już istniejące umocnienia oraz dodając do tego szereg lekkich i ciężkich karabinów.

Dzisiaj linia brzegowa stanowi swego rodzaju testament tamtych czasów. Najstarsi wyspiarze wciąż sięgają pamięcią do dnia swojej ewakuacji i powrotu na Guernsey. Ich przekazy różnią się od siebie wzajemnie. Ci ludzie nadal wspominają radość, jaka im towarzyszyła w dniu 9 maja 1945 roku (10 maja w Sark, a 16 maja w Alderney), kiedy było już wiadomo, że wojna się skończyła, a naziści ją przegrali. Wtedy też ich wyspa została uwolniona spod okupacji niemieckiej. Główną pozytywną cechą Guernsey jest jej związek z morzem. Z wyspą łączy się imponująca historia przemysłu stoczniowego, gdzie pracowali najbardziej znani brytyjscy marynarze. Dziedzictwo Guernsey to także połączenie wyspy z wodami przybrzeżnymi. W czasach rzymskich miejsce to było ważnym ogniwem handlu z Brytanią. Potem – w latach 1815-1880 – na wyspie prężnie rozwijało się szkutnictwo. Przemysł stoczniowy to był naprawdę wielki biznes, szczególnie w latach 1815-1890, kiedy budowano dwieście (a może nawet i więcej) statków w ponad dwudziestu stoczniach, począwszy od małych domowych łodzi rybackich, a skończywszy na fregatach. Rozwijający się przemysł okrętowy sprawił, że w XIX wieku na wyspę zaczęli przybywać nowi osadnicy, a wielu spośród nich było marynarzami.


Zamek Cornet na wyspie Guernsey 
źródło


Wróćmy zatem do roku 1940, kiedy wyspa Guernsey została opanowana przez nazistów, a dzieci zmuszone do opuszczenia swoich domów, natomiast dorośli do tolerowania nowych sąsiadów, którzy w każdej chwili mogli pozbawić życia, bo akurat taki mieli kaprys. W posiadłości Le Colombier mieszka Vivienne de la Mare. Kobieta ma około czterdziestu lat. Ponieważ trawa wojna, jej mąż został powołany do wojska i teraz walczy gdzieś na froncie. Vivienne nie mieszka sama. Ma na wychowaniu dwie córki: dorastającą Blanche i kilkuletnią Millie. Poza tym musi także opiekować się teściową, która jest już w podeszłym wieku i z tego powodu cierpi na demencję starczą. Są chwile, kiedy wydaje się, że Evelyn jest w doskonałej kondycji umysłowej, ale bardzo szybko okazuje się, że to tylko złudzenie, ponieważ kobieta tak naprawdę traci poczucie rzeczywistości i żyje w swoim własnym świecie. Choć opiekowanie się staruszką jest uciążliwe, to jednak Vivienne wcale się nie skarży. Ona wie, że należy to do jej obowiązków. Przecież kiedyś wyszła za mąż i tym samym przyjęła do swojego życia nie tylko męża, ale także jego bliskich. W dodatku któż inny mógłby teraz zaopiekować się Evelyn? Przecież jest wojna, a jedyny syn staruszki właśnie walczy gdzieś z wrogiem i tak naprawdę nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś go zobaczą.


Wyd. HACHETTE BOOKS
czerwiec 2011
Pewnego dnia Vivienne de la Mare postanawia, że wraz z córkami wejdzie na pokład statku i tym sposobem przedostanie się do Anglii, gdzie mieszka jej ciotka. Trzeba bowiem wiedzieć, że nasza bohaterka jest rodowitą Angielką, natomiast na Guernsey znalazła się z powodu męża. Kobieta wie, że w tej sytuacji będzie musiała zostawić schorowaną teściową pod opieką sąsiadów. Nie będzie bowiem w stanie zaopiekować się Evelyn podczas podróży. Starsza córka – Blanche – jest zachwycona tym, że w końcu będzie mogła normalnie żyć. Londyn kojarzy jej się bowiem ze spokojem, co oczywiście jest tylko złudzeniem, bo przecież w Anglii również trwa wojna, a ludzie każdego wieczoru muszą zaciemniać okna w swoich domach i ukrywać się w schronach przed niemieckimi bombami. Blanche dorasta i marzy jej się życie na wysokim poziomie. Chciałaby kiedyś być bogata i nosić ubrania, które widzi w uwielbianych przez siebie magazynach o modzie. Z kolei młodsza córka – Millie – sprawia wrażenie, jak gdyby było jej wszystko jedno. Niestety, tak się jakoś dziwnie składa, że w ostatniej chwili Vivienne de la Mare rezygnuje z podróży, czego przez długi czas nie może jej wybaczyć Blanche.

Na Guernsey wcale nie jest spokojnie. Niemców coraz więcej, a to budzi przerażenie mieszkańców. Hitlerowcy zawłaszczają kolejne domy. Są to posiadłości tych, którym udało się uciec. Choć ich działanie to zwykła kradzież, bo przecież właściciele tych domów kiedyś do nich wrócą, to jednak dobrego w tym tyle, iż nie wysiedlają ludzi z ich mieszkań i nie wysyłają w nieznane albo nie czynią z nich bezdomnych. Cóż za miłosierdzie z ich strony! Pomimo że pojawia się coraz więcej zakazów, to jednak jak na razie nie widać brutalności ze strony okupantów. Zapewne jest na to jeszcze za wcześnie. W końcu najpierw muszą się rozgościć, prawda? Kwestią czasu zatem jest fakt, iż Vivienne de la Mare spotka na swojej drodze jakiegoś hitlerowca. Ona o tym doskonale wie i wcale nie ukrywa, że napawa ją to wielkim przerażeniem. Kobieta nie spodziewa się jednak, że to spotkanie będzie tak bliskie. Otóż pewnego dnia kilku Niemców wprowadza się do opuszczonej posiadłości tuż obok domu Vivienne. Teraz już nic im nie umknie. Kobieta musi zatem bardzo uważać, aby przypadkiem nie zrobić czegoś, co mogłoby być sprzeczne z nakazami i zakazami, jakie obowiązują na Guernsey.

Prócz powyższego wygląda też na to, że nowi sąsiedzi Vivienne to naprawdę kulturalni mężczyźni. Już pierwszego dnia przychodzą się przywitać i przedstawić, nie zapominając oczywiście o przypomnieniu przepisów, jakie teraz obowiązują na wyspie. Chodzi o godzinę policyjną i przede wszystkim zakaz ukrywania jakichkolwiek zbiegów, jeńców czy innych „podejrzanych typów” z kategorii podludzi. Jeśli Vivienne sprzeniewierzyłaby się temu w jakiś sposób, wówczas jej los mógłby być tragiczny. Ale hitlerowcy to przecież nie tylko bestie i maszyny do zabijania niewinnych ludzi. Okazuje się, że akurat ci konkretni Niemcy mają też uczucia. Przecież pewnego dnia Führer oderwał ich od życia, które prowadzili i w którym byli naprawdę szczęśliwi. Wykonywali jakieś tam zawody, mieli swoje pasje i marzenia, nigdy także nie myśleli o tym, żeby kogoś zabić. Dla nich wojna to też poniekąd przymus i rozkaz, który trzeba było wykonać, zakładając mundur Wehrmachtu czy Waffen-SS ze swastyką, której kolejne pokolenia ludzi na całym świecie będą nienawidzić przez dziesiątki lat.

Wyd. MIRA
wrzesień 2014
I tak oto mijają miesiące, a Vivienne de la Mare coraz bardziej przekonuje się do swoich sąsiadów, choć doskonale wie, że nie wolno jej tego robić. Ona powinna ich nienawidzić w taki sam sposób, jak robi to jej schorowana teściowa. Pomimo demencji, Evelyn zdaje sobie sprawę z tego, że wyspę opanował wróg, z powodu którego jej syn musiał opuścić dom i walczyć na froncie. Jednak nad uczuciami najtrudniej jest zapanować. Tak więc pomiędzy Vivienne i jednym z Niemców rodzi się uczucie, które z wiadomych względów muszą utrzymywać w tajemnicy. Ich miłość naprawdę jest ogromna, choć obydwoje wiedzą, że niemożliwa do spełnienia. Ona ma męża, który może przeżyć wojnę i kiedyś wrócić do domu, zaś on gdzieś w Trzeciej Rzeszy ma żonę i syna, który również zaciągnął się do armii Führera. W dodatku nie są w tym wszystkim sami. O ile dla Niemców nie jest problemem fakt, że jeden z nich wdał się właśnie w romans z kobietą, z którą teoretycznie nie powinno go nic łączyć, to dla wyspiarzy tego rodzaju miłość jest czymś plugawym, a sama Vivienne może być uważana za zdrajczynię i kolaborantkę, jeśli cała sprawa wyjdzie na jaw. Wiadomo przecież, jak kończą kochanki hitlerowców. Czy zatem kobiecie grozi niebezpieczeństwo z rąk ludzi, którzy do tej pory traktowali ją jak uczciwą i godną zaufania sąsiadkę? Czy miłość do znienawidzonego Niemca już na zawsze okryje ją hańbą? A co z kapitanem Lehmannem? Czy on również będzie musiał coś w życiu poświęcić?

Takich książek jak Kolaborantka powstało na przestrzeni lat bardzo wiele. Myślę, że autorzy sięgają po temat zakazanej wojennej miłości głównie dlatego, aby w bestiach i katach odnaleźć też zwykłe ludzkie cechy i pragnienia. Nie można również powiedzieć, że takich romansów w ogóle nie było podczas drugiej wojny światowej. Tego typu związków było i to całkiem sporo. Praktycznie w każdym okupowanym kraju kobiety wchodziły w związki z nazistami z różnych powodów. Czasami robiły to dlatego, żeby poprawić sobie poziom życia. Pamiętajmy, że wtedy panował głód, a one wielokrotnie miały na wychowaniu dzieci, bo mężowie albo zginęli na froncie czy w jakimś innym miejscu (na przykład w nazistowskim obozie zagłady), albo też wciąż walczyli, więc nie mogli zadbać o rodzinę. Czasami kobiety romansowały z Niemcami w celu wyciągnięcia od nich jakichś ważnych informacji, które pomogłyby członkom ruchu oporu przygotować akcję zbrojną. Były jednak przypadki, kiedy kobiety naprawdę zakochiwały się w esesmanach, a oni odwzajemniali to uczucie. Z takich związków bardzo często rodziły się dzieci. Lecz wraz z zakończeniem wojny kończyły się również romanse, a wtedy cała wina spadała na kobiety, które już do końca życia musiały nosić w sobie piętno hańby, nie mówiąc o wrogim traktowaniu ich przez społeczeństwo.


Przybycie brytyjskich oddziałów do Saint Peter Port (Guernsey) w maju 1945 roku.
Na nabrzeżu widać tłum wiwatujących ludzi witających żołnierzy. 

źródło: Imperialne Muzeum Wojny



W przypadku powieściowej Vivienne de la Mare można mówić o prawdziwym uczuciu. Zarówno ona, jak i jej nazistowski kochanek przez cały czas starają się udawać, że poza czterema ścianami ich sypialni tak naprawdę nic się nie dzieje. Nie ma wojny, a oni znajdują się w świecie, w którym najważniejsza jest ich wzajemna miłość. Czy zatem można potępiać Vivienne dlatego, że się zakochała? Z jednej strony zapewne tak, ponieważ bratanie się z wrogiem, który występuje tutaj w roli kata i w sposób bezwzględny morduje niewinnych ludzi, jest czymś haniebnym i praktycznie brak słów, które mogłyby w pełni określić negatywne postępowanie naszej bohaterki. Z drugiej strony trzeba też pamiętać, że kapitan Lehmann będący tutaj symbolem nazistów jako ogółu, jest także mężczyzną, który nie do końca zgadza się z polityką swojego wodza. Takich Niemców w czasie drugiej wojny światowej było trochę i to oni stanowią namiastkę człowieczeństwa w tych okrutnych czasach. Zresztą nie tylko Gunther Lehmann tak się zachowuje. Jest też Max Richter, któremu Vivienne wiele zawdzięcza.

Powieść Margaret Leroy zmusza czytelnika do zastanowienia się nie tyle nad okrucieństwem wojny, ponieważ akurat ten fakt nie podlega dyskusji. Chodzi tutaj przede wszystkim o jednostkowe relacje zachodzące pomiędzy katem a ofiarą. Książka jest naprawdę wzruszająca. Nie jest to historia, którą można przeczytać dla rozrywki. Ona wymaga skupienia uwagi i refleksji nad ludzką moralnością, gdzie główną rolę odgrywa miłość do drugiego człowieka, nawet kosztem poniesienia naprawdę poważnych konsekwencji. Te konsekwencje mogą być niebywale tragiczne, szczególnie wtedy, gdy jedna ze stron działa na dwa fronty i w pewnym momencie musi dokonać dramatycznego wyboru: kolaboracja czy działalność w ruchu oporu? 










2 komentarze:

  1. Wątek zakazanej miłości w czasach wojny jest popularny. Od razu przypomniała mi się ,,Szmaragdowa tablica" Carli Montero. którą czytałam jakiś czas temu. Myślę, że ,,Kolaborantka" mogłaby mi się spodobać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy użycie sformułowania, że "uwielbiam takie powieści" jest właściwe w kontekście drugiej wojny światowej i jej tragizmu, bestialstwa i zagłady, ale mimo to zawsze z ogromnym wzruszeniem czytam takie książki. Przeczytałam ich w swoim życiu bardzo dużo. Teraz czeka na mnie bardzo podobna powieść Wojciecha Dutki - "Czerń i purpura". Autor pisze fantastycznie. Już znam trochę jego twórczość, więc polecam. A co do Carli Montero, to czytałam tylko jedną jej powieść - "Wiedeńska gra". Bardzo mi się podobała, choć są tacy, ktorzy twierdzą, że to grafomania. Ja się z tym nie zgadzam, ponieważ znalazłam w tej powieści naprawdę wiele pozytywnych elementów. Dziękuję za wspomnienie o "Szmaragdowej tablicy". Będę ją mieć na uwadze. :-)

    OdpowiedzUsuń