czwartek, 29 sierpnia 2013

Danielle Steel – "Hotel Vendôme”










Wydawnictwo: DELL
New York 2011





Przyglądając się bliżej amerykańskiej literaturze kobiecej można dojść do przekonania, że bohaterowie tych książek to w głównej mierze osoby bogate, wywodzące się z tej wyższej warstwy społecznej, mające swoje wpływy w świecie biznesu z racji zarządzania wielkimi korporacjami. Przeważnie są to ludzie, którzy doszli na sam szczyt tylko i wyłącznie o własnych siłach, nikt im w tym nie pomógł, a swoją pozycję społeczną osiągnęli wbrew woli najbliższych, często wbrew oczekiwaniom swoich rodziców, którzy mieli wobec nich zgoła inne plany. Zdarzają się też postaci, które dziedziczą jakieś ogromne rodzinne imperium i teraz muszą zmagać się z trudnościami zarządzania nim. Właśnie tacy bohaterowie zazwyczaj pojawiają się na kartach powieści Nory Roberts, Barbary Taylor Bradford czy właśnie Danielle Steel, o której będzie dziś mowa. Czy są one autentyczne? Owszem, ale dla amerykańskiego społeczeństwa. I właśnie ten element różni polską literaturę kobiecą od tej zachodniej. Nasi rodzimi autorzy stawiają na postaci, które generalnie wywodzą się ze średniej warstwy społecznej. Nie są przesadnie bogate, a nawet jeśli zajmują jakieś wysokie stanowisko, to na miarę polskiej rzeczywistości. U nas raczej nie praktykuje się tak zwanej hiperbolizacji w powieściach.

Amerykanów chyba jednak pociąga tego rodzaju styl życia. To taka egzystencja trochę jak w bajce, pomimo że problemów nie brakuje. Ale zawsze wszystko kończy się dobrze i nawet gdy trafia się jakieś nieszczęście, to i tak bardzo szybko się o nim zapomina. Rzadko zdarza się, aby w powieściach amerykańskich pisarek specjalizujących się w literaturze kobiecej główni bohaterowie wywodzili się z biedoty. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Może się mylę. Może jeszcze nie trafiłam na taką książkę, w której autorka pokazałaby tę ciemną stronę amerykańskiej egzystencji.

Danielle Steel. Pisarka wyśmiewana, kojarzona z „tanimi romansidłami”, przodująca na liście autorów, których książki wstyd czytać. Czy słusznie? Uważam, że nie. Wśród polskich czytelników funkcjonuje ostatnio jakieś błędne i dziwaczne przekonanie, że jak literatura obyczajowa, to na pewno mało ambitna. A jeśli w grę wchodzi romans, to natychmiast trzeba tę książkę publicznie poniżyć, autora wyśmiać i pokazać jaki to dany czytelnik jest inteligentny i nie sięga po powieści przeznaczone dla mało rozgarniętych mas społecznych. Idąc tym tokiem rozumowania można stwierdzić, że tak naprawdę na całym świecie żyją miliony czytelników nie grzeszących inteligencją, skoro pisarki typu Danielle Steel odniosły tak ogromny sukces, a ich książki są pochłaniane w tomach. Te autorki wciąż utrzymują się w czołówce światowych list bestsellerów. No cóż, wygląda na to, że zdaniem niektórych osób, pod względem globalnym czytelnicy są po prostu głupi, skoro tak nagminnie sięgają po tego rodzaju literaturę. A może to tylko w Polsce istnieje takie przekonanie? Być może to Polacy są tak zadufani w sobie i zakłamani, że piętnują literaturę kobiecą, gdzie się tylko da?

Dla mnie Danielle Steel jest już swego rodzaju legendą, jeśli chodzi o tworzenie powieści dla kobiet. Początki jej kariery nie były łatwe. Jej pierwsze powieści były przez wydawców odrzucane. Zanim zadebiutowała upłynęło naprawdę sporo czasu. Życie prywatne Autorki również nie było usłane różami. Wystarczy wspomnieć o nieudanych małżeństwach czy śmierci ukochanego syna – Nicka. Jednak nie zrezygnowała z pisania i nie zamknęła się w czterech ścianach, pogrążając się w rozpaczy. Do twórczości Danielle Steel czuję swego rodzaju sentyment. Pierwszą książką przeznaczoną dla dorosłych była powieść Kalejdoskop, którą do dziś bardzo miło wspominam. Pamiętam, że przeczytałam ją jednym tchem. Potem czytałam już hurtowo książki tej Autorki. Napisała naprawdę wiele wzruszających powieści. Wspomnę chociażby o tych, których akcja dzieje się w czasie II wojny światowej. Na pewno o Danielle Steel nie można powiedzieć, że tworzy „tanie romansidła”. Jej powieści to historie obyczajowe, w których romans musi się pojawić. Takie jest prawo tego rodzaju literatury. Do klasycznych romansów bardziej przyzwyczaiła nas Nora Roberts, a jednak nie jest tak wyśmiewana jak rzeczona Danielle Steel.

Hotel Vendôme to jedna z najnowszych powieści Autorki. Jak zdążyłam zauważyć, ta książka już doczekała się polskiego tłumaczenia. Mnie przypadła wersja oryginalna, z czego niezmiernie się cieszę, ponieważ uwielbiam czytać w oryginale. Jak sam tytuł wskazuje, centralne miejsce zajmuje pewien niewielki hotel, którego właścicielem jest Hugues Martin. Kiedy go poznajemy mężczyzna jest tuż po rozwodzie, wychowuje czteroletnią córkę o imieniu Heloise i na Manhattanie w Nowym Jorku otwiera hotel o nazwie Vendôme. Zarządzanie tego rodzaju hotelem było jego marzeniem od bardzo dawna. Wbrew woli swoich rodziców ukończył prestiżową szkołę hotelarstwa w Szwajcarii, a potem przez jakiś czas pracował w bardzo podobnym miejscu we Francji. Pewnego dnia postanowił urzeczywistnić swoje marzenia i wrócić do Stanów Zjednoczonych. Oczywiście w międzyczasie ożenił się z kobietą, która zupełnie nie była dla niego odpowiednia. Małżeństwo nie trwało długo, gdyż Miriam wolała prowadzić życie rozrywkowe i gdy tylko nadarzyła się okazja ku temu, aby stabilną egzystencję u boku męża zamienić na bardziej „światową”, natychmiast z tej sposobności skorzystała. Wyszła za mąż za muzyka rockowego, a swojemu byłemu mężowi zostawiła na wychowanie ich wspólną córkę.

Wydawnictwo: AMBER
Warszawa 2011
Tytuł oryginału: Hotel Vendôme 
Przekład: Marta Czub
Pogodzenie się z zaistniałą sytuacją i życiową porażką zabrało mężczyźnie sporo czasu. Jednak rekompensatą poniesionych strat stała się mała dziewczynka i hotel, któremu poświęcił się bez reszty. O stałym związku z kobietą Hugues raczej nie myśli, pomimo że od czasu do czasu nawiązuje jakieś chwilowe romanse. Robi to jednak w tajemnicy przed córką, ponieważ obawia się, że mogłaby poczuć się zagrożona. Nie chce, aby Heloise pomyślała, że jakaś obca kobieta chce jej odebrać ojca. Więź, która ich łączy jest może trochę niezdrowa, bo przecież ogranicza mężczyźnie swobodę, ale dziecko jest dla niego wszystkim i ostatnią rzeczą jakiej pragnie jest zranienie dziewczynki.

Mijają lata. Hotel rozwija się. Odwiedzają go największe znakomitości świata rozrywki i polityki. Heloise również dorasta, a Hugues starzeje się. Pomimo że gdzieś w podświadomości Hugues od lat pragnął pozostawić hotel Vendôme swojej córce, to jednak nie jest zadowolony z tego, że jego jedyne dziecko chce pójść w ślady ojca. Podobnie jak niegdyś jego rodzice, tak i teraz on sam sprzeciwia się decyzji swojej córki o kontynuowaniu nauki w szwajcarskiej szkole hotelarskiej. Jednak Heloise jest równie uparta jak jej ubóstwiany ojciec i ostatecznie stawia na swoim. Aby zapewnić ojcu zajęcie na czas jej nieobecności w hotelu, który tak naprawdę jest ich domem, wymusza na nim dokonanie remontu niektórych apartamentów. W tym celu Hugues umawia się z dwiema dekoratorkami wnętrz. Jedną z nich jest Natalie Peterson. Kobieta od pierwszej chwili wywiera na starzejącym się mężczyźnie ogromne wrażenie. Jak można spodziewać się, pomiędzy tymi dwojga już wkrótce wybuchnie gorące i namiętne uczucie. Nawet fakt, że Natalie jest sporo młodsza od swojego pracodawcy nie zmienia tego faktu. Jak zatem zareaguje Heloise, kiedy dowie się, że w życiu jej ojca pojawiła się nowa kobieta? Czy tym razem Hugues Martin również będzie ukrywał swój związek, który dla żadnej ze stron nie jest błahostką? Czy córka pozwoli swojemu ojcu na bycie szczęśliwym? A może kategorycznie zażąda zakończenia znajomości z Natalie Peterson? 

Hotel Vendôme to powieść typowo współczesna. W porównaniu z poprzednimi książkami Danielle Steel, które czytałam, znacznie różni się od nich. Powiedziałabym, że z jednej strony nie wyróżnia się niczym szczególnym, natomiast z drugiej można dopatrzyć się w niej pewnych bardzo istotnych kwestii, jakie funkcjonują na co dzień w relacjach międzyludzkich. Jeśli wziąć pod uwagę samą fabułę, to na pewno można nazwać ją przeciętną. Odniosłam wrażenie, że Autorka kręci się w kółko i wciąż pisze o tym samym. Takie trochę masło maślane. Przypomniał mi się mój licealny kolega, który tak właśnie odpowiadał na lekcjach historii. Wciąż o tym samym, tylko za każdym razem obierał inny punkt wyjścia dla zmylenia nauczycielki. W przypadku tej książki jest podobnie. Stale czytamy jaka to Heloise jest ważna dla swojego ojca; jak bardzo obydwoje kochają hotel, który od lat jest ich domem; jak ogromnym uczuciem Hugues i Natalie darzą się wzajemnie. Wygląda na to, że Danielle Steel na prawie czterystu stronach powieści nie zapisała niczego, co mogłoby w jakiś szczególny sposób wzbudzić w czytelniku emocje. Oczywiście gdzieś pomiędzy tymi uczuciami bohaterów poznajemy ich życie, obserwujemy, jakie działania podejmują, aby osiągnąć swój cel, jednak bezustanny opis ich uczuć przytłacza to wszystko. Owszem, te uczucia z biegiem czasu ulegają zmianie. Bohaterowie w pewnym momencie dochodzą do przekonania, że trzeba postępować inaczej, ale zamiast kolejnych wydarzeń, znów mamy opisy ich wewnętrznych emocji.

Przyjrzyjmy się zatem relacji na linii ojciec-córka. Heloise przez prawie siedemnaście lat wychowywana była przez Hugh. Poza ojcem nie miała innej rodziny. Więź z matką straciła jeszcze w dzieciństwie, podobnie jak z przyrodnim rodzeństwem. Styl życia rodzicielki zupełnie jej nie odpowiadał. Natomiast ojciec zapewniał jej bezpieczeństwo i z biegiem lat stał się dla niej wzorem do naśladowania. Tylko czy ta miłość z jej strony nie jest przypadkiem egoizmem? Posiadanie ojca na wyłączność staje się dla niej w pewnym momencie obsesją. Heloise wychowywana „pod kloszem” i okrzyknięta w dzieciństwie „królową hotelu Vendôme” miała prawo stać się samolubna i myśleć jedynie o swoich potrzebach.

Hotel Vendôme to także książka o przyjaźni, o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, pomimo że wydawałoby się ono oczywiste. W życiu bohaterów nie brak również osobistych tragedii i dramatów. Na pewno wielbiciele twórczości Danielle Steel oraz miłośnicy powieści obyczajowych odnajdą w tej książce szereg pozytywnych cech. Mnie jednak znacznie bardziej przypadły do gustu wcześniejsze powieści Autorki, jak wspomniany już Kalejdoskop, Album rodzinny, Klejnoty, czy Dom Thurstonów. I te powieści szczególnie Wam polecam. 




23 komentarze:

  1. Ja tam lubię obyczajówki i nic tego nie zmieni:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę. :-) Obiecałam, przeczytałam, napisałam. :D Przy okazji przypomniałam sobie młode lata. :-)

      Usuń
  3. bardzo lubię twórczość D.S. i na pewno tą książkę też przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, bo ma ona swoje dobre strony. Ja się wychowałam na książkach tej Autorki i zawsze przyjemnie mi się do niej wraca. :-)))

      Usuń
  4. W książce Nory Roberts, którą ostatnio czytałam, główny bohater wywodzi się z patologicznej, biednej rodziny i zostaje utalentowanym (bajecznie bogatym i przystojnym) iluzjonistą. Jakieś odstępstwo od schematu jest ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dobrze, że tak się dzieje. Ja do swoich wniosków doszłam na podstawie książek, które sama przeczytałam i zawsze trafiały mi się takie, gdzie ci bohaterowie pochodzili z tych wyższych warstw społecznych i byli nieprzyzwoicie bogaci. Fajnie, że autorzy zmieniają koncepcję. To się chwali. :-)

      Usuń
  5. O? Tym razem powyższa recenzja, to balsam dla moich oczu, gdyż lubię twórczość Danielle Steel. Powyższej książki akurat nie znam, więc już zapisuje sobie jej tytuł i popytam o nią w mojej bibliotece.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ci się spodobała ta książka. Może i nie jest najwyższych lotów, bo uważam, że tę Autorkę stać na znacznie więcej, ale nie jest też zła. Mnie się podobała, choć bardziej trafiają do mnie te starsze powieści, gdzie akcja toczy się w czasie II wojny światowej. Ale to może wynikać z mojego zamiłowania do historii. :-)

      Usuń
  6. a skąd ty bierzesz te listy wzgardzonych autorów? serio, jeszcze się nie spotkałam z tym, by ktoś wyśmiewał D.S. a i tu w komentarzach jakoś nikt nie pojechał:) może w moim małym mieście takie niskie gusta panują? ja jej nie czytam, bo nie lubię takiej rozwleczonej akcji, wydarzenia zazwyczaj ciągną się przez lata świetlne a autorka skupia się na milionie spraw zamiast na jednej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd biorę? Moja Droga, z podróży po sieci. Nie tylko Danielle Steel jest wyśmiewana w tych rankingach. Ale też, na przykład Nicholas Sparks, którego akurat bardzo lubię czytać. Nawet Paulo Coelho tam się znalazł. O polskich autorach wspominać nie będę, choć znalazłam tam też kilka naszych rodzimych nazwisk. Zdenerwowało mnie to i to bardzo. Wiesz, są różnego rodzaju fora literackie. Są też blogi, gdzie toczą się zażarte dyskusje o literaturze. No i tak oto któregoś dnia trafiłam na pewien ranking autorów "wstydliwych". Znając swoją przekorę, wiedziałam, że prędzej czy później o swoim odkryciu wspomnę. Linków publicznie podawać nie będę, bo nie o to chodzi, żeby te rankingi tutaj reklamować. Bardzo często trafiam też na rozmaite blogowe komentarze, gdzie ludzie wyśmiewają literaturę kobiecą. A jak czytają, że dana powieść to "romans", to już w ogóle katastrofa. Gdzieś nawet rzuciło mi się w oczy, jak ktoś napisał, że to książki dla "starych panien, którym życie nie wyszło." ;-) A czy D. Steel rozwleka akcję? Akurat w tej powieści to ona praktycznie wciąż pisze o tym samym. ;-)

      Usuń
  7. O autorce sporo słyszałem/czytałem ale jest cały czas przede mną, chyba jednak po nią nie sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat typowo babska lektura, a poza tym nic tam nie ma historycznego. ;-)

      Usuń
    2. No właśnie, gdyby było ciut historii.... ;-)

      Usuń
    3. To może spróbuj sięgnąć po te powieści, w których akcja rozgrywa się w czasie II wojny światowej. Mnie się bardzo podobały te książki i są znacznie lepsze niż "Hotel..." ;-)

      Usuń
  8. A myślisz, Aniu, że ja co robiłam? Może nie podkradałam mamie, ale wypożyczałam z biblioteki książki D.S. za każdym razem, kiedy tam byłam. Potem przyszedł taki czas, kiedy przestałam, bo odkryłam Norę Roberts i wtedy to ona mnie zafascynowała. :-) Kiedy moja biblioteka niedawno robiła selekcję książek i niektóre z nich spisywała na ubytki, uratowałam "Ślub" tej autorki i przypuszczam, że kiedyś tę książkę też przeczytam i o niej napiszę. Tak samo, jak Ty, również nie traktuję powieści Danielle Steel jako coś gorszego. :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Co prawda jako nastolatka obiecałam sobie, iż powieści Steel w życiu nie przeczytam, to jednak się i po jakąś książkę autorki sięgnę. To trochę głupie odrzucać autorkę bez jej poznania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aneczko, ciekawi mnie na jakiej podstawie jako nastolatka odrzuciłaś panią Steel? Bo na przykład pani, która sporządziła ranking autorów "wstydliwych" zrobiła to na podstawie nazwiska, co dla mnie jest żałosne. Ja nigdy nie zarzekam się, że nie przeczytam w życiu książki danego autora/autorki, bo tak naprawdę nie wiem, czy akurat ta odrzucona książka lub autor nie staną się doskonałym lekarstwem dla poprawienia mojego nastroju. A takie bajkowe historie z happy endem i ogromną dawką miłości czasami są nam naprawdę potrzebne. ;-)

      Usuń
  10. Od dawna chce zapoznać się z twórczością tej pani, ale ciągle jakoś nam nie po drodze. Może tym razem się uda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym miała coś doradzić, to powiem Ci, żebyś nie ulegała stereotypom czytelniczym i tym prześmiewczym recenzjom, na które możesz gdzieś natrafić. Nie rozumiem dlaczego Danielle Steel polscy czytelnicy zaszufladkowali jako kreatorkę romansów. Ona pisze naprawdę świetne powieści obyczajowe. Pisze trochę inaczej niż Nora Roberts, bo u Nory praktycznie zawsze występuje jakiś wątek kryminalny. U D.S. raczej tego nie ma, ale przy niektórych powieściach naprawdę może łezka polecieć. Ja pamiętam, że raz na końcu się popłakałam, bo powieść nie skończyła się dobrze i jeden z głównych bohaterów został zamordowany.

      Usuń